Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-07-2016, 20:15   #1
MrKroffin
 
MrKroffin's Avatar
 
Reputacja: 1 MrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputację
[Mass Effect] Akta: Agana Temi







Cytadela to olbrzymia stacja kosmiczna, której konstrukcję tradycyjnie przypisuje się proteanom. Jest siedzibą Rady Cytadeli, stanowi także centrum polityczne, finansowe i kulturalne galaktycznej społeczności.

Dane szczegółowe:
Całkowita długość (ramiona otwarte): 44,7 km
Średnica: 12,8 km
Populacja: 13,2 mln (nie wliczając opiekunów)
Waga całkowita: 7,11 mld ton metrycznych
Grawitacja: 1,02 G (w Okręgach), 0,3 G mniejsza (w Prezydium)


Mgławica Węża
Wdowa
Cytadela
Wieża Cytadeli
17.38 czasu ludzkiego


Radna asari była niezwykle zestresowana. Ostatnimi czasy nic nie układało się tak, jak powinno. Po konflikcie z Sarenem Cytadela odetchnęła z ulgą. Mimo niemałych strat udało się ocalić serce Drogi Mlecznej, a zniszczenia, jakie pozostawiły gethy razem z ich niechlubnym dowódcą, wciąż można naprawić.

Tymczasem teraz, zupełnie niespodziewanie, dochodzi do kolejnego incydentu, którego nikt się nie spodziewał. Zniknięcie Agany bez wątpienia wróżyło coś niepokojącego. Bo co mogłoby powstrzymać jedną z najlepszych i najbardziej doświadczonych WiDM? Garstka gethów-maruderów? Gangi, z którymi walczy od dwóch stuleci i to z sukcesami? Nie, jeśli coś stało się Aganie, a to było najpewniejszą możliwością, musiało to być wielkie. Z czym innym by sobie poradziła. Być może straciłaby kilkoro swoich ludzi, ale dałaby radę. Nikt tutaj w to nie wątpił, a szczególnie radna asari, Tevos, bliska przyjaciółka zaginionej.

I właśnie ta relacja spowodowała, że Tevos była tak zestresowana. Z Aganą znały się jeszcze zanim obie zrobiły karierę w strukturach Rady Cytadeli. Były zaufanymi przyjaciółkami, niejednokrotnie jedna drugiej musiała ratować skórę. Zawsze z powodzeniem. A zagrożeń, jakie napotykały na swej drodze było przecież co nie miara.

Inni członkowie Rady nie wydawali się tak poruszeni. Radny salariański siedział z właściwym sobie spokojem i zamkniętymi oczyma. Wyglądał, jakby medytował. Tevos zazdrościła mu tej zdolności podchodzenia do wszystkiego z tym samym, zdystansowanym spokojem i chłodnym umysłem. Ona co prawda również potrafiła panować nad swymi emocjami, w końcu była radną, ale gdy w grę wchodziły sprawy osobiste…

Natomiast przedstawiciel Turian ostentacyjnie okazywał swoje znudzenie całą sprawą. Co za uparty dupek, pomyślała Tevos, wciąż mając w pamięci kłótnię sprzed kilku dni dotyczącą nominacji turiańskiego WiDMA do odnalezienia Agany. Sparatus, bo takie było imię radnego, wyraził się wtedy dosyć dosadnie o „ciągłym angażowaniu agentów turiańskich do spraw niskiej wagi” i „nieustannych problemach z tymi asari”. Ach, gdyby ten głupiec chociaż przejrzał akta ostatnich spraw, zrozumiałby, że świat nie jest tak czarno-biały jak mu się wydaje, a galaktyka nie kończy się na Palavenie.

Radny turiański: Gdzie jest Anderson? Ile jeszcze mamy czekać, do cholery?

Jak na zawołanie, piknął zamek elektryczny. Z drzwi, po przeciwnej stronie Sali, wyszedł ludzki radny, David Anderson. Podszedł pospiesznym krokiem do reszty radnych.

David Anderson: Wybaczcie, miałem drobne problemy z dowiedzieniem się, kiedy zaczyna się posiedzenie. Mój asystent za wszelką cenę starał się mi to utrudnić.

Radny turiański: Nie obchodzi mnie, że nie potrafisz zapanować nad twoim personelem, Anderson! To jest posiedzenie Rady Cytadeli, a nie spotkanie kumpli w barze! Twoim obowiązkiem jest być zorientowanym o terminach. Ale jak widać nawet tego ludzie nie potrafią!

Radna asari: Dość! Cisza, już oboje! Za chwilę przyjdzie WiDMO, zachowajcie powagę.

Radny turiański: Ciężko zachować powagę pośród osób niepoważnych…

Anderson zacisnął pięści, ale od razu je rozluźnił. Nie, teraz był radnym ludzi. Musi zachowywać standardy, nawet gdy inni tego nie robią. Musi udowodnić całej galaktyce, że ludzie gotowi są zasiadać w Radzie i na równi z innymi rasami decydować o losach Drogi Mlecznej.

Gdy sytuacja się nieco uspokoiła, Tevos zabrała głos.

Radna asari: Anderson, pragnę pana poinformować, że nasza agentka działająca w Systemach Terminusa – Agana Temi – od dłuższego czasu nie daje oznak życia. Uznaliśmy, że jest to godnie uwagi Rady.

Radny turiański: Niejednogłośnie…

Asari odetchnęła, tłumiąc gniew i niepokój. Skończył za nią salarianin.

Radny salariański: Do tego zadania przydzieliliśmy agenta Mauriniusa, aktualnie niezaangażowanego w żadną misję.

David Anderson: Maurinius? To ten, który zostawił na śmierć cywilów podczas ataku gehtów?

Radny turiański: Zrobił to w twoim interesie, Anderson. Gdyby nie on, kto wie, czy zdołalibyśmy przełamać ofensywę gethów!

Radna asari: Spokojnie, Sparatusie. Doceniamy osiągnięcia kapitana Mauriniusa i nie zamierzamy ich negować. Z drugiej strony, nie ma co przesadzać…

Radny turiański: Nie przesadzać! Jak jest mowa o turiańskich zasługach to zawsze jest „nie przesadzać”!

Radna asari: Bogini, daj cierpliwości…
wymruczała pod nosem.

Kolejną kłótnię między członkami Rady, jakich sporo było ostatnimi czasy, przerwało piknięcie zamka elektrycznego. Wszedł agent Maurinus.

Radna asari: Kapitanie Maurinius, witamy w Wieży Cytadeli.




Mgławica Węża
Wdowa
Cytadela
Siedziba SOC
Biuro kapitana Baileya
17.42 czasu ludzkiego


Bailey siedział jak co dzień w swoim biurze, popijając popołudniową małą czarną. Przeglądał akta. Dostał bowiem dość nietypowe zadanie, i to z samej góry, mające na celu znalezienie jednemu z WiDM odpowiedniej zbrojnej obstawy. Niekoniecznie z wojsk ras Rady. A jako że na Cytadeli nie było osoby lepiej zorientowanej w półświatku pełnym podejrzanych oprychów, gotowych użyczyć swych zdolności za kredyty, nominacja Baileya do tego zadania była oczywistością.

Lecz kogo by tu wybrać? Nie mogą to być osoby skrajnie indywidualistycznie i nieskłonne do współpracy. Takie odpadają w przedbiegach. Z tego, co wyczytał w e-mailu od Rady, misja ma być tajna i wymagać współpracy WiDMA z jego podkomendnymi. Ok, to już była trudna przeprawa. Lepiej było nie angażować żadnej z grup najemniczych – z nimi zawsze były kłopoty – zaś wolni strzelcy preferowali na ogół walkę solo. Jednak w takiej wylęgarni wszelkiej przestępczości, jaką stał się od niedawna Okręg Zakera, wcale nie niemożliwym było odnalezienie zbirów, chętnych do współpracy na dowolnych warunkach. Problemem mogły okazać się ich umiejętności.

Musieli to być najlepsi. Tylko najlepsi pracują z WiDMAMI. I nie może być mowy o niesubordynacji lub sympatii do grupy najemniczej. Misja, której celem są Układy Terminusa, powinna mieć paradoksalnie jak najmniej wspólnego z przestępczością. Ot, żeby nie kusić członków do zdradzenia interesów Rady. To byłaby dopiero skaza na honorze.

Bailey: Dobra, to mam już dwóch.
wymamrotał do siebie.

Pierwszą kandydatką była asari – Lirithea D’riais, pseudonim Liri, Lilia, Lazurowa i inne takie. Biotyczka; jak wynika z akt, prawdopodobnie miała coś wspólnego z ostatnim atakiem na Andronicusa, przywódcę jakiejś pomniejszej komórki przestępczej z Układów. Możliwe więc, że nieszczególne lubi się z koleżkami z Terminusa. Możliwe też, że sama należy do jednej z grup. Tego jednak w aktach nie ma, a wysokie zdolności biotyczne i raczej nieprzesadnie krwawa ścieżka kariery kreują z niej odpowiednią kandydatkę. Przynajmniej zrównoważoną psychicznie.

Drugiego gościa podesłał mu stary znajomy – Tulleus Molanion. Rzekomo był to utalentowany szturmowiec, uczony według turiańskich norm szkoleniowych. Miał co prawda coś wspólnego z jakimiś przestępstwami na Omedze, czy coś, ale aktualnie przebywa na Cytadeli i zajął się względnie uczciwym życiem. Był to volus, Jahleed Von. Spoglądając na załączone do profilu zdjęcie, Bailey doszedł do wniosku, że gdzieś już go widział. A może tylko tak mu się wydaje? W końcu trudno odróżnić jednego volusa od drugiego. Ale to nieważne. Nada się.

Kłopot był tylko z trzecim kandydatem. Bailey za nic nie mógł znaleźć odpowiadającej mu i standardom misji osoby. Niedługo skończy przeglądać bazę danych i wciąż będzie miał jedno miejsce wolne. Niedobrze.

Oficer SOC: Kapitanie Bailey, mogę przeszkodzić?

Bailey podskoczył lekko. Nawet nie zauważył, jak jego asystent wszedł.

Bailey: Tak, jasne, Paul. Co tam masz?
zapytał spoglądając na trzymany przez niego holodziennik.

Oficer SOC: Pomysł, jak rozwiązać pana problem.
Podał mu go. Bailey rzucił okem, a potem odpowiedział twardo.

Bailey: Nie.

Oficer SOC: Kapitanie, to idealny kandydat.

Bailey: Powiedziałem nie. On już dość nadużył mojego zaufania. Ja nie potrafi trzymać broni na wodzy, to jego sprawa.

Oficer SOC: Ale jego dotychczasowa służa jest imponująca. Rozbicie grupy Vol…

Bailey: Znam osiągnięcia własnych ludzi, Paul, dzięki. Powiedziałem, że nie. Nie puszczę go w galaktykę, gdy za chwilę czeka go rozprawa. Ci durnie z centrali nie wybaczyliby mi tego.

Oficer SOC: Wystarczy poprosić Radę o pomoc. Wymażą akta i tyle. Quin bez problemu będzie mógł opuścić Cytadelę.

Bailey: Nie dyskutuj ze mną! Nie obchodzi mnie, czy Rada mu pomoże czy nie, bo pewnie pomoże, gdy go zarekomenduję. Sęk w tym, że jemu brak dyscypliny do pracy w SOC, a co dopiero do misji z WiDMEM.

Paul pokręcił głową z niezadowoleniem i odwrócił się w stronę drzwi.

Oficer SOC: Dobrze, to pana decyzja. Wydaje mi się po prostu, że to idealna okazja, by odpokutował swój błąd. Poza tym wszyscy kiedyś popełniliśmy błędy, prawda, panie kapitanie?

Bailey spojrzał na niego czujnie, ale jego asystent się nie odwrócił. Nie postąpił też dalej. Kapitan westchnął.

Bailey: Ja cię kiedyś zwolnię, Paul. Przyprowadź mi go tutaj.
 

Ostatnio edytowane przez MrKroffin : 10-07-2016 o 21:45.
MrKroffin jest offline