WSZYSCY
Płomienie zostały ugaszone i Angie przyklękła przy bracie. Bruce jęczał i wił się, skowycząc nieludzko, jak ranne zwierzę. Łzy płynęły dziewczynie po twarzy. Nie potrafiła nad tym zapanować.
Fran kusztykał w stronę obozowiska czując, że nie utrzyma się na nogach zbyt długo. Ale jakimś tytanicznym wręcz wysiłkiem dawał radę. Plecy i nogi zalewało mu coś ciepłego – jego własna krew. Tracił jej naprawdę sporo i potrzebował opatrunku. I to szybko.
Connor obserwował wijącego się mordercę, czy też Bruce’a - nie był już tego pewien, z przeładowaną rakietnicą, gotów zrobić z niej użytek, jeśli zmusiłaby go do tego sytuacja.
Arisa ukryta w namiocie obserwowała przebieg wydarzeń. Była pewna, że wysłano pomoc. Jakby na potwierdzenie tych myśli otrzymała SMSa na telefon, z którego o nią poprosiła. ŚMIGŁOWIEC RATUNKOWY W DRODZE. CZEKAJCIE NA MIEJSCU.
Bear stał na linii drzew. Też obserwował to, co dzieje się w obozowisku.
Nad nimi szalał wiatr. Mocny, górski, wprawiający w falowanie masywne drzewa. Noc była ciemna, chociaż nadciągająca burza co jakiś czas rozświetlała ją odległym fleszem wyładowań atmosferycznych.
Poczuli na sobie pierwsze krople deszczu. Ciężkie, grube, nabrzmiałe – dla osób lepiej rozeznanych w przewidywaniu pogody i survivalu – wyraźnie zapowiadające niezłą ulewę.
Bruce znieruchomiał nagle. Legł, bez życia i bez jęku. Stan ten poprzedzony był dziwnym, bolesnym, przeciągłym westchnieniem, które usłyszała tylko Agnie.
Frank zrobił krok. Zachwiał się i .. podtrzymała go owa widmowa postać, która szeptała mu słowa o jaskini.
- Znam cię – Angie usłyszała szept z ust brata.
I nagle, leżący do tej pory Bruce rzucił się na nią. Rzucił, jak dzikie zwierzę z furią i szybkością, która zaskoczyła Connora, zaskoczyła Beara i przede wszystkim zaskoczyła Agnie.
Dziewczyna poczuła, jak poparzona dłoń chwyta ją za gardło. Czuła smród , jaki bił od popalonego mięsa. Jakimś cudem „Bruce” przewalił ją na ziemię, wskoczył na jej pierś, lewą ręką ściskał za szyję, miażdżąc tchawicę i przyciskając ją do ziemi, a prawą – znów uzbrojoną w tomahawk – wzniósł nad głowę, gotów do zadania ciosu który bez wątpienia miał przeciąć siostrze czaszkę.
Connor strzelił odruchowo, bez wahania. Trafił nisko. Zbyt nisko. Nie w głowę lecz w korpus celu. Flara eksplodowała. Angie wrzasnęła z bólu, kiedyż płonąca substancja zalała jej twarz wypalając oczy. Oślepiając .
Bruce odleciał w tył, jakby kopnął go niewidzialny koń. Upadł na ziemię, a z piersi w którą wbiła się raca wydobywały się płomienie i dym.
- To nic nie da. – Usłyszał Frank szepczącą zjawę. - Nic nie powstrzyma Śniącego. Jaskinia! Musicie zanieść amulet do jaskini!
Connor przeładował rakietnicę. Zostały mu jeszcze dwa pociski razem z tym, który miał w lufie. Frank poczuł, jak nogi się pod nim uginają i nie był w stanie ustać, usiadł więc na ziemi, kilka kroków od rozgrywającego się przy ognisku dramatu. Angie wyła z bólu, z poparzoną twarzą, szlochając dziko.
A Bruce podnosił się wolno, mimo że z jego klatki piersiowej wylewały się płomienie, iskry i dym. Teraz było już pewne, że po bracie Angie nie pozostał najmniejszy ślad. Że to, co wstaje jest czymś nieludzkim, czymś niepowstrzymanym, czymś okrutnym i wyraźnie mającym tylko jeden cel istnienia – mord!
Demonem, którego rewir nieszczęśni uczestnicy spływu mieli pecha naruszyć. W rękach monstrum pojawiły się znów dwa tomahawki i zabójca z piekła rodem ruszył powoli, nie śpiesząc się, w kierunku Connora. |