Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-07-2016, 10:43   #5
Pan Elf
 
Pan Elf's Avatar
 
Reputacja: 1 Pan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://s-media-cache-ak0.pinimg.com/originals/69/03/4a/69034a386c40f3cdec44da7f35c33347.gif[/MEDIA]
Dorian zakrył usta dłonią, jakby chciał powstrzymać tym mimowolny odruch wymiotny po szaleńczym wirowaniu.
Nachylił się nad ziemią, wspierając się rękami o kolana i powoli doszedł do siebie. Kiedy pozbył się uczucia, że zaraz zwróci śniadanie, które jadł przed wyjazdem, wyprostował się i zerknął na Zosię czy wszystko z nią w porządku.
Co się właśnie wydarzyło? Czy ona również tego doświadczyła? Racjonalnym wytłumaczeniem były zawroty głowy spowodowane mocnym stresem, ale był pewien, że tak się tego nie odczuwało.
- Chyba… Chyba zasłabłem na moment - powiedział, zdając sobie sprawę, że był niesamowicie głodny.
Od śniadania, które popił później czarną kawą, nie przełknął nic, bo na babciny rosół niestety się spóźnił. Teraz zaczął odczuwać skutki braku regularnych posiłków.
- O cholera… - padło z ust dziewczyny, która po mocnych zawrotach głowy oparła się lewą dłonią o mury kościoła.
W prawej, teraz mocno zaciśniętej, wciąż trzymała zegarek dziadka, jakby bała się, że wirowanie w jej głowie spowoduje, że ten odleci… czy coś tam.
- Ja tak samo. Świat zawirował. - Zosia zmarszczyła brwi patrząc na kuzyna, ale za chwilę, jakby czymś zaniepokojona, odwróciła wzrok przed siebie. - Przejaśniło ś-się… - To było pierwsze co zaczęła mówić i co gwałtownie urwała. - Eee… Dorian?
Faktycznie. Zupełnie jakby nagle przestało padać, a chmury dosłownie zniknęły, prezentując czyste niebieskie niebo rozświetlone promieniami słońca. Nie takiego jakie znali - powodującego upał i zaduch. Był zwyczajny ciepły, letni dzień.
Dorian uniósł jedną brew, przyglądając się Zosi. Ona również zasłabła? Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, o co tak naprawdę chodziło.
Ich oczom ukazał się znany i jednocześnie nieznany krajobraz. Przecież byli w Starym Polesiu. Kościół wciąż był za ich plecami, Zosia nawet dotykała go palcami, a przed nimi nadal była ta sama kręta droga, teraz tylko nieco jakby węższa i bardziej zarośnięta. Jednak, czegoś tu brakowało. Po pierwsze kamiennego murka wokoło kościoła. Po drugie zamiast krzaczków, kwiatków i brukowanej ścieżki od teraz nieistniejącej furtki do miejsca w którym stali - była trawa, ogródek warzywny i mały cmentarz.
Okolica również się zmieniła. Zamiast znajdujących się w pobliżu kościoła ogrodzonych domków, pomalowanych białą lub żółtą farbą z czerwonym cegłówkami na dachu, widzieli w oddali zaledwie kilka murowanych gospodarstw i drewnianych stodół. Nie tylko było mniej domów, ale było ogólnie mniej rzeczy. Przestrzeń wydawała się przez to czystsza i bardziej sielska. Rozglądając się z niedowierzaniem wymalowanym na twarzy kuzynostwo mogło zauważyć brak linii energetycznych i stojący przed jednym z domów starodawny pług i drewniany lemiesz.
I jeszcze jedno: ich stary samotny dąb. Był. Tak jakby. Bo tam, gdzie zawsze rósł, w istocie był dąb, ale ten, który widzieli, teraz mogli co najwyżej nazwać młodym samotnym dębem.
Gdy odwrócili głowy by spojrzeć na kościół mogli z całą pewnością stwierdzić, że to TEN kościół, przed którym przed chwilą się znajdowali. No i teoretycznie nadal przecież znajdowali. Ciężko jednak było nie dostrzec kilku istotnych zmian. Po pierwsze od zawsze - według Zosi i Doriana - zamurowane otwory okienne i drzwiowe nie były zamurowane. Zamiast tego w oknach widniały kolorowe przyciągające wzrok witraże i nowiutkie drewniane drzwi, przy których przymocowana była flaga. Biała z czerwonym krzyżem templariuszy. Znana im wieża kościoła wyglądała zupełnie inaczej, jakby ktoś dodał do tego co znali barokową latarnię.
Dorian kilkukrotnie zamrugał oczami, potem nawet je przetarł jedną dłonią, w końcu przeczesał swoje ciemne włosy palcami i rozejrzał się dookoła, okręcając się wokół własnej osi. Podszedł do miejsca, w którym nie tak dawno stał jeszcze murek, na którym zwykli siadać, kiedy nie było miejsca w kościele na sobotniej niedzielnej mszy.
- Zośka… - powiedział, najpierw szeptem, a potem powtórzył nieco głośniej. - Zośka, co tu się dzieje? - zapytał, jakby jego kuzynka była w stanie mu wszystko wytłumaczyć.
Przyglądał się samotnemu dębowi w oddali, którego korona była znacznie uboższa, niż ją zapamiętał.
- Ja pierdolę… - mruknął pod nosem, wczesując palce obu dłoni we włosy.
Zaczął analizować cały swój dzisiejszy dzień. Może ktoś mu dosypał czegoś do tej pieprzonej kawy ze Starbucksa?! W pociągu z Wrocławia do Warszawy jechało kilku podejrzanych typków, no ale nie w pierwszej klasie.
Kucnął i zaczął masować sobie obie skronie, jakby licząc, że to pomoże mu pozbyć się dziwnych majaków. Gdzie podział się deszcz? Gdzie podziali się wszyscy żałobnicy? Gdzie podziały się linie energetyczne, większość domów i murek z furtką?! Kościołowi nawet się nie przyglądał.
- Zośka, wracamy do domu - powiedział, prostując się i nie czekając ruszył drogą prowadzącą do wsi.
Jego kuzynka stała jak sparaliżowana pod kościołem. Powoli i z przerażeniem rozglądała się dookoła. Jej myśli zaś były kropla w kroplę identyczne do tych, które rodziły się w głowie Doriana. Nic dodać nic ująć.
Na dłużej zatrzymała wzrok na starym, teraz raczej młodym dębie.
- Ja pierdolę… - powiedziała w końcu, nie pod nosem, a głośno i donośnie. - Co do cholery?
Zosia na co dzień rzadko przeklinała, ale teraz na jej usta cisnęły się głównie przekleństwa połączone z tonem pełnym niezrozumienia.
- Dorian, zaczekaj! - Ruszyła za nim truchtem. - Ale jak? W sensie jak to… ja nic nie rozumiem, ale popatrz przed siebie, tam nie ma… tam nie ma domu!
Dorian zatrzymał się tak szybko, jak wcześniej zdecydował o ruszeniu w kierunku domu dziadków. Było to tak gwałtowne, że Zosia omal wpadła na jego plecy.
Stał przez chwilę nieruchomo, wpatrując się w dal, gdzie wcześniej rozciągał się widok na zabudowane domkami sąsiedztwo ich dziadków. Widać stamtąd było również biały domek z czerwoną dachówką i skrzypiącą furtką. Tylko teraz go tam brakowało, a zamiast niego rozciągało się puste pole.
Otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale nie wydobył się z nich ani jeden dźwięk. Zamiast tego odwrócił się do kuzynki i wlepił w nią pytające spojrzenie.
Zosia stała za nim z lekko uniesionymi dłońmi, zupełnie tak, jakby przed chwilą uniosła je, by zamortyzować ewentualne uderzenie o jego plecy i zapomniała opuścić.
- Nie patrz tak na mnie. Nie wiem co… - Dziewczyna wzięła głęboki oddech. - O co chodzi. Tylko… popatrz na dąb i kościół. - I po tych słowach, zamiast spojrzeć, sama zasłoniła twarz dłońmi, a jej ciałem wstrząsnął mały dreszcz. Tego wszystkiego było już za wiele. Pogrzeb dziadka, to wszystko, tyle emocji, kościelny, zegarek… A teraz to. Ciężko było odnaleźć sensowne wytłumaczenie co to było “to”. Jednak natłok emocji spowodował cichy wybuch płaczu.
Dorian nic nie zrobił. Nie wiedział, co zrobić. Patrzył na swoją kuzynkę, która bliska była płaczu. On sam czuł się w tym wszystkim zagubiony. Teoria o narkotykach w kawie przestała wydawać mu się prawdopodobna i teraz już kompletnie nie wiedział, co miał o tym wszystkim myśleć.
Wtedy przypomniał sobie swoje żartobliwe stwierdzenie, które wypowiedział, zanim wszystko wokół nich zaczęło wirować. Szybko jednak pozbył się tej myśli z głowy, bo na bycie Harrym Potterem było o kilkanaście lat za późno, a i był zbyt racjonalnym człowiekiem, by wierzyć w takie głupstwa.
- Słuchaj, uspokój się - powiedział chłodno Dorian, o czym zdał sobie sprawę dopiero po wypowiedzianych słowach. Przez myśl przemknęło mu, że zamienia się we własnego ojca.
- Eeem… - Podrapał się po głowie, spoglądając na kuzynkę. Nie chciał być dla niej szorstki w takiej sytuacji, po prostu samo tak wyszło. - Zrobimy tak: wejdziemy do tego cholernego kościoła i znajdziemy kogoś, kto nam to wszystko wytłumaczy.
Spojrzał na budynek, który nie do końca wyglądał tak, jak go zapamiętał. Nie chciał jednak tym się przejmować, już i tak mieli za dużo na głowie.
- Na pewno musi być jakieś racjonalne wytłumaczenie. - Uśmiechnął się do Zosi niemrawo.
Dziewczyna stała jeszcze przez kilka uderzeń serca, jak wcześniej, zasłaniając twarz dłońmi. W końcu jednak zebrała się w sobie. Nie chciała być małą bezbronną Nelą, którą broni starszy brat Staś. Czy Dorian mógłby być jej Stasiem?
Zosia przetarła oczy patrząc na kuzyna z ponurą miną. W końcu jednak skinęła głową.
Zawiesiła zegarek dziadka na szyi, chowając go w dekolt czarnej sukienki.
- Dorian… to wygląda jakbyśmy… - zniżyła głos do szeptu - cofnęli się w czasie. - Wypowiedzenie tej myśli na głos naprawdę nie należało do najłatwiejszych.
Kuzyn puścił jej uwagę mimo uszu. Nie był gotów na takie wyjaśnienia rodem z Archiwum X.
Bez słowa ruszył w stronę kościoła, od którego jeszcze przed chwilą chciał uciec - choć, jak się okazało, nie miał dokąd. Jego kuzynka podążyła razem z nim. Coś tu było nie tak i albo ktoś robił sobie z nich żarty, albo oboje mieli coś z głowami. Dorian zaczął nawet brać pod uwagę guza mózgu, co było dla niego bardziej możliwym wytłumaczeniem, niż to zaproponowane przez Zosię. Wytłumaczeniem bardziej przyswajalnym przez jego racjonalny, medyczny umysł.
Stanął przed drewnianymi wrotami, prowadzącymi do wnętrza kościółka i zawahał się. Nie był pewien, co powinien zrobić - zapukać czy bez pardonu otworzyć drzwi i wejść do środka?
Dorian spojrzał na kuzynkę, jakby oczekując, że ta podejmie za niego decyzję. Prawdą było, że właśnie tego się po niej spodziewał. Nie był za bardzo przyzwyczajony do podejmowania decyzji w swoim życiu, bo całe miał już poniekąd zaplanowane przez rodziców, dziewczynę, a nawet przyjaciół. On zazwyczaj dawał się po prostu ponieść fali ich decyzji.
- Myślisz, że powinienem zapukać? - zapytał Zosię.
- Żartujesz? Do kościoła się nie puka - odparła dziewczyna. Sama wyciągnęła dłoń umieszczając ją na klamce, którą od razu skierowała w dół. Drzwi ustąpiły, otwierając się. Dziewczyna, nie czekając na zaproszenie czy protesty, popchnęła je tak, by można było zajrzeć i wejść do środka.
I tu już na pierwszy rzut mogli zauważyć pierwsze zmiany. Posadzka była inna niż pamiętali. Ta tu posiadała czarno-biały motyw szachownicy. Ławki były inne niż te, które pamiętali. Zupełnie inne - zrobione z tego samego świeżego drewna co drzwi.
- Okej… - Zosia ni to westchnęła ni zaczerpnęła dla odwagi powietrza, po czym pierwsza przekroczyła drzwi kościoła.
Dorian szedł tuż za nią i powstrzymał się od komentarza na temat zmian, jakie zaszły we wnętrzu.
Wtedy zauważył, że ktoś się krzątał przy ołtarzu, zupełnie ich nie zauważając. Dorian stuknął palcami o ramię Zosi, a potem bez słowa wskazał na postać na wprost nich, obróconą plecami.
Zauważyć dało się, że był to mężczyzna w podeszłym wieku. Jego łysiejącą głowę pokrywały plamy starcze i resztki śnieżnobiałych włosów. Był dosyć przysadzistej postury, choć skryta była pod lekko znoszoną sutanną przewiązaną w pasie białym sznurem.
Kuzynostwo kompletnie nie rozpoznawało nikogo znajomego w postaci mężczyzny, ale była to jedyna żywa dusza obecna w najbliższej okolicy, nie licząc ich samych.
- Eeee… Dzień dobry? - bąknął niepewnie Dorian, przyglądając się badawczo mężczyźnie w sutannie.
Kapłan odwrócił się zaskoczony wizytą gości. Wyraz zaskoczenia na jego twarzy zmienił się jednak na bardzo, bardzo głębokie zaskoczenie, gdy spostrzegł, kto jest jego gośćmi. Po pierwsze bowiem wioska była mała, rzadko ktoś przez nią ot tak przejeżdżał. Po drugie jego goście wyglądali - no, krótko mówiąc, bardzo specyficznie. Milczał przez dłuższą chwilę.
- A tak, dobry. Był dobry - odezwał się w końcu, gdy zaskoczenie zamieniło się w zaniepokojenie widoczne na zmarszczonym czole staruszka.
- Niech będzie pochwalony - przywitała się również Zosia. - Przepraszamy jeśli przeszkadzamy - dodała pokornie.
- Gość w dom, Bóg w dom - odparł kapłan. - Co też takich cudaków tu sprowadza?
Dorianowi już coś cisnęło się na język, ale w porę ugryzł się w niego. Dziadek sam wyglądał dosyć dziwacznie, ale Dorian uznał, że nie warto zaczynać kłótni z kimś, kto mógłby udzielić im pomocy. Choć sposób, w jaki na nich patrzył, nie wróżył wcale najlepiej.
Po chwili namysłu Jastrzębiec miał już w głowie pierwsze pytanie, całkiem absurdalne i ostatecznie z niego zrezygnował - nie zamierzał robić z siebie głupca, pytając, który mają rok, bo przecież nie mógł być inny, niż 2016.
W końcu podrapał się jedynie po głowie i rozejrzał po pomieszczeniu, poprawiając poły swojej marynarki.
Podszedł do jednej z ławek i musnął oparcie dłonią. Drewno było gładkie i ławki wyglądały na całkiem nowe - nie to, co te, do których przywykli. Żadnych zadrapań czy starych, stwardniałych gum, których nie sposób było już zdrapać.
Dzieje się tutaj coś dziwnego, pomyślał, kiedy zaczął przyglądać się świecom oświetlającym pomieszczenie. Dopiero wtedy zauważył, że w kościele brakowało elektrycznego oświetlenia.
- Czy… Czy zastaliśmy księdza Józefa? Albo kościelnego Bronisława? - spytał w końcu, zwracając się do obcego duchownego. - I gdzie podziali się wszyscy? Pogrzeb już się skończył? - dodał, próbując dopatrzyć się jakiejkolwiek żarówki, jednak bez skutku.
Kapłan znów długo milczał tkwiąc bez ruchu. Przyglądał się przy tym chłopakowi. W końcu poruszył ręką by podrapać się po brodzie.
- Jak żarty sobie przyszli stroić, to dom boży nie miejscem na to jest… - zaczął, urwał jednak. - Nasłał was kto? - zapytał łagodniej. - Jam jest kaznodzieja imieniem Piper i nigdy żem nie słyszał o Józefie i Bronisławie odkąd mury tego domu bożego postawiono. Żeście może wsie pomylili, hę? Z miasta przyjechali? Stroje dziwne macie.
Zosia patrzyła na kaznodzieję Pipera szeroko otwartymi oczyma. Miała ochotę krzyknąć “miałam rację!” czy “ale jaja!”. Ale nie wypadało.
- Może tak. Może faktycznie zabłądziliśmy. Długo jechaliśmy. A ten… jak się ta wieś nazywa?
- Polesie - odpowiedział krótko kapłan.
- Stare Polesie? - dopytała Zosia.
- Po prostu Polesie. Słupa nie widzieli? Hę? - zapytał nieco niezadowolonym tonem.
- Nie, chyba musieliśmy go przeoczyć - burknął Dorian, któremu coraz mniej to wszystko się podobało.
Wrócił on do swojej kuzynki i pociągnął ją przed kościół, nie zwracając uwagi na dziwne spojrzenie kaznodziei Pipera. Prawdę mówiąc chciał jak najprędzej zejść mu z oczu, bo miał wrażenie, że robił się wobec nich coraz bardziej podejrzliwy.
Zatrzymał się dopiero, kiedy znaleźli się w miejscu, w którym wcześniej stała furtka, a teraz rosły jakieś kwiaty.
- Dobra, to chore, ale z każdą chwilą coraz bardziej przekonuję się do twojej absurdalnej teorii - powiedział do Zosi. - Chociaż przyznam, że brzmi co najmniej nieprawdopodobnie - dodał, przewracając oczami.
Chwilę milczał, jakby nad czymś się zastanawiał, a potem powiedział:
- Telefon! Masz ze sobą telefon? Że też wcześniej o tym nie pomyślałem, zanim zacząłem popadać w ten absurd.
Dorian spojrzał wyczekująco na swoją kuzynkę. Był niemal pewien, że miała ze sobą swoją komórkę.
- Możemy zadzwonić chociażby do twoich rodziców - powiedział jeszcze.
Dziewczyna zaśmiała się krótko, co może było nieco niestosowne w obecnej sytuacji.
- Jasne, że mam przy sobie telefon - powiedziała, jakby było to tak oczywiste, jak to, że rano wschodzi słońce, a wieczorem zachodzi. Sięgnęła do kieszonki swojej sukienki, wydobywając znany już Dorianowi biały LG G3. Zastukała w ekranik. Zmarszczyła brwi.
- Nie ma zasięgu - oznajmiła, ale mimo to wybrała numer telefonu. Jak Dorian mógł zauważyć oznaczony napisem “MAMUSIA” i zdjęciem uśmiechniętej pyzatej twarzy (dla niego) cioci Peli.
- I co? - zapytał Dorian po krótkiej chwili, a ton jego głosu wskazywał na zniecierpliwienie.
- Nawet nie ma sygnału - odpowiedziała Zosia, odrywając przy tym telefon od ucha. Skrzywiła się lekko. - Dorian… a może… - urwała jednak patrząc na niego z niepewnością.
- Może co?
- No dobra, powiem Ci… - Dziewczyna podrapała się po policzku. - Tylko nie myśl, że jestem chora psychicznie albo wierzę w bajki, okej?
Dorian spojrzał na nią zniecierpliwionym wzrokiem, po czym kiwnął tylko głową.
- No bo… To wszystko zmieniło się jak zaczęliśmy bawić się dziadka zegarkiem - zaczęła niepewnie Zosia. - Wiesz… a wiesz jak on go pilnował i jak kiedyś się zezłościł i odesłał nas do domu jak go zabraliśmy, nie? - kontynuowała, a z całą pewnością nie była to puenta tego, co chciała powiedzieć, chociaż zrobiła tu pauzę przyglądając się kuzynowi.
Czy jej słowa w ogóle miały sens i czy w ogóle uwierzył w jej teorię spiskową? O tym miała się za chwilę przekonać.
Dorian początkowo wyglądał na zdumionego, unosząc brew z lekką drwiną, ale jego mina szybko się zmieniła, kiedy Zosia wspomniała o incydencie z dzieciństwa. Ponownie kiwnął głową, pozwalając jej kontynuować, ale tym razem przyglądał jej się badawczo, jakby analizując każde jej słowo.
- No dobra. Jest dziwnie. Nie twierdzę, że jesteśmy w jakimś pieprzonym Harrym Potterze, Operacji Dzień Wskrzeszania, czy Wehikule czasu, czy... oj, wybierz sobie.
- Ale… Może po prostu jeszcze raz przekręcimy to pokrętło w zegarku i… - urwała, wzruszając ramionami. - Jeśli coś w tym jest, będziemy wiedzieć.
Dorian wysłuchał Zosi i zamyślił się. Jej teoria, jakkolwiek kosmiczna, wydawała się najbardziej prawdopodobna - i to właśnie przeraziło Doriana. Działo się coś, czego nie mógł w normalny sposób wytłumaczyć ani on, ani Zosia, ani nikt inny. Może poza dziadkiem, który był martwy albo co dziwniejsze - jeszcze nie istniał.
- Wiesz jak to brzmi? - zapytał, przyglądając się kuzynce. - To jakaś masakra, ale w obecnej sytuacji jestem skłonny w to uwierzyć, bo nie mam lepszego wytłumaczenia.
Pomasował się po nasadzie nosa i ciężko westchnął.
- Dobra, wyciągaj ten cholerny zegarek - powiedział ciężko. - Myślisz, że powinniśmy zrobić dokładnie to samo, co ostatnio? Albo może na odwrót? - zapytał, nie wierząc samemu sobie, że daje się wciągnąć w coś, co wyglądało jak odcinek “Z archiwum X”.
- Racja. Pokręcę w drugą stronę. Okej? - Przy tych słowach dziewczyna wysunęła zegarek z dekoltu i zaczęła zdejmować łańcuszek z szyi.
Nie czekając na dalsze zachęty kuzyna, przekręciła pokrętło w drugą stronę niż wcześniej. Nagle spojrzała na Doriana z lekkim przestrachem w oczach.
- Nie wiem, o ile pooo… - zaczęła mówić, ale jej słowa utonęły w nadciągającej fali wirowania świata.
 

Ostatnio edytowane przez Pan Elf : 13-07-2016 o 10:50.
Pan Elf jest offline