Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-07-2016, 20:15   #14
Amon
 
Amon's Avatar
 
Reputacja: 1 Amon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputację
“if you can't beat them, join them”

Eve nie miała zwyczaju uśmiechać się sama do siebie, lubiła swoją twarz taką jaka jest. Wzięła przeklętą butelkę i ruszyła w stronę baru. Stanęła za ladą, chwyciła dużą, 150 mililitrową sztofkę, odkręciła butelkę i przechyliła ją, wypełniając cieczą nowe naczynie.
“- Kiedy robi się tłoczno, ktoś musi ustąpić miejsca, dziewczyny” - powiedziała sama do siebie w myślach, znajdując wolną ręką mały lejek. Zatknęła go w szyjkę butelki. Rozgryzła swój nadgarstek i pozwoliła by jej własna krew sączyła się do sabackiej butelki, nim nie wypełniła równowartości odlanej części. Dopiero wtedy, pozwoliła ranie się zagoić. Zakręciła flakon i postawiła go w lodówce na drinki na “swojej” półce - to jest na tej, na której czasem zostawiała krew. Oczywiście to zdarzało się rzadko, jedynie dla zabawy, gdy socjalizowała się z rodziną Swansenów. Kobieta wzięła sztofkę w dłoń i przyjrzała się dokładnie jej zawartości. Szybko przechyliła ją w do zlewu i odkręciła za nią wodę “- Za niepijących”. Cisnęła pustą szklankę oraz lejek do zlewu i energicznie pokręciła ramieniem baterii upewniając się ze cała obca krew poszła w kanał. W tym momencie rozległ się dzwonek do drzwi. Wampirzyca nie spodziewała się gości, ani teraz ani wcale. Wcale jej tu nie było prawda? Eve nie figurowała jako osoba. Odeszła do baru i wyszła z salonu. Z racji iż dzwonek wciąż dzwonił i nikt nie pofatygował się jeszcze by otworzyć(i tak już raczej zostanie), Eve nie zapalając światła, ostrożnie wyjrzała przez zamknięte okno, starając się dostrzec któż to taki. Każdej innej nocy, całkowicie zignorowała by sytuację, niech śmiertelni otwierają sobie drzwi i rozmawiają z innymi śmiertelnymi. Jednak minęła dosłownie chwila od niespodziewanej wizyty, która wywróciła jej mały świat do góry nogami i Eve nie mogła pozwolić sobie w obecnym stanie na nowe kłopoty.

Za drzwiami stał imponującej postawy mężczyzna w szarej marynarce.

Wokół jego szyi wisiał czerwony krawat, a na ręce nie zajętej męczeniem dzwonka spoczywał srebrny zegarek. Nieznajomy zaczynał się chyba niecierpliwić, bo spoglądał na wygrywające melodyjkę ustrojstwo tak, jakby to było winne wszystkich nieszczęść świata. Przestał męczyć przycisk, sprawdził godzinę i przeczesał złote włosy drgającymi palcami, Najwyraźniej marnowanie czasu uchodziło za jeden z grzechów ciężkich w jego kodeksie postępowania.
- Pani Swansen, proszę dać już spokój i otworzyć drzwi, dobrze?
Kilka lat wcześniej Eve zasłyszała przypadkiem piosenkę pod tytułem Calm Like a Bomb. Facet okupujący próg wampirzycy kojarzył się jej właśnie z nazwą tego utworu. Był elegancko ubrany i dość przystojny, zachowywał się (względnie) kulturalnie i emanował aurą profesjonalnego księgowego... a mimo to, gdyby Czarna i on spotkali się w ciemnej alejce i poszli na noże, wynik ich krwawej przepychanki mógłby okazać się zaskakujący.
“- ignite, ignite, ignite…” - pomyślała Eve przekręcając zamek w drzwiach i uchylając je na te kilkanaście cali, na jakie pozwalał łańcuch.
- Czy Pan wie która jest godzina? czego pan w ogóle chce od ludzi po nocy? - przeczesała włosy tak jak powinna kobieta, którą właśnie wyrwano ze snu.
Blondyn srzywił się, a jego oczy zaczęły imitować dwie wąskie szpary. Wyglądał trochę jak ktoś, kto usłyszał ten sam (nieśmieszny) żart dziesiąty raz z rzędu, ale jest zbyt dobrze ułożony by wypomnieć to swojemu rozmówcy. Miast tego skinął głową w przepraszającym geście.
- Pani wybaczy. Z chęcią przyszedłbym już po śniadaniu, ale mój pracodawca nalegał, że tę przesyłkę trzeba dostarczyć niezwłocznie - to powiedziawszy, wyciągnął z wnętrza marynarki niewielką, otuloną brązowym papierem paczkę. Na jej boku widniał stempel lokalnej firmy przewozowej o nazwie Magnolia Delivery Services. Adres się zgadzał, podobnie jak adresat. Nadawcą był ktoś imieniem Alexei Drenn, jednak Eve nigdy wcześniej o nim nie słyszała. Z zamyślenia odnośnie tożsamości zagadkowego mężczyzny i wiążących się z nią zagrożeń wyrwało kobietę rytmiczne stukanie metalu o drewno - to obwiązany krawatem blondyn pukał długopisem w podkładkę pokwitowania. Wskazał palcem na kwit.
- Proszę tylko podpisać odbiór, a oboje będziemy mogli wrócić do swoich porannych spraw. O, tutaj. W tym miejscu. Czytelnie, imieniem i nazwiskiem - wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że dostawca czerpał z tej interakcji równie wiele przyjemności co gospodyni. A może nawet nieco mniej.
Eve nie miała okazji osobiście kwitować czegokolwiek przynajmniej kilkanaście lat, jednak co najmniej od pięciu lat widziała w telewizji, iż wszyscy doręczyciele używają w dzisiejszych czasach jakiegoś elektronicznego tabletu. Tak czy siak, podpisała się jako Judie Swansen tak jak dawno temu nauczyła małą Judie się podpisywać, zabrała paczkę i zatrzasnęła doręczycielowi drzwi przed nosem. Przekręciła na powrót wszelkie możliwe zamki i z paczką w dłoni ruszyła w stronę kuchni. Wyjęła z lodówki sok, z półki zdjęła witaminy i tabliczkę czekolady. Położyła wszystko na tackę, włącznie z przesyłką i w ten sposób zaniosła do sypialni Swansenów. Philip i Judie spali wtuleni w siebie. Eve przybliżyła kły do szyi mężczyzny, cały ten dzisiejszy stres sprawił iż czuła się głodna i potrzebowała się zrelaksować. Kilka łyków poprawiło jej nastrój, pozwoli też spać Philipowi na tyle mocno, by nie zbudziły go głosy. Zalizała mężczyznę i przeniosła uwagę na jego żonę. Eve położyła czule dłoń na brzuchu kobiety. Jeszcze zanim weszła do sypialni, pozwoliła krwi podpłynąć bliżej skóry by nadać jej ciepłą, żywą formę.
- Judie… judie moje szczęście… otwórz piękne oczka - czule wybudzała kobietę ze snu.
- Dostałaś paczkę. - uśmiechając się pogodnie wskazała spojrzeniem na pakunek. - Eve najbardziej lubiła, gdy ludzie, o swoich sprawach, sekretach i marzeniach, mówili jej sami.
Młoda kobieta, nie w pełni jeszcze wyrwana z objęć snu, przetarła swoje senne oczy. Usadowiła się na łóżku nieco pewniej i uśmiechnęła do wampirzycy niczym dziecko, które za chwilę miało otworzyć prezent skryty pod choinką. Wyciągnęła rękę w kierunku paczki i... okazało się, że przesyłka ma własne zdanie na temat tej idyllicznej sceny. Niezbyt przychylne. Z jej wnętrza wystrzeliło jakieś pół tuzina czarnych jak smoła wici. Były przyozdobione zakrzywionymi kolcami i długie na jakieś dwadzieścia centymetrów. Każda pseudo-kończyna miotała się wściekle, rozrzucając dookoła skrawki opakowania i próbując zatopić ostre końcówki w ciepłym ciele Judie. Krzyk przerażenia wyrwał się z ust ciężarnej żony, ale jej śpiący jak kamień partner nie był w stanie jej pomóc. Kobieta miała jednak nieco szczęścia, bo udało cofnąć dłoń nim dziwne macki zdołały przerobić ją na kawałki mielonego mięsa...
Eve widziała wystarczająco dużo, zarzuciła na przeklęte pudełko prześcieradło i energicznym ruchem odciągnęła wystraszoną dziewczynę na bok.
- Judie! kim jest ten Alexei Drenn? słyszałaś o kimś takim? no już spokojnie moje słońce. - przytuliła głowę Judie przyglądając się z niepokojem zagadkowej przesyłce okrytej teraz materiałem. Eve powoli zaczynała myśleć o najgorszym, ale chciała się upewnić.
Zapłakana i pociągająca nosem Judie nie była w nastroju do zwierzeń. Raz po raz ocierała policzki, po których spływały łzy. Kręciła też histerycznie głową i mruczała zaprzeczenia pod nosem, jakby chciała przekonać samą siebie, że maszkara z pudełka była tylko wybrykiem jej wyobraźni. Przez przeszło dziesięć minut Eve w ogóle nie mogła doprowadzić jej do porządku ani nawiązać jakiejkolwiek formy konwersacji. Przyszła matka musiała zobaczyć w pakunku coś znacznie gorszego niż matkująca jej wampirzyca - coś, co sprawiło, że jej psychika niemal złamała się jak nadgniła zapałka. A przecież śmiertelna została poddana wampirzym talentom wiele razy! Strach pomyśleć jaki efekt ta mała, wijąca się potworność miałaby na kogoś, kto nigdy wcześniej nie zetknął się z nadnaturalnym aspektem świata...
- Sniff... nigdy... nigdy nie słyszałam o kimś takim - rzuciła łamiącym głosem Judie, skrywając twarz w dłoniach. Była w stanie sklecić jakąś formę odpowiedzi, ale cała jej postawa krzyczała, że dziewczyna chce zostać sama, zapaść się pod ziemię i... w spokoju umrzeć.
Eve cały czas, obejmując ghulicę i kołysząc ją niemal katatoniczne sięgnęła po szklankę z sokiem. Przekuła paznokciem własny palec i pozwoliła by czerwone krople spłynęły do pomarańczowej cieczy.
- Już dobrze moje szczęście, nie myśl, napij się czegoś dobrego, poczuj się słodko. - Eve sama bała się jak cholera. Przez całe swoje życie nie widziała czegoś takiego, nawet nie słyszała o czymś podobnym w żadnej poważnej konwersacji.
- Dobrze, że tu jestem słońce, nie pozwolę by ktoś cię skrzywdził, nieważne kto to taki… - mówiła bardzo spokojnie starając się odczytać, czy nieumarła krew poprawi nastrój kobiety.
 
__________________
Our obstacles are severe, but they are known to us.
Amon jest offline