Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-07-2016, 10:52   #241
Rewik
 
Reputacja: 1 Rewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputację

Kolejny krok, jakże trudniejszy od poprzedniego. Ileż to jeszcze przyjdzie ich zrobić? Był zmęczony chorobą, wiekiem i wysiłkiem. Mimo iż tego dnia wcale nie przebyli wielkich odległości, nieomal padał z wycieńczenia. Był zmęczony poczuciem straty i winy. To już pięciu Mühlendorfczyków, wiedzionych tu przecież przez niego, odeszło do zaświatów. Doskonale rozumiał teraz, dlaczego Schultz tak wzbraniał się przed zostaniem przywódcą wyprawy i jakie brzemię musi dźwigać... lecz Pyotr rozumiał także, że tak być musi. Starał się tłumić kaszel, ale na niewiele się to zdawało. Spocony od gorączki, wyziębiał się ilekroć zawiał wiatr. Tym razem szedł już jako ostatni. Coraz bardziej ostając w tyle. Mgła, czy też obłok chmury gęstniał wokół nich, czyniąc najbliższego nawet człowieka praktycznie niewidocznym. Przez większość drogi to Klaus kroczył przed nim, lecz Pyotr w tej chwili nawet nie mógłby przypomnieć sobie jego imienia.

– To Azyr. Wiatry przeznaczenia. – te słowa odbijały się echem w jego głowie.

Dotąd niezwykle pomocne „Oko”, nie potrafiło już wskazać mu dokładnie ile jeszcze pozostało wędrówki. Nieprzeniknione obłoki skrywały ścieżkę zbyt szczelnie. Był pewien, że nie dotrwa, lecz nie skarżył się, milczał.

Szedł pokonując kolejne odległości. Ścieżka kończąca się nieubłaganie daleko, prowadziła ich pośród czeluści, w których cierpliwie szumiał wiatr. Jak wielkie były te przepaści, ginące w dole pośród nieprzeniknionych chmur?

Przed najniebezpieczniejszym etapem przeprawy, uczynili krótki odpoczynek w miejscu osłoniętym granią. Pyotr znów zajrzał do kart, a wydawało się, że porzucił już te praktyki. Chyba faktycznie, bowiem odłożył karty wraz z innymi nieprzydatnymi teraz przedmiotami, choć... brakowało tam jednej spośród nich. Dopiero co zbędny bagaż pozostał w tym miejscu i już trzeba było kontynuować wędrówkę. Podzielili się na grupy i związali razem. Został przydzielony do ostatniej. Biernie milcząca postać, pozwoliła owinąć się linami.

Zmęczenie i śliski szlak sprawiał, że kilkukrotnie tracił równowagę. Czy to w wyniku wyniszczenia organizmu, czy nie tak dawnego przecież urazu głowy, znów zakręciło mu się w głowie? Nie wiedział tego. Przystanął, bowiem nie miał już sił. Ktoś obejrzał się nań i ruszył dalej, prawdopodobnie nie dostrzegając nawet przerażenia malującego się na starczej twarzy. Zmusił się by uczynić podobnie. Chyba samą tylko siłą woli.

Kolejne granie i ostre szczyty, zdradliwe przesmyki i luźne kamienie. To była kwestia czasu. Tylko krótkie chwile dzieliły Pyotra Koldun od śmierci. Odwiązał linę, nie chcąc narażać kolejnych istnień na zgubę. Wykończony fizycznie, nie mógł brnąć dalej. Zamiast tego stał w smutnym milczeniu, obserwując jak koniec liny znika we mgle.

Mimo to, próbował iść dalej.


Noga omsknęła się, zjeżdżając ze śliskiego kamienia i rzucając nim w bok. Próbował ratować się, lecz nie było sposobu. Nawet nie krzyknął. We mgle nie zabrzmiało nic, tylko dźwięk staczających się kamieni i starczego ciała, który i tak niknął wśród zwodzącego wiatru.

Spadał czas jakiś, by uderzyć przodem o ośnieżone skały. Wzbijając tumany śniegu stoczył się w z pozoru bezkresny dół, aż wreszcie, daleko, zatrzymał się na kamiennej ścianie. W dole, jego ostatnią drogę znaczyła krwawa smuga i tak skryta przecież w oparach wysokich chmur.

Leżał bez ruchu z bezładnie rozłożonymi kończynami. Był zaledwie niewielkim, nieruchomym punktem, nic nie znaczącym wobec ogromu bezdusznego masywu Gór Środkowych.


Pyotr czuł jak uchodzi zeń życie i ogarnia go zimno. Czuł na głowie mokrą, ciepłą plamę własnej krwi. Leżał twarzą ku niebu, a twarz owiewał mu mroźny wiatr, niosący ostre drobinki śniegu. Nie mógł się ruszyć. Leżał tak, aż ogarnie go w tej agonalnej samotności wieczny chłód.

Nachylił się nad nim ten sam starzec. Oparty na podróżnym kiju, z oczyma zaszytymi bielmem. Bił od niego spokój, który udzielił się umierającemu Pyotrowi. Wpatrywali się w siebie.
- Ach... to ty. – To ty. – stwierdzili jednocześnie, lecz ledwo słyszalny głos umierającego niknął we wtórującym mu głosie starca.

Przybysz odwrócił wzrok od Pyotra i spojrzał przed siebie, długo się nie odzywając. Czekał, lecz jedyne na co mógł czekać, to śmierć Kislevskiego starca.
- Słyszysz? – zapytał w końcu przybysz.

- Azyr... wiatry... przeznaczenia... – Dziadek Rybak z trudem wychrypiał te słowa w odpowiedzi. Z jego ust wyciekła strużka krwi, kiedy bezsilnie zakasłał.

- Tak... - odparł wciąż wpatrzony w dal. – ...coś jeszcze? – dodał po chwili.

Dziadek Rybak opuścił głowę na śnieg, bowiem nie miał już sił by trzymać ją uniesioną i wpatrywać się w tajemniczą postać. Słuchał i wreszcie dosłyszał.
- Tak. – odpowiedział mu pewien.

Przybysz skierował wzrok z dali na jego twarz. Uśmiechnął się.
- Jak ci na imię? – zapytał ze spokojem

- Pyotr... Koldun... a ty? Kimże jest? – wysapał, powstrzymując się od kaszlu.

Przybysz uśmiechnął się tajemniczo.
- Sam sobie odpowiesz na to pytanie... Dziadku Rybaku... – odparł i wyciągnął w jego kierunku dłoń.

Wiedział co to oznacza, lecz nie lękał się już. Tak długo na to czekał, choć dopiero teraz zdał sobie z tego sprawę. Dwie starcze dłonie uścisnęły swe przedramiona, by już ich nigdy nie rozłączyć.

 
Rewik jest offline