Stalker obudził się o siódmej rano i zdziwił się ilością tego pieprzonego światła, które zalewało mu pokój. Wiedział już że nie uśnie w taki poranek, więc po 10minutach bezczynnego leżenia wstał, ubrał się, umył, nalał sobie mleka do miski, dosypał płatków, zjadł to wszystko do połowy, wyjął z garażu rower i ruszył w swoją cotygodniową monotonna drogę na 8 rano do kościoła. Lubił kościoły. Widział w nich coś czego nie widzieli inni. W zasadzie bardziej czuł niż widział. Coś mistycznego. Niesamowitego, nieuchwytnego, niewidzialnego, nieograniczenie magicznego. W kościołach poszukiwał prawdy. Kiedyś ślepo wierzył tak jak wiara chrześcijańska nakazywała, ale coś zmusiło go do myślenia. I już nic nie było takie samo. W jego oczach wszystko zmieniało kształt, jeśli chodzi o wiarę, oczywiście. Teraz liczyła się dla niego tylko prawda. Przeżył jakoś mszę, dopchał się do wyjścia, pobiegł przez plac i dopadł roweru. Wrócił do domu.
__________________ Chciałeś dać swego Boga innym, choć tego nie chcieli.
Żyli w zgodzie, spokoju, swego Boga już mieli... |