Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-07-2016, 11:52   #5
Wila
 
Wila's Avatar
 
Reputacja: 1 Wila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputację
W domu rzeźniczki...

Hoe obudziła się na podłodze we własnej kuchni. Niemrawo otworzyła oczy. Odruchowo przetarła tył głowy. Coś tam bolało. Rozejrzała się dookoła siebie. Przez jej głowę przemknęło kilka przekleństw i pytań. Wszystko wskazywało na to, że straciła przytomność chwilę po wyjściu Remiego. Czyżby zasłabła? Nie czuła się przecież wcześniej jakoś źle.
Jej granatowe oczy mimowolnie zatrzymały się na stojącym na stole kompocie od Zbażynowej. Dostała go wczoraj na małej imprezie która odbywała się w towarzystwie nieznanemu nikomu osobnika, nazywanego “Ocaleńcem”. Czyżby…? Hoe zmarszczyła brwi.
- Pani Hoe! Pani Hoe! - nagle usłyszała głos Lisy. Dziewczyna najwyraźniej zbiegała ze schodów, o czym świadczył charakterystyczny tupot stóp.
- Tu jestem - oznajmiła orczyca. Zaczęła powoli wstawać z posadzki. Pomogła sobie podpierając się o blat kuchenny. Nie to żeby musiała. W końcu utrzymywanie dobrej kondycji należało do jej codziennych rytuałów. Ot, taki odruch. Na wypadek gdyby miało jej się zakręcić w głowie. Nic takiego jednak się nie wydażyło.
- Coś się stało! Zasłabłam. Zemdlałam. Przysięgam, że nie jestem w ciąży. Po prostu normalnie straciłam przytom… - dziewczyna urwała stając u progu kuchni i widząc, że jej opiekunka wstaje właśnie z ziemi.
- Ja też - powiedziała krótko pół-orczyca. Zatrzymała na chwilę wzrok na blondynce. Coś jednak ją tknęło. Spojrzała w kierunku okna marszcząc przy tym brwi.
- Jest już południe. A ja pamiętam, że był ranek… - powiedziała cicho Liska.
- Aha. - Hoe podeszła do okna. Odsłoniła lekko firankę by spojrzeć za nie. Jej twarz która już wcześniej miała zaniepokojony wyraz, teraz przybrała bardzo zaniepokojony wyraz. - Coś takiego. - zielonoskóra spojrzała na swoją podopieczną. - Idź zobacz co ze zwierzętami - nakazała.

***

RYNEK SZUWARÓW - część I
*Rudolphe, Remi, Theseus, Laura i Chloe, Hoe oraz BNy

- Na wrota Otchłani... - wymsknęło się Theseusowi, kiedy wyskoczył na zewnątrz. Był tak zaabsorbowany, iż nawet nie pomógł opuścić wozu swoim towarzyszkom podróży.
- Panienki lepiej niech nie wychodzą z dyliżansu - powiedział, unosząc otwartą dłoń w stronę drzwiczek, jakby próbował nią zatrzymać kobiety w środku. - Najpierw upewnię się, że jest bezpiecznie - dodał, odsuwając się od pojazdu. Wyszedł mniej więcej na środek placu, rozstawiając lekko ręce po bokach. Przyglądał się uważnie wszystkim twarzom, jakby szukał kogoś konkretnego.
- Łaska Wielkiego Budowniczego niech nad wami czuwa, Nosiciele Dusz - zaczął donośnym głosem, zwracając na siebie uwagę.
Dziewczyna jak najbardziej nie posłuchała słów duchownego i gdy tylko ten oddalił się od dyliżansu Chloe od razu otworzyła drzwiczki i wyskoczyła na zewnątrz.
Potruchtała do ojca Theseusa i stanęła przy jego boku przyglądając się w skupieniu dziwnemu pomorowi jaki nawiedził to miejsce. Prawą dłoń dziewczyna położyła na wysokości splotu słonecznego. Trzymała w niej swój szczęśliwy medalion, który krył się za materiałem koszulki.
- Co tu się stało? - zapytała z obawą w głosie, jakby duchowny miał znać tą odpowiedź. Ten najpierw spojrzał na nią niezadowolony, ale w końcu tylko westchnął i szepnął na tyle głośno, by mogła go usłyszeć.
- Nie wiem, ale czuję, że wkrótce się przekonamy, córko.

Zielarz uśmiechnął się wymuszenie do kapłana i, prawdopodobnie, jego córki. Kapłani lubili robić ze wszystkich swoją rodzinkę.

- Witaj, kapłanie. Jestem Rodolphe Trottier, mer tej wioski. Niestety również nie wiem co się stało. Nie wieźliście przypadkiem czegoś, co mogłoby spowodować masowe omdlenie? - zapytał delikatnie. To chyba nie był najlepszy początek znajomości, ale zielarza gówno obchodziły maniery, gdy chodziło o zdrowie jego ludzi.

Theseus wysunął się na krok w stronę mera, zostawiając Chloe trochę za swoimi plecami. Przez kilka chwil wpatrywał się w zielarza, nie odpowiadając na zadane pytanie.
- Dopiero co tu przyjechaliśmy - oparł w końcu spokojnie. - Ja jestem Theseus Glaive, Cicerone przysłany ze stolicy. Panienka za mną to Chloe Vergest, również wysłana z katedry w Matrice - przedstawił się, na chwilę usuwając się na bok, by spojrzeć na gosposię. - Panie Trottier, pamiętasz chociaż, jaka była godzina, zanim straciłeś przytomność? - spytał, nie dając się zbić z tropu.

Drzwi domu rzeźniczki nagle złowrogo zaskrzypiały otwierane przez nią samą, uderzenie serca później głośno trzasnęły, tym razem zamykane. Granatowe oczy kobiety przez chwilę zatrzymywały się to na tej, to na tamtej osobie szybko analizując sytuację panującą na rynku.
- CO TU SIĘ DO JASNEJ CHOLERY WYPRAWIA! - rozległ się potężny głos orczycy.
- Wy tam! - Zielonoskóra wskazała palcem na zbierających się gapiów. - Co tak stoicie, hę? Gapieniem się jeszcze nikt nikomu nie pomógł. DO ROBOTY! - próbowała ich zachęcić nieznoszącym sprzeciwu tonem, a przy tym całym “do roboty” palec który wskazywał gapiów przeniósł się na miejsce, w którym pomoc była jeszcze potrzebna.
Zaczęła schodzić powoli po schodach swojego domu na moment zatrzymując wzrok na Bartniku, jakby upewniała się, że wszystko z nim w porządku. Zaraz jednak z większym zainteresowaniem skupiła się na nieszczęsnym Merze.
- Tu jesteś - oznajmiła patrząc wprost na niego - badałeś ich? Co tak stoisz i trwonisz czas na rozmowy? Hę? Nie widzisz, że Vince leży na ziemi? - przy tych słowach w charakterystyczny dla siebie sposób umieściła swoje zaciśnięte pięści na linii powyżej bioder (z jednej i drugiej strony) zupełnie jakby była z czegoś niezadowolona. Cóż, było z czego.
 
__________________
To nie ja, to moja postać.
Wila jest teraz online