Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-07-2016, 17:01   #6
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
RYNEK SZUWARÓW - część II

Rodolphe wysłuchał odpowiedzi kapłana, widząc że się nieco… zezłościł. To mu wystarczyło jako kruche potwierdzenie, że ten nie miał nic wspólnego z dziwnym wypadkiem. Odburknął: “W porządku” i ruszył zobaczyć, co z Vincem, tracąc zainteresowanie gościem. Jak on nie lubił roboty oficjała! Nie odpowiedział także półorczycy, gdyż nie było potrzeby. Czyny zamiast słów, ot, czego tu trzeba!

- Interesujące... - mruknął kapłan, zwracając się już chyba do Chloe. - Takiego powitania się nie spodziewałem - dodał, odwracając się do gosposi, jakby upewniając się, czy ona nie miała z tym nic wspólnego.
- Pomożesz panience Laurze? Bardzo cię o to proszę, dziecko. - Mówiąc to, sam ruszył za merem, jednocześnie wypatrując, czy ktoś nie potrzebuje pomocy. Mijając orczycę zmierzył ją tylko wzrokiem, ale nie odezwał się do niej nawet słowem.
- Powinniśmy zebrać wszystkich mieszkańców w jedno miejsce, panie Trottier. W ten sposób upewnimy się, czy nikogo nie brakuje i czy wszyscy wyszli z tej tajemniczej śpiączki cało, bez dalszych powikłań.
Chloe westchnęła i choć z oporami to wykonała prośbę duchownego. Zrobiła to jednak bardzo prędko i co chwilę zerkając na ojca Glaive. Gdy wypełniła to polecenie to pochwyciła swoją walizeczkę z powozu i szybkim krokiem dogoniła kapłana, bez słowa stając u jego boku.

-No dobra! - przyfrunęła Petunia do dyliżansu i zawisła w powietrzu z lizakiem w buzi - Chyba sytuacja opanowana. O.. panowie się już poznali, tak?
Szybko jednak umilkła czując wisielcze humory.
- Yorgell! - Wrzasnął nadchodzący Boldervine z giwerą w ręku - Rozładuj powóz przed Burym Kocurem! DeVramount! Dopilnuj koni, a potem do stajni z nimi. Niech ci Yorgell pomoże!..
Krasnolud wkroczył pośród zebranych, przyzwyczajony do powitań i pożegnań podróżników, którzy wśród łez, kwiatów i małych chłopczyków dźwigających tobołki ciotki opuszczali takie miejsca jak te. Zorientował się nagle, że widzi mera Szuwar.
- O, pan mer - powiedział Bolat odstawiając arkebuz i pokręcił głową - No widać, że mieli tu dziś dzień ciekawy… Petti! - wrzasnął - Do Miłogosta! I kolacje zamawiaj, pokoje najmuj!
Petunia Cotonfoot mało nie upuściła lizaka. Pofrunęła co tchu, bo karczmy, gospody i wszelkie szynki lubiła najbardziej.

- Hurraaa! - gromko i chórem ryknęły dzieci wypadając z poniszczonych drzwi przytułku. Tupiąc nogami w różnym tempie zmierzały ku dyliżansowi.
- Spokojnie, wszyscy zdążycie! - wołała za nimi młoda panienka w stylizacji niedoszłej zakonnicy - Odile! Uważaj na siebie! Najpierw przywitajcie się z cicerone.
Widać dzieci były przyzwyczajone do najazdów na podróżnych oraz powoźników, a każde z nich miało jakąś sprawę indywidualną i pilną. Otoczyły duchownego i jego gosposię.
- Niech chwalą Wielkiego Budowniczego wszyscy co żyją! - Dygnęła opiekunka tego sierocińca - Jestem Jaqulin Beauvau, to usług.

Theseus uniósł lekko głowę, jakby to miało zwiększyć odległość między nim a gromadą dzieci, która otaczała go szczelnym kołem.
- A mądrość Jego niech nas prowadzi - odparł kapłan, nie bardzo mogąc się skupić na swojej rozmówczyni. - Serce me raduje się, widząc, że nasz kościół wziął pod opiekę te sieroty - dodał zaraz. Nie było to dla niego zaskoczenie. Podobne sierocińce widział już w stolicy, choć tamte były znacznie większe.
- Ja jestem ojciec Theseus. Już nie mogę się doczekać, by was poznać i zacząć nauczać o naszym Stwórcy, moje drogie dzieci - powiedział z trochę diabelskim uśmieszkiem, przeskakując wzrokiem po dziecięcych główkach.

Remi kierował się w stronę mężczyzny, którego wziął za duchownego. Przyśpieszył kroku, ale zanim znalazł się u celu, przybysza otoczył zwarty krąg dzieciaków z sierocińca. Zabawne było obserwować te małe, dziecięce figurki oblegające wysoką postać. Rozmowa musiała poczekać, jednak słysząc wymianę zdań z panną Beauvau upewnił się co do tożsamości mężczyzny.

Golem, jak golem” - skonstatował Trottier. W sumie nie wiedział, czemu skłonił się do ruszenia mu na pomoc, chyba tylko dlatego, że nieco przestraszył się Hoe. Tutaj raczej maga trzeba niż zielarza. Ale fachowym okiem obejrzał golema - nie oddychał, był zimny i martwy - czyli wszystko w normie. Oprócz tego, że się nie ruszał. No, nic to. Obszedł jeszcze paru mieszkańców, dopytał o objawy, o samopoczucie i czy nie mógłby w czymś pomóc. Sprawdził raz jeszcze swój stan zdrowia - czy tętno się wyrównało, czy ciepło ciała wzrosło do normalności.

Mer musiał brać poprawkę na to, że był samotnym kawalerem, który miał pozycję w mieście nie lada. Niektórym zatem pannom, a także i wdowom zdrowie natychmiast podupadało, gdy tylko wykazywał jakieś zainteresowanie ich samopoczuciem. Musiał być więc ostrożny. Po za stłuczeniami i zadrapaniami każdy czuł się już dobrze, a przynajmniej nie tak, by była potrzebna asysta cyrulika. Obchód był o tyle szczęśliwy, że Rudolphe znalazł w piachu 5 pensów.

- No. Kapłan dobrze prawi. - Hoe popatrzyła za odchodzącym Merem i Kapłanem. Tego drugiego ona również zmierzyła spojrzeniem ale dopiero wtedy gdy był do niej już odwrócony plecami. Sama nie czekała na czyjekolwiek zaproszenie. Spojrzała krótko na Chloe, która uśmiechnęła się do niej ciepło, po czym ruszyła nieść pomoc w zasięgu wzroku. Zapytała kilka osób jak się czują, co ostatnie pamiętają i robili. Jednak nogi bardziej ciągnęły ją w stronę Mera, koło którego też zaraz się znów znalazła.

- I co myślisz? Co to mogło być? - Orczyca zmierzyła Zielarza wzrokiem. - Harla nigdzie ni widu ni słychu. Co Vince powiedział? Bo wiesz, ten kapłan dobrze prawi. Zabijmy w dzwony świątyni niech ludzie się zlezą. Zobaczymy kogo nie ma. Zorganizujemy grupy co szukać będą tych co nie ma, czy nie leżą gdzieś nietomni. No i tego… jegomościa - Hoe wskazała gestem głowy kapłana - się bardziej należycie przywita.

- Magia, albo inny czort - odparł mer. - A golem, jak leżał, tak leży. Nie znam się na Vincach. - Zielarz uśmiechnął się lekko i z zakłopotaniem. Nie wiedział dlaczego, ale czuł się nieco niepewnie w towarzystwie zielonoskórej. A plan zebrania wszystkich jest całkiem dobry. Zajmij się tym, a ja wybiorę się do naszej wiedźmy i zapytam, czy nie wie co się stało.

Ruszył do domu po nalewkę z piołunu i najmocniejszy ekstrakt maku lekarskiego i ruszył do lasu, by pomówić z wiedźmą. Wiedział, że nie powinien opuszczać kapłana i całej tej sytuacji, ale ktoś musiał z czarownicą porozmawiać. Bo nawet jeżeli nic nie wiedziała, to mogło się jej coś stać. A Rodolphe nie chciał nikogo zostawiać w potrzebie.
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"
MTM jest offline