Do zabudowań farmy nie było daleko, ale ani ocaleńcowi, ani młodemu drwalowi się nie spieszyło. W końcu gdzieś tu kręcił się Rudy Jan.
Od strony miasteczka dolatywały coraz głośniejsze dźwięki rozmów i poruszenia. Dziadzie Zakola były mocno odseparowane od reszty polami, później ścianą drzew i kilkoma zniszczonymi budynkami, ale nie sposób było lekceważyć tego co tam się dzieje.
- Pacz tu! - Rzucił nagle Adrien i wskazał kawałek wygniecionego pola. Za wcześnie było na łany, więc tylko ziemia ugnieciona była, a na niej świecące serpentyny i wzorki. Kolorowe i mieniące się lekkim blaskiem właśnie dogasały. Dookoła porozrzucane były fragmenty bałałajki… Eldritch wpatrywał się w niemym podziwie i przerażeniu na mieniące się kolorami widowisko w zbożu. Tylko ciche szeptane słowa opuściły jego usta. Ciche, lecz dość głośne by usłyszał je drwal.
- Na cycki Laeth… cóż to za czarostwo…?
Stary Zbażyn powoli budził się na ławeczce przed domem. “O choróbcia! Ale mi się przysnęło!” - pomyślał niechętnie, ale bez zdziwienia. Od pewnego czasu miał zwyczaj drzemać w ciągu dnia, szczególnie po obiedzie lub podwieczorku. Miał jakiś sen… i nim otworzył oczy próbował zebrać rozwiewające się smugi mary. Zdzich z Armandem znaleźli w lesie jakiegoś śpiącego pijaka. A może to był żebrak, który sam przyszedł po jałmużnę? Przyszli też Rudolf i Hoe… Pili bimber? Może to nie sen, tylko wypił kapkę za dużo? Nieco zaniepokojony tą niepewnością wreszcie otworzył oczy i nie bez pewnej trudności usiadł na ławeczce. Przetarł oczy i rozejrzał się po okolicy. Na polu, w króciutkiej oziminie migotały jakieś barwne światła. Przetarł oczy raz jeszcze, ale ogniki wcale nie znikały. Bez zastanowienia zaczął iść w ich kierunku i wtedy zobaczył dwóch mężczyzn, drwala i kogoś kogo nie rozpoznawał, choć wydawało mu się, że widział już gdzieś twarz. Dopiero gdy zbliżył się jeszcze odrobinę rozpoznał łachmaniarza ze snu.
- Cholercia… - wyszeptał zdezorientowany. Był jednak gospodarzem i to było jego pole!
- Co tu się wyczynia? - zawołał głośno w stronę mężczyzn, choć głos jakby mu się trochę załamał
- O! Pan Józef! - uradował się młodzieniec z siekierą w ręku, jakby na odsiecz ktoś przybył - Pan gospodarz spojrzy co się wyrabia na polu!
Słysząc dziadka Zbażyna Eldritch skierował ku niemu swoje kroki mówiąc.
- Czarostwo jedne co to zapewne bałałajką grane. - powiedział ocaleniec - Kto wyśpiewał tego nie wiem, a i znalazłem dla mnie imię. Eldritch mociumpanie. Lepiej chodźmy sprawdzć czy pozostali są cali.
- Bałałajką? - zapytał nieprzytomnie młynarz. - Chyba to nie sprawka tej skrzacicy? Jak jej tam było… Marianny… - przychylił się nad rozetlałymi już ognikami i czubkiem buta szturchnął instrument. Tak, z pewnością należał do Marianny.
Zaś znaki w polu to była płasko wyrysowana, zdobiona rozeta z licznymi wzorkami przypominającymi szlaczki. Mieniła się, a świetliste fragmenty odrywały się od ziemi i unosiły na wysokość ludzkiej głowy. Chciały wędrować po polu Zbażyna, niczym świetliki. Trochę je wiatr znosił, ale i tak znikały za chwilę, niczym bombelki w piwie… lub bańki mydlane.
- Prawda, prawda - mruknął jakby do siebie - chodźmy na rynek wywiedzieć się co się działo.
- Dobrze… - przytaknął młody drwal, choć właśnie w brzuchu mu zaburczało, jakby w jego jelitach żyło jakieś stworzenie i właśnie zaryczało domagając się żarcia.
- Popieram. Obydwóch waćpanów. - powiedział z delikatnym uśmiechem ocaleniec. Jednoznacznie tym dając znać, że i był zaciekawiony, jak i głodny.
Młodzieniec zarzucił siekierę na ramię i wkrótce wszyscy już szli ku ryneczkowi, między zbażynowymi polami, wśród unoszących się w powietrzu resztek Marianny de Fou. |