Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-07-2016, 21:04   #17
Morri
 
Morri's Avatar
 
Reputacja: 1 Morri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłość
Rebecca przywołała na policzki lekki rumieniec oraz zaczęła “oddychać”, czasem nawet lubiła udawanie człowieka i nie sprawiało jej to zwykle kłopotów. Wiedziała, że i tak wprowadzi w tłum biwakowiczów zamieszanie, dlatego nie chciała pogarszać sytuacji swoją nadnaturalną prezencją. Wypuściła cicho zebrane w płucach gazy, jak zwykle naśladując ludzkie westchnienie. Nadnaturalna prezencja? A czy coś w tym dziwnym “świecie”, do którego trafiła było naturalne? Zdając sobie sprawę, że bawiąca się i wypoczywająca grupka wcale nie musi być prawdziwa (A co tak naprawdę było? Czy dalej nie odpowiadał za to po prostu jej umysł?), wampirzyca przymknęła lekko powieki i skupiła się na aurze zebranych. Miała nadzieję, że jej specjalne zdolności pomogą ocenić wstępnie sytuację.

Ocena została dokonana szybko, bo intensywność emocjonalnego rezonansu dobiegającego od niewielkiej grupki swoją siłą przywodziła na myśl niewielką eksplozję. Wybuch pozytywnych kolorów i odczuć zalał sobą postać kobiety. Obmył ją od głowy po same buty i sprawił, że z wrażenia niemalże wyskoczyła z tych ostatnich. Tak, prawdziwość i egzystencja biesiadników nie ulegały najmniejszej wątpliwości. Obserwatorka miała większe szanse zakwestionować owe cechy jeśli chodziło o jej własną osobę... choć cały ten dobry humor najwyraźniej był zaraźliwy, bo Becca nie czuła się zmotywowana do takich ponurych dywagacji.

Wampirzyca czuła się zdecydowanie pewniej, bo - przynajmniej teoretycznie - co mogła zrobić jej grupa rozbawionych i odpoczywających dzieciaków? Nie odpuszczajac jednak swoim zasadom, sprawdziła, czy broń, którą miała przed zanurzeniem się w tym świecie, wciąż jeszcze znajdowała się na swoim miejscu. Z radością poczuła na palcach chłód metalu swojego pistoletu, nadal bezpiecznie schowanego pod krótkim, stylowym żakietem. Odpięła zatrzask kabury, na odbezpieczanie będzie czas, a nie chciałaby, żeby przez jej złą ocenę sytuacji miała komuś stać się niepotrzebna krzywda. Jej strój to była druga sprawa - nie wyglądała jak turystka, która preferuje wędrówki po lesie. Chyba, że była jedną z tych NAPRAWDĘ źle dobierających styl obuwia do zadania, które ją czekało. No cóż, wiedziała, że nic na to nie poradzi, w razie potencjalnych pytań, powie po prostu prawdę - w końcu można założyć, że zabłądziła.
Rebecca powoli i ostrożnie wysunęła się z krzaków, w których się skrywała, licząc na to, że żaden z elementów natury nie postanowił opuścić zakątka na niej… we jej włosach lub ubraniu. Nie starała się być cicho, stwierdziła, że im szybciej rozbawiona grupka ją zauważy, tym lepiej. Wystawiła również swoje smukłe dłonie nieco do góry, prezentując odkryte nadgarstki. W końcu ten gest dobrych zamiarów był uniwersalny i miała nadzieję, że i w tym wypadku zostanie rozpoznany i dobrze przyjęty.
- Hej. - zaczęłą, próbując przebić się przez dźwięki muzyki i śmiechy.

Nikt nie śpieszył się, żeby zrobić jej krzywdę. Prawdę mówiąc, młodsze dzieciaki były na tyle zajęte swoimi własnymi sprawami, że nawet nie zauważyły zbliżającej się kobiety. Jadły, piły i śpiewały w najlepsze. Dwójka chłopców starała się wspólnie skleić jakiś plastikowy model, a czarnowłosa dziewczynka rysowała kredkami na białym arkuszu. Wyraźne zmarszczenie jej niewielkiego noska sugerowało intensywność pracy godną samego Pablo Picasso. Parze dzielnych budowniczych nosiła ślady długiej walki - wszędzie wokół nich walały się pocięte kawałki ramek. Palce i ubrania chłopców, podobnie z resztą jak i sam projekt, były pokryte klejem i zmieszanymi z nim drobinkami brudu. Rozsądny modelarz już dawno spisałby zestaw na straty, ale ci dwaj nie przejmowali się takimi błahostkami, jak poprawne spiłowanie elementów czy odpowiednie nałożenie detali. Dla nich liczyła się przede wszystkim frajda tworzenia - bo na co komu samolot okupiony frustracją i przekleństwami?

Pierwszy z nastolatków, ten przygrywający na instrumencie, skinął głową w kierunku zbliżającej się panny Crowford. Uniósł swoją prawą dłoń w przyjacielskim powitaniu i błysnął białym uzębieniem. To właśnie wtedy Becca Zaczęła rejestrować pewne... (nie tak znowu) drobne nieprawidłowości. Palce chłopaka kończyły się długimi i ostrymi paznokciami w kolorze srebra. Co więcej, nawet stojąc ponad dwadzieścia stóp od grajka, zauważyła, że jego kły i przedtrzonowce są bardzo dobrze zarysowane - prawie jak u jakiegoś zwierzęcia. Skoro już o tym mowa, młodsze dzieci także prezentowały się wyjątkowo. Budowniczy mieli kosmate brwi oraz stojące na sztorc czupryny, a kiedy niezadowolona z efektów swojej pracy artystka ugryzła kredkę, ta bez żadnego oporu złamała się na dwoje... jak solna przekąska.
- Heja, dziołcho! Przysiądź się i odpocznij! Jeśli jesteś głodna, mamy pianki, kasztany i zupę warzywną. Co nasze to i Twoje, częstuj się - kiedy odpowiadał na jej przywitanie, lewa dłoń blondyna ani na chwilę nie przestała przygrywać na fletni. Ta druga, wcześniej uniesiona, wskazała jej puste miejsce przy trzaskającym ognisku. Drugi nastolatek tylko skinął głową.

Rebecca czuła strach, po raz kolejny tego dnia, co zaczynało być z jednej strony oburzające, z drugiej nieco podniecające. Czuła, że żyje, co było nieco paradoksalne, zważając na jej nie-życie, jednak zrozumiała, że chce dalej sobie nie-życ, niekoniecznie w spokoju. Ruch był dobry, ruch dawał nowość, ruch dawał wolę walki.
Nad jej strachem przeważała jednak ciekawość i czysta radość, którą sama zaczęła odczuwać, tak, jakby zaabsorbowała ją od towarzystwa. Ich niecodzienny wygląd w równym stopniu niepokoił, co zachwycał wampirzycę. Pasowało to do nich, byli po prostu… harmonijni.
- Dziękuję! - odpowiedziała entuzjastycznie na zaproszenie grajka i podeszła bliżej do małego tłumu.
Poczuła ich zapachy. Nieco zwierzęce, ale i nieco ludzkie. Czuła piżmo i jakieś kwiatowe wonie, które szczególnie intensywnie emanowały z dziewczynek.
Usiadła obok nieznajomego wirtuoza, na tyle blisko, aby mogli rozmawiać, na tyle daleko, aby w razie czego mogła odskoczyć, gdyby postanowił zaatakować ją swoimi palcami. Tak, pozwoliła sobie zatracić się, jednak nie na tyle, aby zgubił się w tym jej instynkt samozachowawczy.
- Mam na imię Becca - zaczęła, zgodnie z ogólnie przyjętymi zasadami kultury - a Ty? A poza tym, czy możesz mi powiedzieć gdzie jesteśmy? - Dodała szybko, idąc za ciosem.

- Miło poznać, ja jestem Cesar, a ten mruk napychający się pod drzewem to Zephyr. Wybraliśmy się z dzieciakami na mały biwak, bo w okolicy jest masa fajnych rzeczy do zobaczenia. Diuk Traven wychodzi z założenia, że nasi najmłodsi powinni zwiedzić trochę świata, a ja się z nim zgadzam. Nie ma to jak wspólna wycieczka, prawda ludziska!?
Odpowiedział mu - a właściwie zakrzyczał go - chaotyczny rozgardiasz dziecięcych głosików.
- Jutro pokażesz nam drogę do Szeptowni, prawda Claw?
- Pokażę, tak jak obiecałem.
- A starą warownię też zobaczymy po drodze? Tę, gdzie urzędował ojciec Sally?
- Tak, zatrzymamy się tam nawet na odpoczynek i będziecie mogli wejść do zbrojowni.
- Wow, myślisz, że coś w niej jeszcze zostało?! Wziąłbym bratu pamiątke!
- Pewnie, że zostało. Znajdę Ci jakiś drewniak szkoleniowy.
- Ałe? Weź, ja chciałem prawdziwy miecz!
- Pomyślimy, Kerry. Pomyślimy -
Cesar zasłonił twarz dłonią przed spojrzeniami szkrabów i, nie tracąc swojego uśmiechu, porozumiewawczo przewrócił oczyma w kierunku nowoprzybyłej. Jego reakcja była mieszanką lekkiego zmęczenia lawiną pytań i frajdy, jaką napełniało go podekscytowanie podopiecznych. Znając życie sam pewnie też nie mógł się doczekać zaplanowanych na jutrzejszy dzień wydarzeń, ale fakt bycia opiekunem zmuszał go do zachowania chociaż strzępków powagi i powściągliwości.
- Znajdujemy się polanie Endessa, jakieś pół dnia drogi od starej warowni, która ulokowana jest na północ stąd. Dalej, idąc na północny wschód, można... och. - gdy tylko złotowłosy zobaczył specyficzny rodzaj niezrozumiena na twarzy kobiety, jego wywód został przerwany.
- Och - powtórzył - Jesteś nietutejsza! Bardziej nietutejsza niż wędrowcy z Krainy Jabłek, hmhm. Teraz wszystko jasne - młody mężczyzna przestał grać i przyłożył pazur wskazujący do swojej dolnej wargi. Przez chwilę, szukając inspiracji pośród setek srebrnych iskier na niebie, gonił w myślach za odpowiedzą. Pogoń była nader intensywna, bo jego puchaty ogon, który wcześniej nie zaskarbił sobie uwagi Becci, drgał teraz to w lewo to w prawo,emanując niemożliwym do ukrycia rozdrażnieniem.

Wampirzyca czuła się, jak wrzucona w jakąś baśń. Warownie, zamki, Krainy Jabłek, ludzie z ogonami. Znaczy tak, wiedziała, że w “jej” świecie ogony też miały szansę się pojawiać, szczególnie przy okazji pełni, a przynajmniej tak jej się wydawało, jednak to nie był TEN rodzaj ludzi z ogonami.
- Mocno nietutejsza, Cesarze. Jeśli mam być szczera to… zjadłam pewną słodkość, potem byłam w domu, który wcale nie był moim, tylko go przypominał, tak jakbym się przeniosła. Potem były drzwi, których nie umiała otworzyć moja dłoń, a potem tunel pnący się ku górze, polana i dźwięki twojego instrumentu, które mnie tu przywiodły. - Mówiąc to, pokazała palcem na lutnię chłopca, którego niewątpliwie można było nazwać rządzącym w tym małym stadku.
- Czy rozumiesz coś z tego, co mi się przytrafiło? - Spytała, przygryzając nieco wargę.
Miała nadzieję, że szczerość jej się opłaci. Wiedziała, że w świecie Pijawek znacznie bardziej opłacało się zwodzić, oszukiwać i maskować, jednak takie zabiegi w ogóle nie pasowały jej do tego świata. Czuła tu jakąś niespętaną niewinność, której już dawno nie dało się wyczuć w jej własnej rzeczywistości. A może był to po prostu wpływ dzieci, nieważne jakiego gatunku, były to jednak dzieci. W końcu nie chadzała w LA na pieczenie pianek…
Becca spojrzała z lekkim niepokojem na płonące ognisko. Hm, nie, nie bała się. To dobrze, bo dorosła kobieta z paniką i na pewno wrzaskiem uciekająca od zwykłego ogniska byłaby niezapomnianym zjawiskiem. Jednak nie było to normalne, przecież powinna czuć niepokój, powinna POCZUĆ niechęć, którą, biorąc pod uwagę rozmiary ognia, na pewno umiałaby zwalczyć, jednak nie czuła nic.
Może po prostu śniła?
Wampirzyca spojrzała na chłopaka, licząc, że da jej jakieś wyjaśnienia.
 
__________________
"First in, last out."
Bridgeburners
Morri jest offline