Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-07-2016, 22:35   #18
TomBurgle
 
Reputacja: 1 TomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputację
Spadał, nurkował w jamę tysiąca głosów. Zawsze zaczynało się od niekontrolowanego lotu w stronę ziemi, gdzie czekały na niego zakrzywione ku górze skalne odłamki. Gdzieś po drodze strach i zainteresowanie kamiennymi zębami mijały, zastąpione innymi problemami. Tak było i tym razem.


W swoim śnie widział ogrom Miasta Aniołów, metropolię w całym swoim zgniłym splendorze. Ćpuny, skorumpowani gliniarze, mordercy i gwałciciele - cała gama ludzkiego plugastwa. Każda odrobina szaleństwa, każdy kroczek w stronę przepaści był odnotowany w skale, niemożliwy do cofnięcia. Było też plugastwo nieludzkie - rozkładające się ciała pociągające za sznurki śmiertelnych kukieł, okryte pajęczynami maszyny, które zaprzedały swoje człowieczeństwo ośmionogiej bogini oraz monstrualne mieszanki futer, łusek i kłów. Maszkary kotłowały się bez końca. Opętane bitewnym szałem wzajemnie wyrywały sobie kończyny, rozrywały gardła, taplały w krwi poległego przeciwnika. Były tak zajęte tym odpychającym tańcem, że z początku nawet nie zauważyły gigantycznej dłoni, która swoim ogromem przysłoniła całe niebo. Kiedy ktoś krzyknął o zaprzestanie walki, było już za późno. Kolosalne palce zakrzywiły się i ruszyły w dół. Uderzyły o ziemię, niszcząc budynki i miażdząc nadnaturalne robactwo, które nie tak dawno czyniło pretensje do wielkości. Ludzie krzyczęli, ale ich wrzaski tonęły pośród walących się wieżowców. Rynsztoki spływały krwią, a sterty ciał zaśmiecały ulice. Pośród uciekających w panice mrówek stała kobieta. Tylko ona nadala patrzyła na okryty smolitymi chmurami nieboskłon. Jednak kiedy jej podejrzliwość została w końcu nagrodzona, musiała zaprzeć się z całych sił by w swoim panicznym strachu nie dołączyć do galopującej na złamanie karku tłuszczy. Gdzieś głęboko, pośród czerni smogu i płonących budynków pojawiła się tęczówka ziejąca szczerym złotem. Należąca do niej źrenica zogniskowała się na niewielkim mężczyźnie daleko w dole. Ziała nienawiścią absolutną, której za nic nie byłby w stanie pojąć umysł zwyczajnego śmiertelnika - a może nawet żaden pojedyńczy umysł. Kultywowaną przez tysiące lat, pielęgnowaną jak najcenniejszy dar. Nieskrępowana błahymi myslami płynącymi z ludzkich umyslów i doprowadzona do perfekcji. Jak szlachetny kamień w rękach jubilera.

Pete, schowany za plecami kobiety, nie wytrzymał ciężaru tego spojrzenia.Ryknął przeraźliwie, dławiąc się głęboko tłumioną sumą udręki z całych wieków istnienia, która własnie wytrysnęła na powierzchnię jego umysłu. Kiedy licząca setki metrów dłoń opadła po raz kolejny, powitał ją niemal z otwartymi ramionami. W porównaniu z tym, co nim szargało, Ostateczna Śmierć zdawała się wybawieniem.


Naprawdę, nienawidzę tych snów. Co z tego że dają proroczą wizję, jeżeli nawet martwe serce chce się wyrwać z piersi?
Wcisnąłem zapocone prześcieradło do worka. Serce dalej waliło mi jak oszalałem, a ręce trzęsły się jak u dziewięćdziesięciolatka z zaawansowanym parkinsonem.




Kiedy w końcu zebrałem moje nieszczęsne dupsko do kupy i opuściłem swoją norę, pod wyjściem z bloku czekał na mnie komitet powitalny. Piątka zbirów, bardziej chętna do złamania komuś nosa niż do wykonania swojej roboty leniwie rozwaliła się na schodach.
Co może mówić jak bardzo byłem w dupie niż to że ucieszyłem się że są tam tylko oni?

Błyskotliwość pięciowatowych żarówek przebijająca z ich oczu dawała gwarancję że nie wpadli na to żeby rozstawić czujki dookoła. A na pewno nie na wyjściu z którego chciałem skorzystać.


Zadowolony z siebie zjechałem zsypem do pralni w sąsiednim budynku. Na wylocie z rury zobaczyłem tylko uśmiechniętą twarz Jamesa-fucking-Blunta i chwilę później jego piącha posłała mnie wprost w objęcia zatęchłych pościeli, brudnych kołder i śmierdzących skarpet.

- Miło że wpadłeś, Pete - druga połówka też postanowiła się przywitać. Proszę państwa, William Thompson. Stone dla jego Mallone’a, dwie nierozłączne połówki.
Tak, wspominałem ci o nich. Dwójka najepszych zdzieraczy długów w Mieście Aniołów. Blunt, dwuipółmetrowy, ćwierćtonowy geniusz dopadania ludzi. Kolos w czerwonej tweedowej marynarce na białej koszuli i meloniku żywcem ze “Nietykalnych”. Wyobraź sobie że ta góra mięśni potrafi przewidzieć do przodu dwa twoje ruchy, wytropić cię w mieście jak indianiec na prerii. Serio, nadziałem się na to sam. W każdym mniejszym mieście sam byłby Kingpinem.
Thompson jest jego dopełnieniem - krępy skurczybyk z kaszkietem na łbie i lisią twarzą poniżej. Nie był wielkim myślicielem - preferował proste, efektywne rozwiązania, jak na przykład powieszenie kogoś na światłach za jaja albo przestrzelenie mu kolan obrzynem. Nie dość malowniczo? Tam gdzie Blunt gra z tobą w szachy, Thompson maluje nieco barwniejszym pędzelkiem. A ja byłem w centrum ich zainteresowania. Tak wielkiego, że nawet odwiesili marynarki na wieszaki.
W końcu wisiałem ich szefowi prawie czterysta tysięcy dolarów.

Rozmowa potoczyła się nadzwyczaj przyjaźnie - chyba nie spodziewali się że będę miał jakąkolwiek kasę tak szybko, albo mieli po prostu lepszy dzień. Uboższy o prawie całą zdobytą gotówkę, za to ubogacony o pięknie rosnącego siniaka pod okiem ruszyłem do warsztatu.




Miałem wszystko co potrzebowałem. Zasłonięty "Times'em" ominąłem szefa siedzącego przy swoim macintoshu. To własnie Patrick uratował mi tyłek tą pożyczką. Bez niej nie było by mnie już tutaj.
Tyle że nie wspomniał u kogo ją zaciągnął.

To była ta łatwiejsza część. Miałem maksimum dwadzieścia minut na doprowadzenie się do stanu w którym moja narzeczona nie będzie chciała spalić całego świata w akcie odwetu. A najprostsza opcja...nie, nie mogłem tak szafować zasobami. Ryzyko polowania było zbyt duże.
@%%$! Przyszła dwadzieścia minut przed czasem.
Ja to jednak mam szczęście.





Trzy godziny później wywalczyłem sobie przerwę. Nie, nie od niej. Nie jest taka. Od nawału pracy. Dla odpoczynku otworzyłem gazetę. "Radny Vayer zmarł wczoraj w niewyjaśnionych okolicznościach. Jego następca podjął już odpowiednie działania." Nie cierpiałem takich artykułów. Odpowiednie działania, czyli jakie? Kontynuował prace nad umową developerską dla San Fernando? Czy może rozpoczął śledztwo?
Na czwartej stronie literki ułożyły mi się w znak. Znak nadciągającej burzy. No cóż, nie można było tego dłużej odwlekać. Wyciągnąłem znaleziony "na miejscu zbrodni" krzyżyk.
Czyściłem go, szlifowałem, polerowałem - dostrajałem się do niego, tworzyłem więź. Oczywiście, bez tego też można zbadać aurę przedmiotu. Tandetny, "mroczny" krzyżyk był świeżym wyrobem, może nawet z tego miesiąca. Magicznym, można by rzec. Choć technicznie jest to błędne - stworzono go zupełnie inaczej. W każdym razie, powiedział mi to co sam już podejrzewałem. Że francuzik nie był przypadkową ofiarą panoszącego się Sabatu. Że łączyło go coś z Kev'em





- Pete, paczka do ciebie - Jean miała niezwykły talent do zapierania mi dechu w piersiach kiedy wchodziła. Tym razem akurat przyłapała mnie kiedy tylko zacząłem rozmawiać z pewnym głosem w mojej głowie. To jest, kiedy w końcu raczył mi odpowiedzieć.
- To chyba musi chwilkę poczekać - odpowiedziałem obojgu rozmówców i roześmiałem się. Nawet proste sprawy można było skomplikować.
- Alexei Drenn do Pete'a Greaves'a - mruknęła - Dostajesz paczki od anonimowych fanów częściej niż ja - i, cholera, dobrze.
- Pewnie zepsuł ulubioną kolię żony czy coś równie fascynującego - kiedy skończyłem zaplatać zapięcie, obróciłem się do niej. I zamarłem.
Czy ta noc mogłaby się wreszcie skończyć? Odpowiedź przyszła zadziwiająco szybko

- Whoa, stary. Masz ryj jak świnia kaszę - ochrypły głos odezwał się tuż za moimi plecami. Co było dość dziwne samo w sobie, bo tuż za mną znajdowała się ściana dłut i innych narzędzi. Odwróciłem głowę i co? I zobaczyłem twarz wystającą z pomiędzy desek boazerii. Facjata była blada, podkolorowana zgniłą zielenią i kolorem ziemi. Ktoś, kto wyglądał w ten sposób zdecydowanie powinien zamknąć jadaczkę jeśli chodziło o aparycję innych. I nie, nie był to Nosferatu. Oni nie przenikają przez ściany.
- Na serio. Kto ci tak gębę skapiszonował? - trupia twarz przemówiła ponownie, ukazując dwa rzędy pożółkłych zębów i sine dziąsła. Reszty ciała niestety nie można było zobaczyć - istota ciągle nie wylazła zza ściany. Jean, znajdująca się zaledwie kilka metrów obok dziwnej aparycji, zdaje się, nic nie zauważyła. A w każdym razie kiedy przyszło co do czego, akurat tego mi nie wypominała. Był to chyba jedyny plus tej ponurej scenki sytuacyjnej.

- Jeszcze jeden brzydal nadrabiający urodę i intelekt pieniędzmi? - rzuciłem w powietrze. Delikatnie odebrałem z jej rąk paczkę i odłożyłem na biurko. Ot, kolejne zamówienie. Dostawałem % od wartości, więc będzie kolejny krok w spłacie długu. Ale nie, oczywiście nie mogłem siąść do tego na spokojnie. Zaprawdę powiadam wam: noce w Mieście Aniołów są pełne atrakcji. Tak uroczych jak ta w ścianie.
- Być może. Ale dość już tego mędrkowania, brzydalu. Kolacja, ty, ja Isobel, jej nowy facet. Za dwadzieścia minut jedziemy do niego. Czyli za 10 masz być na zewnątrz, a kolejne 2 będziesz mi się tłumaczył z tego nosa i oka - Jean zawsze miała zwyczaj przedstawiania sprawy jasno i konkretnie. To jest jeden z powodów...choć nie mieścił się nawet w top 10. A wady? Bardzo, bardzo zdecydowanie wypowiada się przeciwko okazjonalnym tajemniczym guzom i siniakom. Czy też napuchniętym nosom. Ma uroczy zwyczaj wpadania w furię kiedy dowiaduje się tym co się naprawdę stało. A nawet wtedy wcale nie obróciła się na pięcie i nie wyszła. Bo przecież dlaczego miałaby to zrobić, była w zakładzie panią nawet bardziej niż ja.

- Nie wszyscy mieliśmy tyle szczęścia żeby po wybuchu znaleźć sobie ciepłe mieszkanko wśród żywych. Założę się, że przed wynajęciem lokalu też nie wyglądałeś za pięknie... - improwizowany ornament na ścianie był dość złośliwy. Najwyraźniej przytyk odnośnie urody odebrał jako adresowany do siebie. Głowa wyłoniła się w pełni ze ściany, ukazując kurtynę tłustych włosów w kolorze smoły i sępią szyję. Gość łypnął na Jean. Nie lubię tego spojrzenia. Bardzo.
- Fajna dupa, przy okazji. Cycki też niezłe. Obracasz ją regularnie? - ziejący rozkładem uśmiech znów przewinął się przez ziemistą karnację.

- Wspaniale, dokładnie o tym marzyłem. Serio, to było nieporozumienie z sąsiadem z bloku - przewróciłem oczami i wstał od warsztatu. Szybko, zrób coś zanim gość za ścianą się znudzi - Załatwię formalności z tym sprośnym typkiem i zaraz wychodzimy - wskazałem w bliżej nieokreślonym kierunku, ni to na gościa, ni to na paczkę. Kiedy Jean spojrzała w tym kierunku, znienacka ją pocałowałem - Idź, zajmij Patricka i kup mi te 10 minut -

- Oooch. Ujęcie jak z bajki Disneya! Wszystko, czego brakuje to jakiś ckliwy numer muzyczny i kilka natrętnych sierściuchów. Przy okazji, ciesz się, że twój lachon nie otworzył tej paczuszki. Miałbyś sporo sprzątania, kochasiu. W końcu flaki tak trudno doczyścić... - do złośliwego grymasu dołączyła para zacieranych powoli rąk

Zebrałem brzydkim spojrzeniem rudowłosej. Już dawno odnotowałem kto w tym związku nosił spodnie, a nie było okazji uaktualnić naszych opinii na tą sprawę po...drobnych zmianach. Ale w końcu wysokie trampki opuściły warsztat, zostawiając mnie “with business at hand”. Czas porzucić mięciutkie rękawiczki.
- Masz czelność nachodzić mnie tutaj, bezcześcić swoją obecnością moje sanctum? - pozwoliłem malutkiej iskierce gniewu wypłynąć na zewnątrz, pokazać się na twarzy i w gestach. Tak, byłem zły. Tak, niewiele brakło żeby zrobiło się gorąco już wtedy. A kiedy mówię o gorąco, mam na myśli #@$# Dantego. Gdybym miał jak, odesłałbym go do właściwego resortu turystycznego z miejsca. Do wtedy nie miałem do takich jak on nic personalnego. Ot, rozerwany na strzępy kuzyn który przeszarżował na ich terenie. Nic osobistego

Uśmiech na zakazanej facjacie stawał się co raz większy. W końcu osiągnął proporcje nieosiągalne dla śmiertelników, minął granice w postaci uszu i okręcił się dookoła głowy, wybuchając przy tym drobinkami zielonej flegmy, które opadły na podłogę.

- Pffff. Hahahaha! Och, stary! Ostra gadka jak na kogoś, kto siedzi pod cudzym pantoflem! Poza tym, kto ty kurwa jesteś? Magnat jakiś? Arystokrata? Kto dzisiaj gada w ten sposób? - wyrzucał z siebie te zapytania, jego głowa wykonała powolny i pełen zadumy obrót o 360 stopni. Przykułem jego uwagę. Dobrze.

- Mów, echo, albo odejdź w zapomnienie - zegarek tykał, a paczka - ponoć szkodliwa - dołączyła właśnie do długiej listy problemów wypalających mi dziurę w kieszeni ostatnich spodni.

Wyraźnie nie spodobało mu się że wiem czym jest. Oczka zmieniły mu się w dwie wąskie szpary skrywające dymiące kawałki węgla.
- Dawaj krzyżyk i masz mnie z głowy -

- I to ja jestem pod pantoflem? - wybuchnąłem śmiechem. Którym mało się nie udławiłem. Cholerne płuca, nawet po śmierci nie odpuszczają. Przestałem się krztusić i spojrzałem znów na monstrum przed sobą.

Jedna brew ściennej ozdoby uniosła się wyżej niż druga. Chyba niezbyt pojął, co miałem na myśli. Nie przeszkodziło mu to jednak wyjść ze ściany i ukazać swój ubiór w postaci czarnych, postrzępionych szmat. Flejtuch przeciągnął się i nienaturalnie wygiął. Nieistniejące kości trzasnęły, a twarz nabrała jeszcze bardziej groteskowych rysów.
- Skoro tak... to chyba przekonam się jak ta twoja dupa wygląda od środka... -

- Masz już do zapłacenia za najście, za groźby i za sam krzyżyk...ale wciąż może być cię stać - wskazałem ponownie na paczkę która przypadkiem dotarła równo z nim - Na przykład niby wiesz coś o tym -

Zmierzający do drzwi zbitek strzępów stanął dęba, wykonując zwrot w tył. Przygryzł górną wargę, po czym odgryzł jej kawałek i splunął nim na ziemię. Ślepia miał rozbiegane jak narkoman w potrzebie dawki - co rusz uciekał nimi w stronę wyjścia, którym ulotniła się Jean. Przez kilkanaście sekund mocno ze sobą walczył, ale w końcu skoncentrował wzrok na stojącym przed nim mężczyźnie. Po tak wielkim wysiłku, resztki jego dobrego humoru zniknęły.
- Khhh... dobrze się targujesz. Bardzo dobrze, jak na kogoś, kto siedzi na gównianych opcjach. Ale dobra, niech będzie po twojemu. Ja powiem ci trochę o paczce, ty dasz mi świecidełko. Pasuje? Może tak być? -

- Pokryje najście i groźby. Dorzuć moje gówniane opcje i nazbierasz też na krzyżyk - wyciągnąłem z kieszeni krzyżyk i zawinąłem łańcuszek dookoła dłoni. Czas zacząć naszą grę. Która skończy się jak zwykle, ale niech zabawa trwa.

Szmaciarz wzleciał ku górze, zatrzymał się przy suficie i zawisł tam w pozycji leżącej z twarzą do podłogi, co jakiś czas zerkając na mnie z niby nikłym zainteresowaniem. Wyglądał jak ktoś, kto poczuł potrzebę nagłej drzemki i ma głęboko w dupie wszelkie maniery i konwenanse.
- Przesyłeczka jest zabezpieczona. Jeśli otworzy ją ktoś inny niż ty, zabezpieczenia przerobią go na kompost. Zawartość z resztą też. Jak o tym pomyśleć, fajna sprawa... -

- Wiedziałeś że paczka tu będzie, wiesz jakie ma zabezpieczenia…ale ty nie mógłbyś jej wysłać ani nawet przygotować - co każdą informację odwijałem łańcuszek z dłoni. Po troszku, w końcu skoro był chętny na bajeczki...

- Nie wiedziałem. Przyszedłem tu po krzyżyk. Paczka to zbieg okoliczności, ale nie spotykam się z nią pierwszy raz - z góry nadeszło krótkie sprostowanie.

- Jest ich więcej - przestałem odwijać. Niech skurwiel się trochę pogotuje, jak nie dla rozmowności do dla mojej własnej satysfakcji

- Taa... zwykle są w nich zaproszenia do współpracy od niejakiego A. D i kit o atrakcyjnych ofertach dla tych, którzy zdecydują się zaprzedać. Heh. Heheheh. Zabawa polega na tym, że z reguły adresaci nie mają innej opcji jak tylko się nastawić i spuścić spodnie. Brzmi znajomo, “panie sprzedam nerkę”? No, ale ty jesteś wyjątkowy, więc pewnie A. D. nie wydyma cię za mocno. Otwórz pudło i przekonajmy się! -

- Długo czekałeś na ten krzyżyk? -

- Ja? Nie. Szczerze, to gówno mnie on obchodzi, ale przysługa to przysługa, więc chcę się owdzięczyć komuś, kto się naczekał. Ręka rękę myje i takie tam... - w ręce zostało mi ledwie półtora obrotu

- Myślisz że byłby zainteresowany czymś jeszcze? Na przykład wiedzą kto chciał mu ten amulecik ukraść sprzed nosa? -

- Myślę, że jestem tu po świecuszko, a na całą resztę mam wyjebane. Jak chcesz wiedzieć jeszcze coś, to pytaj. Jak nie, to łapaj za młotek i rozpierdziol krzyżyk na atomy -

- I niech cała na moc w środku wybuchnie we mnie? - parsknąłem - Tak, wiem ile jej tam jest. Kto jeszcze dostał te paczki? -

- Ostatnio? Wiem tylko o jakiejś dupie z przedmieści. Jakaś tam Rebecca...-

- Nie-ostatnio też jest całkiem ciekawe. Wiesz, nie tylko ty masz całą wieczność na przyjemności…- amulecik zadyndał luźno na łańcuszku, hipnotyzująco bujając się od lewej do prawej i okazjonalnie wywijając fikołka. Oczopląs, matkojebco. Dawaj!

No i dał. Kiedy krzyżyk wywijał młynka, szczęka wiszącego na suficie mężczyzny wyskoczyła z zawiasów. Pomiędzy odcieniami żółci rozgorzała czerwień, a z głębin sępiego gardła wystrzelił ładunek pulsującej energii, który bezbłędnie uderzył w wisiorek. Ogniwa łańcucha puściły, natomiast zwijająca się z powodu nadnaturalnych emanacji metalowa ozdoba uderzyła o ziemię. Gotowała się jeszcze przez ułamek sekundy - potem została z niej tylko posrebrzana kałuża i roztaczany przez nią smród rozkopanego grobu. Chyba nieco zaskoczyło go że nie drgnąłem i pozwoliłem mu zniszczyć amulet. Umowa to umowa.


- Będę musiał o tym pamiętać kiedy będę miał coś niebezpiecznego do zniszczenia - mruknąłem, bardziej do siebie niż do gościa. Faktycznie spodziewałem się jakichś fajerwerków, krzyżyk miał w sobie naprawdę sporo mocy - Kto jeszcze? - kontynuowałem, choć bez specjalnego przekonania. Miał co chciał. Tudzież prawie. Zanurkował, porwał stopione szczątki krzyżyka i pożegnał się paroma miłymi słowami.
I tyle go widziałem tego dnia.



Zegarek mówił "cztery minuty" - a przecież nie zmarnuję ich na poprawianie koszulki, prawda?

Zadzwoniłem ponownie do Rachel. Idealnie w porę - w tej samej chwili ona chciała zadzwonić do mnie. Antykwarystka chciała się podzielić paroma problemami...a jej paranoja nie pozwalała jej zrobić tego na dystans.
Patrząc na ilość nadnaturali dookoła mnie w ciągu ostatniej doby, nie było to takie znowu bezpodstawne. Umówiliśmy się w Sunland o północy - wybieraliśmy się do tamtejszych kanionów już dwa tygodnie, ale zawsze coś wypadało.




Pół godziny później wylądowałem na grillu. Nie, nie przypiekali mnie, przynajmniej nie dosłownie. Po prostu musiałem słuchać zachwytów little miss perfect nad jej nowym facetem. Złotowłosa przyjaciółka Jean miała do nich pecha - czy też, jak ktoś mądrzejszy ode mnie podsumował - uroda była jej przekleństwem.
Jordan, kimkolwiek był i cokolwiek robił żeby nazbierać na tą willę, na pierwszy rzut oka nie wydawał się być zły. Ba, ponoć nawet nie miał nic przeciwko spotkaniu z jej przyjaciółmi z "innych dzielnic" - co było synonimem do "niższych sfer" . Ale nawet całkiem przyzwoici ludzie walili do mnie z tej armaty, więc była to tylko kwestia czasu
- ...myślałem że jubilerstwo to całkiem dochodowy biznes - zagadnął. Najwyraźniej spojrzenie Jean było równie uprzejme jak moje, bo informacja zwrotna o popełnieniu gafy wyświetliła się na jego twarzy niemal natychmiast
- Po prostu mamy przejściowe problemy w związku z wypadkami losowymi - ten głos mógłby nacinać kiełbaski. Attagirl. Wsiadaj na niego!
No i Isobel wszystko popsuła. Uspokoiła sytuację.
 
__________________
W styczniu '22 zakończyłem korzystanie z tego forum - dzięki!

Ostatnio edytowane przez TomBurgle : 31-07-2016 o 00:56.
TomBurgle jest offline