Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-07-2016, 06:09   #248
Krieger
 
Krieger's Avatar
 
Reputacja: 1 Krieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputację

Pewnego dnia, w magicznej krainie pełnej dziwów i rzeczy niesłychanych, za morzem pełnym szponów, za lasem pełnym cieni, za bagnem pełnym trolli i za stepem pełnym duchów, stała góra pełna krwi. Tam, na najwyższym szczycie największej ze skał, trwali razem, niemal martwi z wycieńczenia, zmarznięci na kość, ogrzewani tylko płomieniem który trawił ich serca. Tych, którzy zebrali się tamtego dnia na tamtej górze, można by śmiało nazwać bohaterami. Czyż nie był bohaterem ktoś, kto wyszedł naprzeciw niepoliczalnemu prawdopodobieństwu, porzucił wszystko co znał, rzucił się z motyką na słońce - to wszystko po to, byle tylko zaspokoić żądzę zemsty? Czynić wolę swojego boga? Odnaleźć sens życia w okrutnym i obojętnym świecie?

Zebrani stali w pełnym skupienia milczeniu, nadając scenie atmosferę nabożeństwa. Ostatnie, krótkie chwile dzieliły ich od końca ich trudów, od zwieńczenia ich tułaczki, od obiecanej nagrody. Widzieli śmierć wielu przyjaciół, sami nie raz otarli się o jej szorstki całun. Nosili blizny tych strasznych momentów, które będą mogli teraz nosić z dumą do końca swoich dni, jakkolwiek szybko nie nadejdą, niczym medale, wiedząc że zebrali je w słusznej sprawie. Patrzyli po sobie - w ich oczach odbijał się szacunek, determinacja i miłość. Wiele ich różniło, nie raz byli gotowi skoczyć sobie do gardeł, ale w tym momencie to wszystko było bez znaczenia. Ten cały ból, niepewność, strach - wszystko zniknie, jak ręką odjął. Radość i euforia spowodowane tym faktem buzowały pod pełną czci fasadą, stłumione podniosłością chwili. Jak mogli myśleć teraz o sobie? Mieli misję do wykonania.

Dwieście metrów od opisanej wyżej hordy zwierzoludzi, Kas dmuchał w owinięte szmatami dłonie by rozgrzać je przed nadchodzącą masakrą. Otaczała go kolorowa gromadka zmęczonych, zniechęconych ludzi. Grabarz poświecił kilka minut przyglądając im się uważnie.

Był z nim Albert Schultz, stary weteran i generalnie rzecz biorąc kawał paździocha, ale też lojalny mąż, ojciec i sługa Imperium. Kas zdradził go pod wisielczym drzewem, zostawiając go i swoich pobratymców z sobie tylko znanych powodów, zanim ci uratowali mu życie kilka dni później. Los miał dość okrutne poczucie humoru.

Nieopodal Lambert stał niczym murowany, jak gdyby huczący górski wicher omijał go szerokim łukiem. Fanatyczny kapłan bojowy był źródłem wielu problemów dla grupy, wiedziony osobistym kompasem moralnym który zdawał się uniwersalnie odpychać od niego innych, nawet swoich kompanów. Zaślepiony powierzoną mu misją, jednego ze swoich zabił pośród drzew, podczas sprzeczki. Mężczyzna zaimponował Kasowi niezmiernie i nie raz uratował mu życie, jakkolwiek często sam był prowokatorem sytuacji które prowadziły do potencjalnej utraty zdrowia.

Klaus, wioskowy myśliwy o sokolim oku i pewnej ręce. Kasimir wielokrotnie wyśmiewał go za wczesny - według grabarza - ożenek i ustatkowanie się. Po tym wszystkim co przeszedł, młodzieniec zazdrościł łucznikowi tych kilku chwil szczęścia.

Był też Adar, kucharz który teraz z wyglądu przypominał bardziej rycerza. Władał magicznym ostrzem, które wyciągnął z pieczary zgładzonej bestii - bogowie, ten gość urwał się prosto z dawnych legend. Kas żałował, że młodzik związał się tak bardzo z kisleviańską wiedźmą. Uważał, że mogli zostać przyjaciółmi, w innym czasie, w innym miejscu. Chwila, w której jego znajomość z wiedźmą potłukła się o kant dupy nie dała grabarzowi żadnej satysfakcji - jeno smutek.

Wilhelm, kuglarz przebrany za najemnika. Kas chętnie nadstawiłby ucha, he, he, by usłyszeć całą historię tego nietuzinkowego mężczyzny. Pod wieloma względami, to on imponował grabarzowi najbardziej. Na przekór tchórzostwu, braku umiejętności i niechęci do walki, dotarł z nimi aż tutaj i okazał się cennym dodatkiem do grupy mścicieli. Kasimir zastanawiał się, czy Andree był zadowolony ze swego wyboru, i czy sakiewka złota którą otrzymał od Lamberta wydawała mu się teraz wystarczającą rekompensatą za własne życie.

Ernst. Grabarz nie znał go zupełnie. Kolejny myśliwy, zazwyczaj cichy, ale jak już coś powiedział, Kasowi często otwierał się nóż w kieszeni. Nie przepadał za tym przydupasem Alberta, ale nie kłopotał się nim na tyle by zapytać go kim tak właściwie kurwa jest i skąd się wziął. Ktoś szeptał, że był dezerterem. Grabarz zastanawiał się, skąd w takim wypadku wzięła się jego przyjaźń ze sławnym ze swego wojskowego rygoru Schultzem.

Severus. To był dopiero zawodnik. Czy jego komiczna fretka przeżyła morderczą podróż przez góry, wiedział tylko on sam. Kas był jednocześnie zaciekawiony tą postacią i przeszyty niewytłumaczalną nieufnością do niej. Klecha nie mógł się bardziej różnić od Lamberta, ale powodujące nim motywacje na zawsze pozostaną dla grabarza zagadką. Nie starczyło czasu, by mogli się poznać, nie wspominając o fakcie że blondyn związał się z grupą Schultza, gdy Kas zrobił dokładnie odwrotnie. W jakimś sensie, byli antytezą siebie.

Katarina, lodowa wiedźma. Kobieta, która przeszła tyle zmian w ciągu czterech dni, jakby minęło dla niej pół roku. Brak zaufania który do niej żywił był tylko podsycany brakiem większych interakcji między nimi. Demony, czarodzieje, magiczne napisy i zatrzymanie pracy serca - Kas uważał się za człowieka stosunkowo otwartego na inność, zwłaszcza jak na Ostlandczyka, ale były momenty w których musiał nakreślić linię w piachu, a ta kislevska przybłęda przekraczała ją wedle uznania. Dodać do tego fakt że dziewczyna był niemal nieprzerwanie kością niezgody... czasem miał wrażenie, że wszystko kręci się wokół niej. Musiał jednak przyznać, że gdzieś w głębi duszy wiedział, że jest po prostu zbyt ograniczony by zrozumieć targające nią uczucia i problemy. Tak jak wszyscy, miała do odegrania swoją rolę w tym przedstawieniu, i pewnie potyczka na mroźnym czubie nie będzie dla niej kurtyną.

Lexa, Harpia z Norski! Jej topory spłynęły podczas tej podróży krwią niezliczonych wrogów, a imię okryło się chwałą która długo będzie wzbudzać trwogę w sercach jej wrogów. Kasimir był świadkiem tego, jak nieobliczalnym, niepowstrzymanym żywiołem była dusza kobiety z siłą mężczyzny. Cieszył się, że była teraz tutaj. I po ich stronie.

Nie wszyscy dotarli tak daleko. Franz, szemrany typek i kompan Daniela, szczezł jako pierwszy. Błysk wilczych ślepi, bryzg świeżej krwi, bezgłowe truchło i płytki grób na skraju lasu. Thravar, porywczy dawi który pomógł mu pochować Duraka. Jego mózg dawno już wsiąkł w leśne runo, rozlany ręką swojego przywódcy. Cywilizowane istoty były w stanie przejść do rękoczynów nawet otoczone przez wrogów. Grabarz nie mógł zdecydować, czy było to przekleństwo, czy oznaka jakiejś niesamowitej woli walki. Dobrze było mieć teraz na sobie jego pelerynę z niedźwiedziego futra, jakkolwiek trąciła delikatnie krasnoludem i spirytusem. Daniel, Magnus i Wilhelm - trzech mieszkańców Krausnick których ostatni raz widział podczas felernego rozstania pod drzewem wisielców. Nie wiedział, jaki koniec ich spotkał, ale pewien był że nie umarli we śnie, i że to on był po części odpowiedzialny za ich śmierć. Schultz miał rację, porzucił swoich w krytycznym momencie. Może jego topór sprawiłby, że któryś z tej trójki byłby teraz z nimi? A może wszyscy trzej? Nie sposób było się tego teraz dowiedzieć, a żal tym faktem spowodowany młodzieniec zabierze ze sobą do grobu. Nie mógł uwierzyć, że to właśnie oni polegli tam, gdzie on przeszedł dalej.

Dziadek. Wybaczysz mi?

Kasimir zamknął oczy i odrzucił obszyty futrem kaptur. Mróz zaatakował jego odsłoniętą twarz i głowę jak wygłodniały pies szarpiący sztukę mięsa. Poranne słońce nie dawało żadnej otuchy przed zimnem, chłodne jak złota moneta na tle lodowatej tafli nieba. Musiał się jednak pożegnać z tym cennym żółtkiem. Spojrzeć w twarz swojej trwodze, by dokończyć robotę. Nie dla siebie, ani dla Lamberta, ani dla Krausnick, ani dla Imperium, czy Karla Franza, czy Alberta Schultza, czy Pyotra, czy Sigmara. Zrobi to dla Duraka, starego, przepitego krasnoluda, który zlitował się nad umierającą dziewczyną i wychował jej bękarta jak swojego, na przekór wszystkim i wszystkiemu, ani raz nie słysząc dziękuję. Ani przepraszam. Ani kocham cię.

Durak często powtarzał mu, że nigdy nie kończy roboty którą zaczął, wiecznie szukając sposobu żeby się wymigać. Nie tym razem, staruszku. Ten myk jest dla ciebie.

Grabarz wspominał przygody, które przeżył przez ostatnie dni, a które zapełniłyby pokaźny tomik, najlepiej współtworzony przez kilku autorów, żeby czytelnik miał pełny obraz ich uczuć, motywacji i sekretów. Od potyczek z minotaurami pośród mgieł w cieniu uginającego się pod ciężarem trupów drzewa. Przez picie okowity w jaskini z grupą najemników podczas chwili wytchnienia w rzadkim, cennym momencie kamraderii. Ocalenie grupki kobiet z obozowiska zwierzoludzi - błysk nadziei i radości w morzu śmierci. Utratę jego przystojnej twarzy autorstwa bagiennego trolla. Walkę z samym sobą i podszeptami zwichniętej psychiki. Walną bitwę ze zwierzoludźmi, która miała być jego ostatnią. Uganianie się za duchami po ruinach upiornego zamczyska. W tam krótkim czasie przeżył całe swoje życie. Aż po finał - mroczny rytuał na szczycie góry. Gdyby nie atak na Krausnick, leżałby teraz brzuchem do góry, albo robił na odwal się jakąś brudną fuchę dla Duraka. Idąc na spotkanie śmierci, Kasimir był wdzięczny że wziął udział w tej wyprawie. Żałował, że nie miał już czasu przeprosić Schultza, Daniela, Magnusa i wszystkich innych mieszkańców Krausnick. Pocieszał się myślą, że na chuj by im teraz były jego przeprosiny.

Był wypalony. Żadnych płomiennych przemów, wrzasków, obelg. Zimno i skupienie zabiło fajerwerki. Nienawiść którą czuł do przeciwnika stała się częścią niego na poziomie w którym zdawała się czymś zupełnie naturalnym, mechanicznie udoskonalonym. Fundamentem, poziomem gruntu, na którym stało wszystko inne. Przestała być specjalna, wyjątkowa. Przynajmniej wciąż pchała go naprzód.

Walka była spodziewana, a jednak przyszła do niego tak gwałtownie. Zmęczone, zmarznięte ciało odmawiało współpracy. Linia ludzi wygięła się pod naporem rozwścieczonych bestii i lada chwila miała pęknąć. Grabarz wziął głęboki wdech, zaciskając dłoń na rękojeści swojego topora. Słońce delikatnie pocałowało go w źrenice po raz ostatni, podkreślając każdy brzydki, nienaturalny kontur jego zmasakrowanej facjaty, zanim zniknęło za gąszczem nabrzmiałych jak krwiaki chmur. Powłoka rzeczywistości zadrżała i pękła z komicznym dźwiękiem rozdzieranego prześcieradła, wydając na świat pomiot czystego Chaosu. Muhlendorfczycy rzucili się z krzykiem do tyłu, w objęcia białej śmierci. Przegrali. To wszystko było na nic.



Grabarz podjął decyzję. Wybór był prosty - tak naprawdę dokonał go tamtego ranka w Krausnick, stojąc pośród zgliszczy swojej wsi. Skoczył naprzód, mijając zdziwionego ungora bez mrugnięcia okiem. Obiegł skupionych na walce mężczyzn, kobiety i istoty których płci nie mógł się nawet domyślić, i zatrzymał się na równej linii z zakutym w czarną zbroję płytową kurganem.

Dlaczego to robisz, chciał go spytać. Czemu musisz przychodzić tutaj i nas zabijać. Jesteśmy ludźmi, braćmi. Czemu nie możesz żyć sobie tam, na dalekiej północy, gdzie każdy dzień oznacza walkę o przetrwanie, gleba jest twarda jak kamień, a wiatr niesie obietnicę szaleństwa i szepty mrocznych bogów? Czemu nie możesz zostawić nas tutaj, na naszej żyznej glebie, pośród łąk, rzek i lasów, gdzie rodzimy zdrowe dzieci i świętujemy życie?

No tak.

-To nic osobistego.- Kasimir zasalutował czempionowi ciemności toporem. -To tylko zemsta.- Westchnął, i z dzikim krzykiem rzucił się na olbrzyma, wymachując bronią. Schowany za tarczą, w skostniałej dłoni zaciśniętej na blaszanym imaczu, trzymał ciasno rzemień. Rzemień ten był owinięty wokół jednej z granatobomb które znaleźli w Goboczujce. Tego nie było w opowieściach.

"Oczywiście, że idę z wami."

"Jesteś wolny, uświadomił sobie nagle Kas."

"Cześć, mamo."

"Dobra, dosyć tego dobrego. Czas skopać jedne tyłki i uratować drugie. Dzień jak co dzień."
 

Ostatnio edytowane przez Krieger : 26-07-2016 o 08:36.
Krieger jest offline