Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-07-2016, 14:05   #110
Cattus
 
Cattus's Avatar
 
Reputacja: 1 Cattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputację
Wcielili swój plan w życie. Ottone pewnie zajął już odpowiednie miejsce, a Luis usiadł w lokalu prowadzonym przez Gonzagę czekając na spotkanie. Siedząc przy idealnie nakrytym stoliku, Luisowi przeszło przez myśl że mógł zabrać ze sobą Ottona lecz było już za późno na zmiane planów. Musiał grac takimi kartami, które miał na ręce.

Gonzaga pojawił się punktualnie i bez zbędnych kurtuazji przeszedł do istoty ich spotkania. Przynajmniej nie marnował czasu.

- A gdzie pana towarzysz? Były to pierwsze słowa wypowiedziane przez Gonzagę, choć Luis wątpił aby odpowiedź specjalnie obchodziła jego gospodarza.
- Cóż. Możemy porozmawiać we dwóch. Nie widzę problemów. Kultysta uśmiechnął się obłudnie i dosiadł do stolika.

- Dobre pytanie, bo sam chciałbym to wiedzieć. Przez tą całą sprawę w którą uwikłał nas Castor zaczynamy się coraz bardziej od siebie oddalać. Rozumie pan. Luis bardziej stwierdził niż zapytał, następnie napił się brandy i milczał przez chwilę delektując trunkiem.

- Mógłby mi pan powiedzieć jaką rolę w tym wszystkim pełnił Castor? W jego domu widziałem dziwaczne i niepokojące rzeczy.

- Jakie rzeczy? - zapytał Gonzaga wyraźnie zainteresowany. -Niech mi pan o nich opowie więcej. Potem przyjdzie pora na opowieść o rodzinie de Overneyes. Obiecuję -.
Głos Gonzagi był uprzejmy, jak głos akwizytora próbującego sprzedać coś klientowi, lub ulicznego kaznodziei.

- Hmm… od czego zacząć. Widziałem w jego obserwatorium mapy gwiazd lecz znam się na nawigacji na tyle żeby wiedzieć iż to nie są… nasze gwiazdy. Piwnica wypełniona podobiznami obcych i dziwacznych bóstw niczym jakieś miejsce kultu. Tysiące kozich szkieletów ukrytych w ogrodzie, jakby były pozostałościami ofiar. Najgorsze jednak było to przerażające uczucie bycia obserwowanym… Luis zamilkł na chwilę, jakby szukając właściwych słów. - Wiem że to brzmi jak jakieś szaleństwo, ale nie jestem w stanie tego wyjaśnić.

- Castor de Overneyes był oświeconym człowiekiem. Poznał rzeczy od których wielu ludzi postradało by zmysły. Był pan w podziemiach tego szacownego miasta - ściszył głos. - Widział pan to i owo. I wie pan już, że świat nie jest takim miejscem, jakim wydaje się być większości. Pozostaje pytanie czy popłynie pan dalej z prądem, czy będzie młócił bezsilnie rękami płynąc pod prąd, czy też może ... - zawiesił zdanie, jakby czekał, aż Luis dokończy jego myśl.

- Chce wiedzieć więcej, to pewne. Jak sam pan wie, widziałem nieco, a tego nie da się zignorować i zapomnieć. Sny o... Zrobił krótką pałzę. - tej Istocie nie odejdą same z siebie, więc muszę zrozumieć ich przyczynę. Inaczej będzie to cierniem w mym boku do końca życia.

- Sny oznaczają, że widział go pan. Że on spojrzał na pana i pana zapamiętał. Może czuć się pan zaszczycony.

- Cóż. Jeszcze okaże się czy to dobrze, czy wręcz przeciwnie. To coś było ogromne i zdawało się nawet nie zdawać sprawy że gdzieś tam w dole są jakieś inne istoty. W jaki sposób mogło mnie widzieć? Zapamiętać? Nawet jeśli to prawda dlaczego akurat mnie?

- Kto zrozumie zamysły bogów - uśmiechnął się Gonzaga samymi ustami. Jego oczy pozostały skupione i czujne, jak u drapieżnika.

- A czy jest mi pan w stanie pokazać więcej? Luis odwzajemnił spojrzenie, zachowując poważny wyraz twarzy.

- Czekałem na to pytanie. I odpowiem kolejnym. A ile by pan chciał zobaczyć? Jak daleko jest pan gotów… pójść?

- A czy nie wiedząc gdzie znajdują się granice, moge wiedzieć jak daleko chce iść, albo jak wiele zobaczyć? Jako że jest pan… ekspertem w tej dziedzinie, niech pan podejmie decyzję co mi pokazać na początek. Luis dopił zawartość szklanki i skinął kelnerowi aby nalał następną. - A właściwie czym był ten posąg z piwnicy Castora? Ponownie zwrócił się do Gonzagi.

- Syn boga. Prawdziwego boga. Z krwi, i owszem, i z ciała. - Gonzaga miał spokojną twarz ale oczy zdradzały … oddanie, silne emocje. - Niech pan tylko pomyśli. Ludzie zabijali się tylko mając wiarę, że ich bóg istnieje. Chociażby krucjaty. Chociażby wojny religijne. Nawet Wielka Wojna miała, jako drugie dno, konflikt nie tylko ekonomiczny czy polityczny, ale ideologiczny. A czymże jest ideologia, jak nie formą wiary? Wiem, że był pan na wojnie. Jako pilot. Zapewne zabijał pan ludzi. A co zrobiłby pan, gdyby stanął pan przed prawdziwym bogiem. Doświadczył jego potęgi. Jego siły? Czy poszedłby pan za nim, obdarzony łaskami i mocą, czy próbował opierać się czemuś, czemu opierać się nie powinno.

- Ma pan rację. Na wojnie ludzie zwykle szukali oparcia w wierze, jak i za nią walczyli. Czy to wierze religijnej, czy w słuszność własnych przekonań. A opieranie się bogowi? Znaczy żywemu i realnemu, jak to pan sugeruje, zdaje się być niemożliwością. Czyż nie? Luis milczał przez chwilę gdy kelner podszedł dolać trunku.
- Ale jak rozumiem tego boga tu nie ma, a jedynie jego syn. Mam rację?

- Tak. Ma pan rację. Chciałby pan ujrzeć tego syna? Zamiast wrogami możemy stać się … kompanami. Współwyznawcami. Okazał się pan niezwykle skuteczny. Trafił pan na ślad naszej wiary. Spotkał siły, które przeraziłyby słabszych i przetrwał - żywy i przy zdrowych zmysłach. Nasz Pan naznaczył cię. Odcisnął na panu swoje piętno. Ujrzał w panu coś, co warto ochronić i wykorzystać ku jego chwale. Dlatego też ponawiam pytanie, czy chce pan ujrzeć syna naszego boga?

Luis milczał przez chwilę zastanawiając się. - Owszem. Chce go zobaczyć. Ale z tego co mi wiadomo jest to posąg. No i jak miałoby się to odbyć? Ostatnim razem… chyba wie pan jak się to skończyło, więc moja ostrożność wydaje się zrozumiała.

- Bywa, że przestaje nim być. Kamieniem. Staje się wtedy... czymś więcej. Noc nowiu. Jest za trzy dni. wtedy się przekonasz o ile starczy ci odwagi.

- Jak dotąd wystarczyło. Wiec gdzie mam się zjawić? No i czy nie będzie problemem jeśli przyprowadzę ze sobą kogoś… podobnie zainteresowanego sprawą jak ja?

-[ i] Co to za osoba?[i]

- Pomyślałem o panu Ottone Lemmi, antykwariuszu o którym mógł pan już słyszeć. O ile oczywiście okaże się otwarty i chętny na takie rewelacje. Postaram się odpowiednio przedstawić mu całą sprawę.

- Niech przyjdzie z panem, jeśli mu pan ufa. - zgodził się Gonzaga po dłuższej chwili wyraźnego wahania. - Za dwie noce. O dwudziestej drugiej. Spotkamy się w Monquier. To na zachód od Carcassonne. Będziemy czekać na was przy pierwszych zabudowaniach gospodarczych. Trafią panowie? *

- Monquier, pierwsze zabudowania. Nie powinno to stanowić problemu. Powtórzył Luis. - A więc nie będę zajmował panu więcej czasu. Miłego wieczoru życzę.

Deullin wstał od stolika, zostawiając pod pustą szklanką banknot i ruszył wolnym krokiem przez rynek. Nie wiedział dokładnie gdzie znajduje się jego kompan, więc przystanął na chwilę aby nabić fajkę i spokojnie rozejrzeć się po okolicy. Mało prawdopodobne aby udało mu się wypatrzeć antykwariusza, lecz nie wątpił że sam zostanie przez niego dostrzeżony bez większych trudności. Po chwili wypuścił obłoczek dymu i wolnym krokiem zaczął iść w stronę umówionego wcześniej hotelu.
Musieli porozmawiać.

Luis już zaplanował że po rozmowie z Ottonem, pierwszą rzeczą którą zrobi będzie powrót do Marsylii i ponowne wypożyczenie samochodu. Raz już się udało, więc teraz nie powinno to stanowić większego problemu. Szczególnie że ciągle miał kontakt do właściciela.
No i ciekawiło go co też udało się ustalić innym.
 
__________________
Our sugar is Yours, friend.
Cattus jest offline