Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-07-2016, 22:04   #12
Quelnatham
 
Quelnatham's Avatar
 
Reputacja: 1 Quelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetny
przed karczmą: Laura, Zbażyn, Ocaleniec

Ocaleniec szedł blisko dziadka Zbażyna i czuł całym sobą, że nie był mile widziany. Pospólstwo jak zawsze winę za wszelkie niedogodności życia przypisywało nieznajomym, a jego pojawienie się w mieścinie natrafiło na bardzo niekorzystny moment.
- Nie podoba mi się to ani trochę mociumpanie… - zwrócił się do starszego mężczyzny - ...jakiekolwiek dziwa tu się dzieją są poza moim pojmowaniem.
- I poza moim… - odmruknął mu Zbażyn. Z tonu i miny młynarza jasno wynikało, że nie w smak mu towarzystwo tajemniczego przybysza. Za to chętnie witał się i rozprawiał ze znajomymi zgromadzonymi przed gospodą. Po kilku chwilach wiedział już wszystko o diable w gospodzie, o przybyciu kapłana i usłyszał przynajmniej tuzin teorii tłumaczących niezwykłe zaśnięcia i zniknięcia. W tłumie wyłowił jednak twarz nieznaną… chociaż czy kiedyś nie widział już tej buźki?
- O witam! Panienka Laura przyjechała do nas razem z wielebnym? - prztyknąwszy na powitanie dłoń do brzegu filcowej czapy zapytał nie wiadomo młodszej czy starszej kobiety. - Niedobry to czas na odwiedziny w Szuwarach, oj dziwne rzeczy się dzieją.
- Pan... Zbażyn... Dzień dobry panu - przywitała się miło dziewczyna odtwarzając sobie w pamięci nazwisko najliczniejszej rodziny. W prawdzie największym dla niej zaskoczeniem był fakt, że stary Zbażyn jeszcze dychał. - Przez te lata nic a nic się pan nie zmienił... - a jak nie zmienił się Zbażyn to i nie zmieniły się Szuwary. Było wiele do nadrobienia a jednocześnie tak mało, gdyż nic się nie zmieniało. Lecz wpierw należało się wypakować i przywitać z dziadkami.
Eldritch nic nie mówił tylko czujnie się rozglądał wokoło czując jakiś podstęp, a kiedy starzec przywitał się z młodą kobietą ukłonił się z lekka. Nie czuł się tutaj bezpiecznie, za to nadstawiał uszu by być na bieżąco we wszystkim. Ludzie gadali. Dużo. A wiedza? Wiedza była władzą i drogą do tego by zakotwiczyć się bezpiecznie, lub zręcznie wyminąć się z pułapki w jakiej czuł się znajdował. Tylko… ucieczka, czy inne wyruszanie w drogę teraz świadczyłoby o jego winie, a był niewinny! Z drugiej strony zostając w Szuwarach też wystawiał się na zagrożenie, ale drogą dedukcji było ono mniejsze niż gdyby “odszedł” z miejsca “wypadku”.

***

- Dobry wieczór szanowny sąsiedzie - rzekł Jean-Christophe Trouve drepcząc śmiało w kierunku gospody i dźwigając jak zwykle jakieś rulony papierów i księgi. Podszedł do Zbażyna i Oceleńca - Nasz mer w środku?
- Dobry wieczór panie Trouve - młynarz nisko się skłonił. Kobold był jeszcze starszy od niego, może nawet tak stary jak sama wiedźma. - Rudolf wszedł tam z nowym kapłanem, ale na pana miejscy trzymałbym się z dala. Pono w karczemnej piwnicy pojawił się sam diabeł!
- Diabeł? - Ocaleniec był mocno zdziwiony - Śmiem wątpić. Diabeł nie siedziałby spokojnie w karczmie. Nie żebym powątpiewał w ich istnienie, ale należy poddać surowej logice oddzielanie ziarna prawdy od plew zabobonu.
W pobliskim otoczeniu Ocaleńca zrobiło się nieco ciszej. Niektórzy trawili te trudne słowa, inni zastanawiali się, czy właśnie nie zostali obrażeni. Te wiszące w powietrzu skupienie przerwał kobold.
- Diabeł, nie diabeł.. ale coś się nam tłucze po nocach w miasteczku. Jutro w południe panie sąsiedzie będziemy mieli zebranie rady miasta. Jakby pan spotkał pozostałych radnych i przekazał informacje, byłbym wdzięczny. Wtedy może podejmiemy ten temat - spojrzał znacząco na Ocaleńca. Jean-Christo nie lubił nikogo i nagle odkrył, że obcego mężczyznę nie lubi tak samo jak każdego innego.
Eldritch pokiwał delikatnie głową i powiedział spokojnie zwracając się do kobolda.
- Panie Trouve. Wniesiono już korespondencję. Być może znajdzie się i jakowaś do waszmości adresowana. Proszę wybaczyć mi maniery. Jestem Eldritch, a przynajmniej to imię najbardziej oddaje mój precedens.
Kobold spojrzał na papiery które dźwigał. “Gówniarz był bystry. Wypatrzył pocztę, czyli kojarzy takie rzeczy. Pisać pewnie umie… ręce zadbane… kuśkę pewnie moczy w lawendzie codziennie..“ Trouve zmierzył wzrokiem Eldritch’a.
- Tobą też trzeba się zająć. Przydaj się na coś chłopcze i znajdź szeryfa. Ktoś wie czemu tego szelmy jeszcze nie ma?
Ocaleniec skinął głową i powiedział surową prawdę, acz uprzejmym tonem.
- Z chęcią bym pomógł. Jednakże, ciężko mi będzie znaleźć kogoś kogo nie widziałem na oczy. Dzwony biją, a słychać je z odległości wielu wiorst. Jeśli jest w okolicy na pewno przyjdzie, choć bardziej martwią mnie znaki w zbożu na które natrafiliśmy nie tak dawno. - tu skinął głową w kierunku Zbażyna.
Kobold westchnął i kiwnął głową, choć bez przekonania i mruknął coś na rodzaj “yhmm”. Odpowiedź przybłędy zupełnie do niego nie dotarła chyba. Ruszył przed siebie ku gospodzie.
Ocaleniec spojrzał na dziadka Zbażyna pytająco.
- Co w takim razie robimy mościpanie? Wchodzimy do środka, czy czekamy na coś?
Młynarz zrozumiał wystarczająco wiele z rozmowy pana Trouve z Eldritchem, żeby jeszcze podejrzliwiej spoglądać na ostatniego.
- Idźcie, idźcie. - ponaglił ich machając ręką. - Mnie tam nie śpieszno, a i tutaj jest co robić. Czartów już się napatrzyłem.

W przypływie nagłego poczucia obowiązku (był wszak radnym, o czym czasem zapominał) Zbażyn nie bez trudu wspiął się na przewróconą skrzynkę i wygłosił do licznych i niespokojnych zgromadzonych takie oto przemówienie:
- Spokój, moi drodzy, spokój! - zaczął najpierw, choć nie było w jego słowach wiele spokoju ani tym bardziej nie zdołały one uciszyć czy uspokoić wzburzonych mieszczan. Zdołał jednak przez chwilę skupić na sobie ich uwagę, więc nie czekając podniósł głos:
- W tej trudnej chwili kiedy... yyy... doświadczamy tak niecodziennych wydarzeń... Tym bardziej... musimy wspierać się jako sąsiedzi, i obywatele zacnego miasteczka Szuwar. Kiedy tylko dowiemy się... co się właściwie stało rada miejska zbierze się i... ten tego... przedsięweźmie odpowiednie działania. Także do tego czasu... zachowajcie spokój i... ee... mówcie szeryfowi... albo komuś z rady, o wszystkich podejrzanych... sprawach, które mogą nam pomóc. Szuwary przetrwały już nie jedno i niejedno jeszcze przetrwają. - zakończył z wyraźnym wysiłkiem.
 
Quelnatham jest offline