Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-07-2016, 16:26   #5
Cao Cao
 
Cao Cao's Avatar
 
Reputacja: 1 Cao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie coś
Sala Rycerska prezentowała się okazale, posprzątana i przyozdobiona girlandami kwiatów. Ser Craig Caldwell był prostym człowiekiem, nawykłym do wojaczki i podróży i zwykle takie szczegóły jak wystrój sali nie zawracały jego uwagi. Tym razem było jednak inaczej. Jego podopieczna a córka jego patrona - Ser Cleverly’ego, wychodziła po raz drugi za mąż. Na zamek przybyło sporo znacznych gości, a co za tym idzie sporo nowych, obcych osób. To oznaczało, że należało mieć oczy otwarte. Obszedł salę w której niebawem miała odbyć się uroczystość, dopilnował, za pozwoleniem Ser Hortona, by w każdej parze strażników wokół rycerskiej sali, był człowiek spod jego dowództwa.

Kiedy już obszedł całą salę i nie miał zastrzeżeń, przysiadł na jednej z szerokich ław, jakie były rozstawione na niższym poziomie, tuż przy podwyższeniu dla wyżej urodzonych gości. Nie łudził się, że znajdzie się wśród zaproszonych na godniejsze miejsca, znał swoje miejsce. Niemniej chciał pokazać swoją wartość i umiejętności w nadchodzącym turnieju. Jego giermek od samego rana dbał o konia i rynsztunek bojowy. Nalał sobie z butelki ginu do kielicha i rozmyślał nad najbliższymi godzinami, kiedy przysiadł się do niego bard - Vaenor Waters - bękart. Bękart bo bękart, ale lubił go, nie żeby mu ufał co to to nie. Miał za długi język, ale znał też dobre powiedzenie na taką okazję Caldwell. “Niejeden już sobie swoim przydługawym jęzorem, własne gardło poderżnął” - tym bardziej, że Waters pilnował pewnego interesu, w którym Craig miał swój udział. Czekał co też ciekawego powie mu muzykant.

Bard rzucił instrument na jedną z ław. Rozejrzał się dookoła, wszędzie biegała służba, przeganiali się z miejsca na miejsce, atmosfera robiła się naprawdę nerwowa. Jednak, Waters był spokojny, naprawdę rzadko, było widać po nim stres. Tym razem, jednak zachowywał się troszkę inaczej, był bardziej zaangażowany w to wszystko.

- Ser Craig, miło zobaczyć twarz, kogoś przyjaźnie nastawionego, oraz nie ogarniętego tym całym szaleństwem - Bard pochylił głowę - To naprawdę niezwykłe, ale dzisiejsza uroczystość, sprawia niezwykłe wrażenie. Tylu wielkich ludzi, a po środku tego, małżeństwo. - Sięgnął kielich od jednej z przechodzących służek - Nie mniej, to wielki dzień dla naszego domu, Ser Craigu. - podstawił swój kielich - Można? To zabawne, ale małżeństwa, to także doskonała okazja, do spotkania z ludźmi, z którymi na co dzień nie chcemy rozmawiać. Każdy ma własny interes, a dzisiaj wszyscy powinni się do siebie uśmiechać, a młodej parze, życzyć będą szczęście. Przez zęby zaś wypluwać będą jad. Wspaniała okazja...

Rycerz pociągnał spory haust z kielicha, orzeźwiający smak ginu rozlał się na jego podniebieniu. - Zaiste, wspaniała okazja - choć ton jego głosu wcale nie podzielał entuzjazmu barda. - Rozumiem, że występujesz dzisiaj? Tylko bez bezeceństw, bo Cię Ser Horton wybatożyć każę, cała ta uroczystość to jego oczko w głowie. Wiesz o tym? - zapytał patrzac na barda znad kielicha.

Bard po skosztowaniu trunku, wykrzywił się. Nie, żeby nie lubił, ale miał kiepską głowę do alkoholu. Przeszedł spojrzeniem z napoju, na rozmówcę.
- Wszystko jest rozplanowane… Dobrze wiesz, że jestem sługą. Pan nakazuje, ja tylko wykonuje. Nie zrobię niczego, co może nam zaszkodzić… Przynajmniej, nie specjalnie - po ostatnich słowach, obdarzył go uśmiechem, nie był złośliwy, raczej bezradny
- Zawsze wolałem wiejskie zabawy, człowiek nie czuł się tak… wyobcowany… Byłeś kiedyś na wiejskim ślubie, Panie?

- Byłem na paru ślubach, nawet tych zamorskich. W Volantis czy Braavos wygląda to trochę inaczej - ziewnął i rozciągnął potężne ramiona - bywałem też na wiejskich weselach, choć dla niektórych to powód bardziej do wstydu, niżeli dumy. Widziałem też już jeden ślub naszej Pani, teraz będę widział drugi… obym nie musiał oglądać trzeciego - zaśmiał się cicho - A wracając do ciekawszych rzeczy Waters, jak idzie interes?

- Mówi się, do trzech razy sztuka, Ser. - Uśmiechnął się pod nosem. - Interes? Ahh.. Widzę, że nie odwiedziłeś jeszcze, naszego skarbu, prawda? To pytanie, możesz zadać zaraz po tym, jak poznasz naszą nową atrakcje. Muszelka… Nie słyszałeś pieśni, o rycerzu i dwóch kopiach? - Był wyraźnie zaskoczony, myślał że wystarczająco rozpowiadał o tym na zamku.
- Jeśli same takie skarby byśmy mieli, moglibyśmy mówić, że Aegon Zdobywca, podbił Westeros, tylko po to, by móc osobiście, sprawdzić te pogłoski. Taki to skarb! - Kiedy o tym mówił, wydawał się nad wyraz dumny.

- Nie rozpędzaj się bardzie… nie rozpędzaj. Nadmierne popadanie w zachwyt nie służy zachowywaniu obiektywności, a to źle robi interesom. Nie chciałbyś źle robić naszym interesom, prawda? - zapytał raczej retorycznie, bo zaraz kontynuował wypowiedź. - A pieśń słyszałem - zaśmiał się już pogodniej - nie omieszkam sprawdzić czy nie przesadziłeś. Tylko cały ten zamęt z weselem musi się zakończyć. Kto wie, może uda mi się godnie stawić w turnieju i coś grosza wpadnie. Jednak nie dzielmy skóry na niedźwiedziu. Cóż tam jeszcze ciekawego usłyszałeś? Jacyś znaczniejsi rycerze zjechali jeszcze dzisiaj?

Bard już myślami liczył monety, jakie można zdobyć podczas turnieju
- Hej! Może by tak, posłać co do lepszych, nasze panienki? Z winem, z czymś mocniejszym, jutro kopia niepewna by była, a my, rach ciach i mamy pieniądze! - Promieniał kiedy o tym mówił
- Wiem, że honor i tak dalej, ale pomyśl, mój Panie. Szczere złoto, a to ich sprawa, co piją, tyś masz siłę, masz doświadczenie ale i trzeźwy umysł! Toż to okazja!

Odstawił z impetem kielich na blat drewnianego, masywnego stołu, aż brzdęknął metal. - Głupiś - warknął - Czy Ty myślisz, że co znaczniejsi nie mają ze sobą niewiast? Mają? A reszta stroni od podobnych uciech przed turniejem. Ci są właśnie groźni, Ci co robią inaczej, odpadną w pierwszych szrankach. Poza tym, nie zapędzaj się z tym My, chłystku. Znaj swoje miejsce, jak ja znam swoje i wszyscy będziemy zadowoleni. I ja i Ty, bardzie - widać było, że propozycja artysty zepsuła mu trochę humor. Zmienił temat: - Opowiadaj lepiej, o czym śpiewać dzisiaj będziesz?

Bard był wyraźnie zaskoczony, jego pomysł był genialny! Dlaczego, Ci “wielcy” zawsze unoszą się, jakimiś dziwnymi wartościami.
- Może i mają dziewki, ale nie naszą muszelkę.... - dopowiedział, raczej do siebie, aniżeli rozmówcy. Nie lubił, kiedy ktoś obrażał jego dzieło.
- Jak mówisz Panie, tak będzie. Nie mnie dyskutować o tym, to tylko propozycja. Nie mniej, jeśli będziesz… Nie, wybacz. - Bard uważnie przyjrzał się rozmówcy
- To nie moja drużyna, dobry Panie. Ja, mam wyraźne wskazówki, co mam odegrać. Reszta, to sprowadzona, ja tylko wspieram. Nie mniej, jeśli dostanę szanse, to mam coś przygotowane. Głównie, jednak głowi mnie, przedstawienie. Mam nadzieje, że wszyscy zrozumieją… - spojrzał na swój kielich, jakby uciekał z niepewności.

- Zrozumieją? Ja nie bardzo rozumiem, co masz na myśli? - odpowiedział bardowi nieco skonfundowany.
- Ehhh… Mam wskazówki, od zarządcy. Przepraszam Panie, dowiesz się podczas przedstawienia. Służba, dla mnie to pierwszyzna…

- Skoro Ser Horton dał Ci jakieś wskazówki, znaczy, że rozsądnie będzie. Oby… oby rodzina Cleverl’ych, nie poczuła się obrażona… bo to bardzo wrażliwi na swoim punkcie ludzie. Tak tylko mówię - przechylił kielich w stronę barda. - Rozumiesz? - uśmiechnął się jakby właśnie opowiedział niezły dowcip, a nie zakamuflowaną groźbę. - A jak nasz poczciwy maester się miewa? Widziałem, jak krzątał się przy przygotowaniach - stwierdził oczywisty fakt.

Bard przełknął ślinę. - Ano, słyszałem. Dlatego, też postanowiłem, nawiązać do nich, w taki dyskretny sposób, to znaczy… Przedstawić coś, co powinno im się spodobać. Może, nie jestem szlachetnie urodzony, ale rozumiem ich podstawę, mimo że się z tym nie zgadzam. - bard popił, coś nie szło mu to dzisiaj.
- Ojciec, jak to ojciec. Pojawia się wszędzie tam, gdzie jest najmniej spodziewany. - po tych słowach, spojrzał pod stół
- Sam jest zakręcony, jak gdyby sam miał dzisiaj ślubować. Zależy mu, na tym.. sam się zastanawiam, dlaczego…

- Maestrzy już tak mają - rzucił setencjonalnie - zależy im na wielu sprawach. W wielu sprawach biorą udział i o wielu sprawach wiedzą sporo. Więcej, niż niektórzy by chcieli by wiedzieli… ale co poradzić - podniósł ze stołu flaszkę ginu i rozlał resztę sobie i bardowi: - Zdrowie młodej pary, bardzie. Oby im się…

Przy toaście, minstrel podniósł się. - Oby im się… powodziło, to najważniejsze, dobry Panie. Reszta przetrwa, jeśli tylko...Dadzą rade, nie ma co wątpić. - Pociągnął z kielicha
- I za ten turniej… Niech wygra… najlepszy! - dokończył z powagą

- Za to wypiję - uniósł kielich i dodał sobie w duchu - “obym to był ja”. Nagroda była niebanalnie wysoka, a jemu samemu zależało na niej bardziej niż chciał przyznać. Lubił złoto i wygodne życie, ale lubił też prestiż, jaki dawało wygranie takich zawodów. Miał na głowie jeszcze komfort i bezpieczeństwo lady Mildreth. Postanowił, że zajdzie jeszcze do niej na dosłownie parę słów przed pójściem się przebrać.
 
Cao Cao jest offline