01-08-2016, 17:38
|
#8 |
| Kiedyś uznałaby uśmiech Uśmiechniętego Wilka za wart grzechu. Kiedyś Snow zapewne bardziej przypominał smukłego wilkora, a mniej niedźwiedzia, który zaczął porastać sadłem na zimę. Kiedyś Mildrith Cleverly nie znała Seathana Seavera, który swoją samą obecnością rozgrzewał jej serce każdego dnia, a nocami nie odpoczywał bynajmniej, tylko innym częściom jej ciała poświęcał uwagę...
... Uśmiechnięty Wilk został trafiony z krużganku najpiękniejszym z uśmiechów, w które bogowie wyposażyli Mildrith. Jedna marmurowo biała i smukła rączka przyszłej pani Seaver wsparła się wdzięcznie o kolumnę podtrzymującą sklepienie podcieni, druga spoczęła na panieńsko skromnym naszyjniku ze srebra i kryształów, wachlarze poczernionych rzęs przykryły wstydliwie oczy i dziewczyna wycofała się z szelestem miękkich aksamitów w mrok krużganków.
I tylko ktoś, kto znał przyszłą małżonkę dziedzica Reaver Rest bardzo dobrze, ktoś, kto ją znał gdy była jeszcze panną Cleverly, pogardzaną i wytykaną palcami przez większość tej szlachty, która zjechała tu na jej wesele i niebawem zgotuje jej życzenia pełne fałszywej życzliwości i ciepła – tylko ktoś taki nie zdziwiłby się teraz, gdyby ją spotkał. Smukła, zwiewna i zazwyczaj promienijąca wdziękiem i naturalną elegancją Milly maszerowała korytarzem raźno jak zbrojna piechota do bitwa, aż szamerowane srebrną nicią brzegi sukni kipiały jak bałwany na fali przyboju. Smukłe dłonie w rozszerzanych rękawach zaciskały się w pięści wielkości dzikich jabłek.
Po chwili gromkie trzaśnięcie oznajmiło, że pani dotarła do swych komnat. Zastała w nich Alssę, córkę kowala, przymierzającą przed jej lustrem, jeden z jej naszyjników. I nie byłoby w tym nic zaskakującego, gdyby dziewczyna nie trzymała go przed skromnymi piersiami, bojąc się nawet położyć ujętych w złote rozety ametystów na swojej skórze. Na widok Mildrith podskoczyła spłoszona i zaczęła tłumaczyć się tak niezbornie i tak nieskładnie, że aż żal było patrzeć. Milly westchnęła w duchu. Sama była sobie winna. Swoje służki oddała Hortonowi do dyspozycji na czas ślubu i wesela, gości było mnogo i wszędzie brakowało służby, zwłaszcze tej co potrafi coś więcej niż wydukać "szla-lalalalalla-chetna pani"... a Mildrith w odróżnieniu od większości wysoko urodzonych , potrafiła się ubrać i uczesać sama. Od rozdziewania zaś miała Seathana, niebawem pana męża.
- Przestań dukać, dziecino – rzekła łagodnie do Alssy i pogładziła ją po policzku białą dłonią pachnącą subtelnie jaśminem. - Nic się nie stało. Ciebie też musimy godnie przyodziać, wszyscyśmy o tym zapomnieli. Poszukam ci czegoś. A ty nalej mi cydru i pobiegnij po Vaenora.
- Pani chce muzyki posłuchać? - wyszeptała Alssa ze wzrokiem wbitym w podłogę.
- O tak. Lubię Vaenora gdzieś wyprawić... a potem posłuchać, co nowego śpiewa, jak wróci.
Nie dodała, że bękart zawdzięcza otwarte drzwi Reaver Rest bardziej noszonym wieściom niż swoim piosnkom. Takich, co tylko rzępolić potrafili, to po spelunkach i dworach Siedmiu Królestw było na pęczki. Zaś w domu Mildrith Seaver ostać się mógł tylko ten, kto był przydatny. |
| |