Wieczorkiem Stalker zajrzał do kumpla o imieniu Julek, którego z oczywistych powodów czytelnik znać nie może. Reszta dnia upłynęła nawet przyjemnie, pomijając fakt, że znowu pokłócił się z matką, dał bratu przez łeb, zapomniał odrobić chemii i parę drobnych szczegółów.
Rano obudził się cholernie zmęczony, obolały (nie wiedzieć czemu) i wiedział, że nie chce mu sie iść do szkoły. Jak zwykle ubrał się, przy pakowaniu plecaka przypomniał sobie o chemii, zjadł śniadanie, umył się, sprawdził czy niczego nie zapomniał i wsiadł do samochodu. Po drodze matka zrobiła mu wykłado-kazanie. Nie cierpiał tego. Wysiadł na rynku i po 10 minutach doszedł na żytnią na w-f. No tak, faceta nie było. Przyszedł na chwile i powiedział nam że możemy sobie grać i poszedł. Wf minął całkiem miło. Po wf'ie Stalker przemyślał sprawę z chemią i razem z 4 kolegami zawinął się z reszty lekcji. Tak więc zakończyła sie jego poniedziałkowa przygoda ze szkołą.
Po południu nie miał ochoty wracać do domu i żreć sie z matką. Połaził sobie po Kadzielni i Wietrzni, udał się nawet na spacer po śmierdzącym mieście, którego raczej nie lubił. Bo nie lubił miast ogólnie.
Wrócił późno. Jak zwykle zbeształa go rodzicielka. Poszedł spać zmęczony z poczuciem winy. Zastanawiał się jak załatwi sprawę wacków i jakby tu powiedzieć matce, że była dzisiaj wywiadówka, o której nic nie wiedziała...
__________________ Chciałeś dać swego Boga innym, choć tego nie chcieli.
Żyli w zgodzie, spokoju, swego Boga już mieli... |