Durbein stwierdził, że w sumie to spierdolił, dając się popchnąć na przód całej srającej po portkach ferajny. Nie tylko oznaczało to, że bełty pieprzną zapewne prosto w niego, ale też to, że ta gruba świnia Colon przy pomocy swojego brzuszyska robił mu za plecami nieprzekraczalny murek z tłuszczu. Sytuacja była, co tu dużo mówić, nieco chujowa. Na domiar złego krzyczała na nich ta naćpana cipka ze straży z trudnym do zapamiętania nazwiskiem, co mogło oznaczać, że to w sumie jakaś większa afera, czyli przejebane do kwadratu i tak, czy inaczej pozabijają wszystkich.
Pałę przegiął jednak Fred Colon, który to, czy to z czystej złośliwości i chęci przetrwania, czy to z przyrodzonego umysłowego spierdolenia i niezdarności, pchnął Ehrla i Ryśka w przód, samemu waląc ryjem w chodnik. Cały misterny plan, którego Durbein nie zdążył wymyślić, poszedł w pizdu. Strażnik zdecydował więc, że zamiast dać się rzucić w kierunku pojebów z kuszami, wykorzysta stworzoną niechcący przez Colona sytuację. Obaliwszy się na zadek, Ehrl przeturlał się po rozpłaszczonym w gównie Fredzie, prosto za niego. Uznał tym samym, że jak leżeć w gównie, to chociaż za człowiekiem o gabarytach trzydrzwiowej szafy.
Rzuty k100: 07, 86, 21