Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-08-2016, 15:29   #6
Wila
 
Wila's Avatar
 
Reputacja: 1 Wila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputację
Jedno było pewne - przekręcenie zegarka zadziałało tak samo jak wcześniej. Zosi zawirowało w głowie. Gdy poczuła pod stopami twarde podłoże jeszcze przez kilka sekund walczyła ze złapaniem równowagi. W końcu podparła się dłonią o zimne mury. Na prawdę wolałaby teraz nie otwierać oczu, ale nie mogła tak stać i nic nie robić. Otworzyła je więc.
- Dorian? - z jej ust padło ciche pytanie na pograniczu zdziwienia i przerażenia.
Stała sama.
Jej kuzyna nie było obok niej. Nie było!
Czy to oznaczało… że został w przeszłości? Ale chwila…
Zosia rozejrzała się. Zmierzchało już, a ona stała w wąskiej alejce. Budynek o który się opierała z całą pewnością nie był kościołem. Wysokie kamienne mury i drewniane okiennice w oknach - po jednej i drugiej stronie alejki wskazywały to, że znajduje się w jakimś miasteczku o bardzo archaicznym stylu.
W około siebie słyszała przyciszony przez ściany i okna gwar rozmów i głośnych śmiechów. Wydawało jej się nawet, że słyszy jakąś melodię graną na instrumencie brzmiącym podobnie do gitary. Ale czy to była gitara? Zosia nie wiedziała i właściwie mało ją to interesowało. To co teraz przyciągało największą uwagę był zapach. Wyjątkowo niemiły zapach - pomyje, szczochy, odchody - ciężko było powiedzieć co dokładnie go powodowało. Dziewczyna zasłoniła nos dłonią. Rozejrzała się ponownie, z coraz bardziej rosnącym niedowierzaniem. Z całą pewnością nie trafiła tam gdzie miała trafić. I czy to w ogóle było Stare Polesie? Cichy głosik w jej głowie szeptał słowa zwątpienia. To nie mogło być Stare Polesie.

Nagle jakiś ruch z prawej strony uliczki przykuł jej uwagę. Odwróciła w tamtą stronę głowę, ale zdążyła zauważyć tylko cień. Czyżby był tam jakiś zaułek, a może nawet skrzyżowanie. Może to Dorian…
- Dorian? - Zosia zapytała tym razem głośniej. Podążyła w tamtym kierunku. A właściwie jej nogi podążyły same nim w myślach zdążyła się zastanowić czy powinny. Bała się. Ten zapadający mrok, ta pusta alejka, brak kuzyna i dezorientacja. Bała się mocno. Zacisnęła dłoń na zegarku dziadka, jakby to mogło dodać jej otuchy.
Nagle gdzieś nad jej głową trzasnęły drewniane okiennice. Zosia odruchowo stanęła i spojrzała ku górze. Wydawało jej się, że przez chwilę widziała męską brudną twarz o ciemnych długich włosach i dawno nie golonym zaroście. Teraz jednak widziała już tylko czającą się za oknem potężną sylwetkę. Miała dziwne wrażenie że ten ktoś ją obserwuje. Objęła sama siebie dłońmi z przerażenia czy zimna.
- Dorian? - powtórzyła nawoływanie kuzyna podążając dalej w stronę gdzie widziała wcześniej cień. Ponad gwar dobiegający z kamiennych domów wybił się odgłos czyiś ciężkich kroków. Należały przynajmniej do dwóch osób. Gdzieś za nią. Odwróciła się by zobaczyć kto idzie. W tym momencie poczuła czyjąś ciepłą dłoń na ramieniu. Zaskoczona poddała się nagłemu mocnemu szarpnięciu w bok. Jej plecy uderzyły o murowaną ścianę. Ktoś ją do niej przygniótł z taką siłą, że w jej płucach na kilka chwil zabrakło powietrza. Poczuła dotyk zimnej stali na szyi, tuż pod swoją brodą. Nie musiała widzieć co to aby wiedzieć. To musiał być nóż, może sztylet. Chciała krzyknąć ale dokładnie w tym momencie ciepła dłoń zasłoniła jej usta.
- Cicho być… cicho… - usłyszała szept tuż przy swoim uchu. Chrapliwy jakby przepity ale zdecydowanie kobiecy głos. Zosia spróbowała spojrzeć na osobę która ją przytrzymywała, jednak z tej pozycji jedyne co widziała to czarny długi warkocz wyrastający z tyłu zielonej w innych miejscach niż trzon warkocza - ogolonej głowy. ZIELONEJ…! Zosia znów próbowała krzyknąć, wyrwać się, zaprotestować. Poczuła ból w zgięciu między szyją a brodą. Kobiece silne ciało przycisnęło ja mocniej do muru.
- Cicho głupia… cicho… - ponownie usłyszała ten sam szept. Tym razem intuicja kazała jej posłuchać prośby. Teraz słyszała bardzo wyraźnie cichy oddech kobiety i kroki, gdzieś tam w oddali w uliczce z której przed chwilą została wyciągnięta. Po chwili kroki urwały się. Było słychać brzdęk przypominający obijające się o siebie monety, jakiś szmer a po nim zupełnie jakby ktoś odkręcił kran… albo sikał!

- Myślisz, że zapłaci? - Zosia usłyszała męski nieprzyjemny głos. Musiał należeć do starszego mężczyzny. Brzmiał na zmęczony i mozolny.
- Pies ją jebał. W dupie mam jej kasę - odpowiedział mu drugi męski głos, ten musiał należeć do kogoś młodszego, był bardziej chłopięcy niż męski.
- Durnyś. Ze skóry nas obedrą jak odmówimy.
- Mieszać się w to nie będę.
- Głową myśl a nie fiutkiem. Skóry własnej nie lubisz.
- Nie zrobi nic.
- A sprawdzać chcesz? Bo mi ino się nie śpieszy. Ino niech zaliczkę da, ot co.
- Tylko kasa i kasa. A honor?
- Jebać honor.

Zosia przymknęła oczy. Starała się nie słuchać rozmowy. “Co robić… co robić… dziadku co ty byś zrobił?” - pytała samą siebie w myślach. Była w kompletnym potrzasku i właśnie teraz w tej chwili nie przychodziła jej do głowy żadna błyskotliwa myśl co z tym zrobić.

Odgłos kroków ponowił się. Tym razem jednak oddalały się od niej zamiast przybliżać. Uścisk kobiety która ją trzymała złagodniał. Zosia odetchnęłaby z ulgą gdyby nie to, że zimną stal nadal czuła przyciśniętą do swojego gardła. Mogła teraz przynajmniej oddychać i spojrzeć w oczy zielonoskórej kobiety.
Były to straszne oczy. Przynajmniej jeśli chodzi o pierwsze wrażenie Zosi. Brąz mieszał się w nich z żółcią i tylko odrobinę przywoływał spokojne łany zbóż kołysane wiatrem przed nadchodzącą burzą - dziewczyna nie wiedziała skąd w ogóle przyszło jej do głowy takie głupkowate porównanie.
Zielonoskóra chyba uśmiechnęła się do niej. Chyba, ponieważ wyglądało to trochę jakby po prostu szczerzyła do niej kły. Bo owszem. Miała kły. Wyrastały z dolnej szczęki i uciskały czerwone ponętne wargi. Jej głowa faktycznie była łysa, nie licząc wyrastającego z tyłu warkocza. Ta dziwna bajkowa postać była niska, wzrostem niewiele przewyższająca samą Zosię. Ciemny szary płaszcz w który była ubrania nie pozwalał zobaczyć niczego co było pod nim.

- No. No. - Orczyca zacmokała nie spuszczając z Zosi spojrzenia. - Co my tu mamy - dodała konspiracyjnym szeptem przyglądając się jej teraz od stóp do głów z lekkim zaskoczeniem. Gdziekolwiek dziewczyna teraz była, jej strój z całą pewnością odstawał od obyczajów.
- Interesujące - zielonoskóra zacmokała jeszcze raz. Zosia zaś stała jak sparaliżowana próbując pamiętać o oddychaniu. Oczywiście i ona przyglądała się kobiecie. Jednak sposoby na które na siebie patrzyły orczyca i dziewczyna były zupełnie różne. Ta pierwsza patrzyła tak, jakby ktoś właśnie podarował jej sztabkę złota oznajmiając, że może zrobić z nią co chce. Ta druga, patrzyła tak jakby ktoś właśnie powiedział jej, że święty Mikołaj istnieje i on zdecyduje o tym czy będzie żyła czy nie będzie robiąc jej rachunek sumienia i stwierdzając czy była grzeczna. Święty Mikołaj istniał tylko w bajkach. To samo można było powiedzieć o zielonoskórych kobietach z kłami. Zosia nie potrafiła teraz przypomnieć sobie w jakich powieściach spotkała się z… orczycami? Owszem, czytała kilka książek w których występują orkowie, grała w jakieś gierki - i niestety kalkulacja mówiła sama za siebie. Orkowie w większości powieści to negatywni bohaterowie - plus - jeśli to nie sen tylko rzeczywistość - równa się - bycie w czarnej dupie. Wraz z przypływem tej myśli Zosia miała ochotę głośno jęknąć. Nie odważyła się jednak.

- Kim… kim jesteś? - Zosia zdobyła się na odwagę i zadała pierwsze pytanie jakie wpadło jej do głowy. W odpowiedzi orczyca zaśmiała się. Pokręciła powoli głową patrząc na dziewczynę ni to z troską (pewnie o stan jej umysłu) ni litością.
- Pyta kim jestem - stwierdziła orczyca sama do siebie - Czy to może mieć dla niej jakieś znaczenie. Nie. Nie może. To po co pyta? - Gdy mówiła jej dłoń wylądowała na talii Zosi. Zaczęła ją powoli okrążać. Wyglądało na to, że czegoś szuka. A może nie tylko szuka? Ruchy były aż nadto dokładne. Przypominały ruchy kochanka który po raz pierwszy bada teren nie chcąc przegapić co lepszych miejsc. Zosia nie była już pewna, czy zielonoskóra przeszukuje ją czy obmacuje. Sparaliżowana strachem przyglądała się rosnącemu na jej twarzy zdziwieniu.
- Nie ma broni, hę? - zapytała w końcu jakby to było oczywiste, że Zosia musi mieć gdzieś broń.
- Co? Ja? Nie mam - odpowiedziała przestraszona Zosia. - Nie mam. Na prawdę nie mam. - Chciała pokręcić przy tym głową, ale zimna stal przypominała jej o tym, że nie powinna się zanadto ruszać. - Ale… ale… mój kuzyn ma. Tak. Zaraz tu po mnie przyjdzie. Bo my się tu umówiliśmy - dodała.
Zielonoskóra spojrzała gdzieś w bok. Dzięki temu Zosia mogła dostrzec tatuaż węża, który najwyraźniej oplatał jej szyję wyglądając zza kołnierzyka akurat z jej lewej strony. Orczyca uśmiechnęła się zawadiacko a wyglądało to jakby uśmiechała się do kogoś stojącego tuż obok niej. Skinęła krótko głową, po czym wróciła wzrokiem do Zosi.


- Łżesz - oznajmiła spokojnym tonem głosu, jakby właśnie stwierdzała jaka jest pogoda. Zaraz po tym jej dłonie na nowo rozpoczęły śmiały taniec po ciele i ciuchach Zosi. - Aha - mruknęła zielonoskóra zaraz po tym jak jej dłoń wśliznęła się do kieszeni dziewczyny. Orczyca wydobyła z niej telefon komórkowy. Przyjrzała mu się z uniesionymi w górę brwiami, by po chwili schować go w gdzieś między fałdy swojego płaszcza. - A może tu coś masz, hę? - Dłoń kobiety znalazła się na prawej piersi Zosi. Zacisnęła się na niej dość brutalnie, by za chwile to samo zrobić z drugą. - Nie… - odparła zielonoskóra z uśmiechem. - A tu… - jej dłoń przesuwała się niżej i niżej. Zaś uśmiech na twarzy poszerzał się i poszerzał.
- Przestań proszę, nie mam nic - szepnęła Zosia bliska teraz rozpaczy. Co miała robić? Co powinna zrobić? I gdzie był teraz do cholery Dorian…
Tymczasem dłonie orczycy badały dokładnie i z widoczną satysfakcją uda dziewczyny, zewnętrzną i wewnętrzną część.
- Nie ma broni… - orczyca była coraz bardziej zdziwiona i ucieszona. - Pokaż dłoń. Co masz w dłoni?
Zosia zrozpaczona próbowała się wyrwać, nie bacząc znów na przystawiony do szyi nóż. Poczuła ból w miejscu gdzie się znajdował, znów została przygnieciona mocniej do ściany przez napierające na nią ciało kobiety.
- Dłoń. No już. Póki grzecznie proszę, kurczaczku. - Zosia poczuła uścisk na swojej dłoni, powoli rozwierający jej palce i zmuszające je do otworzenia się.
- Proszę zostaw mnie, zostaw to… - zaczęła zrozpaczona Zocha, ale orczyca nie słuchała. Po chwili dziewczyna poczuła, że jej dłoń ujawniła sekret. Orczyca zabrała zegarek i teraz przystawiła go sobie niemalże pod sam nos przyglądając się mu.
- A to ci… - przeniosła wzrok z zegarka na Zosię, z Zosi na zegarek i znowu na Zosię. - No. No. - Znów cmoknęła. Dziewczyna poczuła, że sztylet oddala się od jej gardła. A chociaż kobieta nadal stoi blisko, szybka analiza umysłu Zosi wykazała, że mogłaby spróbować teraz uciec… ale, zegarek. Co z tego, że ucieknie skoro zegarek dalej znajdował się w dłoni zielonoskórej. Podjęła szybką decyzję.
Zosia spróbowała nagle wyrwać z rąk orczycy zegarek. Miała nadzieję, że element zaskoczenia będzie działał na jej korzyść. Sama zresztą była zaskoczona kiedy poczuła go w dłoni. Udało jej się. Prędko zaczęła wymykać się w prawą stronę od orczycy, by uciec w alejkę z której tu przyszła. Niestety, zrobiła zaledwie kilka kroków gdy jej ciało znów zostało zatrzymane przez silne kobiece dłonie i pchnięte przodem na mur. Poczuła jego chłód tym razem na policzku. Usłyszała brzdęk spadającego na ziemię zegarka. Odruchowo wyciągnęła przed siebie dłonie by nie paść całym ciałem na ścianę, a on po prostu wyśliznął się spomiędzy jej palców.
- Głupia. - Usłyszała ponownie szept orczycy, znów przygniatającej ją do mury by uniemożliwić ucieczkę. Chwilę po tym kroki i jakieś krzyki.
- Tam jest!
- Tam!
Zosia poczuła jak orczyca puszcza ją. Odetchnęła z ulgą widząc, że zaczyna uciekać. Schyliła się by podnieść zegarek, ale…
nie było go tam.


Silne ramiona pociągnęły ją do pozycji stojącej. Ktoś nakrył ją płaszczem. Nim w ogóle zorientowała się co się dzieje stało w około niej trzech mężczyzn. Jeden po prawej, drugi po lewej, trzeci za nią.
- Zawiąż - polecił ten po prawej. To on dał jej płaszcz. Zosia przyjrzała mu się przez ułamek sekundy. Był nieco starszy, siwawy. Wyglądał jakby ktoś wyciągnął go prosto z serialu Gra o Tron, czy innego średniowiecznego filmu w klimatach fantasy. U boku miał oczywiście miecz. Dziewczyna usłuchała.
Straciła zegarek…
Jak mogła stracić zegarek?
Jak oni teraz wrócą do domu?
Dorian ją znienawidzi jeśli go nie odzyska.
Ale, miała nadzieję. Ci rycerze wyrwali ją z rąk zboczonej orczycy. Czuła się taka… bezbronna i bezradna.
Poczuła uścisk pod ramieniem. Tym razem z lewej strony. Spojrzała teraz na tego mężczyznę. Zmarszczyła lekko brwi gdy jego twarz wydała jej się znajoma, czyżby to jego widziała przez okno? On najwyraźniej też był rycerzem, u jego boku również widniał miecz. Mężczyzna pociągną ją zachęcając do tego by ruszyła przed siebie razem z nim.
- Nic ci nie jest? - zapytał szorstko, chociaż pewnie chciał być miły skoro zadawał takie pytanie. Zosia w odpowiedzi pokręciła na boki głową. Działo się za dużo. Przerażenie obecną sytuacją dawało w dziewczynie w kość i odebrało - mówiąc wprost - język w gębie.
Wojownicy poprowadzili ją przez alejkę. Czym bliżej byli jej końca tym większy wydawał się Zosi szmer rozmów, który wcześniej słyszała. Tak też po kilkunastu krokach znaleźli się przed wejściem do karczmy. Drewniany ręcznie rzeźbiony szyld “Pod czterema lipami” skrzypiał kołysany przez lekkie podmuchy wiatru. Zosia zwolniła by mu się przyjrzeć, ale czarnowłosy mężczyzna pociągnął ją mocniej nie pozwalając na to.
- Potrzebuję pomocy - odpaliła dziewczyna patrząc na mężczyznę po prawej, a później po lewej. Musiała działać. Nie mogła tak po prostu poddać się wydarzeniom. Zwłaszcza, że nie wiedziała co o tym wszystkim myśleć.
- Spokojnie laleczko - usłyszała głos za sobą. Mówił to trzeci mężczyzna, któremu nie zdążyła się dotąd przyjrzeć a i teraz nie miała jak tego zrobić. Próbowała obejrzeć się na niego, ale znów została pociągnięta przez tego który trzymał ją pod ramię.
Przeszli przez krótki ciemny korytarzyk by zaraz wynurzyć się z niego wewnątrz karczmy. I ona wyglądała jak wyciągnięta żywcem z filmów o dzielnych bohaterach fantasy. Zosia rozejrzała się w pierwszym momencie szukając elfów i magów. Po prostu po tym jak spotkała się z orczycą… przecież musiały być tu dobre elfy, takie jak we Władcy Pierścieni i tak dalej… elfy zawsze były dobre.
Ciągnięta dość prędko do przodu zdążyła ku swojej wewnętrznej radości wyłapać kilka par długich uszu. Niestety było ich tu dość mało. Pijane towarzystwo składało się tu bowiem głównie z obszarpańców z mieczami raczej ludzkiej rasy, dziwek również przeważnie ludzkiej rasy, orków, trolli, krasnoludów oraz cicho ciemnych postaci skrytych pod kapturami płaszczy. Ci ostatni przesiadywali samotnie lub w mniejszych grupach w ciemniejszych kątach pomieszczenia.
Zosia spojrzała w końcu przed siebie, zainteresowana miejscem do którego jest prowadzona. I właśnie wtedy otworzyła szeroko oczy pełna zdumienia.


Przy stoliku do którego Zosia była prowadzona siedziała kobieta. Otoczona kilkoma mężczyznami. W momencie kiedy zaczęli podchodzić do stolika odwróciła twarz w ich kierunku, towarzyszył temu charakterystyczny ruch włosów podążających za ciałem, sprawiających wrażenie jakby płynęły. Były długie i złote tak samo jak oczy, które przeszyły Zosię mądrym i głębokim spojrzeniem. Kobieta ubrana była zdecydowanie bogato, od stóp po czubek głowy. Dobre jakościowo wysokie buty. Dziwny materiał przylegający do skóry czarno-granatowego odcienia, zapewne stanowiący coś w rodzaju zbroi. Białą zwiewną sukienkę i futro z lisiej skóry zwieńczone lisią głową ułożoną na lewym ramieniu. Delikatnym gestem dłoni zaprosiła Zosię by ta usiadła na krześle na przeciwko niej. Dziewczynie od razu rzuciły się w oczy palce złotowłosej. Wyglądały jakby ta niedawno zanurzała je w niebieskiej farbie, która po prostu nie została z nich zmyta.
Zocha została popchnięta w stronę krzesła i wciśnięta w nie przez czarnowłosego, który ją prowadził.
- Przedstaw się - ni to poprosiła ni rozkazała, nie odrywając od Zosi spojrzenia złotych oczu. Ta zaś zszokowana milczała kilka uderzeń serca.
- Eeee… - wybąkała w końcu - jestem Zosia. Zosia Jankowska - dodała.
- Zosia - powtórzyła złotowłosa. - Skąd jesteś Zosiu? - zapytała zaciekawiona.
- Ja no ten… ja mieszkam w Szczecinie, ale tu przyjechałam ze Starego Polesia. Nie sama no i … - Zosia miała zamiar powiedzieć jej o orczycy, o tym, że została okradziona, obmacana, zgubiła kuzyna i potrzebuje pomocy. Coś jednak ją powstrzymało… jakiś wewnętrzny głos intuicji który mówił jej “myśl co mówisz”, “myśl co mówisz”. Zamilkła więc czekając na reakcję.
- I co tu robisz Zosiu? - złotowłosa zadała kolejne pytanie, po czym ujęła w dłonie puchar z winem i upiła łyka.
- Ja… więc ja… - no i co Zosia miała powiedzieć “zgubiłam się”, “sama do cholery nie wiem” - ...jestem przejazdem - dokończyła.
- Przejazdem powiadasz…? - jej rozmówczyni uśmiechnęła się z politowaniem. A w tym uśmiechu było coś przerażającego…
 
__________________
To nie ja, to moja postać.
Wila jest offline