The speech of a maiden should no man trust
nor the words which a woman says;
for their hearts were shaped on a whirling wheel
and falsehood fixed in their breasts.
Havamal af Odin
Atak nastąpił szybko i niespodziewanie, nie dając obrońcom szans na jakiekolwiek przygotowania.
Wszystko rozegrało się błyskawicznie. Powietrze wypełniły gardłowe warkoty, ujadania, piski, chaos walki, krew na śniegu, ucieczka przerażonych obrońców i trupy poległych…
Wilczy zaśpiew zwycięskiej watahy niósł się daleko. Pieśń radości, wolności i siły. Bysior z białą łatką i szaro podpalana wadera sczepili się w krótkiej i brutalnej walce o dominację.
Samiec jednak przeliczył swoje siły. Wilczyca wciąż niepodważalnie była Alfą i nie pozwoliła na odebranie sobie pozycji. Okrwawione kły kłapały głucho nad pyskiem pokonanego, gdy wadera przygważdżała go do ziemi przednimi łapami.
Gdy w końcu odpuściła, basior odbiegł z podkulonym ogonem schodząc jej z oczu. Wadera poczęła powracać do ludzkiej formy
Szare oczy błysnęły jeszcze iskierkami podniecenia i topniejącego gniewu, gdy ocierała okrwawioną twarz.
- Oznaczyć teren i rozstawić straże. - rzuciła ku swoim kompanom. -
Zostaniemy tu, by odpocząć. Kilkanaście godzin później
Wysoki, długowłosy mąż wysforował się naprzód, z dala widząc swą domenę zamienianą w zgliszcza. Gniew zasłonił mu obraz, wizg nieokiełznanej wściekłości rozległ się w uszach. Zacisnął szczęki aż skóra zbielała, kłykcie w zaciśniętych pięściach chrupnęły złowrogo. Nim rozum rzucił wyzwanie jego impulsywności, wiking skorzystał z mocy Canarla.
- Pochowajcie się - warknął do zbliżających się kompanów, gdy gniew opadł i znowu zdolnym był mówić. Wskazał im wybrane przez siebie miejsca.
- Co uczynić chcesz? - spytał jeden z nich ściągając swego konia.
- Ci, co to uczynili zapłacą krwią… - już nie rozpacz, nie gniew pobrzmiewały w głosie woja lecz stalowe, napędzane nienawiścią postanowienie. -
Czekać nam jeno trzeba… - uśmiech jaki wypełzł na jego oblicze zdawał się być nieczęstym gościem. -
Ukryjcie się. Nie trzeba im wystawiać wszystkich asów w rękawie. Niech Odyn nas prowadzi!
Rozkaz z ciężkimi sercami wykonali.
Sam zsiadł z konia, puszczając go wolno.
Nie musiał czekać długo.
Nadeszli od zachodniej strony osady, rozglądając się czujnie. Cała piątka niepewna czemu w akurat to miejsce podążyła. Czwórka z nich pierwej stąpała, rozglądając się wokół. Ostatnia osoba idąc z tyłu, czujna, spięta, z brwiami zmarszczonymi w jedną kreskę.
Nie dając po sobie poznać zaskoczenia, Agvindur wyszedł do nich, zamykając całą piątkę w pułapce. Stanął na przeciwko sprawcy zniszczenia z nagim mieczem. Nie dając czasu na zebranie myśli ni na dysputy, rzekł jeno:
- Niðingr! Niðingr! Niðingr!
Przeciwnik uśmiechnął się złowieszczo i ruszył na jarla. Ten odpowiedział tym samym, a z kryjówek wyskoczyli towarzysze pana na Ribe by zająć pozostałych wrogów.
Dwójka walczących spięła się w pierwszych ciosach holmgang. Miecz o miecz zgrzytnął, siła potężnych ramion ciosała niemal iskry. Wzrok pojedynkujących spotkał się tuż tuż przy sobie.
A wtedy… dłonie i głowę Agvindura poczęła krwawa łuna oświetlać. Ciało dymić poczęło karmazynową mgłą.
Jarl miecz wypuścił...