Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-08-2016, 02:45   #105
Tyaestyra
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Zabawne.
Kiedy siedziała w altance pośród dzikich krzewów swego ogrodu, rozpraszając uwagę Rolanda swoją opowiastką i zabawiając się jego ukrytymi pragnieniami, to niewiele w sobie miała nieśmiałości czy strachu. Uwodziła go, jak zaprawiona już w takich bojach kusicielka, lub jedna z tych syren swym śpiewem zwodząca podróżników ku zdradzieckim wodnym głębinom. Pewna siebie i opanowana, całkowite przeciwieństwo obecnej siebie – rumieniącej się, drżącej i niezdecydowanej. Być może taka była różnica pomiędzy fałszem i prawdą. W przypadku muszkietera wszystko było grą, nad którą miała pełne panowanie. Z Maurem górę brały jakieś dziwaczne uczucia, zupełnie jej wcześniej nieznane. Dzikie, gwałtowne. Wprowadzały zamęt w jej dotąd ułożonym świecie.

Nic zatem zadziwiającego, że czując taką reakcję mężczyzny na swój nieostrożny dotyk, prawie podskakując cofnęła nóżkę z powrotem na ziemię. Jej twarzyczka musiała już płonąć czerwienią, kiedy głosikiem ze ściśniętego gardła zawołała -Muszę iść porozmawiać z ambasadorem o moim rycerzu. T-teraz!

- Jesteś pewna że musisz akurat teraz ? Jeszcze nie uzgodniliśmy tylu rzeczy… na przykład twej nauki strzelania z pistoletu
- rzekł niewinnym głosem szlachcic, jednak jego uśmiech był podstępny. Naparł ciałem na hrabiankę nie dając jej możliwości ucieczki z fotela, na którym wcześniej nieostrożnie usiadła. Jego dłonie sięgnęły głębiej pod suknię, wędrując po udach Marjolaine zaczęły muskać jej bieliznę. W niewielkim stopniu, co prawda zaciśnięte nogi na niewiele mu pozwalały, ale… wyobraźnia dziewczęcia wspomagana wcześniejszymi doświadczeniami podpowiadała różne lubieżne scenariusze.

Co było takiego w tym mężczyźnie, że teraz nie tylko chciała uciekać, ale.. ale także i coś więcej. Wprawdzie to panika przede wszystkim przepełniała jej jasnowłosą główkę, lecz gdzieś zza niej wyłaniała się także.. chęć. Ta trudna do przezwyciężenia potrzeba nieśmiałego rozchylenia swych nóżek, a potem już nie tak skromnego oplecenia nimi mężczyzny i przyciągnięcia go mocno do siebie. Bliżej, mocniej, aż dla odmiany to ona raz zamknęłaby go w pułapce swych ramion.
Jakież to byłoby łatwe, jakże to kusiło, kiedy znów wciskała się w oparcie fotela. Takie poddanie się pieszczotom swego kochanka, powtórzenie tamtej nocy tutaj, w jego gabinecie i na byle fotelu. Nie było to godne damy, bardziej.. bardziej Giuditty, która ze swymi wielbicielami korzystała z każdej powierzchni, każdego mebla. Nie obawiała się, nie powstrzymywała się. Pragnęła rozkoszy i ją otrzymywała.
Tyle, że Marjolaine d'Niort nie była żadną operową diwą, a delikatną hrabianeczką zagubioną w swych reakcjach oraz tym co jej wypadało.

-Oui, teraz. A co byś chciał.. chciał planować? -rozkojarzył ją każdym kolejnym muśnięciem palców na jej udach, każdym drapieżnym pomrukiem i błyskiem w oczach. Po raz kolejny oparła się dłońmi o jego ramionach, w daremnej próbie oparcie się jego sile i urokowi barbarzyńcy. A było trudno, szczególnie gdy tak kusiło skrzyżowanie dłoni na jego karku -Znów weźmiesz te swoje.. swoje pistolety.. i będę strzelała do jab.. jabłek. N-non?

- Z pewnością chciałabyś nagrody za każde zestrzelone jabłuszko, non?-
mruczał Gilbert wcale nie ułatwiając sytuacji hrabiance. Bowiem starał się wsunąć głowę pod jej suknię! Skandaliczne zachowanie, a w dodatku skandalicznie przyjemne, gdy ustami muskał kolana Marjolaine całując delikatnie.- A ja chciałbym nagrodę za każde chybienie. Na przykład… fragmenty twej garderoby…
Jego dłonie, były ciepłe, twarde i pieściły wiercącą się w fotelu hrabiankę. Która z jednej strony chciała się poddać ich dotykowi. Z drugiej… bała się mu ulec.
-...tej akurat, w której chwili miałabyś na sobie.- zamruczał cicho Maur. Bezczelny w swej lubieżności i uroczy w swym uwielbieniu jej osóbki.

-Co takiego?! -chwilę zajęło spanikowanej Marjolaine zrozumienie sensu słów mężczyzny. Bo i jakże mogła się skupiać na jego słowach, kiedy przez delikatność pończoszek czuła żar jego ust na skórze swych nóżek? Doprawdy, nic nie było z nim proste. Najpierw panikowała przez prawdę, którą miała przed nim wyjawić, a kiedy już myślała, że będzie mogła się odprężyć, on przypuścił kolejny ze swych ataków na jej cnotę!
-Non! Nie zgadzam się! Czy musisz wszystko zamieniać w grę? - kurczowo zaciskała palce na swej sukni, próbując docisnąć ją mocniej do siebie i nie dać Maurowi miejsca na dalsze lubieżności wobec siebie. Jednocześnie wierciła się i pokrzykiwała, tak samo z gniewu, co i z rozbawienia jego zachowaniem -P-Przestań! Już!

-A cóż takiego mam przestać? Moja droga, wszak czynię wiele rzeczy na raz. Ja twój niewolnik i twój zdobywca zarazem
- za późno było na obronę. Co prawda przytrzymywała suknię nie dając swemu kochankowi wedrzeć głębiej głową, ale jego dłonie już błądziły po jej udach, budząc żar i pokusy, a muśnięcia warg przeszywały jej ciało przyjemnym dreszczem.- Musisz być bardziej precyzyjna w swych poleceniach. Co mam przestać robić, a co mam zacząć?

-Dosyć! Przestań!
- wypite wcześniej wino nadal odurzająca szumiało w główce Marjolaine, przemawiając jej usteczkami i walcząc ze zdrowym rozsądkiem o panowanie nad ciałkiem. Chichotała głupiutko, zamiast wrzeszczeć wniebogłosy na tego paskudnego Satyra. Wiła się pod jego dotykiem, zamiast kopać nóżkami czy wyrywać się siłą. Wiedziała przecież, że on nie uczyni niczego wbrew jej woli, tylko będzie straszył. Jak zawsze.
-I nie pasuje Ci ta nagła rola.. rola niewiniątka, Maurze! -parsknęła wesoło, w czasie kiedy jej suknia miętoliła się straszliwie, a gorset trzeszczał w sposób, który młode i starcze serca przyprawiał o niebezpieczne dla zdrowia przyśpieszone bicie. Zaczynała podejrzewać, że narzeczonemu nie tylko sprawia przyjemność dobieranie się do niej, ale także przyprawianie jej ochmistrzyni o bladość twarzy na widok stanu kreacji swej podopiecznej. Okrutnik jeden.

-W mym postępowaniu nie ma nic niewinnego. Ale jeśli mamy w ogóle negocjować me działania, to musisz wyraźnie określić co mam przestać robić… a może nawet co zacząć robić.- wymruczał Gilbert tym razem wodząc palcami prowokacyjnie po obrzeżach bielizny hrabianki i patrząc na nią z wyraźnie bezczelnym uśmiechem. Niewątpliwie czerpał przyjemność ze stawiania swej narzeczonej w tak kłopotliwych sytuacjach, tyle że… rozpieszczona winem i przyjemnym wszak dotykiem hrabianka, czuła się tak jakoś… bardziej rozluźniona w tej sytuacji niż zazwyczaj. I bardziej zadowolona. Bądź co bądź lubiła być obiektem atencji swego narzeczonego.

-O to.. to.. to przestań robić! -zawołała w odpowiedzi, lecz bez przesadnego gniewu. Cieszyło ją to drażnienie się z bestią, czerpała radość z bycia przez niego pożądaną, ale nie chciała dać mu tej satysfakcji z łatwego dostania się pod jej spódnicę. Niechaj się stara, niech walczy i się trudzi.
Docisnęła falbany sukni nieco powyżej swych ud, aby zatrzymać pod nimi bezlitosne dłonie Maura -Nie będziesz mnie rozbierał!

- Zawsze może być na odwrót, mogę pozwolić ci rozebrać mnie…
- wymruczał z uśmiechem szlachcic zerkając wprost w oczy dziewczęcia.- Pozwolić twoim paluszkom sięgnąć tam gdzie miałabyś ochotę i śmiałość.
Poza tym dodał z udawanym oburzeniem.- Ja cię nie rozbieram teraz. Ja po prostu dotykam cię i pieszczę, tak jak lubisz i tam gdzie lubisz, non?

-Ależ mój najdroższy..
-spomiędzy warg hrabianeczki padł pomruk zadowolenia, zdecydowanie dyktowany tym zdradliwie słodkim winem podetkniętym jej wcześniej przez tutejszą ochmistrzynię. Pomogło w odnalezieniu odwagi do rozmowy z Maurem, a teraz także czyniło jego działania.. łatwiejszymi do zaakceptowania. Na szczęście, nie zbyt łatwymi.
Na chwilę przestała się wyrywać i pochyliła się ku mężczyźnie, mówiąc z uśmiechem -Ja już dostałam dokładnie to, po co tutaj przyszłam. A sam mówiłeś, że jesteś niczym mój niewolnik, mój sługa i osobisty barbarzyńca, non?
Cmoknęła go krótko w czoło, lecz nim zdołał zareagować i niechybnie przyciągnąć ją ku siebie swym zwyczajem dzikusa, Marjolaine już odchyliła się z powrotem z fotelu. Ku oparciu i tym pod ręce także, aby zasiąść dumnie, władczo. Co wcale nie przychodziło jej tak łatwo w obecności Gilberta -Zatem ja, Kleopatra, nie życzę sobie teraz Twoich pieszczot. Masz za wspomóc mnie w poszukiwaniach mojego rycerza, aby chronił mnie i mojego honoru.

-Pod jednym wszakże warunkiem…
- oczywiście musiał się targować łobuz jeden. Czegóż to jej Maur zażąda? Pocałunku, kawałka garderoby, czegoś równie lubieżnego?- Chcę usłyszeć z twych słodkich ust, że mnie kochasz, Marjolaine.

Jakąż silną kobietą musiała być Kleopatra, aby nie rozpływać się i nie rumienić pod słodkimi słowami swych kochanków. Co było sekretem jej opanowania, kiedy wyznawali jej miłość, podziwiali i komplementowali na każdym kroku. Marjolaine oddałaby wszystkie tajemnice tego parszywego Kręgu, aby tylko poznać tą jedną, mogącą wszak jej pomóc w wygraniu wojny ze swym Satyrem.

Potrafiła kłamać, oczywiście. Na kłamstwie wszak opierało się arystokratyczne życie. Łatwo było mówić o miłości, kiedy na szali stały podarunki, tytuł lub majątek, a samo uczucie było.. po prostu nieistniejące. Zaledwie zapewnieniem swych interesów. Wszystko było zgoła odmienne, kiedy serduszko rzeczywiście wygrywało swój niespokojny rytm przy tym konkretnym mężczyźnie.

Zatem w milczeniu wpatrywała w niego, a jej policzki płonęły czerwienią. Ten parszywiec zawsze potrafił uderzyć w najczulsze z jej strun.
-Nie brzydzę się Tobą, Gilbercie d'Eon – rzekła w końcu, powoli i z pietyzmem dobierając każde słowo. Była dumna ze swojego pomysłu na uniknięcie tej niezwykle niezręcznej sytuacji. Nie musiała nawet kłamać prosto w oczy swemu narzeczonemu. Non, non. Jej sprytną ucieczką okazała się być.. prawda. Wymijająca, owszem. Ale szczera.

-Takie śliczne wyznanie… jednak nie jest tym co chciałem usłyszeć, moja piękna.- wymruczał z łobuzerskim uśmiechem Gilbert.- Pozbawiłem cię już pantofelków, więc może wypuszczę kradnąc ci… bieliznę… przecież nikt nie zobaczy.

Jego palce sugestywnie musnęły rąbki owej bielizny. A dreszczyk strachu przeszył ciało hrabianki.
Oczywiście nie powinna mu pozwolić na to. To był bezczelny, skandaliczny… a co najgorsze, ekscytujący pomysł. Jej ciało wiło się odruchowo na samą wizję takich działań jej narzeczonego. Wręcz domagając się spełnienia tego pomysłu. Bądź co bądź czuła w sobie to napięcie narastające pod jego dotykiem od dłuższego czasu… domagające się choć częściowego spełnienia. Przecież miał rację. Nikt nie zobaczy, non?

- Chcesz ukraść moją.. moją.. moją bieliznę? -zapytała z niedowierzaniem na taką propozycję -Dlaczego?
To była dziwaczna zachcianka ze strony Maura, chociaż.. właściwie Marjolaine nie do końca wiedziała, czego powinna się spodziewać po takim lubieżniku. Bo i na cóż mogła mu być potrzebna jej bielizna? Owszem, także i ta część garderoby hrabianki była zrobiona tylko z najdroższych i najdelikatniejszych materiałów, ale przecież on nie potrafiłby tego docenić.







Może.. może chciał ją nosić przy sobie? Niczym cudaczną pamiątkę?! A i ona wtedy miałaby chodzić tak.. taka naga pod swoją suknią?! Tak przy wszystkich?!

-Moja ptaszyno… chciałbym ukraść ciebie całą. - wymruczał cicho szlachcic, muskając hrabiankę opuszkami palców po udach i podbrzuszu. A przynajmniej tam gdzie nie mogła mogła tu tego zabronić zaciskając nogi.- Ale skoro nie chcesz wyznać, że mnie kochasz, choćby jako kłamstewko, to zadowolę się tym skromnym kawałeczkiem materiału jako dowodem twej łaski dla mnie, twego niewolnika. Dowodem, który odniosę ci podczas mej nocnej wizyty.

-Czyżbym pośpieszyła się z moim wyznaniem? Często już dopuszczałeś się takich przebrzydłych kradzieży? A może jesteś kolekcjonerem kobiecej bielizny?
- siliła się na dostojne opanowanie, lecz nie mogła ukryć w głosie tych nutek ponurej podejrzliwości na samą myśl o kolejnej galeryjce szlachcica, tym razem jednak wypełnionej koronkowymi trofeami.

- Mon Dieu! Jak mogłaś pomyśleć, że garderoba innych szlachcianek mogłaby być stawiana na równi z twoją !- rzekł z przesadnym oburzeniem i wyraźnym rozbawieniem Gilbert, nadal muskając uda swojej narzeczonej i sprawiając że się wierciła na fotelu, niezdecydowana czy uciekać przed dotykiem czy też całkiem mu ulec.- Non, tylko twoja… i tylko dlatego, że okrywa twoje zgrabne ciałko. Czyż wielokrotnie ci obiecywałem, że… jestem tylko twój?
Uśmiechnął się drapieżnie dodając.- Przecież wiesz moja słodka narzeczono, że już cię nie wypuszczę z mych ramion. To cię nie przeraża?

-Nie wiem. A może powinno?
-Maur był dla hrabianeczki nie tylko przebrzydłym Satyrem, ale także źródłem odpowiedzi na wiele męczących ją pytań. Na jej nieszczęście, przede wszystkim tych o damsko-męskich relacjach pod ślicznie wyglądającymi zasadami dworskiej etyki.
-Nie interesowałam się zbytnio ploteczkami o Twych romansach, ale chyba nie często bywałeś tak zaborczy w stosunku do innych kobiet przede mną. A może bywałeś, i teraz biedactwa siedzą w jakimś lochu tego Twojego zamku? -mówiła, lecz niełatwo było jej się w pełni skupić na swych słowach. Głosik jej drżał, czyniąc ją mniej panią sytuacji niżby tego chciała. Zapewne też z łatwością wyczuwał, jak pod jego dotykiem co i rusz napinały się jej nóżki -Szlachcie potrafią robić wiele, aby tylko nie poczuć się znudzonymi, non?

-Cóż... musisz więc przyznać moja ptaszyno, że jesteś dla mnie idealna. Przy tobie nie mam czasu się nudzić.
- jego palce wiły się pod jej suknią skandalicznie macając jej zaciśnięte uda i te obszary podbrzusza, które mógł dosięgnąć. Najstraszniejsze w tym wszystkim było jednak to niemoralne i bezwstydne pragnienie samej hrabianki, by dotknął jej… bardziej. Wszak te jego wszędobylskie palce mogłyby zbadać inne obszary pod jej suknią, która wydawała się coraz bardziej ciasna i niewygodna, gdy gwałtowny oddech próbował rozerwać jej gorset. Non, non, non… sytuacja wymykała się coraz bardziej z jej kontroli.

-Zdecydowanie powinno… bowiem igrasz z drapieżnikiem moja ptaszyno.- mruknął spoglądając na nią z uśmiechem. - W końcu możemy stracić kontrolę na sytuacją… mogę zacząć cię nachalnie całować i pieścić…

Głowa szlachcica nachyliła się i... Marjolaine poczuła na swym kolanie, przez cienką pończoszkę, język wodzący lubieżnie i skandalicznie po jej skórze. Język budzący ów rozkoszny dreszczyk rezonujący z innymi doznaniami. To już był wielce rozpustny akt, pocałunki składane skórze na hrabianki można było uznać za akt czułości i miłości. Ale to, język muskający jej skórę przez pończoszkę, było obietnicą tego co planował względem niej. Ekscytującego doświadczenia, jeśli mu ulegnie.

-Moja droga ptaszyno, takich skarbów jak ty nie trzyma się w lochach. Tylko w wieżach. Możliwe więc że zamknę się z tobą mój klejnociku w takiej wieży, pełnej poduszek i frykasów… i wyrzucę klucz, non? Mam chyba tylko jedną taką wieżę i jest ona pusta w tej chwili.- mruczał nie dając jej uciec z fotela. Jakże więc wymknąć się z tej pułapki, poświęcić bieliznę wszak już nieświeżą w tej chwili? Czy może wyznać mu miłość? Wiedziała, że ten jej uparty lubieżnik nie wypuści hrabianki ze swych objęć dopóki nie otrzyma czegoś w zamian.

Marjolaine z przerażeniem patrzyła na poczynania Maura, jak gdyby sam jego dotyk już nie przeszywał jej ciała dreszczem. Widok jego ust pieszczących jej nóżki, jego palców pieszczotliwie muskających jej uda tylko zwielokrotniał w niej już i tak niezwykle silne uczucie. Cała drżała wyraźnie, prawie dusiła się w ciasnym gorsecie, kiedy przyśpieszony oddech umykał z jej piersi.
Siedząc wbita w fotel, panienka nerwowo wciskała fałdy sukni pomiędzy swe uda. Obronnie tak, chociaż sama nie wiedziała, czy dalej walczyć z tą kuszącą bestią, czy.. rozchylić je przed nim w zapraszającym geście. Ale przecież wysoko urodzonej damie nie godziło się takie zachowanie! Oh, jakże byłoby łatwiej, gdyby była zwyczajną kobietą, nieograniczaną przez wpajane jej od maleńkości zasady etykiety!

-Ja.. ja... - łajdak na pewno nie ułatwiał jej myślenia i podejmowania decyzji w tym momencie. Szczególnie teraz, gdy jej dobre wychowanie, uparty charakter i nieśmiałe pragnienia walczyły o pierwszeństwo w jej duszy -To.. niemądry pomysł! I.. -mało przekonujące były te jej wzburzone słowa, jak gdyby sprzeciwiała się już ostatkiem swych sił -.. przestań..

-Non. Dobrze wiesz, że nie mogę. Mogłabyś uznać, że nie okazuję ci wystarczającego zainteresowania, a przecież to nieprawda.
- Maur na moment przerwał tę niemądrą pieszczotę ustami i spojrzał na twarzyczkę hrabianki uśmiechając się do niej.- Poza tym, jesteś jeszcze wystarczająco młodziutka by realizować niemądre pomysły. Stateczność przystoi starym matronom, a nie ślicznym ptaszynom, Marjolaine.
I wrócił znów do muskania jej nóg ustami przez pończoszkę.- Wszak nie proszę o zbyt wiele… kilka słów, lub skrawek materiału.

-To.. to jest szantaż!
-pisnęła hrabianeczka zduszonym głosikiem, jak gdyby nie tylko jej piersi były ściskane gorsetem, ale też na szyi i krtani zaciskały się jakieś niewidzialne ręce. Zapewne Maura. Musiał się wyśmienicie bawić, próbując złamać wyuczone w niej zasady dobrego wychowania i przebić się do tych wszystkich pragnień, gorących niczym wulkan czekający na zbudzenie.

Jakże on mógł wymagać od niej czegoś takiego! Tak prywatna wszak część garderoby jak bielizna, lub.. lub.. te dwa słowa, tak ckliwie wyglądające na stronicach ksiąg pełnych romansów, a brzmiące tak straszliwie. Nawet ona, Marjolaine Amelie Pelletier d'Niort, nigdy nie wymagała takich podarków od swoich adoratorów! Biżuterii, koni, nowych sukien i codziennych koszy kwiatów – oczywiście, ale tego oczekiwano, wręcz wymagano od arystokratki! Nie mogła sobie wyobrazić, jaką miałaby okropną reputację, gdyby domagała się.. trofeów i zapewnień o wielkiej miłości.

Już dawno przestała czuć metaforyczny grunt pod swoimi nóżkami, a kolejne pocałunki mężczyzny tylko jeszcze bardziej ją od niego oddalały. Jeśli ona czegoś szybko nie wymyśli, to on posunie się jeszcze dalej, jak tamtej nocy! A przecież ona.. nie do końca.. chciała takiego zbliżenia.. właśnie teraz.. non? Uh, non! Nie potrafiła teraz trzeźwo myśleć, dotyk Gilberta bardziej mącił jej w głowie niż i największe ilości wina! Wiedziała jednak, że jeśli chce się uwolnić, to będzie musiała wypowiedzieć te słowa. Zostawienie bielizny nie wchodziło w tę ich pokrętną grę. Musiała wypowiedzieć słowa, lecz.. możliwie najbardziej od niechcenia, aby nie mógł dosłyszeć w nich prawdy. Aby wiedział, że to tylko rzucone na wiatr kłamstwo.

Zaczerwieniona, drżąca i oddychająca płytko, Marjolaine przechyliła główkę, by pukle włosów częściowo przesłoniły jej twarzyczkę, a tym samym malujące się na niej zawstydzenie. I mruknęła coś, co łaskawie mogłoby zostać zrozumiane jako „kocham Cię”, lub co bardziej prawdopodobne „kocham się”, lecz i to pozostawało wysoce wątpliwe. Nie sposób było zrozumieć panieneczki, szczególnie kiedy starała się jak najciszej i najbardziej niewyraźnie wypowiedzieć to wyznanie, pozostawiając narzeczonemu tylko same domysły.

Gilbert jednak uśmiechnął się i przerywając pocałunki nachylił się ku niej, by usłyszeć każdą sylabę tego szeptu. Każdą zgłoskę, każdy dźwięk… delektował się tym wyznaniem, uśmiechając się szeroko.
- Wiesz, gdyby nie fakt, że tak wstydliwie cedzisz te słówka, to bym ci nie uwierzył kochanie.- mruknął tuląc się do niej i szepcząc jej wprost do ucha.- To… urocze moja ptaszyno. Bardzo urocze i bardzo niewinne i... szczere. Więc… odwdzięczę ci się tym samym.
Muskając jej uszko wargami powoli choć cicho szeptał.- Ko cham cię Mar jo laine.
Szeptał to wodząc dłońmi po obrzeżach jej bielizny, gdy czuła jak każdy jego palec ją parzył acz dziwnie kusząco i przyjemnie.

Kąpiel!
Potrzebowała kąpieli, koniecznie zimnej.
 
Tyaestyra jest offline