Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-08-2016, 17:36   #2
Leoncoeur
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


Freyvind, Gudrunn

Zobaczył Gudrunn przechodzącą między budynkami.
Wspomnienie szału, dzikich zapasów pod chatą w leśnym jarze i tego co wczoraj czyniła, wzburzyło Freyvinda, z nie wróżącym dobrze grymasem ruszył szybkim krokiem. Idąc pochylił lekko głowę w jej kierunku. Jak byk przy szarży.
Choć bezwiednie.
- Słowo? - warknął czując w sobie ten sam okropny gniew jaki prześladował go już kolejną noc. O niebo większy niż ten jaki mieli w sobie wszyscy potomkowie Eyjolfa. Większy niż ich przekleństwo.
- Cóże się stało? - spytała zadziwiona. Przystanęła by spojrzeć w oblicze skalda.
- Cóże Tyś wyrabiała nocy zeszłej?! - Nie krzyczał, ale głos miał złością przepełniony.
Spojrzeniem umknęła lecz głowę dumnie uniosła.
- Nie dumnam z tego co się stało, lecz tłumaczyć się ani myślę. Szczególnie Tobie. Sam powinieneś dobrze wiedzieć, że gniewu czasem nie da się kontrolować. Choćbyś się rozpuknąć miał.
- Nie o tym mówię.
- To o czym? -
Zaskoczenia ukryć nie zdołała.
Zbliżył się do niej.
- Bez wyjaśnienia żadnego. Fru i w las, gdyśmy radzili co czynić dalej gdy Elin przy sercu polany “patrzyła” - słowo to wypowiedział tonem świadczącym o co mu chodzi. - Jedyna, co knieję zna. Jedyna co drogę odnaleźć może. Fru, w las. Dwóch zdań zamienić nie dawszy.
- Prowadziłam tam, gdzie czułam trop prowadzący. -
Oczy zmrużyła, gdy pierwsze iskierki gniewu poczęły pełgać w jej tonie. - Na polanie nic nie było. Nic, co byśmy mogli zrobić.
- Było. Przedmioty w chacie wodza ich, które volva mając wykorzystać by mogła aby wzrokiem swym sięgnąć po kurwiego syna. Zresztą i nie o to jeno idzie. Nic nie wiedząc gdzie i za czym idziemy musieliśmy latać po lesie. Niepewni czy za wilczymi rodzinami nas prowadzisz, czy za bestią na polanie ze splugawienia zrodzoną. Nie zdążywszy podjąć decyzji kogo ścigać i tropić.
- Nim byśmy naradę odbyli, wszystko mogłoby ulec zmianie. I nic byśmy nie znaleźli. Tak przynajmniej pewność mamy, że plugastwo znikło i nie zagraża nikomu. -
Stanęła z dłońmi opartymi na biodrach i głową przekrzywioną, oczami zmrużonymi w ciasne szparki.
- A to, że kogo grom jasny trafia, gdy bez wyjaśnienia prowadzisz Loki wie gdzie? Furda? Dobrze się stało, żeśmy trafili tam. Odyn jeden wie czy chwila zwłoki by co zmieniła. Jedno pewne, że sam prawie bestii się poddając słów jednych bym nie rzekł. Tak jak me u Ciebie bestię wzbudziły, tak czyn twój we mnie prawie.
- Nadal nieswój się czujesz? -
zmieniła przedmiot rozmowy wpatrując się we Freyvinda i krok ku niemu postępując.
Nie odpowiedział skrzywieniem się jedynie i odwróceniem wzroku wskazując odpowiedź. Wybiła go lekko z rytmu. Skupiając się na swym szale z jakim bez przerwy walczył zapomniał przez chwile, że ruszył ku niej by od góry do dołu ją zganić za szaleństwa nocy.
- Może gdyby nie to, gniew by we mnie taki by nie płonął gdy ledwo widoczną między drzewami czarną kitą, żes go podsycała. Nie bacz jeno by na to winę i na mnie nie jeno zwalać. - Wciąż nie patrzył na nią zagryzając szczęki i podziwiając brudną ścianę domostwa przy którym stali.
- Jam nie nawykła by z kim po lesie latać. Toć się nie dziwuj, żem pobiegła za tropem - wzruszyła ramionami - a i ciągle postać zmieniać nie podobna. Ale i tak nie żałuję, żem pognała. Widoku takiego zapomnieć się nie da. - Krok do przodu zrobiła.
Wspomnienie Huginna i Muninna zawładnęło nim przez chwilę. Światło, wysłannicy Jednookiego… gniew w nim się cofnął. Spojrzał jej w oczy. Coś innego niż iskry tłumionej wściekłość na ich wierzch wypłynęło.
- I ja nie zapomnę - powiedział ciszej, spokojniej i z lekkim smutkiem zabarwionym goryczą. - Szczęśliwi być możemy, niewielu mogłoby rzec, że Myśl i Pamięć na własne oczy widzieli.
Ramię wyciągnęła ku niemu.
- A teraz cóże nastrój Ci psuje, Złotousty? Pieśń złóż o tym, póki czujesz jeszcze wspomnienia świeże. - Uśmiechnęła się czupurnie. - Chyba, że do lasu chcesz iść...
- Chcę -
kiwnął głową - a pieśń ułożę. Niechaj wszyscy wiedzą, co się przydarzyło. Niechaj nam zazdroszczą. - Uśmiechnął się kpiąco, gniewu już prawie znać w nim nie było, choć drzemał lekko pod powierzchnią. - Jednak nie wszystko w pieśni zawrę, Ślicznooka.
- I dobrze -
wsunęła dłoń swoją w dłoń Jarla Bezdroży i pociągnęła go oczyskami błyskając - inaczej gniewu mego smak poznasz...
Gest ten zaskoczył go.
Otumaniony był lekko ciągłą wewnętrzną walką i myślami krążącymi wokół tego co spotkało ich poprzedniej nocy… Pytanie o pójście w las odczytał jako kolejną wyprawę. Nawet nie teraz, od razu, a po wzięciu ze sobą Elin i Volunda, by uparcie szukać niedobitków jak na celu to wcześniej mieli.
W oczach jej zobaczył dopiero, że nie o tym myślała.
- A to przednim by było, gniewu zaznać… - rzucił kpiąco by przykryć te chwile zdezorientowania jakie odepchnął zaraz od siebie. - Przemyśleć to trzeba… - dodał ściskając lekko jej dłoń i za nią się udając.



Nadała szalone tempo biegu, gdy przekroczyli ścianę lasu.
Potykając się o korzenie starał się dotrzymywać jej kroku. Szło jej faktycznie o chłodzącą głowę i myśli dziką przebieżkę. Może przy tym i coś więcej, ale nie w postaci ludzkiego aktu, w jakim aftergangerzy mogli odnajdywać fizyczną przyjemność oraz pasję, ale nie spełnienie. Dla nich to, co czynili zeszłej nocy przy stosach, było jak pocałunek dla śmiertelników. Wstępem zaledwie, do czegoś więcej.

Frey czuł lekki zawód wspominając kształtne ciało wampirzycy i pasję jaką przeżywała. targające ciałem odczucie przyjemności, odzywające się wspomnieniem śmiertelnego życia. Nawet jako jedynie namiastka tego, co budziło w aftergangerach tę prawdziwą, nieopisywalna wręcz rozkosz.
Z drugiej strony czuł wielką ulgę.
Jedynie dzikim wysiłkiem woli opanował się zeszłej nocy, by w zatraceniu wgryziony kłami w kształtną pierś nie wziąć więcej niż jedynie posmaku jej krwi.
By nie chłeptać z totalną i targającą martwym ciałem rozkoszą płynu tak nęcącego
W porównaniu z ciepłą krwią ludzi będącego nektarem. Gdyby dziś znów pogrążyli się w pasji ludzkiego aktu rozpalającego emocje, mógłby się już nie powstrzymać.

Wspomniał Engelsholm i swoisty gwałt jaki uczynili mu bogowie przemawiający ustami Elin.
Więź była czymś pięknym, nieopisywalnym w języku ludzi… ale była też kajdanami.
Kajdanami zaciskającymi się po każdym kosztowaniu krwi aftergangera.
Cóż z tego, że spętany traktował je jako nieopisywalne szczęście?
Kochający wolność i niezależność skald traktował to jako gwałt na jestestwie.
Przekleństwo Canarla.
To dlatego po sponiewieraniu Odgera w Ribe kazał mu z siebie pić.
By go upodlić rozpoczynając jednostronną więź.

Biegnąc za Gudrunn wspomniał raz jeszcze akt nad Engelsholm.
Zawarcie braterstwa krwi z Volundem i Elin.
Rozpoczęcie słabej na razie więzi, nie pętającej go jeszcze mocno. Owszem, jego myśli często uciekały do volvy i berserkera. Owszem, czuł do nich emocje żywsze niż do kogokolwiek na świecie, poza swym ojcem w krwi. Gdy Elin patrzyła poza ten świat na polanie poprzedniej nocy, uczucie chęci ochrony martwej dziewczyny zaowocowałoby brakiem zawahania, gdyby szarżowało na nich pół setki wilkołaków, lub nawet same jotuny. By ją dostać, musieliby go rozczłonkować.
Gdy głosy w jego głowie mówiły mu, że Volund, chce po prostu zabić Chlo, aby wyeliminować problem demona, nienawiść do Pogrobca tężała tak mocno, że kroić mogłoby ją jedynie najtwardsze ostrze. Gdy stali we dwóch mordując wilkołaki, uczucie braterstwa w boju dodawało mu mocy może bardziej niż dar Gudrunn, jaki okazał się być darem jego ojca w krwi.

Ale jego myśli spętane nie były.
Dziksze i silniejsze, tak - wciąż był jednak ich panem.

Patrząc za smukłą sylwetkę Gudrunn Frey poczuł żal.
Wielokrotnie w czasie ludzkiego aktu rozkoszy pił z Chlo, co znajdywał nieporównywalną przyjemnością w porównaniu ze zwykłym wpiciem się kłami w człowieka nie pobudzanego silnymi emocjami. Wspomniał blade piersi oznaczone ciemnymi sutkami, gdy aftergangerka dziko ujeżdżała go budząc ludzkie odczucia przyjemności.
Wpić się w jasną skórę i ssać chłodną wampirzą krew smakującą jak żadna inna wśród śmiertelnych… a przy tym poczuć w tej samej chwili ugryzienie niosące fale rozkoszy wywołujące dreszcze totalnego upojenia od palców stóp, po czubek głowy. W czasie ludzkiego aktu pić krew innego aftergangera i jednocześnie przyjmować dziką moc wampirzego pocałunku.
Uczucie na którego choćby wyobrażenie skald pół wieku szkolący się w słowach nie potrafiłby znaleźć określenia.

Prowadzące do więzi.
Kajdan uchylonych jeszcze, ale opasujących przeguby.

Gudrunn prowadziła go jednak na polowanie, nie na dzikie pieszczoty ciała i krwi.
W pewnym momencie nakazała mu ciszę i błyskając oczyma wskazała gestem by nie śmiał się ruszyć. Przystanął bez dyskusji zamierając martwym ciałem w bezruchu. Zaczęła się skradać bezszelestnie udowadniając, że w lesie potrafi być niczym duch, lub wiatr leniwie pieszczący nagie gałęzie. Gdy już prawie znikała mu z pola widzenia, pochylona, spięta i … polująca, wystrzeliła nagle do przodu. Po lesie podniósł się lekki wizg, szamotanina i trzask łamanych kości.
Skald ruszył się z miejsca nie czekając aż go zawoła i okazało się, że dobrze uczynił.
Bo chyba nie miała takiego zamiaru.
Półleżała przy ciele sarny o pogruchotanych przednich nogach.
Oczy błyszczały jej gdy wpita kłami w szyję zwierzęcia sączyła płyn życia.
Oderwała się na chwile, przerywając “wampirzy pocałunek”.
- Przyłączysz się? - zapytała z mieszaniną zalotności i zachęty.
Zwierze pozbawione rozkoszy wampirzego pocałunku zaczęło czuć ból i strach. Szarpnęło się, wydało przeciągły wizg. Sarna chciała uciekać, lecz nie mogła.
Tym bardziej, że Gudrunn uniosła rękę i mocno uderzyła w jedną z tylnych nóg.
Siknęła krew z otwartego złamania.
Pochyliła się i znów wpiła w szyję zwierzęcia patrząc lodowymi ślepiami na skalda.

Doskoczył, wpił się z drugiej strony na powrót uspokajanego, mordowanego zwierza i zaczął chłeptać ciepły gęsty płyn.
Od razu zachłysnął się makabrycznym smakiem.
Krew sarny była o niebo lepsza niż pita poprzedniej nocy krew wołu. Echo przerażenia i próby desperackiej walki o życie, wzmacniały jej walory, była prawie tak smaczna jak krew starego mieszkańca Jelling bez emocji podającego wampirowi swój przegub.
Prawie?
Wciąż daleko.
Dla Freya smakującego krew jotunów i wilkołaków wciąż było to obrzydliwe, ale przełknął.
I nie oderwał kłów.
Półrealny akt wspólnego posiłku dodawał mocy zwierzęcej posoce.
Wpity w pokrytą sierścią szyję z półprzymkniętymi oczyma, czuł na czole dotyk zimnej skóry czoła Gudrunn. Szarpiąc ranę naparła głową mocniej by też to czuć. Jasne włosy opatuliły go barwiąc się krwią w miejscach w których stykały się z płynąca po sierści czerwienią.
Zamruczała z rozkoszy ręka obejmując kark Freyvinda, on też wydał z siebie cichy odgłos zadowolenia.
Z samej formy posiłku, bo w przełyku czuł lepkie, płynne, metaliczne w posmaku wióry.

Sarna zadygotała z rozkoszy i w agonii, jej oczy zasnuwały się mgłą, a oni pili dalej…
Dłoń skalda trafiła na zbrukany czerwonym płynem policzek wampirzycy w geście ni to dotyku, ni to pogłaskania… Poczucia bliskości.
Poczuł jak jej dłoń zaciska się na jego karku.

Skoczyli oboje.
Prawie równocześnie.
Skald był jedynie odrobinę szybszy, dlatego wylądował na niej.
Wpili się w siebie dzikim pocałunkiem o jakim powiedzieć “zwierzęcy” to jakby uznać, że Loki czasem bywa niegrzeczny.
Oboje nie schowali kłów kalecząc sobie dziąsła, lecz nie zwracając na to uwagi.
Tarzali się po ziemi z zamkniętymi oczyma wpijając się w siebie, błądząc bezwiednie dłońmi po swych ciałach.
Smakując swą krew…
Chciał więcej niż tylko namiastki. Drżąc całym ciałem oderwał się od niej i zagłębił kły w jej szyi.
Jęknęła chrapliwie i sama wpiła się w jego bark zaciskając szczękę w spazmie jakby chciała go zmiażdżyć.
Smak jej krwi zdawał mu się wciąż pośledni, do tego co pił przez ostatnie noce… ale w porównaniu do krwi ludzi, czy zwierząt… nawet wypełnionych emocjami?
To było jak pieśń.
Jak świeża woda po tygodniu rejsu. Jak pierwsza uczta po przednówku. Jak flæskesvær do piwa.

Ale jedynie smak…

Nie zaczął ssać opanowawszy się resztką siły woli.
Ona też choć wpita w niego i drżąca nie przyjęła go więcej niż tylko zmysłem smaku.
Jemu ciężej było poprzez szał krążący we krwi, otumaniający go od przedwczoraj totalnie.
Jej… bo krew skalda nawet jak na aftergangera epatowała taka słodyczą, że oderwać się nie było sposób, a przebrzmiewały w niej też nutki daru Eyjolfa i wilkołaczej posoki.
Ze strasznym bólem pragnienie zwalczyli oboje, jakby ostrożnie wyjmując kły ze swych ciał.
Tylko po to by znów wpić się w swe usta znów smakując krew z rozrywanych pasją dziąseł.

W końcu oderwali się od siebie.
Gdyby byli żywi, dyszeliby niczym miechy kowalskie nie mogąc złapać tchu.
Ale byli martwi.
Przez dłuższą chwile patrzyli sobie w oczy uspokajając emocje.

Freyvind zszedł z niej i stanąwszy na nogach wyciągnął dłoń.
Uchwyciwszy ją podniosła się zgrabnie i wyszczerzyła kły. Błysk w jej oczach znamionował resztki zatracenia z jakiego wychodziła, ale on sam dochodząc do siebie ledwo to widział.
Przyciągnąwszy ją do siebie pocałował raz jeszcze nie trafiając z początku w jej usta i rozmazując na jej policzku swoją krew płynąca z poszarpanych warg.

Odeszli wolnym krokiem ku Jelling.
Śledziło ich martwe spojrzenie sarny.

 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"

Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 16-08-2016 o 13:40.
Leoncoeur jest offline