Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-08-2016, 19:45   #7
Mi Raaz
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
Objazd domeny


Kolejny wieczór nadszedł szybko i David obudził się w swoim pokoju wypoczęty i naładowany energią. Sam pomysł pokazania potencjalnej domeny Carolinie dodawał mu skrzydeł - prawie, jak w reklamie Red Bulla.
Willę wypełniały standardowe dźwięki - nic co by zakłócało jego dobry nastrój. Głos Caroliny dochodził z salonu gdzie wydawała polecenia swoim ghulom.
Gdy David pojawił się w salonie, odprawiła ich i zabrała ciemne okulary i białą panamę ze stolika.
- Zwarty i gotowy jak myślę? - rzuciła Davidowi krótkie spojrzenie i upewniła się, że telefon jest zablokowany. - Jeśli tak to prowadź, mi amado.
Ubrany jak poprzedniego dnia tym razem bez wahania wziął swoje Audi. Zaprosił Carolinę na przejażdżkę. Kierowanie kilkuset konnego silnika dawało mu poczucie kontroli. Wampir był od tego poniekąd uzależniony, dlatego tak mu zależało na prowadzeniu. W końcu wjechali na autostradę. Ruch w nocy nie był zbyt intensywny. Autostrada nie była też wymagającą trasą. David szybko przemykał między kolejnymi uczestnikami ruchu. Po niecałych trzydziestu minutach dotarli do zjazdu Point Lisas.
- Jak to jest z tymi ghulami? Uprawiasz z nimi seks? Z całą trójką? Jednocześnie?
David nawet na chwilę w czasie zadawania tej serii pytań nie spojrzał na Carolinę. Skupiał się na drodze i gdyby nie uśmiech, który wykwitł na jego twarzy mogłaby nawet pomyśleć, że się przesłyszała. Przed nimi wyłaniała się panorama przemysłowego Point Lisas. Horyzont przesłaniały jasno rozświetlone instalacje, gdzieniegdzie unosił się charakterystyczny biały dym.
- Skąd to nagłe zainteresowanie, mi amado? - spojrzała na Davida z twarzą rozświetloną światłem komórki, którą bawiła się do tej pory. Davidowi nie umknął fakt, że odpowiedziała pytaniem na pytanie. Gdy skręcili w Point Lisas, Carolina zaczęła z zaciekawieniem wyglądać przez szyby.
- Prawie jak powrót do korzeni, prawda, mi amado? - powiedziała nie odwracając głowy.
Pokiwał głową skręcając w kolejne ulice. Rzeczywiście, kilka lat temu przyjechał do Trinidadu i od tego czasu praktycznie codziennie podążał tędy do pracy. Tak naprawdę musiał umrzeć, żeby przerwać ten codzienny rytuał. Teraz, jeśli wszystko ułoży się po jego myśli będzie odwiedzał to miejsce nocami. Podjechali do głównej bramy, gdzie David zbliżył identyfikator do czytnika. Szlaban się podniósł bezzwłocznie. Powoli ruszył w stronę parkingu dla pracowników. Choć była późna godzina, to nadal było tam kilkaset aut. Przed parkingiem znajdował się jeszcze budynek ochrony. Wampir zgasił auto.
- Jak to nagłe zainteresowanie? Rozmawialiśmy o tym już w tym klubie, gdzie piliśmy z Sophie. Ja lubię patrzeć. Ale lubię patrzeć na kogoś, kogo już miałem - spojrzał wyzywająco w jej oczy, jednak nie czekał na odpowiedź.
- Chodźmy, musimy cię zarejestrować, żeby cię nie zastrzelili za rogiem.
Przypiął swój identyfikator do kurtki, wysiadł otworzyć drzwi towarzyszce. Wspólnie ruszyli porozmawiać z ochroniarzem.
- Dobry wieczór - David podał swój identyfikator, który wysoki krótko obcięty czarny mężczyzna wsunął do czytnika - przyjechałem pokazać część firmy pannie Diaz. Jeśli uda nam się nawiązać współprace, to prawdopodobnie będzie nas odwiedzać częściej. Tym razem proszę tylko o identyfikator tymczasowy dla gościa.
Po chwili bez zbędnych pytań Carolina otrzymała identyfikator bliźniaczy do tego, którym posługiwał się David, jednak z wielkimi czarnymi literami układającymi się w napis VISITOR.
Wyszli i wrócili do samochodu. Teren fabryki był ogromny. David jednak jako dyrektor wykonawczy miał swoje miejsce parkingowe przed samym budynkiem biurowym.
Ponownie powtórzył rytuał z otwieraniem drzwi i zaprosił Carolinę do sterylnego nowoczesnego biurowca wyróżniającego się na tle stalowych splotów rur.
Przy wejściu oboje musieli odbić się identyfikatorami zanim drzwi się rozsunęły i ukazała się twarz pulchnego siwego ochroniarza.
- Dobry wieczór - David podał ich identyfikatory do kontroli - Przyjechałem po ważną dokumentację do biura i przy okazji oprowadzę pannę Diaz po firmie.
Carolina podążała za Davidem. Stukot jej obcasów odbijał się echem w hallu recepcji. Wampirzyca ciekawie rozglądała się po okolicy i budynkach. Nie odzywała się słowem, jakoś nie czuła potrzeby. Zmierzyła ochroniarza badawczym spojrzeniem i rzuciła mu swój przyjacielski uśmieszek.
Po trzech minutach byli już w gabinecie Davida.
Mężczyzna zatrzymał się. Rozejrzał. Brakowało mu tego miejsca. Wział głęboki wdech, jakby smakował każdą sekundę w tym miejscu, po czym rozłożyl ręce i powiedział:
- Oto moje królestwo. Usiądź, mamy stąd tylko jedną rzecz do zabrania.

Obserwowała swojego potomka spod na wpółopuszczonych powiek. Widziała jak zmieniła się jego postawa, mowa ciała, w chwili gdy przekroczyli bramę wjazdową. To faktycznie było jego królestwo, czuł się tutaj jak władca. Porównywała jego zachowanie w willi, częstą niepewność i zagubienie. Stwierdziła, że powrót do firmy może nie być złym pomysłem, jeśli pozwoli mu zachować równowagę. Przynajmniej na pierwszy okres, po którym odkryje, że bliskie trzymanie się starych zwyczajów, nie jest już tak atrakcyjne.
Z kieszeni wyjął pęk kluczy i otworzył najniższą półkę w biurku. Wyjął z niej dość sporych rozmiarów laptopa, do którego podłączył kabel sieciowy. Z kolejnej kieszeni wyjął dysk przenośny, który podłączył do laptopa.
- Ten komputer nie ma połączenia do sieci zewnętrznej, więc pliki po które przyjechałem są całkowicie niedostępne zdalnie. Będą nam potrzebne do realizacji naszych wcześniejszych ustaleń.

Zamiast usiąść jednak podeszła do okna i zapatrzyła się z westchnieniem zachwytu.
- Piękne - wyszeptała ze szczerym podziwem w głosie jakby przyglądała się ósmemu cudowi świata. David usłyszał ten szept przeglądając akta pracowników. Nie miał też pewności, czy Carolina zarejestrowała jego opowieść na temat komputera i dokumentacji.
W czasie kopiowania zaczał sprawdzać teczki pracowników. Nie miał pewności, czy James Norton przyjął jego ofertę, ani jaki jest jego stan zdrowia. Teraz miał okazję przejrzeć jego teczkę. Nie ukrywał, że James jest dość ważnym ogniwem w ich planie. Uśmiechnął się do siebie gdy zaczął się zastanawiać, co Carolina powiedziałaby na temat tego jak znalazł i rekrutował tego człowieka. Bez problemu znalazł rekord Jamesa Nortona, który na pracowniczej fotce wyglądał zupełnie inaczej niż facet w ciemnej dzielnicy biedoty. Ogolony prawie na łyso, z przystrzyżoną brodą i czystą twarzą, z której zniknęły ślady opuchlizny i siniaki wyglądał na normalnego faceta. No, prawie. Jego oczy wciąż zdradzały ślady zagubienia i strachu pokrytego zmarszczonymi lekko brwiami. Lekarz zakładowy stwierdził złamane 3 żebra, pękniętą kość przedramienia, nieleczoną cukrzycę, zapalenie zatok, niedożywienie. To z tych cięższych schorzeń. Pozostałe wyniki badań krwi również pozostawiały wiele do życzenia. Podobnie jak wpis na temat Ayli. Mała była w kiepskiej formie, braki witaminy D spowodowały skrzywienia kręgosłupa, miała ślady przewlekłych stanów zapalnych gardła, zapalenie zatok, brakowało jej paru zębów, które ciągle powinna mieć, niedowaga, anemia, itd itd. Zlecono jej również dodatkowe badania kardiologiczne - lekarz wykrył arytmię i po wywiadzie z ojcem ustalono, że mała miała szkarlatynę średnio leczoną. Darmowe kliniki na Tobago były przepełnione więc błędy w sztuce lekarskiej zdarzały się nagminnie. W tym tempie młoda stoczyłaby się szybko po równi pochyłej.
HR wciągnął tę dwójkę na listę zakładowej pomocy socjalnej i wyszukał im niewielkie mieszkanie socjalne w niedalekiej odległości od zakładu pracy. Oboje byli pod kontrolą lekarską, obecnie w szpitalu Marii Magdaleny.

Przez kilka miesięcy, w czasie których David był bliski żeby stracić wszystko James został pełnoprawnym pracownikiem Ferrostaal. Karolina wyciągnęła Davida z rąk łowców. Co więcej dzięki przysługom, które poświęciła wrócił na stanowisko. Nikomu nie było na rękę rozdmuchiwanie sprawy, więc prawnicy obu stron dogadały się w miarę szybko. Do tego gotówka, którą w tamtym okresie David zainwestował w akcje na rynku japońskim zaprocentowały. Zarząd okrzyknął go geniuszem i zaoferował podwyżkę. Jego nowa egzystencja była jak rollercoaster. Jednego dnia miał wszystko, kolejnego nic, aż w końcu znów ma wszystko.

Plików do skopiowania był ogrom. Pasek postępu pokazywał zaledwie 7% po sprawdzeniu dokumentacji pracowników. David wstał i podszedł do okna.
Panorama firmy robiła ogromne wrażenie. Nawet na laikach. Kiedyś, jeszcze na studiach jeden z wykładowców powiedział mu, że dobrego inżyniera poznać po tym, że gdy patrzy na instalację, to w pewnym momencie skupia się w jednym miejscu. David już od lat nie projektował instalacji. Ale z uwagą śledził kolejne rurociągi. Wieże destylacyjne. Reaktory. Nie zatrzymywał się na jednym miejscu. Widział wszystko w nowym świetle. Nie zdarzało mu się pracować po nocach. Może dlatego nigdy nie docenił tego widoku tak jak teraz. A może odkąd był Toreadorem musiał poznać świat od nowa? Ciężko to jednoznacznie określić. Stali tak w milczeniu dobre kilka minut. W końcu obrócił się i spojrzał na swoją mentorkę. W myślach zawsze ją tak nazywał. Choć to ona go spokrewniła. Była jego rodzicem. Matką. Jednak David w obliczu więzi jaka powstała między nimi miał wyraźne opory przed myśleniem o niej jak o matce. Przysunął się bliżej i złapał ją za rękę. Ścisnął mocniej i ponownie zerkając w wielką panoramiczną szybę powiedział:
- Chcę, żeby to była moja domena! - Powiedział nad wyraz zdecydowanie - Chcę być panem Point Lisas, razem z tutejszymi zakładami. Co muszę zrobić?
- Zdobyć - powiedziała Carolina wciąż oglądając panoramę. Światła bijące z zewnątrz odbijały się w jej szeroko otwartych oczach. Lekko zacisnęła dłoń na dłoni Davida. - Z tego co wiem, to tereny należące do klanu Gangreli. - w końcu zwróciła się do mężczyzny twarzą. - Ale nie wiem do którego z nich dokładnie.
- A co to znowu za jedni? W basenie o nich nie wspominałaś.
- Bo mi nie dałeś dokończyć, mi amado - zaśmiała się wampirzyca - Chciałeś koniecznie rozmawiać o ghulach i domenach. Gangrele to hm… zwierzęta. Im starszy Gangrel tym więcej ma zmian upodobniających do zwierząt na przykład futro, spiczaste uszy. Uważaj na nich, mają moc, która pozwala im na używanie szponów bestii. Takich ran nie da się szybko leczyć krwią. Zazwyczaj siedzą w okolicach lasów, dzikich nieurodzajów. Ale są między nimi również tacy, którzy żyją w miastach. Lubią walkę i wolność - to ich główne cele.
David analizował jej słowa. Oto z mroku otchłani wyłaniał się nowy wróg, którego młody wampir będzie musiał zdeptać na swej drodze do zwycięstwa.
- Cóż, wolałbym uniknąć siłowych rozwiązań. Co jest ich słabością? Cóż mogę zrobić by te dzikie psy udomowić i zakuć w obroże i łańcuchy?
Carolina pogładziła Davida po twarzy z lekkim rozbawieniem:
- Parę minut w swoim królestwie a zaczynasz mówić jak Devon - zaśmiała się lekko - Słabością ich jest gniew, bycie skonsumowanym przez bestię. Za każdym razem, otrzymują kolejną deformację, a przez to trudniej im utrzymać maskaradę.
- To dlatego starzy są zarośnięci i mają szpiczaste uszy. Cóż, liczyłem na coś co da mi jakąś przewagę. Ale i ta informacja się przyda. Zobaczmy, czy mamy już to po co przyszliśmy.
David podszedł do komputera. Pasek postępu dochodził już do stu procent.
- Wśród tych instalacji jest też instalacja do produkcji naszych ładunków wybuchowych. We wschodniej części. Jakbyś się rozejrzała, to wyróżnia się na tle innych. Chodzą tam strażnicy z długą bronią. Dlatego tak bardzo mi zależy, żeby załatwić nasz interes w “czysty” sposób.
100% plików zgrano na dysk. David odłączył laptopa i odłożył na miejsce. Cenne dane schował do kieszeni.
- Możemy iść pospacerować po okolicy jeśli masz ochotę. Na pewno będziesz uroczo wyglądać w kasku ochronnym.
Pierwszy raz odkąd ją zna David zobaczył, że Carolina zaniemówiła wpatrując się niedowierzająco w stojącego przed nią wampira. Zamrugała:
- Kasku?
Zaśmiał się głośno.
- Przepisy bezpieczeństwa. Wszyscy muszą chodzić w kaskach. Ty jako gość dostaniesz zielony. Nie chciałabyś, żeby coś tu wybuchło i spadło ci na głowę, prawda?
- W zielonym mi nie do twarzy - stwierdziła kapryśnie, zmarszczyła nosek. - I jeszcze do tego w tym świetle. - to była zdecydowanie nowa strona Caroliny.
- Jeśli nie chcesz, to możemy wrócić do samochodu i jechać na plażę w Port of Spain. - W zasadzie David był już gotów do opuszczenia biura - Jak wolisz, ja nie będę ci narzucać gdzie masz chodzić na nocne spacery. To przywilej mentorki zdaje się.
Carolina prychnęła lekko:
- Spróbowałbyś mi coś narzucać. - powiedziała lekceważąco. Zbyt lekceważąco. Była u niego, w jego królestwie. Domenie, którą wybrał i do której wprowadził ją jako gościa. Nie tak powinna zachowywać się na jego terytorium.
David nagle uderzył pięścią w biurko. Nie do końca zdawał sobie sprawę dlaczego tak bardzo zdenerwował go jej ton. Jedno było pewne był zdenerwowany. Zmierzył ją wzrokiem. Wziął trzy głębokie wdechy i w końcu rzekł.
- Na nas już pora.- ton jego głosu był już zupełnie spokojny.
Wampirzyca lekko drgnęła na odgłos rąbnięcia w biurko. Przez chwilę widać było na jej twarzy zaskoczenie, potem twarz wypogodziła się. Klasnęła w dłonie.
- Bardzo dobrze, mi amado. - skłoniła lekko głowę z szacunkiem - Wybacz, nie chciałam urazić Cię na Twym terytorium.
Jeśli David szukał oznak typowego sarkazmu czy kpiny, tym razem nie znalazł. Jej ton wydawał się szczery i warcząca w nim bestia przestała szczerzyć kły. Carolina podeszła powoli do niego i ucałowała lekko dłoń, którą uderzył w biurko. Patrzyła mu przy tym w oczy, zadzierając głowę do góry.
- Idziemy. - Ton głosu owszem był spokojny, ale zdawał się też dużo chłodniejszy niż zazwyczaj.
- Jak sobie życzysz, mi amado - powiedziała puszczając jego dłoń i ustępując mu z drogi.
Zjechali do portierni. Każde z nich musiało ponownie przysunąć karty do stosownych czytników. Później David oddał kartę Caroliny stróżowi. Gdy wsiadali do samochodu otworzył jej drzwi, jednak nie odezwał się słowem. Po kilku minutach wjeżdżali na autostradę, a on nadal zerkał w lusterko i spoglądał na to, co miało być jego domeną.
Gdy znaleźli się na autostradzie przyspieszył. Powoli dotykał tej granicy, jaką ludzie określali bezpieczną i dynamiczną jazdą. A może w tym napływie emocji już ją przekroczył?
- David… - rzadko, prawie wcale, zwracała się do niego po imieniu. Gdy nie zwrócił uwagi za pierwszym razem, powtórzyła nieco ostrzej: - David! Zatrzymaj się na najbliższym zjeździe.
Spojrzał na nią ze zdziwieniem. Nie odezwał się, ale gdy dojeżdżali do zjazdu zaczął redukować biegi i wrzucił kierunkowskaz. Zatrzymał się przy toaletach. Zgasił samochód i powiedział:
- O co chodzi?
- O to, że zaczynasz tracić kontrolę. Zdusiłeś w sobie gniew, tam w biurze. Teraz rekompensujesz to na drodze. Albo oddasz mi kluczyki albo jedziesz dalej sam.
Nie dodała, że jest jeszcze trzecia opcja. Zastanawiała się, czy jest w stanie sam do niej dojść.
Oparł czoło o kierownicę. Oddychał głośno. W końcu się oparł w fotelu.
- Przepraszam. - powiedział. - Ja… tam… wiesz, jak żyłem, to tam rządziłem. Ja… - urywał nagle, jakby mając problem z formułowaniem myśli.
- Czułem się tak pewnie… a ty to podkopywałaś. Wiesz, że nie mógłbym się gniewać na ciebie. Ale sprawiłaś mi przykrość. Uderzyłaś w moją pasję. Dlatego tak reaguję. Bo nie umiem się na ciebie nadrzeć, tak żebyś się zalała łzami…
Wysiadł z samochodu, ale nadal kontynuował swoją wypowiedź.
- Jeżeli sprawi ci to przyjemność, to owszem, możesz kierować dalej do domu, ale będzie to dla mnie forma psychicznej kastracji. A co ci po mnie wtedy kochana?
Carolina też wysiadła i oparła się biodrami o maskę. Obserwowała potomka i słuchała jego przemowy. Rysy jej złagodniały i wyglądała jakby jej rosnący gniew również uleciał:
- Wiem co zrobiłam nie tak i wiem dlaczego tak reagujesz. Dobrze, że walczysz o szacunek na swoim terytorium. Przeprosiłam jednak i wyraziłam szacunek. Co jeszcze chcesz jako zadośćuczynienie? - spojrzała poważnie na podchodzącego Davida.
W oczach Davida coś błysnęło. Nie mógł nie wykorzystać takiej szansy. Zbliżył się do niej. Chwycił jej głowę. Jej buzia wydawała się taka malutka między jego dłońmi. Przycisnął swoje usta do jej ust w szybkim pocałunku i rzekł:
- Kochana, niczego nie pragnę bardziej niż twego szczęścia. Pozwól mi tylko na siebie patrzeć, gdy jesteś szczęśliwa. Lubię patrzeć - spoglądał jej w oczy, a ich twarze były oddalone ledwie kilka centymetrów.
Carolina wsunęła dłonie pod jego kurtkę i złapała za pasek spodni, oddając pocałunek. Zagryzła wargę rozważając jego słowa.
- To dlatego pytałeś o ghuli? - spytała retorycznie a potem się roześmiała - Nieźle rozegrane, mi amado. Brawo. - wyglądąła na szczerze zadowoloną. Ugryzła i possała jego dolną wargę - Dobrze, ale na moich warunkach. Zgadzasz się?
Kiwnął głową:
- Tym razem chcę tylko patrzeć. Wszystko zależy od ciebie, a ja nie odezwę się słowem - pocałował ją namiętnie i przechylił na maskę auta.
- Nie będziesz żałował? - spytała z ustami tuż przy jego wargach, unosząc jedną nogę zgiętą w kolanie i ocierając nią jego biodro i udo.
- Będę żałował po stokroć, a żal będzie palić moją duszę. Ale później… Następnym razem… Dam z siebie wszystko, byś zapomniała o ghulach. - Całował ją po szyi. - Widzisz, czasem cierpienie przynosi szczęście.
Carolina przyciągała go bliżej siebie wyginając się pod nim w łuk, zarzuciła nogę wysoko na jego biodro.
- Jeżeli tego sobie życzysz jako zadośćuczynienie, to tak się stanie, - Odsunęła się nieco od mężczyzny i wyszeptała mu do ucha z szacunkiem - przyszły Panie Domeny. - Grała na uczuciach Davida. Mimo to, nie wątpiła, że David dopnie swego i osiągnie zamierzony cel.
 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.
Mi Raaz jest offline