Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-08-2016, 09:09   #30
Asenat
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Błękitne oczy Ewana Cleverly'ego wyblakły, przybierając barwę popiołu. Pierwsze oznaki nieubłaganej starości. Mildrith wiedziała, że ojca nie spotka nigdy los Lorda Simona – nie dopadnie go słabość, jego starość nie będzie niedołężna ani chorowita, tak jak nic takiego nie spotka dziadka Tomasa, ani jej braci, ani jej samej. Oni znikną jak zdmuchnięci, nagle i w pełni sił, nie będą przygasać miesiącami. Jednak po raz pierwszy dostrzegła, że czas gryzie jej ukochanego ojca, międli już jego przyszłe dni wielkozębną paszczą. Teraz dostrzegła bruzdy na czole. Oczy Ewana tkwiły uwięzione w sieci zmarszczek, pogłębiającej się gniewnym grymasie, gdy mówił o Tybolcie Lannisterze.

- Srał pies Tybolta... jest słaby. - Ewan Cleverly splunął za blanki Oka i zapatrzył się w morze. - Może i on mądry i uczony, ale brakuje mu sprytu i smykałki w politycznej gadce. I refleksu, Milly. Tego najbardziej. Miał być sojusz z Północą... a ten zanim się ruszył, to tamtejszego niedoszłego sojusznika zasiekali... Przez to Zachód jest sam. A zawdzięczamy to, słodki kwiatuszku, właśnie Tyboltowi.
- Skoro on sierota, to zaraz się ktoś do niego dopnie, by z cienia rządzić. - Mildrith nie bawiła się w owijanie w bawełnę. - Kto?
- Ja tam nie wiem... Ale jego brat Gerold by się nadał. Buduje flotę i zbiera nadal armię. Mam nadzieję, że uderzą na Żelazne Wyspy, aby załatwić problem Dagona raz na zawsze... Ale pewnie znowu rozejdzie się jak pierdnięcie na sali balowej. A takim jak ja powiedzą, że to wszystko było w celach ino obronnych – machnął lekceważąco ręką i odsunął się lekko, by przyjrzeć się córce.
- Matka byłaby dumna – westchnął.
- Wiem – Milly objęła ojca. - A ty jesteś?
- Ja jestem zawsze.
- Z Tybolta?
- Też... tylko żem mu imię złe, jak się okazuje, dobrał, niech mnie Inni porwą. Pijany być musiałem. Albo trzeźwy, żem nie przejrzał, że u Tybolta lew na tarczy, a zając w sercu – zaśmiał się gromko.
- Czas Tybolta przy możnym rodzie umieścić – oznajmiła Milly twardo. Ewan znów parsknął śmiechem.
- Jakbym matkę twoją słyszał. Czas na to, czas na tamto... Wiem to, kwiatuszku.

Zawstydziła się, a przecież wstydu naprawdę nie miała w sobie wiele. Ojciec po raz kolejny pokazał, że nie jest pustogłowym prostakiem i zwykłym mieczem do wynajęcia, za którego go wszyscy mają.
- Z Dondarionami rozmawiam, Malisterami i Oakheartami. Jako że akurat oni mogą być najbardziej czuli na pieśń mego trzosa.
Uścisnęła ramię ojcowe.
- Pomówię z Seathanem – rzekła, gdy schodzili wewnetrznymi schodami w dół.
- O czymże, skarbeńku?
- O mym bracie. Jeśli jest szansa, by nie przepłacać, to nie widzę potrzeby zbytniej marnacji twego majątku.
- Myślałby kto, że po mnie dziedziczysz – wzruszył się Ewan dogłębnie i roześmiał gromko i chrypliwie.

***

Craig przechadzał się po sali rycerskiej. To tu wzniósł toast, tu zagadnął. Kilka razy zaszedł do Cleverlych, ale sprawdzał też czy jego ludzie są na miejscach i czy przypadkiem któryś nie umoczył zakazanej mordy w kielichu. Póki co zachowywali się nienagannie. Wtem zauważył przemykającą z gracją wśród gości Mildreth. Świeżo poślubioną panią Seaver, choć w sumie nie taką świeżą… nazwisko meża zostało takie samo. Zauważył jej dyskretne spojrzenie, chyba coś od niego chciała. Dlatego też, ruszył powoli w jej kierunku.
Został nagrodzony najpiękniejszym uśmiechem świata. Smukła rączka Milly wysunęła się do ucałowania, ale gdy ją ujął, Mildrith po Cleverlowskiemu wywinęła mu się jak piskorz, dłoń wsparła na jego ramieniu i ucałowała w policzek.
- Craig, miły piastunie… nudzi cię wesele moje. - To nie było pytanie. To było stwierdzenie. - Nikt jeszcze nikogo nie zabił, nikt się choćby nie pobił. Nawet dziadek nie zaśpiewał Dziewicy Cud stojąc na stole i skopując zastawę na koniec każdego wersu.

-Noc jeszcze młoda, moja Pani, jeszcze wiele się może zdarzyć - starał się zabrzmiec poważnie i oficjalnie. - Moje gratulacje z zostania po raz drugi, Panią Seaver, Mildreth. - skłonił się lekko.

- Och… nie musisz być taki sztywny. Wszyscy już się wstępnie spili - oceniła Milly cynicznie i zimno. - Martwię się, Craig. Mam złe przeczucia.
Ostatnim razem, gdy Mildrith miała “złe przeczucie” nie minęło pięć godzin, a zazdrosny o pozycję Cleverlych szambelan próbował pchnąć ser Caldwella nożem do serów.
- Co myślisz o turnieju?
To było dziwne.Milly zwykle w kontekście turniejów dyskutować chciała tylko dwie sprawy. Kto zdaniem Craiga wygra i kogo obstawiać w związku z tym, i jaką damę wygrany ukoronuje królową piękności. Z naciskiem na to drugie.

Odetchnął ciężko: - Lekko nie będzie - powiedział już szczerze - cholerny Fowler i Snow, to nie są dobre wieści. Postaram dać z siebie wszystko, ale przecież to wiesz Mildreth. Jeśli miałbym obstawiać, to postawiłbym na siebie - mrugnął do niej szelmowsko okiem. - Kto zostanie królową piękności, też raczej nie mam wątpliwości, że Ty, Milli. Chyba że Snow aż tak się zapatrzy w twoją drogą szwagierkę - zakończył żartem.

Splotła ramiona na piersiach i pokręciła głową.
- Jeśli zatem wygrasz, przyjrzyj się Eleanor raz jeszcze. A potem jeszcze raz. I jeszcze… tak wiele razy, jak ci będzie potrzebne, by uznać, że jest wyjątkowa. Piękniejsza niż gwiazdy i księżyc. Sam będziesz zdziwiony, ser Caldwellu, jak mogłeś do tej pory nie zwrócić na nią uwagi - kąciki ust Mildrith zadrgały leciutko, tylko oczy miała poważne i zacisnęła palce na przedramieniu rycerza, wspięła się na palce z figlarną miną. Dla każdego postronnego wyglądało to na żarciki dwójki bliskich sobie osób, żarciki po weselnemu krążące wokół dwóch tematów - ołtarza i łoża.
- Gdybym chciała nam teraz zaszkodzić, uderzyłabym w szlachetnego, poważanego i znanego z honoru gościa - zielone oczy Milly spoczęły na chwilę na przybyszu z Północy, po czym szeptała dalej. - I nas obarczyła winą… jako niehonorowych i uciekających się do brudnych zagrywek. Nie znam się na turniejowych sztuczkach, Craig. Przyjrzysz się, czy wszystko jest… uczciwe? Wokół niego?

Odpowiedział uśmiechem na sugestię Milly odnośnie królowej piękna i gracji. To było jasne jak słońce, w razie wygranej miał wskazać siostrę Seathana. - Ktoś tu kogoś chciałby chyba szybko wydać za mąż - zażartował cicho, tak by tylko adresatka tej krotochwili usłyszała. - Mówisz Pani, że Addenowi coś może grozić? Dobrze - zgodził się z nią - będę uważał sam, jak i zlecę to Garethowi, to zaufany człowiek. Jednak jeśli przyjdzie mi z nim się zmierzyć… - przerwał na chwilę patrząc w piękne oblicze swojej niedawnej podopiecznej - nie będzie miał żadnych forów, Milly. Zwyczajnie po prostu nie stać mnie na przegraną - odpowiedział z rozbrajająca szczerością.

- Na tym polega uczciwa walka. Przynajmniej ta na ubitej ziemi - skinęła głową Milly, choć Craig doskonale wiedział, że nie ma pojęcia o czym mówi i powtarza tylko z wdziękiem i przekonaniem okrągłe frazesy. - Mnie bardziej inne walki pociągają, i ubijanie czego innego niż piasek - uśmiechnęła się dziewczęco i figlarnie. - I tak, znajdę ci jakąś miłą niewiastę, co wreszcie zrobi z ciebie porządnego człowieka… ku rozpaczy wszystkich innych niewiast - pociągnęła go za kosmyk odstający od brody. - Ciebie ożenić, to akurat jest wyzwanie - rzekła na tyle głośno, że wzbudziło to zainteresowanie i śmiechy wśród siedzących nieopodal rycerzy. - Mam też prośbę. Poducz Eleanor fechtunku, lub daj jej człeka, co się tym zajmie. Dziewczyna tłucze się potajemnie z podejrzanymi personami. Lepiej niech to robi na dziedzińcu, za naszą wiedzą i zgodą.

I kontrolą… tego nie powiedziała, ale miała jasno wypisane na twarzy.

- Rozumiem - skinął wygoloną głową - znajdę jej kogoś, albo czasami ja się nią zajmę. Co do niewiasty - w jego oczach zapłonęły ogniki pożądania - Od jakiegoś czasu, jakoś żadna mi nie chce wpaść w oko… może są zbyt powszednie, albo nie tak ekscytujące jak…- celowo przerwał… - jak bym chciał? Jednak nigdy, nie wypada mówić nigdy - dodał kończąc z uśmiechem.

Milly załamała ręce z udawaną zgrozą, przytknęła je do policzków w geście głębokiego załamania.
- Bogowie łaskawi! Muszę pospieszyć się z tymi swatami, ser Caldwellu… Ty dziadziejesz!

***

Wracając na swoje miejsce, wymieniała z siedzącymi na podwyższeniu krótkie słowa. Pytała z troską i zaciekawieniem o zdrowie i rodziny. Uśmiechała się uroczo i rumieniła po dziewczęcemu na pochwały i nawiązania do nieodległych pokładzin. Życzenia szczęścia i gratulacje gości były pozbawione szczerości podobnie jak jej podziękowania. Najbardziej rozbawiła ją sugestia, jakoby los jej sprzyjał ponadzwyczajnie.

Usiadła wreszcie z dobrze skrywaną ulgą obok małżonka i ponownie ujęła go za rękę.
Sprzyjający los. Dobre sobie.
Wszystko co miała, wydrapała sobie pazurami. I nie liczyło się, że były to cudze pazury. Milly nigdy nie lubiła brudzić sobie wypielęgnowanych dłoni.
 
Asenat jest offline