Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-08-2016, 20:55   #8
Mi Raaz
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
Elysium


Po wymianie czułości na parkingu, David i Carolina zdołali się od siebie oderwać. Pasja i namiętność Toreadorów mocno krążyła w młodym wampirze i uczucia, które do tej pory były skryte głęboko zaczynały powoli wypływać na powierzchnię. Sam nie był pewien czy to Carolina, czy to kwestia nauki nadwrażliwości czy może wyczulanie pod kątem mocy wpływania na emocje. Jego nagły wybuch w biurze zaskoczył jego samego.
Carolina oddychała szybciej po jego pieszczotach. Odsunęła się jednak i wsiadła na siedzenie pasażera.
-Pojedziemy w jedno miejsce. Zobaczymy czy uda się nam złapać Tailisa. - powiedziała zapinając pasy.
- Kim jest Talis? Nie wspominałaś nigdy tego imienia? - nie czekając na odpowiedź ruszył. W swoim samochodzie czuł się dużo lepiej niż w kosmicznym bolidzie Caroliny.
- Tailis nie Talis. - poprawiła Davida kładąc swoją małą dłoń wysoko na udzie mężczyzny w geście posiadania. Jej palce lekko się poruszały wysyłając drażniące impulsy - to starszy klanu Gangrel. Porozmawiamy o terenie, którym jesteś zainteresowany. Będziesz musiał jednak sam z nim to omówić. Nie mogę Ci pomóc, inaczej Twój wizerunek ulegnie wypaczeniu.
- Tailis, Tailis - zdawał się smakować nowopoznane imię. Gdy czuł jej dotyk dziękował za automatyczną skrzynię biegów. Przy manualnej miałby większe problemy z prowadzeniem. Dużo większe.
- Jak to wszystko się ma do faktu uznania mnie przez księżną? Czy Tailinis nie potraktuje mnie jak smarkacza i nie odeśle z kwitkiem? - mężczyzna jednocześnie uniósł brew ze zdziwienia i zagryzł wargę z narastającego podniecenia. Jego dłoń delikatnie zsunęłą się z dźwigni zmiany biegów na kolano kobiety
- O to, to na pewno. Twoim zadaniem jest dowiedzieć się jak bardzo mu zależy na tym terenie i co by ewentualnie chciał w zamian. - przesunęła zwiniętą dłonią “przypadkowo” po zamku w spodniach Davida i ponownie położyła dłoń na udzie masując je powolnymi, pieszczotliwymi ruchami - hmmm -mruknęła czując igiełki w podbrzuszu. Skoncentrowała się na rozmowie - Pomyśl o wyścigu szczurów. Im szybszy, lepszy, tym prędzej zdobywasz nagrodę. W tym wypadku uznanie za obywatela Trinidadu i członka dworu.
David był napięty z podniecenia jeszcze od czasu ich krótkiego postoju. Teraz niby przypadkowe ruchy kobiety ten stan skutecznie podtrzymywały. On sam pierwszy raz pożałował, że ma tak duże auto. Chciał ją mieć bliżej siebie. Zaczął przesuwać dłoń wyżej. Jego palce zaczęły wybijać jakiś tylko jemu znany rytm na wewnętrznej stronie lewego uda kobiety. Od stuknięcia do stuknięcia dłoń poruszała się wyżej po udzie.
- Tyle, że ja nie mam czego zaoferować. Wbijam do nich na pałę i pytam co mogę dla nich zrobić, żeby oddali mi dochodowy kawał ziemi? Wybacz mój brak entuzjazmu, ale w świecie, w którym żyłem takie rzeczy nie miały miejsca. - Sam był zaskoczony trzeźwością swojej odpowiedzi skupiając się na jej nodze i prowadzeniu samochodu.
- Co możesz zrobić, dać albo załatwić. Czasem to przysługa lub dług, czasem to coś czego druga strona chce ale z różnych względów nie może sama załatwić. Czasem walka, pojedynek. - Carolina przymknęła oczy czując skurcz podniecenia pod dotykiem Davida. Przejechała odruchowo paznokciami po udzie mężczyzny, wbijając je lekko w opięte materiałem ciało. Cichutko jęknęła i popatrzyła na profil Davida. Odsunęła jego dłoń ze swojego uda.
- Pojedynek z kimś z klanu posiadającego szpony bestii średnio poprawia moją wiarę w powodzenie sprawy. No ale skoro trzeba to trzeba. Podjedziemy, pogadamy. Zobaczymy co z tego wyjdzie. - Dłoń Davida nadal wystukiwała dziwny rytm, na obudowie skrzyni biegow. Od czasu do czasu ledwie muskając jej nogę. Tym razem poniżej kolana. On sam co jakiś czas przymykał oczy. Tym mocniej im jej paznokcie głębiej wpijały się w jego ciało.
- Nie musisz przyjmować pojedynku na pięści. Możesz wymyślić inną formę, mi amado. - powiedziała z kuszącym uśmiechem - Możesz użyć swoich … Umiejętności w inny sposób. Skręć w następny zjazd, a potem w prawo na drugich światłach - rozpięła rozporek Davida i wsunęła ciekawskie paluszki przez otwarcie.
Wampir przełknął głośno ślinę. Nie wiedział jak to możliwe, ale wiedział, że naprężył się jeszcze bardziej czując ewidentną bliskość jej dłoni. Z ledwością skupił się na wykonaniu jej poleceń. Zwolnił i zjechał w zjazd o którym mówiła. Praw dłoń położył na drążku zmiany biegów i zaczął go ściskać mocno.
- Inną formę powiadasz? Kochana, miejmy nadzieję, że opcja pojedynku nie wejdzie w grę. Zresztą w … - na chwilę stracił oddech pod wpływem poczynań jej dłoni. - Będę improwizował.
Dojechali do drugich świateł.
Palce Caroliny popieściły dowód namiętnych uczuć mężczyzny i… raptownie wysunęły się z rozporka. Wampirzyca zasunęła zamek i zabrała rękę zostawiając Davida rozpalonego. Sama też nie wyglądała na stoicko opanowaną, ale na jej ustach błąkał się lekki uśmieszek.
- Wiem, mi amado, zobaczmy jak się potoczy rozmowa. Około 500-600 m od skrętu jest boczna uliczka, która wygląda jak ślepa. Wjedź w nią.
Wykonał polecenia kobiety, bez zbędnych komentarzy. Nadal starał się uporać z pulsowaniem krwi w podbrzuszu. Zerkał jeszcze w lusterka sprawdzając, czy nie będzie problemów z wyjazdem z uliczki
Uliczka ciągnęła się całkiem spory kawałek, wyglądała na zapuszczoną stronę tyłu budynków. Jakieś śmieci, tylne wyjścia przeciwpożarowe, gdzieniegdzie kraty w piwniczych okienkach. Panowała cisza, miastowy rodzaj ciszy.
-To tam - Carolina wskazała jedno z wyjść p/pożarowych -zaparkuj gdzieś.
Poczekała aż David zatrzyma auto i wysiadła. Poczekała aż potomek wysiądzie i wyciągnęła dłoń w jego stronę.
Zgasił silnik. Wysiadł i wcisnął ręce do kieszeni kurtki. Obszedł auto i stanął przy swej stwórczyni.
- W schowku na rękawiczki jest ten rewolwer, który przyniosłem. Powinienem go zabrać? Czy może to zostać źle odebrane przez Tailisa?
Nie czekając na odpowiedź wsunął w wyciągniętą dłoń kobiety kluczyki od swojego samochodu.
-Czemu mi je dajesz? - spytała zdziwiona, patrząc na kluczyki.
-Nie, nie wnosi się broni na teren Elizjum. Nie stosuje sie tu przemocy, ani mocy.
- Myślałem, że nie wchodzisz ze mną. Nie chciałem, żebyś zmarzła, albo zmokła. - odpowiedział i schował rękę z kluczykami do kieszeni. Po chwili chwycił dłoń kobiety.
- Czyli wchodzisz tam ze mną?
Carola kiwnęła potakująco głową:
-Tak, amado - wspięła się na palce i łapiąc za poły kurtki, przyciągnęła do siebie. Zbliżyła twarz do twarzy Davida:
- Nie denerwuj się. Będę w pobliżu, nie dam Ci zrobić krzywdy - dodała z krzywym uśmieszkiem i pocałowała wampira namiętnie. -Chodź.
Pociągnęła go do drzwi i załomotała w nie zwiniętą pięścią. Drzwi uchyliły się i David zobaczył najbrzydszą istotę jaką przyszło mu widzieć kiedykolwiek. Carolina przytrzymała jego dłoń mocno gdy cofał się z obrzydzeniem. Chyba mężczyzna był niski, na oko 150 cm, miał wyłupiaste, żabie oczka w zalanej tłuszczem twarzy z podwójnym podbródkiem. Miał również potężny przodozgryz oraz parę cieknących ropą znamion na czole, policzkach i dłoniach. Ubrany był w powłóczystą, czarną szatkę, która opinała się nad wypiętym dziwnie brzuchu. Paskud podkustykał robiąc miejsce dwójce Toreadorów.
- Fred!!!- zawołała Carolina - dawno się nie widzieliśmy. Doskonale wyglądasz!
Paskudek machną dziecięcą rączką, zakończoną kościstymi szponami.
- Dajże spokój, mości Harpio. Wchodź. A to kto?
- Fred, to mój potomek, David. Davidzie, to Fred z klanu Nosferatu. Strażnik Elizjum.
David uśmiechnął się do Freda. Delikatnie ukłonił, jednak nie powiedział słowa. Nie było potrzeby powtarzania tego, co już powiedziała Harpia. Nie czuł też potrzeby ściskania dłoni dziwnej istocie. Podążał za Caroliną rozglądając się po nowopoznanym miejscu.
Znajdowali się w niewielkim przedsionku zakończonym drugimi drzwiami. Fred dokładnie zamknął drzwi wejściowe i dopiero wtedy otworzył kolejne. Buchnęła muzyka i gwar rozmów. Carolina poprowadziła go przez średniej wielkości bar, który wyglądał nieco jak z jednej strony pub irlandzki, z niewielkimi stolikami oświetlonymi przez minimalną ilość światła. Z drugiej strony jednak, bar mimo swojej stylizacji na tradycyjny, wyglądał na niezwykle nowoczesny. Wystawione są alkohole, wiszą szklanice, kufle i kieliszeczki. Są wyciskarki i lodóweczki i cały sprzęt typowy dla barów.
W Elizjum znajdowało się kilkanaście osób, większość to mieszanka rednecksów, tak przynajmniej wyglądali na pierwszy rzut oka, ze dwóch Nosferatu, parę młodo wyglądających mężczyzn i kobiet stłoczonych blisko przy sobie, ze dwóch sztywno wyglądających mężczyzn.
Wszyscy widząc Carolinę kłaniali się jej z szacunkiem - po raz pierwszy David poczuł, co oznacza jej status i jaki ma to wpływ na innych kainitów. Jego natomiast obrzucali spojrzeniami pełnymi ciekawości, podejrzliwości, niektórzy nawet nie powstrzymali się przed spojrzeniem z góry. Carolina zignorowała pozdrowienia większości z zebranych, nie zaszczycając ich spojrzeniem. Rozejrzała się wokół i spostrzegłszy kogoś przy barze, podeszła tam. Wyłuskała z niewielkiej grupki kobietę popijającą coś ze szklanki:
- Cassandro, jak dobrze Cię zobaczyć - stanęła obok siedzące kobiety, gdy grupka czmychnęła na boki. Barmanowi, który się zbliżył pokazała trzy palce. Carolina uśmiechnęła się słodko - Cassandro moja droga, to David, mój potomek. Ma sprawę do Tailisa. Gdzie można go znaleźć o tej porze?
Kobieta nazwana Cassandrą odwróciła się i David zobaczył na własne oczy to o czym mówiła mu mentorka w trakcie jazdy. Zmiany na twarzy i dłoniach dziewczyny były nie do ukrycia. Spojrzała najpierw na Carolinę uśmiechając się po kociemu:
- Witaj, Harpio. - zamruczała i przesunęła dłonią z ostrymi paznokciami po ramieniu i dłoni Toreadorki. Odwróciła wzrok na Davida i zeskoczyła ze stołka. Była znacznie wyższa od Caroliny, niemalże równa wzrostem z młodym kainitą. Jej dziwne oczy przeszywały go na wylot. Gwałtownie zbliżyła twarz to twarzy a potem szyi i ramion wampira i wciągnęła powietrze jak węszący kot czy pies.
- Jest Twój? - odwróciła się do Caroliny.
David wyszczerzył zęby w uśmiechu. Stał zadziornie z rękami w kieszeniach kurtki. Choć nie był dobrze zbudowany, to był wysoki. Praktycznie nie spotykał kobiet swojego wzrostu. Nie przywykł też do bycia obwąchiwanym przez nowopoznane dziewczyny. Jak widać zezwierzęcony klan Gangrel miał swoje zwyczaje. Zastanawiał się, na ile przesiąkł wonią zakładów azotowych i na ile teraz ona to wyczuwa. Gdy odwróciła się do jego towarzyszki młody wampir zbliżył się do wysokiej kobiety i wprost do jej ucha rzekł cichym i przyjemnym dla ucha głosem
- Nie jestem psem. Nie mam właściciela kotku.
Był na tyle blisko, że kobieta musiała na swoim karku poczuć ciepło powietrza z jego ust.
Cassandra odwróciła gwałtownie głowę i polizała go po twarzy szorstkawym językiem. Posmakowała z lekkim mlaśnięciem. Wyszczerzyła drobne, ostre ząbki w uśmiechu:
- Masz - stwierdziła mrużąc oczy po kociemu i zbliżyła się do Caroliny, ignorując Davida.
Załasiła się do Toreadorki jak duży kot, z leniwą gracją. Carolina zaśmiała się i pogłaskała wampirzycę po głowie i pociągnęła za prawe ucho.
- Cassandro, dość. Gdzie Tailis?
David zrobił krok do tyłu i pogładził się prawą dłonią po polizanym miejscu. Jak widać musiał się jeszcze wiele nauczyć o zwyczajach tutejszych wampirów. Tak, Carolina wspominała, że zaledwie dotknął czubka góry lodowej. Cassandra z cichym pomrukiem odsunęła się od Caroliny:
- Ale Ty jesteś zawsze taka cieplutka… No dobrze…- westchnęła teatralnie - Tailis jest na polowaniu. Powinien być tu za jakiś czas. Albo mogę go - kiwnęła głową w stronę Davida - zaprowadzić - wskoczyła na krzesło jednym płynnym ruchem.
Carolina popatrzyła na Davida pytająco.
Kiwnął głową. Wiedział, że jeżeli ma zawalczyć o swoją domenę to nie może się cały czas trzymać matczynej spódnicy. Myśląc o tym zawiesił wzrok na zgrabnych nogach Caroliny opiętych jeansami.
- Chodźmy zatem. Prowadź - powiedział do Cassandry i rzucił jej wyzywające spojrzenie
Cassandra zachochotała i zeskoczyla ze stolka. Otarła się calym ciałem o Davida jak laszacy sie wielki kot. Juz miala ruszyc gdy dobiegla ja glos Caroliny:
- Cassandro, odpowiadasz za niego.
- Nie musisz się martwić.
- Czekam tutaj na Was - dodala Carolina w powietrze.
David rzucił spojrzenie Carolinie, jakby miał jej za złe przekazanie go innej kobiecie. Jednak podążył za kocicą bez słowa.
 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.
Mi Raaz jest offline