Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-08-2016, 15:52   #15
Agape
 
Agape's Avatar
 
Reputacja: 1 Agape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłość
Bestia

Kiedy tylko długouchy nacisnął przycisk, jego ucho złapało szum, który trwał tyle co dwa sygnały, po czym w tle usłyszał coś, co zabrzmiało jak sowite przekleństwo i rozmowa się urwała. Czy ktoś do niego zadzwonił przez pomyłkę, czy miał być to głuchy telefon bądź inna forma prześladowania, pozostawało już w ewentualnych domysłach Zafary. Numer ten, od którego odebrał połączenie, było to 616. Trzy cyfry i nic więcej. Dziwne, ale nie na tyle by odmieniony duch pustyni uznał to, za coś czym warto się przejmować, albo czemu chciałby poświęcić choćby kilka przelotnych myśli. Skoro już trzymał urządzenie w rękach postanowił sprawdzić sygnał GPS i zorientować się jak daleko zawędrował.

To nowe uczucie wyjebania na wszystko i bez potrzeby używania tajemnych sztuczek z shinso było wręcz przytłaczające, ale nie na długo. To przytłoczenie też wnet się ulotniło, a Zafara zauważył nowe, ważne zalety tego nowego stanu rzeczy. Po pierwsze - mógł się skupić i nic nie było go w stanie rozproszyć. Dodatkowo dzięki wzmożonemu tempu pracy zwojów niematerialnego mózgu szybciej skonfigurował sobie urządzenie. “Gieps” poinformował, że Zafara ładnie daleko zawędrował, a jeśli pójdzie prosto, i nie będzie nigdzie skręcał, to też gdzieś dojdzie. I wyszło na to, że to gdzieś to skraj lasu, a nieco dalej droga dla pojazdów spalinowych i energetycznych. Zdawało się, że całe Piętro to takie gigantyczne zadupie, swoisty moloch takich zadupiów. Może gdzieniegdzie widniały przejawy zaawansowanej cywilizacji, ale okolica, w której Zafara się teraz znajdował, preferowała raczej leśnictwo bądź gdzieniegdzie rolnictwo lub hodowlę stworzeń, a strefa ta rozpościerała się na obszary, gdzie przechodzenie ich na piechotę liczyło się w dziesiątkach dni. Lub przeliczając to na jednostki Zafary - w dziesiątkach wywołaniach portali. Zafara podfrunął na pobliskie drzewo, rozwalił się na sporej gałęzi i na niej w spokoju szukał informacji telefonem, na własną rękę. Właściwie gdyby chciał, mógłby zadzwonić do Soni. Nowy stan rzeczy miał - poza fajną “waletą” - jeszcze jeden “zad”: szybko się nudził. Właściwie, to że odnalazł się w tym świecie, nie sprawiło na nim żadnego wrażenia. Miał wrażenie pustki, w swej istocie niejednoznacznej do ustalenia w kwestii dobra i zła. Niemniej i nad tym niespecjalnie filozofował. Szperał w “netach”, jeśli takowe udawało mu się złapać, i szukał informacji na temat nowego Piętra. Nie denerwował się. Zafara był cierpliwy. Oj, tak, baaardzo cierpliwy.

Zawsze był cierpliwy i prawie zawsze sprawiał wrażenie kogoś komu wszystko jedno, niemniej do wczoraj były rzeczy na których mu zależało. Zależało tak bardzo że był w stanie zaryzykować życiem, porzucić swoje pacyfistyczne przekonania i z zimną… nie! Wręcz przeciwnie z pełną nienawiści pasją zamordować. Teraz czuł jedynie pustkę, wszystko było w jak najlepszym porządku, ale jednocześnie na jakimś głębszym poziomie nie było. Zdawał sobie z tego sprawę i miał to w głębokim poważaniu. Strzałeczka pokazująca jego aktualną pozycję zamrygała i zgasła, net siadł parę sekund później. Postanowił zejść z drzewa. Nie zdematerializować się i opaść na ziemię, a właśnie zejść normalnie jak to miały w zwyczaju istoty cielesne. Co więcej udało mu się zrobić to całkiem sprawnie. Być może w przeciwieństwie do niego Afaz miał wśród przodków jakieś stworzenia obeznane z łażeniem po drzewach. Sterczące z jego czaszki rogi nieśmiało sugerowały kozę, ale nawet jeśli był to drzewny demon, dla istoty którą się stał nie miało to żadnego znaczenia. Ruszył przed siebie nie przejmując się błotem oblepiającym stopy i skraj jego nowej czarnej szaty, ani wielkimi kroplami spadającym przy poruszeniu każdej gałęzi. Zmierzał w stronę drogi wodząc wzrokiem za kotłującymi się na skraju pola widzenia cieniami.

Gdyby naszła go ochota mógł zadzwonić do Soni, ale co by jej powiedział? “To ja Zafara, wygrałem, będzie dobrze.” Tylko czy wciąż mógł nazywać siebie Zafarą? Nie brzmiał już jak Zafara, nie wyglądał jak on i co ważniejsze nie czuł się Zafarą. Kim więc był? Afazem? Na pewno nie. Uzurpator chociaż wredny miał w sobie sporo życia, pragnień, targających nim emocji. Przystanął na chwilę zastanawiając się czy jest w nim coś jeszcze poza wszechogarniającą obojętnością. Jedyne co przyszło mu na myśl to wspomnienie świetlistych kulek, upajające doznanie kiedy to delikatne shinsu martwego przeciwnika rozpływało się wewnątrz niego łącząc z jego własną mocą. Rozmarzony nieświadomie przymknął białe ślepia i oblizał pysk. Tak, to zdecydowanie było coś co chciałby powtórzyć. Ciekawe czy podobne smakołyki istniały poza jego wewnętrznym światem. Podjął wędrówkę nieco raźniejszym krokiem. Nie miał pojęcia kim jest ani dokąd zmierza, ale wiedział jedno: był głodny.

Stwór ruszył w dalszą drogę. Gdyby określić, że miał nadzieję znaleźć coś do jedzenia, to przecież mielibyśmy do czynienia z istną sprzecznością. Czy istota, w której panowała pustka, mogła odczuwać nadzieję? Zafara nie myślał nad tym. Nie miał na to miejsca ani możliwości. Skupiał się jedynie na znalezieniu jedzenia. Niczym wygłodniałe zwierzę wciągał powietrze zmieszane z shinso do -teraz- materialnych nozdrzy. Póki co dominował zapach lasu lub stęchlizny, gdy mijał szczątki martwych zwierząt i innych potworów. Czasem wbił się zapach łajna. Zafara nie przystawał po drodze, zresztą nie czuł zmęczenia, więc nic nie stało mu na przeszkodzie, nawet wtedy gdy w oddali zobaczył wyprostowaną humanoidalną sylwetkę. Na pierwszy rzut oka stworzenie okutane było w mocno zużytą skórzaną kurtkę koloru ciemnego brązu, a na jego głowie sterczał szpiczasty kapelusz. Wędrowiec podpierał się kawałem drągala, który musiał wytrzasnąć gdzieś w lesie. Ciemne portki miał połatane na tyłku i kolanach, a i ogon podobny do krowiego wystawał mu z pomiędzy spodni a kurtki. Ofiara stała tyłem do Zafary, obserwowała przestrzeń dookoła, nie widząc “kozła”.
Wygłodniałe stworzenie zbliżało się węsząc w powietrzu, smakując zmysłami shinsu swojej “ofiary” czy aby mocne, czy wystarczająco wyraziste. Nie było to nic nadzwyczajnego. Przysłowiowej dupy nie urywało. Niemniej lepszy rydz niż nic, jak to w niektórych światach się powiadało, a w pobliżu nic ciekawszego poza może jakimiś gryzionami i przerośniętymi wiewiórkami nie poruszało się. Tamten kawał ciołka wydawał się największym okazem w promieniu paruset metrów. I co więcej - był tak blisko, a zapewne na tyle słaby, że Zafara nie będzie miał większego problemu z dopadnięciem go. Tylko czy naprawdę miał ochotę zadowolić się czymś takim? To co miał właśnie przed sobą w porównaniu do tego czego zasmakował było jak sucha bułka na przeciw talerza pełnego jeszcze ciepłych parujących ciasteczek.
-Nie nadajesz się.- stwierdziła istota wypuszczając rękojeść sztyletu, rezygnując z jego dobycia.

Niedoszła ofiara nie usłyszała słów Zafary. Odeszła dalej, tak jak “biały” pozwolił jej ujść z życiem, sam shinsoista udał się dalej. Jednak dalsza perspektywa malowała się marnie. Jakieś zwierzaki i to w dodatku jakieś kurduplate. Gdy przeszedł kolejne setki kroków w poszukiwaniu jedzenia, to czy mu się wydawało, czy w oddali dostrzegł białego, paruogonowego lisa?
Zafara wytężył wzrok i skupił się na badaniu shinso. Ooo tak, to już wyglądało solidnie. Jeśli poprzednio natknął się na jakąś nędzną przepiórkę, to teraz miał do czynienia z kawałem skurwybyka. Ale będzie uczta!

Znalazłszy godny siebie posiłek głodny duch, bynajmniej już nie pustyni, zmienił postać na niematerialną upodabniając się tym samym do prawdziwej zjawy, która mogłaby nawiedzać te leśne ostępy. W tej postaci mógł zbliżyć się bezszelestnie. Dłonie samoistnie powędrowały do rękojeści sztyletów. Nie zastanawiając się nad tym co robi, długouchy posłuszny jakimś pierwotnym instynktom, których nawet by u siebie nie podejrzewał skradał się do ofiary.
Zafara skradał się jak gepard za małą antylopą, a lis kroczący sobie ścieżką leśną, jeszcze nie wyczuwał niebezpieczeństwo czające się w pobliżu. Sam zdziczały shinsoista przybliżał się do celu, a kiedy lis wyczaił, że nie jest już bezpieczny… został zaatakowany przez rzucającego się długouchego. Lis oberwał w bok sztyletem od Zafary. Zwierzę zawyło i odskoczyło. Posoka w miejscu zranienia zabarwiła białe futro na ciemny bord. Zafara dowiedział się, jak lis pomimo rany mógł być szybki. I że jeszcze niedostatecznie go zranił, bo zwierzę było w stanie nie uciekać, tylko zapierdalać, prawie że jak zając.
Myśliwy oblizał ostrze sztyletu z krwi kosztując jej smaku. Ulatujące z niej shinso przyjemnie połechtało jego zmysły ułatwiając podjęcie decyzji o rozpoczęciu pościgu. Białe futro zaskrzyło się od energii, ciało napięło się i w jednej chwili stworzenie pognało za uciekającą zdobyczą przyspieszając własne ruchy przy użyciu shinso movment. Mimo tego iż kierowały nim w tej chwili wyłącznie instynkty, Zafara wiedział, że w tym pościgu jest na straconej pozycji i potrzebuje czegoś więcej by osiągnąć cel. Na szczęście miał portale. Jeden stworzył przed sobą drugi tak daleko jak był w stanie. To powinno skrócić dystans.

Zapach krwi dodawał mu sił w pogoni za zwierzyną. Czuł zapach jej krwi, który nieznacznie się osłabił wraz z oddaleniem się bestii. Myśliwy jednak nie zamierzał dać za wygraną. Jego ciało zalśniło od shinso, by po chwili zmienić się w białoszarą smugę, która migała za drugą białą smugą, która w drodze straciła trochę krwi. Plama na futrze powiększyła się. Lis uciekał, dawał więcej sił, aby uciec przed żądnym krwi Zafarą. I póki co - udawało mu się utrzymywać dystans między sobą a tym drugim drapieżnikiem. Zafara zwęził oczy. Nie mógł pozwolić, żeby jedzenie mu uciekło. Warknął niczym rozwścieczony zwierz, wyciągnął łapę, jakby chciał rozedrzeć powietrze na strzępy. W tym momencie w dwóch miejscach naraz powstała magiczna wyrwa, która pozwoliła Zafarze drastycznie zmniejszyć odległość. Zaskoczony lis nie zdążył wykrzesać z siebie sił, kiedy Zafara drugi raz dopadł futrzaka. Ostrze zanurzyło się w okolicach łopatek, a lis znów strasznie zawył. Nie skończyło się jednak to na skowycie. Lis wyrwał się z klingi sztyletu, uwalniając na świat kolejne porcje krwi. Teraz to ofiara zaszarżowała na Zafarę - tym razem wyszło, że zwierzak też umie dać popalić. Szczęka jedzenia zakleszczyła się w łapie Zafary, która miała zadać kolejny cios, przy okazji zatapiając zęby. Były kłopoty, jeśli Zafara czegoś nie wymyśli, potworzysko odgryzie mu łapę.

Na myślenie długouchy nie miał ani czasu ani ochoty, zareagował tak jak zwykle w podobnych sytuacjach stając się niematerialny i teoretycznie nietykalny dla fizycznych ataków, nie zaniechał także własnej ofensywy próbując zatopić sztylet trzymany w wolnej ręce w oku lisa.

Ostrze sztyletu zatopiło się w oku stwora. Lis miotał się wściekle, a po chwili drgawek i szału zadrgał nieznacznie, znieruchomiał i zamarł. Zafara uwolnił się od przeciwnika. W dziwnym odruchu zadał soczystego kopa w pysk zwierzęcia, gruchocząc mu kości.
Podano do stołu.

Zdziczała istota jaką stał się niegdysiejszy ułożony shinsoista zadarła łeb ku górze i zawyła triumfalnie obwieszczając wszem i wobec swoje zwycięstwo. Nie trwało to jednak długo. Cenne smakowite shinso szybko przyciągnęło całą jego uwagę. Opadł na czworaki i zaczął łapczywie chłeptać energię lisa dodając ją do swojej. Kiedy zaspokoił pierwszy głód zaczął delektować się tym doznaniem, niejasno uświadamiając sobie, że musiał kompletnie zwariować skoro posunął się do czegoś takiego. Zupełnie nie przeszkadzało mu to w jedzeniu, dopiero kiedy każda drobinka shinso warta fatygi została przez niego wchłonięta zdecydował się iść dalej w stronę drogi. Nie spieszyło mu się, był zadowolony i pełen mocy.

Udało mu się też bez większych przeszkód wydostać się z lasu i dotrzeć do pierwszych oznak cywilizacji - drogi. Teraz zostało poczekać na naiwnego… to znaczy na ofiarę… uf, na autostop.
 
Agape jest offline