Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-08-2016, 00:46   #33
Zuzu
 
Zuzu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputację
Kwaśna mina, oceniające, świdrujące spojrzenie i ledwie tłumiona złość, rozdymająca nozdrza i wprawiająca szczęki w ruch. Abigail nie słyszała tego, lecz była sobie w stanie wyobrazić dźwięk zgrzytających zębów, tłumiony przez zaciśnięte w wąską kreskę usta. Burris się wściekał, próbował nad sobą panować, ale ledwo mu się to udawało. Dyszał wściekłością, wydychając ją przez nos razem z kolejnymi porcjami dwutlenku węgla. Stał nad rannym i opatrującym go medykiem, gromiąc tego drugiego wzrokiem i posturą. Przez to że klęczała, różnica wzrostu między nimi była jeszcze bardziej zauważalna… Ryan nie należała do karłów, najemnik też nie zahaczał ciemieniem o framugę gdy przechodził przez drzwi, ale i tak blondynka musiałaby podskoczyć żeby mu dorównać pod tym kątem. Tylko, że teraz miała pełne ręce roboty, więc podobne pokazy dało się spokojnie zepchnąć z pierwszego planu. Żadnych głupot, nagłych ruchów i czegokolwiek, co mogło zostać uznane za atak i dać pretekst do rozłupania czaszki. Chciała żyć, wydostać się na powierzchnie i znaleźć odpowiedzi. Dorwać wreszcie konkrety, zamiast korowodu domysłów i niedopowiedzeń, wymiennych z czystą spekulacją. Kto ich tu zamknął, czego chciał i co dokładnie zrobił. Dlaczego zamknął w chłodniach i zafundował kilkumiesięczną drzemkę bez pytania o zgodę… albo jak duża istniała szansa na to, że zmieni się w twór podobny kobiecie uwięzionej w sarkofagu – pierwsza paczka pytań, tych najbardziej palących, czekała w kolejce na zajęcie się nimi.

Ale najpierw ranny Murzyn. Sony – tak go wołali… i nieźle oberwał. Przekonała się o tym, ledwo poprosiła aby opuścił przyciśnięte do brzucha ramię. Facet jęknął, sapnął, pobladł i poszarzał, po czym powoli wykonał zalecenie. Przez poszarpany mundur widziała głębokie, czerwone szramy na jego brzuchu, przez które wychylały się blade, cuchnące surowizną sploty sinych jelit. Facet przytrzymywał je ręką w usilnej próbie wepchnięcia na powrót do kałduna.

Szło mu całkiem nieźle, miał szczęście, że pazury bestii nie pozostawiły szerszych śladów, przez co nie miałby już czego przytrzymywać. Gdyby gadziny rozpruły mu flaki dokumentnie, szanse na przeżycie spadłyby do zera, a tak wciąż miał szansę.
- No to pięknie – wyrwało się kobiecie nim zdążyła pomyśleć, że sianie defetyzmu w podobnej sytuacji nie jest najszczęśliwszym rozwiązaniem. Szybko przybrała kamienną minę, krzywiąc się prawie tak jak sapiący w blond kark trep z karabinem.
– Nie licz na szybki zabieg, trzeba to porządnie zacerować, inaczej zamiast paska twój człowiek będzie przytrzymywać spodnie własnymi flakami… a na to nie pozwolę. Jak mam się nim zająć to na moich zasadach, bo bez tego zejdzie, a winą obarczysz mnie. Na prowizorkę szkoda też czasu i materiałów. Szkoda też aby te bestie szły za nami jak po sznurku. Mają dobry węch, wyczują cieknące rany i ledwie wyjdziemy na korytarz, zleci się cała najbliższa okolica. Okazy z sufitu były małe, pewnie młode albo skarłowaciałe. Zostają jeszcze te wielkie, wyrośnięte. Walcząc narobimy hałasu, który ściągnie niepotrzebną uwagę… i szkoda go – przyznała bez grama cynizmu, wbijając w ciemnoskóre ramię wąską igłę strzykawki, naciśnięty pewnymi palcami tłoczek wcisnął pod jego powierzchnię przezroczysty płyn. Sony westchnął z ulgą, ułożył się też jakby odrobinę mniej spięty i przede wszystkim bez ciągłego krzywienia znamionującego odczuwany ból.

- Kurwa… jak dobrze – pacjent wychrypiał, a gdzieś pod całym pokładem twardzielstwa, Ryan usłyszała coś na kształt wdzięczności. W końcu wiadomo, że prawdziwy facet nie okazuje słabości jak ktoś to widzi, cokolwiek by się nie działo… ewentualnie dobrze udawał.

- Ile ci to zajmie? – usłyszała nad głową głos dowódcy najemnych. Samo pytanie, konkretne, krótkie. O dziwo na tę chwilę nie wyciągał w kierunku jeńca łap, nie szarpał ani nie wyrywał jasnych, potarganych włosów – niewielki, jednak jakiś progres.

- A ile mam czasu? – spytała równie krótko, zabierając się za rozpakowywanie bandaża. Przerwała w pół ruchu, zadzierając spojrzenie ku górze, aby spojrzeć mu w twarz. – Macie tu bezpieczny kąt? Bezpieczniejszy niż ten fragment – zatoczyła dłonią koło, precyzując o które konkretnie pomieszczenie jej chodzi.

Burris zmrużył oczy i prychnąwszy pod nosem, wyprostował plecy z zamiarem ruszenia do własnych obowiązków. Rannemu poświęcił raptem parę sekund, podczas których zlustrował go, zatrzymując uwagę na krwawiącym brzuchu.
- To jest kurwa nasz bezpieczny fragment, czaisz? Masz go do chuja poskładać, pozaklejać… jebie mnie jak, musi być na chodzi i sprawny. Nie cackaj się i nie pierdol mi tu spec farmazonów, tylko bierz do roboty – warknął na odchodne, a pozostali zbrojni ruszyli za nim niczym cienie.

Ryan zacisnęła zęby, wracając uwagą do potrzebującego teraz pomocy żołnierza. Prócz nich w salce pozostała ta wciąż nieprzytomna Latynoska i najemniczka z obrzynem. Albo żołnierka. Albo chuj jeden wiedział
- Dla kogo pracujecie? Posterunek, Nowy Jork? Ktoś inny – spytała jej ledwo za Ruskiem zamknęły się drzwi.

W ramach odpowiedzi rozmówczyni splunęła w kąt, sadzając tyłek na stercie skrzynek zaraz przy progu. Obrzyna położyła na kolanach, palców zaś nie zdejmowała z okolic spustu. Drugą dłonią stukała w kolano, dzieląc uwagę między obserwację przytomnego jeńca, nieprzytomnego jeńca zamkniętych drzwi, obok których warowała. W porównaniu do wrót po przeciwnej stronie pomieszczenia wydawały się małe, błahe i nieistotne.
- Słyszałaś szefa – wysila się na dwa słowa, gdy Ryan straciła już nadzieję na werbalną komunikację.

Nic się nie dowiedziała, a drążenie tematu mijało się z celem – miała wobec tego dziwne przeczucie. Krótkie rozkazy, zdawkowe odpowiedzi… wszak nie siedzieli na pikniku, tylko w podziemnym grobowcu wypełnionym czymś, czego nie widzieli wcześniej na oczy i cholernie niebezpiecznym. No i jej nie ufali.

Może i racja – gadanie powodowało hałas, a nie wiedzieli ile gadów czai się w najbliższej okolicy.
Brakowało blondynce kogoś, z kim mogłaby podzielić się wątpliwościami, lękiem i niepewnością. Kto wlałby w wychłodzone ciało siłę i nadzieję. Wzrok automatycznie zahaczył o flanelową koszulę milczącego ponuraka w kapturze, teraz założoną na własny grzbiet. Roger podzielił się okryciem dobrowolnie, bez zachęty i rozkazu dowodzącego tą całą mundurową zgrają pieniacza. Od Dany dostała substytut butów, przyjemnie grzejący stopy. Sam Burris też znalazł w sobie dość… spokoju i wyrozumiałości, żeby z nią pogadać i wyciągnąć rękę, zamiast przylać w bladą mordę.
- Dzięki za skarpetki – powiedziała cicho, zabierając się do oczyszczania i szycia murzyńskiego brzucha. Jak na razie nie trafiła najgorzej. Potrzebowali jej, ona potrzebowała ich – symbioza.
Symbioza… ciekawe czy znali to słowo? Spyta Burrisa, albo Rogera – gdy już zabezpieczą teren i dadzą radę odłożyć karabiny na przysłowiowe pięć minut. Musieli pogadać, ale wszystko w swoim czasie.
Najpierw obowiązki, potem… się zobaczy.
O ile nic nie zabije ich po drodze.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Mam złe wieści. Świat się nigdy nie skończy...
Zuzu jest offline