Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-08-2016, 12:33   #152
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Podszedł powoli do Jill. Hope go wyprzedziła. Jeszcze przed chwilą spokojna, teraz ponownie zaczynała wpadać w histerię.
- Jill wstaje! Wstaje! Nic jej nie jest! Zdrowa! Cała! Wszystko działa!
Był taki moment gdy pozwolił sobie na myśl, że challenger będzie jedynym wydanym gamblem za akcję, którą odwalili z Eddim. Bardzo krótki jednak. Doświadczenie nie zostawiłu mu złudzeń. Podchodził do trupa. I nie było tu już mesjasza, który by mógł odtworzyć stygnące ciało. Mimo to kucnął i odwrócił głowę kobiety na bok. Dziura w skroni ziała czenią krwi błyskającej sporadycznie blaskiem odbitego światła reflektorów pickupa. A gdzieś tam w środku umarła uparta myśl zmęczonej kobiety by za wszelką cenę ochraniać małą Hope…
- Jill! Jill! Hope przeprasza. Zawsze będzie robić co Jill powie! Zawsze! - Szlochała. Normalnymi łzami. Cholera jasna. Robot zaprogramowany przez roboty. Żeby płakać. Nie ogarniał ani jak to możliwe ani gdzie w tym sens. Odsunął odrobinę małą i przyjrzał się ranie.
Jill nie umarła od byle samopału. To był konkretny kaliber. Trybale przy odrobinie swojego szczęścia mogli nim dysponawać, ale… trójnogie boty dysponowały nim napewno. I tu Aiden od Setha się nie różnił. Lubił uproszczenia.
- To nie trybale - powiedział głośno by i Eddie napewno to usłyszał.
- Co kurwa? - Monika kręciła głową jakby nie dowierzała temu co usłyszała - Czy ty w ogóle słyszysz co do ciebie mówię, Portner??? Straciliśmy wóz ze sprzętem, paliwem, bronią... Mój kurwa wóz! I…
Urwała w połowie nie wiedząc jak odnieść się do wagi śmierci Jill. Pokręciła głową.
- Jak do tego w ogóle doszło?
Portner podniósł się z klęczek i wzruszył ramionami. Hope zaś przywarła do ciała Jill zanosząc się bezsilnym płaczem.
- Uratowaliśmy tę dziewczynę. Trzeba ją opatrzyć. Pozostało coś w tych lekach?
- Ja pierdolę… a nie mogliście mi powiedzieć wcześniej o tym, że chcecie to zrobić??
Na to Aiden już nie odpowiedział i odpowiadać nie zamierzał. Zaczął przeszukiwać raczej bez większego sukcesu pozostałości handlowe leków wrzucone na tylne siedzenie. Zrezygnowawszy jednak zwrócił się o pomoc do Dahlii:
- Masz Dahl, jakieś swoje sposoby na oparzenia. Mogłabyś?
Teksanka oderwała nerwowo usta od bukłaka i skinęła głową. Portner zaś wyciągnął automat, oparł go o dach pickupa i skierował lunetę w stronę wioski. Przez chwilę obserwował drogę, którą przecięli na pełnym gazie. Nie dostrzegł jednak żadnych świateł, które mogłyby świadczyć o zorganizowanym pościgu. Ale nie miał wątpliwości. Boty nie były zainteresowane wioską. Kierowała nimi czyjaś wola. Obstawiał, że należąca do pewnego zmodyfikowanego droida molocha o sile ognia zdolnej położyć wyborowy oddział Posterunku. I pieprzonym trafem droid ten polował dokładnie na nich.
Zarzucił karabin na ramię i spojrzał na Hope.
- Do wozu - rzucił do Moniki i dziewczynki po czym podniósł Jill.
- Nieeee… Zostaw! Zostaw! Zostaw! - Hope wpiła się w poły wojskowych ciuchów Jill i za nic nie chciała puścić.
Chciał ją wrzucić na luzaka. I naprawdę nie miał ochoty szarpać się z dzieckiem o trupa jej matki. Bez słowa zaczął niemal siłą odrywać Hope. Co oczywiście spowodowało jeszcze większą histerię.
- Przestań Portner. - obok znalazła się Monika. Jej ton był nadal zimny i pełen wkurwa, ale wyraźnie zmuszała się do tej odrobiny empatii, którą skierowała do małej - Położymy Jill na pace. Usiądziesz obok.
I ostatecznie na tym stanęło. Potem Monika wróciła za customizowaną kierownicę, a Aiden ponaglił Dahlię.
- Potem poprawisz ten opatrunek Dahl. Teraz musimy zjechać z drogi. Przynajmniej parę kilometrów.
Po chwili Teksanka skierowała konie w ciemność nocy, a pickup skręcił o 90 stopni z drogi wiodącej do Vegas.
Przez chwilę panowała cisza. Ale już nie taka na jaką się zanosiło. Aiden nie zamierzał się Monice z niczego spowiadać choć wiedział jak ją boli strata Challengera. Ona z kolei zapewne gdyby sama miała więcej niż tę jedną czy dwie kulki to by go za to zlanie po prostu postrzeliła. Histeria Hope udzieliła się jednak obojgu dając im choć częściowo na wstrzymanie. Przynajmniej tak widział to Portner przerywając w końcu ciszę.
- Do Vegas mamy 40 kilometrów. Możemy tam ruszyć skoro świt i szybko być na miejscu. W sercu jakiejś pieprzonej wojenki i bez żadnej amunicji. Za to z walizką. Nie rozwiąże to jednak problemu Faith i jej botów, które z nas nie zrezygnują. Ona chce odzyskać Hope… A ja… poważnie się zastanawiam dlaczego jej tego nie umożliwić. Nie widzę dla nas specjalnie szans w starciu z nią. A poza tym… widziałem je obie razem. Nie wyglądały jakby Hope się jej bała.
Jakby w odpowiedzi na te słowa dobiegło ich stłumione nucenie z paki pickupa gdzie Hope pozostała z ciałem Jill.
- Eddie… połącz się z Dahlią. Chcę, żeby każdy powiedział co o tym myśli.
- A ty - spojrzał na trybalkę przyklejoną do Eddiego - Ty bądź warta tego wszystkiego.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline