Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-08-2016, 16:31   #18
Karmazyn
 
Karmazyn's Avatar
 
Reputacja: 1 Karmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputację
Kolejne pożegnanie


Są ludzie, czy też istoty, które boją się wysokości. Są ludzie, czy też istoty, które boją się spadać. Quen nie należał do żadnej z tych grup. On się bał upadku. W końcu to on był najmniej przyjemnym elementem oddania ciała we władanie grawitacji. Gorzej, jeśli grawitacji nie było a i tak się spadało.
Latarnik pokonywał kolejne poziomy… zapewne swej świadomości z dość dziwnym wrażeniem nie bycia w miejscu akcji, tylko zupełnie gdzie indziej. Gdyby nie był sobą, stwierdziłby, że to mu się tylko śni. Jednak jego umysł chyba nie był umysłem normalnym. Pewnie na dole czekała śmierć. W takim razie, trzeba było się zatrzymać. Co też chłopak miał zamiar zrobić.
Chłopak spadał w dół, ale nie czuł pędu powietrza bądź podobnego ośrodka, który by towarzyszył mu podczas spadania w dół. Reszta otoczenia płynęła w górę jak w filmie, a on sam znajdował się w swoistego rodzaju próżni. Kiedy spadł na grunt, a stało się w to w mało spodziewanym momencie, Quen nie czuł bólu. Po prostu w pewnym momencie świat przestał się rozmywać. Powstał na równe nogi i rozejrzał się na około. Okolica zaskoczyła go. Był półmrok. Nie dostrzegał jednak żadnych kształtów, zupełnie jakby nic tam nie było. Nie było możliwości, by to miejsce znajdowało się w jego umyśle. A jeśli już, to bardzo, bardzo głęboko. Latarnik przywołał wizualizację swoich latarni, by dokładniej poznać to miejsce.
Świecące czernią latarnie delikatnie oświetliły okolice. Światło padło na wysoką trawę, która w jednej chwili rozbujała się na “oczach” Quena. Chaszcze dzikiej zieleni, jaką można było spotkać w każdym miejscu, gdzie jeszcze nie zakrólował człowiek bądź człowiek ten nie posiadł jeszcze technologii czy narzędzi, którymi mógł te całe chaszcze wyciąć. Quenowi bardzo to przypominało okolice wiosek w jego świecie. Chłopak przedzierał się przez chaszcze. Ich poplątanie było największym problemem, bo zmęczenia ciała nie odczuwał, ale roślinność było podobnie trudno ogarnąć tak jakby była prawdziwa.
Quen nie miał zamiaru siłować się z roślinnością. Zwizualizował przed sobą deskolotkę, na której uniósł się nad zieleninę. Mógł bez większego wysiłku przemieścić się po tym “miejscu”. Nie miał co prawda zielonego pojęcia, w którą stronę się udać, no ale… Deskolotka pomknęła ze sporą prędkością przed siebie. Teraz podróż wydała się szybsza i wygodniejsza. Quen pokonał chaszcze, by w pewnym momencie znaleźć się w okolicach zniszczonej mieścinki.



Budynki, które niegdyś prezentowałyby się jako małe, urocze domki ze strzechą czy małe, bardzo ładne kamieniczki, obecnie były wrakami dawnych siebie. Po dziurawych ulicach szły widma podobne w kształcie do ludzkich postaci, co niektóre noszące na sobie podziurawione, połatane peleryny z kapturami, ktore nie zwracały uwagi na obecnosć chłopaka, który na tle krajobrazu przedstawiał się najlepiej. Quen przez chwilę zastanawiał się skąd wzięła się wioska w jego umyśle. Ale tylko przez chwilę. W końcu miał w sobie broń z przyszłości, która była kobietą. Coś gorszego mogło go spotkać? Z trzech możliwych do wyboru dróg - dwóch w prawo i jednej w lewo - wybrał tę pojedynczą.
Chłopak wybrał lewą ścieżkę. Niebo było ciemne, parę ciemnoniebieskich błyskawic przeszyło niebo, a widma szły w sobie tylko znanym kierunku. Quen po drodze widział parę sklepów, dość zadbanych na tyle, że mimo popękanych tynków, witryny ich były w miarę całe, nie licząc parę rys. Po drodze na paru budynkach zauważył… macki zbudowane z materiałów podobnych do metalu i kompozytów. Jedna z nich odrywała się od bliższego budynku, który kiedyś pewnie pełnił rolę urzędu - nie wiedział, czemu mu akurat urząd przyszedł do głowy, to nie było ważne. Ważniejsze, że miejsce sprawiło wrażenie porzuconego i zapomnianego. Nikt nawet nie starał się tutaj cokolwiek odbudować, jakby to miało się za niebawem zawalić. Roślinność, która w mieście stanowiła coś w rodzaju gatunku zagrożonego, który resztkami sił bronił się przed zagładą, też sprawiała wrażenia umierającej. Niebawem chłopak zobaczył między dwoma dalszymi budynkami coś w rodzaju wejścia do metra - coś go tam zapraszało. Tymczasem rozległ się odgłos walącego się budynku, a kiedy chłopak zerknął tam wzrokiem, zobaczył kolejną metalową “lianę” odrywaną od obiektu - coś usuwało te macki z tego miejsca.
Quen zatrzymał się w miejscu. To był jego umysł. Co się do kurwy tutaj działo?

- Srebrzatek, Alice, wiecie co tutaj się dzieje? - rzucił w przestrzeń, licząc, że któreś z nich się odezwie. Latarnie przeskanowały macki. Musiał dowiedzieć się o co w tym wszystkim chodziło.
To co Quena mogło zaskoczyć to to, że Srebrzatek nie zjawił się na jego wezwanie. Natomiast energia płynąca z wejścia do podziemi bardziej dała o sobie znać, wzywała go. Może tam mogła kryć się odpowiedź za tym wszystkim.
Wizualizacja maszynowych kusz pojawiła się w rękach chłopaka. Lepiej było być przygotowanym na wszystko. Latarnik powoli ruszył do metra, schodząc schodek po schodku.
Schody w metrze okazały się jeszcze bardziej kruche niż płytki na uliczkach, którymi dreptał Quen. Parę razy po drodze pod nogami chłopaka parę schodów się obsunęło. Wtem cała przestrzeń zaczęła się wydawać… znacznie ostrzejsza, jakby wychodził z gęstej mgły.


Gdy przeszedł dalej, Quen ujrzał szerokie, wysokie korytarze obudowane metalem bądź podobnym materiałem. Po prawej stronie znajdowały się witryny na wielką halę laboratoryjną. Sprzęty, które zdawały się pokrywać niemal całe tamto pomieszczenie, pracowały. Chłopak dostrzegł też wózki pełne probówek, fiolek i innego technicznego ustrojstwa. Jedyne jednak, co mogło przyciągnąć jego uwagę, było coś w rodzaju przeszklonej trumny, która znajdowała się w lewym kącie tej sali. Jej zawartość świeciła i pulsowała łagodnym srebrzystym światłem. Coś z niej wzywało go do siebie. Tyle że nie znalazł w zasięgu oka żadnych drzwi. Od sali oddzielała go tylko tafla szkła.
Srebrne światło… Czy to… Cała seria bełtów uderzyła w szyby. Quen nie miał zamiaru cackać się w delikatność. Jak najszybciej chciał znaleźć się przy trumnie. Kiedy pierwszy bełt uderzył w szybę, tafla roztrzaskała się na piasek i inne mniejsze drobiny, zasypując podłoże sali. Chłopak podbiegł do trumny z obawą co może zastać w środku. Stając przed trumną, miał dziwne wrażenie, że… już kiedyś tkwił w niej. Po drugiej stronie ktoś… a raczej coś zareagowało. W kształcie przypominało kobietę, którą już widział parę razy w wizjach, i w istocie nią było. Dotknęła ona szkła, a ono się rozpłynęło, zalewając pomieszczenie falą światła. W normalnych warunkach Quen straciłby wzrok na dłuższą chwilę, ale tutaj nic mu się nie stało. Chuda kobieta o nienaturalnie bladej skórze i srebrzystych włosach wpatrywała się w chłopaka. Niebieskie oczy świdrowały osobę Quena przez dłuższą chwilę, jakby się upewniając, czy to właśnie on.
- Witaj, Quen - kobieta powstała z łoża z trudem. Zamknęła oczy, wstała na nogi, opierając się o swoje dotychczasowe legowisko. - Dobrze, że przybyłeś. Mam coś dla ciebie ważnego do przekazania.
- Witaj, Alice. - przywitał się z nią. - Słucham więc.
- Twoje ciało umiera, nie jest w stanie mnie dłużej utrzymywać - odparła kobieta. - Gdy ty umierasz, ja nie mogę istnieć. W tym momencie… jesteśmy gdzieś, jesteśmy rozdzielani, prawdopodobnie na zawsze. Więc zanim stąd odejdę, przekażę ci moją wiedzę i wspomnienia, na wypadek, gdybyś przeżył. Nie wiem, na ile się przydadzą w obecnym czasie, niemniej wiem, że zawsze lepiej jest zadziałać niż niczego nie zrobić, stać ze skrzyżowanymi rękami. A przeczuwam, że może w przyszłość dojść do o wiele gorszych wydarzeń niż ja pamiętam.
- Yyyy…. Eeee…. Aaaa…. Co kurwa?! - chłopak przyglądał się Alice z szeroko otwartymi oczami. - Jakie umieram? Jakie odchodzisz? Czemu ja o tym nic nie wiem?
- Nie jesteśmy tym samym, choć jesteśmy na razie w jednym ciele. Niemniej twoje ciało było od pewnego czasu przeciążone. Jakiś czas temu straciłeś przytomność, doszło do wstrząsu. Teraz znajdujemy się gdzieś i jesteśmy rozdzielani - odparła kobieta, która z chwili na chwilę traciła coraz więcej mocy. - Te macki, które chwilę temu widziałeś, to części mnie. Za niedługo mnie tu nie będzie, muszę ci przekazać więc, czym i skąd jestem, i co się podziało, że tutaj trafiłam. Odnośnie trzeciego przekażę ci tylko to, co ja wiem, nie będzie to wiedza pełna. Chcę, byś się skupił i wysłuchał. Później nie będzie takiej okazji.
- Ok. - latarki zbliżyły się do Alice. - To zaczynaj.
- Jestem bronią zapłonową, stworzono mnie na 66 Piętrze. Te uliczki, które widziałeś, to był jego fragment, ale całe Piętro jest w mniej więcej takim stanie od dawien dawna. To jedno z porzuconych Pięter, na którym nie funkcjonuje żadna administracja rankerów, więc nie funkcjonują też tam testy. Zaprojektowano mnie, by zniszczyć Yortseda, który w tym czasie opanował większość Wieży. Yortseda już spotkaliście, tę mroczną, złowrogą pokrakę ciemności. Miała zdolność do zarażania sobą innych i pożywania się shinso i strachem ofiary. Ponieważ zaczął sprawiać problemy, pewna grupa rankerów zebrała się i zaczęła pracować nad bronią. Niestety, ktoś nas zdradził, prace nie były ukończone nade mną, gdy doszło do napadu na laboratorium. Zabito większość rankerów, niemniej ktoś mnie rozłupał i w tym czasie wyrzucił do przeszłości. Nie wiem jednak, kto tego dokonał. Wiem jednak, że na laboratorium napadł m.in. V i sam Yortsed. W tym czasie - tak podejrzewam - że jeszcze zginęło coś z laboratorium, jeszcze jeden obiekt badawczy, nie wiem jednak, czym on był.
- Może to był Novem… - zastanawiał się na głos chłopak. - No cóż, przyszłość będzie dość ciekawa. Wiesz, kto przy tobie pracował?
- Aki. Foel, Makseth. Yunona. Xiliberth… Na razie tyle pamiętam. Nie byli to wszyscy. Jax pomagał dostarczyć co niektóre materiały, ale nie pracował on bezpośrednio nade mną.
- Aki poznałem. Jax z tego co słyszałem był w akademii, do której trafił Yortsed, reszty nie znam. Ale pewnie każdy z nich miał w sobie Yortseda. Będzie nieciekawie. Jeśli w ogóle przeżyję do tego czasu.
- Nie słyszałeś o Makseth’cie? - zdziwiła się Alice. - Jesteś latarnikiem. Dzięki Maksethowi istnieją latarnie… takie jakimi się obsługujesz.
- Nie słyszałem. Wiesz na niskich piętrach ukrywają przed nami wiele informacji. Dobra, coś jeszcze co powinienem wiedzieć?
- Nie mamy już wiele czasu - stwierdziła Alice. - Dam ci jeszcze jeden przedmiot i będę cię prosić, abyś uważał, z kim byś dzielił informacje, z którymi się z tobą podzielę. Wyciągnij rękę.
Chłopak spełnił prośbę dziewczyny.
- W informacje wprowadzę jedynie Ansarę. - zapewnił Quen.
- Ansara póki co też cierpi po obrażeniach od Novema - ostrzegła go Alice, a do rąk Quena wręczyła mały, srebrzysty klucz.


- Zostawię ci wspomnienia i wiedzę, niemniej nie wszystko będzie dostępne od razu. Będziesz musiał uzyskać wystarczająco mocy, aby niektóre zapieczętowane wiadomości odblokować. To też zabezpieczenie przed niektórymi rankerami, którzy byliby łasi na wydobycie informacji od ciebie.
- Tego ostatniego zdania nie musiałaś wymawiać. Nie dość, że umrę, to jeszcze mi mózg przebadają. Super. A tak poza tym, wiesz gdzie jesteśmy i jak tutaj trafiliśmy?
- Dokładniej gdzie jesteśmy, nie wiem. Tam gdzie trafiliśmy, też nie mogę wiedzieć. Mogę tylko przypuszczać.
- To podziel się ze mną swoimi przypuszczeniami. - poprosił ją chłopak.
- Nie mam już zbyt wiele czasu. Może jesteśmy w sali, gdzie mogą cię operować tymi ostrymi narzędziami… chyba. Nie lubię szpitali - westchnęła sobie, tak najzwyczajniej w świecie. - Podaj trzy rzeczy, o które chcesz się zapytać. Mój czas będzie się kończył. Od tej pory będziesz musiał sam lub z twoimi przyjaciółmi szukać odpowiedzi na pytania. - zapodała to szybko. Gdyby nie to, że wszystko to działo się w głowie Quena, chłopak miałby problem z rozkodowaniem słów nie ze względu na język, a ze względu na szybkość padania tychże słów. Prędkość można było dorównać do przybliżenia szybkości padania strzałów z broni laserowych. Jak Quen tak patrzył na Alice, to widział, jak na jego oczach “broń” rozpadała się na czynniki pierwsze. Teraz Alice nie posiadała już nóg, do kolan. Uda też zaczęły powoli niszczeć.
Quenowi nie podobała się sytuacja, w której znalazł się on i Alice. Szczególnie, że z pewnością mocno się przyczynił by zaistniała. Jednak czasu nie potrafił cofnąć. Jeszcze nie potrafił. Chłopak ze smutkiem przyglądał się jak współlokatorka jego umysłu znikała powoli. Trzy pytania… Musiał je szybko przemyśleć.
– Czy jest szansa… przywrócić cię do formy fizycznej? – padło pierwsze z nich.
Dziewczyna chwilę podumała. W końcu jednak odpowiedziała:
– Na obecną chwilę nie jesteś w stanie tego dokonać. Jesteś jeszcze dużo za słaby. Być może, gdy staniesz się silniejszy lub znajdziesz jakiś inny sposób uda ci się to osiągnąć. – z każdym wypowiedzianym słowem kobiety ubywało. Teraz była widoczna od pasa w górę.
– Czy uda mi się rozpoznawać istoty zarażone Yortsedem i Novemem? – padło drugie pytanie.
– Z Yortsedem nie będziesz miał większego problemu. Z tym drugim sama miałam problemy, jednak z czasem powinieneś sobie poradzić. Lepiej się kamufluje od Yortseda, ale miałeś z nim do czynienia i powinieneś przy odrobinie wysiłku dać radę rozpoznawać symptomy zarażenia równie dobrze. – Ciało poniżej piersi Alice rozpadło się w pył.
– Czy się kiedyś spotkamy jeszcze? – padło ostatnie pytanie. Pomimo, że miał trochę więcej kłopotów przez ich znajomość, to Quen polubił kobietę.
– Kto wie. Jeśli będziesz miał wystarczająco dużo szczęścia lub pecha spotkamy się. – przemawiała już tylko głowa. - Żegnaj Quen. Cieszę się, że cię poznałam. – zniknęła całkowicie.
– Żegnaj Alice.. – odparł latarnik, po czym poczuł, że jest wyrywany z tego „świata”. Razem z tym całym światem, co go dotychczas otaczał.
 
__________________
Dłuższy kontakt może zagrażać Twojemu zdrowiu lub życiu.
Toczę batalię z życiem. Nieobecny na długi czas.
Karmazyn jest offline