Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-08-2016, 02:57   #106
Tyaestyra
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację



Któż by się spodziewał, że polski ambasador potrafił doceniać uroki ogrodu, nawet tak nietypowego jak ogród Gilberta. A jednak, wszystkie zginające się w pas służki informowały pokornie, iż jego ekscelencja ambasador Sołłohub Dowojna (niektóre nawet potrafiły to wymówić!), przebywa w tej chwili ogrodzie. Tam więc musiała się udać by poprosić o przydzielenie jej do ochrony owego petit chevalier, który raz już uratował życie jej narzeczonego i jej własną cnotę (choć tą już straciła dwukrotnie).
Jakież było zaskoczenie, gdy okazało się że powodem zwiedzania ogrodów przez ambasadora była maman, szczebiocąca wesoło i stosująca znane hrabiance sztuczki z uwodzeniem. Te spojrzenia zza wachlarza, te uśmiechy, te urokliwe przekrzywianie głowy. Cały znany Marjolaine arsenał sztuczek! Czy tak powinna się zachowywać nobliwa wdowa?! Gdyby ją kumoszki z rodzinnych stron zobaczyły, to w mig rozpadłby się mit statecznej niewiasty- Antoniny Pelletier d’Niort.

Wróciła się kawałek, aby niespostrzeżenie wejść z powrotem na ścieżkę pozwalającą jej „przypadkiem zupełnie” napotkać na swej drodze maman i szlachcica. Ogród był wszak otwarty dla wszystkich do spacerowania, nie tylko dla subtelnie flirtującej ze sobą arystokracji, ale także dla samotnej panieneczki pogrążonej w myślach. Ponurych, od których powinna się uformować nad jej główną burzowa chmura.
Potarła lekko oczka, aby się zaczerwieniły i mogła nimi wzbudzić troskę w obojgu, nawet w Antoninie mogącej już przez tyle lat poznać się na sztuczkach z repertuaru swej córki. Jednak i ona nie mogła przejść obojętnie obok łez swej latorośli, non?

Idąc powoli, wręcz snując się pośród drzew i krzewów, hrabianeczka d'Niort to pantofelkiem smętnie kamyczek kopnęła, to bez entuzjazmu falbaneczkę na sukni poprawiła. Nie zapominała się, żeby od czasu do czasu cichutko pociągnąć noskiem w wyrazie swego wewnętrznego nieszczęścia. Zaś na „nagły” i całkiem „niespodziewany” widok Antoniny wraz z Juuseewem przyprawił ją o wyraźne zmieszanie. Rozejrzała się także w około, jak gdyby poszukiwała sposobu na szybką ucieczkę z ich oczu. Ale widząc, że na taką już jest o wiele zbyt późno, pośpiesznie paluszkami otarła swe oczy, a na wargach wymalowała uśmiech. Czarujący, lecz drżący, ulotny.

-Oh, maman, ambasadorze.. -dygnęła przed nimi z gracją, tak jak maman zawsze nauczała. Gestami oraz słowami próbowała odwrócić uwagę od swoich rozterek. A może raczej tym sposobem chciała je podkreślić? -Widzę, że wy także korzystacie z uroków ładnej pogody. Ogrody mojego narzeczonego są całkiem miłym miejscem na przechadzkę, non?

-Och… tak, bardzo pobudzające wyobraźnię. Zaskakująco mało francuskie.
- ocenił uprzejmie dyplomata, a Antonina spojrzała z troską na swą latorośl pytając czule.- Kochanie… czy coś się stało?
Tylko naprawdę czułe ucho, dostrzegłoby pod tą kołderką czułości, podejrzliwość.

-Ah, to.. -zaczerwienione oczka Marjolaine otworzyły się szeroko w zaskoczeniu i zmieszaniu na pytanie mateczki. Bo przecież tak bardzo się starała ukryć to swoje wewnętrzne rozdarcie, niepewność i strach przed bandytami wypełniającymi jej myśli za dnia, a koszmary po nocach. Zawahała się wyraźnie na powiedzeniem czegoś swymi drżącymi wargami, lecz koniec końców tylko machnęła ręką w powietrzu.
-To nic. Nieważne -pokręciła główką, wypowiadając te niepozorne i magiczne słowa. Sekret. Córka Antoniny musiała ukrywać jakiś bolesny sekret, który może.. może mógł otworzyć nowe sposoby na zerwanie zaręczyn z tym barbarzyńcą!

Panieneczka rozłożyła zdobiony wachlarz, by za nim ukryć skromnie swoją słabość przed czujnym okiem mateczki. Zwróciła się także do ambasadora, w daremnej próbie zmiany tematy -Mój Gilbert także nie jest bardzo francuski, nie nosi przecież ani peruk, ani pończoch i pantofelków, jak większość francuskich arystokratów. Zatem ogród jest równie dziki, co jego właściciel, non?

-Zapewne dlatego my nie mamy zbyt wielu takich ogrodów. Za to dużo dzikich lasów i pradawnych puszcz, gdzie można znaleźć drzewa wielkie jak domy, a nawet jak całe dworki.
- stwierdził uprzejmie dyplomata,a maman, zgodnie z przewidywaniami Marjolaine, chwyciła przynętę.- Moja droga, coś wyraźnie cię gnębi. Chcesz o tym porozmawiać na osobności? I wyżalić się matce?

-Non, to.. nic co musiałabym ukrywać przed naszym gościem
-mruknęła hrabianeczka słabym głosikiem, jak gdyby jeszcze jakaś jej część nie była przekonana decyzją podzielenia się z kimś swymi problemami. Przestąpiła z nóżki na nóżkę, a drobne kamyczki zachrzęściły pod jej obcasikami.
- Po prostu.. boję się, maman. Paryż i jego okolice są teraz tak niebezpieczne, strachem napełnia mnie sama myśl o podróżowaniu karocą przez tutejsze lasy. Ciągle ostatnio słyszy się o szlachcicach napadniętych przez bandytów w swych własnych powozach, lub nawet.. nawet we własnych posiadłościach! - rozejrzała się bojaźliwie po niewinnie wyglądającym ogrodzie, jak gdyby spodziewała się od razu dostrzec czyhających na nią bandytów -A ja nawet nie mogę teraz wymagać od Gilberta, by mnie chronił na każdym kroku. Przecież już co dopiero stanął w mojej obronie i prawie zgin.. prawie.. on..
Głosik jej zamarł w krtani. Świadoma prezentowanej przez siebie słabości, a co za tym idzie – zawstydzona nią, pośpiesznie schowała za wachlarzem swe szklące się oczka.

-Jestem pewien, że straże zamkowe spełnią swe zadanie mademoiselle i ochronią cię przed wrogami czającymi się za murami zamku, jak i…- nagle dyplomata zamilkł. Zapewne doszły go plotki o przygodzie hrabianki podczas podróży.-... jeszcze raz, przykro mi z powodu tak niefortunnej napaści jaką mój podwładny ośmielił się uczynić.

-Ale monsieur..
-zaczęła Marjolaine nieśmiało, wcale nie czując się uspokojoną zapewnieniami ambasadora o tutejszych strażnikach -Nie mogę przecież być jak jakaś księżniczka, zamknięta cały czas za bezpiecznymi murami zamku. Może jeszcze w najwyższej wieży? -uśmiechnęła się smętnie na swoją propozycję, po czym koniuszkami palców z delikatnością przetarła kącik oczka, nie pozwalając spłynąć po policzku choćby pojedynczej łezce -Nie mogłabym nawet powiedzieć Gilbertowi o moim strachu.. on.. on musi teraz leżeć i odpoczywać, a nie zamartwiać się o mnie..

- Ponoć już czuje się lepiej.. niestety…
- wyrwało się maman, co szybko zamaskowała przesadną troską.- Niestety nie dość szybko, może lepiej by się czuł bliżej Paryża i paryskich medyków?
- Oczywistym jest, że nie wypada zamykać tak ślicznej przedstawicielki arystokracji francuskiej.
- zgodził się z nią poseł.- A gdzieś planujesz wyjechać mademoiselle, może użyczyć ci…
-Tego petit chevaliera, który już raz poratował mnie i mojego narzeczonego?
-wcięła się Marjolaine gwałtownie, nie tyle ze swoją sugestią, co.. świętym przekonaniem, że właśnie tego rycerza planował jej zaproponować ambasadora -Oh, nie miałabym śmiałości nawet o niego prosić, chociaż przyznaję, byłby idealny -zaświergotała zza wachlarza, onieśmielona takim pomysłem -Ja czułabym się o wiele bezpieczniejsza i Gilbert byłby spokojniejszy, że oddaje swój największy skarb w ręce kogoś tak dzielnego i szlachetnego.

-Ouuui…
-rzekł wzięty z zaskoczenia ambasador, wtrącając od razu “ale”.- … acz jest to szlachcic, który z własnej woli towarzyszy mi w tej podróży pomagając w misji dyplomatycznej. Wolny człek. Z tego powodu on sam musiałby się zgodzić na bycie aniołek stróżem panienki.

-Oczywiście. Przecież nie mogłabym go do tego zmusić, prawda? -niewinne pytanie, a jednak w słodkim jak miód uśmiechu hrabianeczki było coś pozwalającego myśleć, że pomysł zmuszenia szlachcica do bycia jej rycerzem wcale nie był jej taki odległy. Nie byłoby to może wymuszenie siłą, ale dużą ilością kobiecego czaru, dziewczęcej słabości i smutnych oczek przyprawiających o drgnienie męskiego serca.
Z cichym trzaskiem zamknęła wachlarz, po czym z lekkością stuknęła nim o wnętrze swej otwartej dłoni, dodając z wdzięcznością -To doprawdy cudowny pomysł, monsieur.

- A teraz kochanie, może oprowadzisz nas po tym ogrodzie?
- zapytała przymilnie maman z miną mówiącą dokładnie coś odwrotnego niż jej słowa.- Mam bowiem wrażenie, że możemy się w nim zgubić.

-Ależ maman, chyba powinnam iść odnaleźć petit chevaliera, aby powiadomić go o radości zostania moim osobistym strażnikiem, non?
-odparła pytaniem Marjolaine, której wcale nie cieszyła myśl o spędzaniu wspólnego czasu z mateczką kokietującą ambasadora, niczym młoda i figlarna panieneczka. Jej córka czułaby się co najmniej niezręcznie mając przed oczami taki widok.
-I jestem przekonana, że zgubienie się w takim towarzystwie pośród dzikości tego ogrodu, wcale nie byłoby nieprzyjemne. Raczej ekscytujące, niczym przygoda. Chociaż wątpię, aby nawet tutaj można było spotkać jednego z tych wielkich niedźwiedzi z Twego kraju, monsieur -jakaś zmiana nastąpiła w hrabianeczne, niebywała wręcz. Wcześniej zapłakana i zastraszona, teraz uśmiechała się wesoło, jednocześnie rzucając przy tym lekko karcące spojrzenia swojej mateczce zapatrzonej w tego wąsacza. Jakże się odwróciły ich role - Ale za to mój narzeczony posiada niezwykłą kolekcję drapieżnych ptaszysk wartą zobaczenia. Na pewno usłyszycie je już z daleka.

-Tak, piękne ptaki nieprawdaż?
- tyle zdołał powiedzieć ambasador, zanim Antonina oddaliła się z nim od hrabianki, która wszak miała ważniejsze sprawy na głowie. Takie na przykład jak odnalezienie owego petit chevalier.

Gdzie on przebywał? Gdzie go szukać?





***





Musiała przemierzyć kilkanaście korytarzy i przepytać kilkunastu strażników i służących nim wreszcie znalazła swego obrońcę, na niedużym dziedzińcu przy starej niedziałającej już fontannie.




Ze znajdujących się na piętrze arkad Marjolaine dostrzegła swego petit chevaliera. Przechadzał się w tym swoim dziwacznym stroju, który nosili niemal wszyscy członkowie polskiego poselstwa.




Zanim jednak hrabianka zdołała go zawołać, szlachcic został zaatakowany!
Z trzech stron ruszyli ku niemu polscy szlachcice z wyciągniętymi pałaszami! Ostra stal błysnęła w słońcu, a hrabiance zaparło dech w piersiach ze strachu.

Bandyci!” - krzyczały w przerażeniu myśli Marjolaine, kiedy zadziwiająco szybko czmychnęła za najbliższą kolumną.
Bandyci, tutaj! W samym sercu zamczyska jej narzeczonego! Na dodatek przebrani za szlachciców z poselstwa! Czemuż nikt tego nie zauważył!? Krąg musiał się dowiedzieć o całej wiedzy skrywanej przez panieneczkę, i nasłali tych.. tych zbójów, aby uciszyli na zawsze jej śliczne usteczka. Nie było żadnego innego wytłumaczenia dla tego ataku!

Patrzyła skulona na tę walkę. Trzech na jednego. I znów te krzywe pałasze, jakże zdradzieckie, jakże mordercze. Fechtunek nimi był przerażającym widowiskiem. Nie było w nim tańca typowego dla szpad i rapierów. To co widziała przed sobą panienka, było drapieżne w swej naturze. Ostrza zaciekle przecinały powietrze, cięły po łukach, zmieniały pozycję atakując w sposób nieprzewidywalny. Hrabianka nie potrafiła nadążyć za tymi uderzeniami wypełniające hałasem zderzającej się ze sobą stali cały dziedziniec.
W środku tego całego harmideru jej petit chevalier, tańczył niczym mały baletmistrz. Przeciwnym zrządzeniem losu i arcydiablą zwinnością, schodził z toru każdego z ostrzy lub odbijał je swym krzywym pałaszem. Nagle podbił w górę wrogi oręż i cięty został jeden z jego przeciwników.

Kryjąc się za kolumienką hrabianka nie dostrzegła na jego koszuli rosnącego szkarłatnego kwiatu. Czy nie powinien być ranny, umierający? Wyglądał jakby nie stała mu się żadna krzywda.
A jednak już nie atakował, zamiast tego zachowywał się jakby był widzem jakiegoś spektaklu i raźnymi okrzykami, których Marjolaine nie rozumiała, dopingował swojego faworyta w tej walce.
Co się właściwie tam wyrabiało na jej oczach?! To co z początku wyglądało jak zasadzka bandytów zastawiona na nieświadomego niczego szlachcica, teraz.. w jakiś niewytłumaczalny sposób przestało sprawiać tak straszne wrażenia. Ponad trzaskami stali roznosiły się męskie śmiechy i krzyki, które wcale nie brzmiały jak bojowe zachęcanie do mordu. Chociaż kto wiedział, w tym ich barbarzyńskich języku nawet miłosne wyznania musiały okrutnie brzmieć, jak zwierzęce wrzaski o dominacje.

Uniosła się odrobinę, aby mieć lepszy widok na rozciągający się w dole dziedziniec. Chyba.. chyba żaden z nich nie interesował się hrabianką d'Niort, nie poszukiwał jej, nie pragnął jej porwać. Było to zarówno mocno pocieszające, co i.. drażniące. Marjolaine była przyzwyczajona do odgrywania roli najcenniejszego skarbu w swoim dworku i tym zamku.

Wstała prostując się dumnie, jak gdyby przed chwilą wcale nie kuliła się w przerażeniu za kolumienką. Była teraz Panią na zamku i tak też powinna się zachowywać.

-Co tu się dzieje, messieurs? -zawołała z góry, siląc się teraz na opanowanie i władczość.

Przerwali walkę, zarówno “napastnicy” jak i “napadnięty”, który jako jedyny mówił po francusku… dukał po francusku gwoli ścisłości. Skłonili się hrabiance z szacunkiem, po czym petit chevalier zaczął tłumaczyć.
-Bo my “waćpanno” ćwiczyli …” jak to będzie w tym pudrowanym języku?”...a tak myśmy… no… fechtowali? - zapytał dla upewnienia - Rycerz “waćpanno” musi się w boju “udosko”... lepszym się stawać, co by…- i dalsza wypowiedź utonęła w polsko-francuskim zlepku słów, którego Marjolaine zrozumieć nie mogła. Coś tam było o ojczyźnie, o zasadzkach losu. Koniec końców sama musiała się domyśleć z jego słów i tego co widziała, iż rycerz polski ćwiczył się w walce, a że był najlepszym fechmistrzem wśród obrońców ambasadora, toteż pojedynczy przeciwnik nie był dla niego wyzwaniem.- “Przeto ” to właśnie trzech mych “towarzyszy” przeciw mnie staje, aby moja ręka “nie zardzewiała”...eee… nie zapomniała jak wrogów “siekać”... zabić.

-Przestraszyliście mnie. Już myślałam, że to bandyci wdarli się do zamku mego narzeczonego -odparła przykładając dłoń do gorseciku sukni w miejscu, gdzie głęboko pod spodem ukrywało się jej trzepoczące ze strachu serduszko. Potem jednak nachyliła się i oparła o balustradę arkad, mówiąc -Ale dobrze się złożyło. Właśnie Ciebie szukałam, monsieur.
- To… zasz-czyt, tak? Zaszczyt zwrócić na siebie twą uffagę “waćpanno”.
-rzekł petit chevalier kłaniając się nisko.- F czym mogę panience ...ten tego… pomóc?

-To.. bardzo delikatna i osobista sprawa, monsieur
-mruknęła opuszczając spojrzenie w zmieszaniu. Paluszkami z lekkością tańcując po balustradzie, ruszyła ku schodom prowadzącym na dół. Nieśpiesznie, bo i dając mężczyznom tym kilka chwil na zniknięcie, pozostawienie jej samej z petit chevalierem.
Gdy już zeszła owi przyjaciele szlachcica odchodzili z dziedzińca, a on sam wydawał się być zafrapowany jej słowami.
- Delikatna? Ja prosty żołnierz “waćpanno”. Mnie “szablą” machać w bitwie… nie zajmować się “niewieścimi” delikatnymi sprawami.- rzekł speszony cicho. - Intrygi “niewieście” nie na moją “czuprynę”.

-Bez obaw, monsieur. Delikatność mej sprawy nie przekreśla machania.. tym.. -niecierpliwe machnięcie ręki zwieńczyło wypowiedź hrabianeczki, która ani nie pamiętała nazwy tego dziwacznego miecza, ani tym bardziej nie zamierzała wykręcać swego języka, aby je wymówić.
-Przyznaję to z bólem, lecz moja ukochana Francja nie jest teraz bezpiecznym miejscem, w szczególności jej serce w Paryżu. Cały czas słyszę pogłoski o bandytach napadających na szlachciców podróżujących w karocach lub odpoczywających w swych własnych posiadłościach. I nawet ja.. ah..-westchnęła ze smutkiem, jak gdyby samo wspomnienie nadal napawało ją przerażeniem i drżeniem -Nawet ja padłam ofiarą takiego ataku łotrów, monsieur..

-To straszne kiedyż się to “waćpannie” “przytrafił...” zdarzył się ten okrutny wypadek? Gdzież są ci “zbóje”... eee bandyci? Czy aby właściwie ukarani za swą “niegodziw”... podłość… eee… napad?
- zapytał z troską i oburzeniem w głosie szlachcic.- Czyż nie należało zgłosić tego...hmm… “staroście grodowemu”?

-To było.. jednego z ostatnich wieczorów, kiedy byłam poza posiadłością mojego narzeczonego
-odparła Marjolaine nie rozumiejąc ostatniego pytania szlachcica, a co za tym idzie, postanawiając je elegancko zignorować. Ignorancja była doprawdy zbawieniem wśród arystokracji, a przecież szlachcic nie był na tyle śmiały, aby zwrócić jej na to uwagę.
-Miałam oczywiście ze sobą strażników, lecz i tak.. zmuszona byłam do własnoręcznej obrony mego życia.. -przymknęła oczy, próbując w ciemnościach odnaleźć ukojenie i zapomnienie twarzy tamtego bandyty, któremu sama przecież zadała ból. Ale należało mu się. Nie powinien napadać na hrabiankę d'Niort -Ah, jakże to było straszne, monsieur. Ci bandyci nadal nawiedzają mnie w koszmarach, ale przecież nie mogę wymagać, aby Gilbert chronił mnie na każdym kroku, non? Już raz został ranny w mojej obronie..

-Oui, “gracko stawał” w boju z Jaromirem Kossowskim, choć przegrał
- zaczął z entuzjazmem jej przyszły obrońca, ale zamilkł speszony zdając sobie sprawę, że wspominanie niedoszłego porwania hrabianki, jest nietaktem w jej towarzystwie. Petit chevalier może był i mistrzem “szabliska”, ale w starciach z płcią piękną najwyraźniej doświadczenia nie miał.

-Oui, przegrał. Tyle było krwi, ja.. wtedy myślałam.. że on.. on.. -znów Marjolaine zabrakło słów na wspomnienie tamtego straszliwego wieczoru. Dobrze pamiętała swój paraliżujący strach o Satyra, nie musiała nawet teraz grać przed szlachcicem, aby ukazać swe przygnębienie i rozdarcie.
Noskiem cichutko pociągnęła, a i paluszkami musnęła kąciki swych oczu, z zawstydzeniem ścierając z nich pierwsze błyśnięcia łez. Odetchnęła potem głębiej, nieco drżąco, w próbie uspokojenia się i pozbierania swych myśli.

-Ambasador posłyszał moje smutki i zaproponował.. Ciebie, monsieur, na mego osobistego rycerza w tych niebezpiecznych dniach -czerwone kwiaty rumieńców wstąpiły na policzki panienki, a głos zniżył się do szeptu -Ale ja oczywiście nie miałabym śmiałości prosić o coś takiego..

-Skoro sam ambasador zaproponował.
- szlachcic się wyraźnie wahał nie bardzo wiedząc co odpowiedzieć dziewczęciu.- Nie chciałbym się “waćpannie” narzucać.

-To nie byłoby narzucanie się, jedynie dbanie o me bezpieczeństwo, kiedy mój drogi Gilbert nie może. Machanie tą szsz.. ma.. ah, tym mieczem
-główką skinęła w kierunku broni mężczyzny, w dalszym ciągu nie czując się na siłach, aby wykręcać swój język na słowach jego ojczystego języka.
- Ale nie mogłabym nikogo zmuszać do bycia mym rycerzem. Ambasador powiedział, że to do Ciebie należy ostateczna decyzja, monsieur, czy zechciałbyś chronić narzeczoną swego gospodarza przed bandytami -uniosła błękitne oczęta ku niemu i uśmiechnęła się przy tym czarująco, ale też i smutno, jak gdyby dźwigała na swych delikatnych barkach tak wiele trosk -Już i tak masz mą dozgonną wdzięczność za tamten ratunek.

-Skoro ambasador pozwolił… to… jakie będą me “obowiązki” eee zadania? W tym zamku raczej bezpieczna jesteś od bandytów.
- rozejrzał się dookoła jakby potwierdzając swą teorię.- Gdzieś wybierasz się “waćpanno”? Dziś? Jutro?

-Bez obaw, monsieur, nie planuję często opuszczać zamku. Jednak gdybym miała kaprys przejażdżki do Paryża, to towarzyszyłbyś mi i chronił przed bandytami, non?
-twarzyczka Marjolaine wyraźnie pojaśniała, kiedy szlachcic uwolnił ją od tej kolejnej troski.
Uśmiechnęła się szczęśliwie -Podobno dawniej słuszną była w takiej chwili olbrzymia ceremonia, po której dopiero mężczyzna stawał się rycerzem. Ja jednak nie jestem królową, więc zrobimy to o wiele mniej oficjalnie, monsieur -nachyliła się ku niemu, a potem wykorzystała element zaskoczenia, by złożyć delikatny pocałunek na jego lewym policzki. Całą swą „ceremonię” zakończyła radosnym przyklaśnięciem oraz okrzykiem -Voila!

- Doprawdy “waćpanno”... to “wielce”.. - język tak mu się zaplątał jak lico pokraśniało. Coś tam zaszeleścił w tym jego dziwnym języku, z czego hrabianka wiele nie zrozumiała. Acz patrząc na jego minę z satysfakcją w serduszku zrozumiała jedno. Okręciła sobie petit chevaliera wokół małego paluszka równie łatwo co Rolanda.
Tylko jakimś cudem z Maurem jej ta sztuka nie wychodziła.
 
Tyaestyra jest offline