Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-09-2016, 09:43   #34
Zombianna
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację



“Pan jest mym światłem i moim zbawieniem: Kogóż bać się będę? Pan jest obrońcą mego życia: Kogóż mam się lękać? Gdy nacierają na mnie złoczyńcy, Aby pożreć ciało moje - Są oni moimi wrogami i nieprzyjaciółmi - Potkną się i upadną. Choćby rozbili przeciwko mnie obozy, Nie ulęknie się serce moje, Choćby wojna wybuchła przeciw mnie, Nawet wtedy będę ufał. O jedno prosiłem Pana, o to zabiegam: Abym mógł mieszkać w domu Pana przez wszystkie dni życia mego By oglądać piękno Pana i by odwiedzać świątynię jego. Bo skryje mię w dzień niedoli w szałasie swoim, Schowa mnie w ukryciu namiotu swego, Postawi mnie wysoko na skale. Teraz wznosi się głowa moja Nad nieprzyjaciółmi, którzy mnie otaczają. W namiocie jego będę składał ofiary przy okrzykach radości, Będę śpiewać i wysławiać Pana. Słuchaj, Panie, głosu mego, gdy wołam, I zmiłuj się nade mną, i wysłuchaj mnie! Z natchnienia twego mówi serce moje: "Szukajcie oblicza mego!" Przeto oblicza twego szukam, Panie. Nie odwracaj swej twarzy ode mnie, nie odwracaj się od swego sługi w gniewie: bądź moją pomocą, nie porzuć mnie, oraz, o Boże mój Zbawicielu, nie przeocz mnie. Choćby ojciec i matka mnie opuścili, Pan jednak mnie przygarnie. Naucz mnie, Panie, drogi swojej I prowadź mnie ścieżką prostą z powodu wrogów moich! Nie wydaj mnie na pastwę wrogów moich, Bo fałszywi świadkowie powstają przeciwko mnie i dyszą gwałtem! Ja jednak wierzę, że ujrzę dobroć Pana W krainie żyjących. Miej nadzieję w Panu! Bądź mężny i niech serce twoje będzie niezłomne! Miej nadzieję w Panu! "
Psalm 27






SANDERS


“Wyrwać się szponom samej śmierci”
brzmiało zajebiście: z polotem i odpowiednim pierdolnięciem. Bez dwóch zdań podobny tekst nadawał się na dobry początek barowej opowieści - rzucony nonszalanckim tonem znak krawędzi kufla z pewnością przykuje uwagę… w sumie całe to popieprzone zamieszanie nadawało się na niezłą opowieść. Problem polegał na tym, że aby ją opowiedzieć, Sanders musiał przeżyć. Tutaj zaczynały się schody, jak w życiu. Nic nigdy nie mogło iść prosto i bez zbędnych komplikacji, serwując człowiekowi najłatwiejsze rozwiązania prosto na srebrnej tacy…

Aktualnej scenerii daleko było do barowego wnętrza, ba! Wystrojem plasowało się dokładnie na przeciwległym krańcu osi tolerancji… tyle, że poraniony, złapany w pułapkę człowiek nie miał za wiele do gadania, ani komu złożyć zażalenia.

Szczyl przed nim zniknął gdzieś w ciemności, pozostawiając po sobie raptem odgłos uderzających o metalowe ściany szybu kończyn. Widać zachował resztki instynktu przetrwania, woląc uciekać, zamiast wdawać w bezsensowne z punktu widzenia niewyrośniętego gnoja, potyczki.
Dobrze chociaż, że zanim się zmył, posklejał starszego mężczyznę i nafaszerował czymś, co przynajmniej chwilowo pozwalało się skupić i odegnać widmo krążącego w ciele zakażenia.

W wąskim, ciasnym tunelu czuł się niczym w pułapce. Brakowało mu pola manewru, możliwości ucieczki, broni. Tlen też się powoli kończyć, przez co jego oddech stał się ciężki, rzężący. Łapał z wysiłkiem kolejne rozpaczliwe hausty, waląc na oślep nożem i ze wszystkich sił próbując odczołgać się poza zasięg pary olbrzymich łap, które młóciły okolicę, szukając czegokolwiek, co da się złapać, urwać, zmiażdżyć, rozerwać - najlepiej fragment Sandersa.

Słyszał syk i powarkiwanie, za każdym razem, gdy stalowe ostrze trafiało w którąś z rąk i przebijało przez pancerz łusek. Ilekroć się to udało, w tropicielu odżywała nadzieja, zyskiwał te parę sekund na pokonanie kolejnego łokcia trasy. W którymś momencie szarpnął nogawką, ortalionowe spodnie poddały się z jękiem dartej materii, zostawiając w dłoni przeciwnika spory ochłap buro czarnej, mokrej od wody i krwi tkaniny.

Znów krwawił, ostatnio żadna nowość. Krwawił, sapał i pełzał na brzuchu poprzez wąską, metalową rurę… znaczy próbował pełzać. Przeszkadzał mu taki jeden skurwiel, prujący ściany i powietrze szponami długości sporego noża.
Zatrzymał się dokumentnie, gdy coś złapało go w końcu za kostkę lewej nogi, prawie ją miażdżąc, a w eterze rozległ się tryumfalny syk, niesiony echem po całej tubie systemu wentylacyjnego.




ABIGAIL


Spokojnie, krok po kroku i nic na szybko. Opanowanie, skupienie na pracy - teraz tylko to się liczyło. Działanie wedle woli i rozkazów Burris’a, powolne i żmudne kupowanie jego zaufania. Oraz leżący tuż obok Ryan człowiek, oddychający coraz słabiej, nieprzytomny. Zastrzyk zadziałał jak powinien, razem z bólem odbierając także świadomość… ale to dobrze, bardzo dobrze. Przynajmniej ranny nie rzucał się podczas opatrywania.
- Spoko - rozległo się za jej plecami. Głos należał do strażniczki, wyczuwała w nim coś pośredniego między zmęczeniem, a rozbawieniem. Fakt, bieganie w samych skarpetach podczas gdy cała reszta oddziału stukała o obrzydliwe płytki podłogowe ciężkimi buciorami… nawet ten drobny, nieistotny z pozoru fragment rzeczywistości pokazywał wyższość najemnych nad dręczoną przez amnezję blondynką.

Mała, bezbronna, bez kondycji i do tego jeszcze wybitnie podejrzana - Abigail nie rysowała się przed ich oczami w wybitnie dobrym świetle, lecz by to zmienić potrzebowała czasu oraz szansy na przekonanie ich o dobrych intencjach. Zwłaszcza tego jednego, chowającego wściekłość pod maską pozornego opanowania. Zniknęli za metalową zaporą moze dziesięć-piętnaście minut temu i od tego momentu panowała podejrzana cisza. Nikt nie krzyczał, nie strzelał. Brakło odgłosów bieganiny i szurających po ścianach szponów. Chaosu jaki jeszcze chwilę temu stał się udziałem ludzkiej masy, przemierzającej pospiesznie korytarz wraz z hukiem karabinowych salw.

Ze swojego miejsca blondynka nie słyszała żadnych dobiegających zza drzwi odgłosów, zresztą pewno i tak niezbyt wyszłaby jej ich identyfikacja. Za to Dana co parę minut podnosiła czujnie głowę, obracając twarz to w kierunku potężnych wrót, to obdarzając uważnym spojrzeniem mniej spektakularne drzwi po drugiej stronie śluzy. Większość czasu poświęcała jednak pilnowaniu jeńców, a także uważnemu przyglądaniu się medykowi przy pracy. Jeśli coś zwracało jej uwagę, nie dzieliła się spostrzeżeniami, zajęta swoją pracą.

Tak samo jak Ryan. Wpierw zdjęła z torsu rannego wierzchnią warstwę ubrań, przemyła rozcięcie, upchnęła co dało się upchnąć i zaszyła ostrożnie kilka warstw tkanek. Na chwilę obecną wystarczyło, jednak aby koleś przeżył, potrzebował antybiotyków w dużej ilości.
Po kolei… otrzewna, mięśnie…
Ręce pracowały same, mechanicznie bez udziału mózgu. Rutyna, sekwencja zakodowanych w mięśniach odruchów… robiła to setki razy.
Setki… razy...

Naraz ciałem kobiety wstrząsnął dreszcz, do gardła podjechała fala mdłości. Obraz zafalował, a sceneria zmieniła w mgnieniu oka. Oświetlony pojedynczą sufitową lampą pomieszczenie śluzy zmieniło się na sterylną sale operacyjną. Tylko ręce pozostały te same - drobne, pewnie trzymające chirurgiczne narzędzia. Zamiast Sony’ego stał stół, rzęsiście oświetlony od góry ostrym, białym blaskiem. Na nim zaś leżał mężczyzna, przykryty białym prześcieradłem, wciąż czystym i niesplamionym krwią. Stan ten trwał krótko.

Ręce Ryan zjechały w dół, czubek skalpela zagłębił w odsłoniętym kwadracie skóry, przecinając ją w okolicach kręgosłupa na odcinku lędźwiowym. Wpierw delikatnie, pieszczotliwie wręcz, ostrze sunęło wzdłuż miękkiej tkanki nad kręgami.

- Mówiłaś że jak się nazywa? Znasz go dobrze? - spokojny sopran zadał pytanie gdzieś zza jej pleców, podając kleszcze. Blondynka wyczuwała w pozornie luźnym stwierdzeniu podtekst. O wiele prościej pracować na nieznajomych, niż na bliskich ludziach. Druga opcja rodziłą komplikacje. Nikt nie lubił komplikacji.

- Lennox, składałam go parę razy. Często obrywał, taką miał fuchę - usłyszała własną odpowiedź, bardziej pochłonięta krojeniem niż chęcią przedłużania dyskusji. Czekało ją tyle pracy, przecież właśnie po to ich tu ściągnęła...

Blask zniknął, wróciła ciemność i smród zatęchłej piwnicy.
- Co ty kurwa robisz, zasnęłaś? - słowa najemniczki wyrwały skutecznie z zadumy, świat ponownie zawirował gdy z sapnięciem zdziwienia mózg medyczki na powrót wylądował w jej ciele. Zorientowała się, że klęczy bez ruchu na podłodze, ściskając drżącymi dłońmi materiał spodni w okolicach swoich kolan.



 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline