Pstrąg na plaży
W drewnianej budce zwisały ryby powieszone za ogony. Za nimi skrywała się znudzona gruba kobieta. Wszechobecny smród ryb. Czego można było się spodziewać w wiosce nad wodą. Większość tutejszych wieśniaków utrzymywało się z rybactwa. Z drugiej strony oznaczało to, że ryba była zawsze świeża. Tym razem był to pstrąg, na którego właśnie trysnął deszcz kwaśnego soku z cytryny. Po chwili rozpuszczały się w nim grube kryształki soli. Na drewnianej desce obok ryby leżało świeże pieczywo. Wszystko za chwilę miało znaleźć się w żołądku chuderlawego chłopaka przepite gorzkim browarem.
Ruppert od jakiegoś czasu szlajał się z wioski do wioski eksplorując kulinarne wynalazki. Nie do końca wiedział co ma ze sobą zrobić od kiedy banda rębajłów, z którą się tułał, pozabijała się nawzajem po pijaku. Chłopak jako jedyny uszedł z życiem. Podczas bijatyk on nigdy się nie liczył, bo kto by zwracał sobie głowę tym chuchrem. Zresztą Ruppert też się nie kwapił do żadnej potyczki, szczególnie gdy w ruch szły noże. Ale to już przeszłość. Teraz siedział nad brzegiem morza, wpatrywał się w horyzont i delektował się posiłkiem.
Ubrany był w porządną skórną zbroję a na plecach nosił plecak finezyjnie obwiązany linami. Przywiązane do niego były koc, bukłak, rękawice i sam Ruppert. Bystre oko dostrzegłoby też, że pod plecakiem, jest przypięta do pasa od spodni pochwa a w niej ukryte jest ostrze krótkiego miecza. Znoszone skórzane buty deptały właśnie wilgotny piasek. Nagle obok nich spadła deska a z niej niedokończona ryba.
Jedzenie wypadło chłopakowi z rąk gdy jego oczom na horyzoncie pojawiła się ogromna ściana wody sunącą wprost na niego. Potem wszystko jakby działo się w ułamkach sekundy. Serce zaczęło bić w szaleńczym rytmie a Ruppert biegł i biegł w szaleńczym tempie. Instynkt kazał mu biec gdzie pieprz rośnie. Adrenalina nadała mu nadludzkiego tępa. Jednak to nie pomogło. Ściana wody spadła na niego porywając go w szaleńczy wir...