Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-09-2016, 21:35   #10
-2-
 
Reputacja: 1 -2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie
Równocześnie, w caernie…
Drogę na do serca terytorium stada przebył Volund sam. Pogrążony w myślach nie słyszał wołania Elin i nim się zorientował, że samotnie kroczy było już za późno.
Tymczasem sam caern niewiele się zmienił od ich ostatniej wizyty z Gudrunn. Pole nadal zasłane było resztkami, wokół czuć było jakąś wyrwę nie jeno w rzeczywistości ale i w energii.
Pogrobiec stanął na skraju lasu, dumając ile razy jeszcze na to skalane miejsce przyjść mu trzeba będzie. Cisza wokół uderzała jak młotem, bo nawet dzikie zwierzęta nie chciały podejść za blisko zbezczeszczonej polany.
Kolejny raz przemierzany szlak zdawał się być jedną ze ścieżek samego przeznaczenia. Jak w sadze po trzykroć przyszło berserkerowi kroczyć tą samą ścieżką. Raz gnał nią napędzany mistycznym lękiem, raz poszukując grozy a odnalazłszy cud. Nareszcie czas był by udać się po zrozumienie.
Zrozumienie, dlaczego za każdym jednym razem afterganger przybywał w coraz wyższym stanie fizycznej degradacji. I dlaczego pomimo postępującego skażenia duchem był spokojniejszy, gdy umysł jego osiągnął klarowność narzuconą przez brutalność tego, co się z nim działo. Dźwięk łamanych gałęzi i kroki na ściółce niósł się jak przed żywym wędrowcem, choć nagie, umarłe ciało widziane z daleka przywodziło na myśl raczej marę. Ułudę, że las jest wciąż pusty, że tylko nosi ślady nigdy nie opisanych wydarzeń, jakie miały w nim miejsce.
Wszystko to nie miało znaczenia dla umysłu berserkera, ochłodzonego przez katharsis. Boć ten, wbrew swej kulturze wychowany został przez ortodoksyjnych mnichów i gdy ciało skażone było dążeniem do obumarcia i uwiądu, to umysł rozpalony był potrzebą zrozumienia.
Bolesny był to stan. Znaczący, że nie tylko męstwo i czyny godne chwały potrafią ochronić przyszłość wojownika, lecz czasem potrzebna jest również wiedza. A wiedza... zazwyczaj była bolesna.
Czas był równie nieznaczący jak okoliczności, gdy umarły podążał do serca caernu. Miejsca, gdzie przegrał walkę z bardziej udręczonym wrogiem…? Przeciwnikiem...
Volva mogła dać lupinowi spokój błaganiem do bogów, lecz Pogrobcowi nie mógł pomóc nikt poza nim samym. Tak przynajmniej wierzył, przybywając na miejsce kręgu, z którego demon oswobodził ich dzieło. Kręgu równie dla niego samego ważnego, jak ostatni doczesny szczątek bestii.
Rozglądał się za dowodami, wskazówkami, czymkolwiek co ukojenie mogłoby przynieść jego skołatanym myślom. Wypalony w ziemi ślad niedawnej pułapki powstrzymującej monstrum jaskrawo odcinał się od reszty polany. Wokół wydeptane ślady skalda wciąż widoczne były. Krąg jednak nie raził mocą już teraz. Jedynie ślad ciemny pozostawiły na ziemi wydarzenia niedawne.
Spostrzegłszy krąg, berserker bez emocji w martwych oczach obszedł go aż zaszedł do miejsca gdzie lupina opadł… we własnej nieludzkiej postaci. Przykucnął przy wydeptanej, niedawno jeszcze zalanej ciemną posoką trawie szukając… twarzy. Skóry twarzy… lub raczej pyska.
Znalazł… w ziemi wypaloną dziurę...drugą i trzecią, gdy począł się rozglądać wokół. Wypalone do żywego, przez błoto i runo leśne. Śladów skóry jednak nie ujrzał. Miast tego grudę… ziemi, liści, igliwia w jedno scalonych, z brzegu jednej ze szczelin oderwał i do twarzy podniósł. Bezgłośnie do nosa przybliżył by woń złapać, po czym uniósł nad głowę, pod światło gwiazd, karmazynem oczu przebijając noc by ślad samej ziemi sparzonej obejrzeć.
Pachniało ziemią i krwią i czymś jeszcze. Rozkładem, śmiercią, brudem, trucizną. A mimo to, wciąż mile łechtało nozdrza berserkera. Jakby wołając zachęcająco, obietnicę ułudną niosąc ze sobą. Ziemia gdy uniósł ją ku światłu, śmiercią przesycona była. Korzonki, robactwo co w letargu pozostawało na czas zimy martwotą przebite było. Było to jak ziemia z najdawniejszych grobów. Już nie popiół, a jeszcze nie gleba. Jak miejsca, w których niejasnym było, co pod stopami kiedyś było ciałem.
Pod stopami lub wszędzie wokół.
Zamknął delikatnie bladą dłoń o sękatych palcach wokół znaleziska i nie prostując się przysunął do kręgu, jak biały, pełzający w świetle księżyca robak. Najpiękniejszy z wielu umarłych.
Niknące w czerwieni źrenice powiodły po każdej linii kręgu i wszystkim, co zawierał i wszystkim, co go otaczało. Berserker cierpliwie wzrokiem nie palcem rysował, skrupulatnie, jak niewidomy poznawał symbol uwięzienia.
Muśnięcie za muśnięciem. Oczy skupionego Volunda rozpoznawać rozpoczęły kształty, delikatnie w ziemi wrysowane. Gangrel sam nie wiedział jak długo w pozycji jednej trwał, bo gdy raz rozpoczął szlak, przerwać nie mógł. Im dalej w wyrysowany symbol się zagłębiał tym mniej widział, jego wzrok zamieniał linie i zakręty w kształt lecz powonienie przestawało być pomocne. W końcu Volund zrozumiał, że dostrzegł już wszystko co widoczne. W umyśle zaś pojawił mu się znak:


Wtedy dopiero przykląkł na jedno kolano i obok siebie koniuszek palca w ziemi zagłębił.
Nie w symbol, lecz obok… i palcem powiódł, by znak odtworzyć. Czas jakiś, wzroku nie odrywając, mniejszą wersję symbolu, kształt zachowującą kończył. Dopiero wtedy spojrzał na nią pierwszy raz dłużej.
Chwilę gangrel rozważał okrąg, po czym zaczął jeszcze raz go powielać - obok… lecz w inny sposób, rysunek zaczynając od innego miejsca. Jakiś czas spędził bacząc, skąd zacząć, by wszystkie linie powstały jednym ciągiem, palca od ziemi kreślonej nie odrywając.
Zadowolony, powielił rzecz raz jeszcze - trzeci, tym samym sposobem co poprzednio, lecz w innym już celu - skupiony bardzo, by nakreślić wzór w pamięci.

Powstał i wszedł w wypalony okrąg. Legł na nim, chcąc rozmiar jego pojąć, za odniesienie jedynie ciało swe mając. Zerknął na wznak leżąc to na prawo to na lewo. Nieco jeszcze ciała jego własnego pozostało na ściółce, tak jak kawałki zeń odpadały, gdy już wstał.

Chwilę później był już w drodze do Jelling, z martwą ziemią w dłoni i swoje dzieła zatarłszy.

Wracając do osady, z dala widział już sylwetkę swego brata krwi, który z mieczem obnażonym w dłoni to przechadzał się w te i we w te lub też siadał na progu niewielkiej chaty. Skald spokojnym nie był od kilku dni, lecz teraz jego niepokój widocznym był tym bardziej, gdy Gangrel ze skupienia swego i ciszy lasu powracał. Pogrobiec czerwonymi oczy go zlustrował, wchodząc pomiędzy chaty, coś w dłoni lewej zamkniętego niosąc. Zdawać się mogło, że dla odmiany nic nadzwyczajnego go w caernie nie spotkało. Kierował się ewidentnie do langhusu - jeśli tak można było go nazwać raz obaczywszy Ribe i porównanie mając - gdzie Gudrunn im udzieliła schronienia poprzednimi nocy. Zanim…
- Twe serce znów niepokój gości. - stwierdził, zbliżając się do skalda.
- Elin wizję miała, ktoś w niej o pomoc ją prosił. Przyznała też, że głos kogoś słyszy od czasu rzezi na wilczej polanie. - wyrzucił z siebie skald, a na widok Volunda jakby ulga wstapiła na jego oblicze.
- Niewinność jej skrywała wiele tajemnic i końca im nie widać… - stwierdził berserker, na poły zbyt zmęczony kolejnymi odkryciami, by chcieć się nimi bardzo przejmować, na poły jednak wiedząc… jakie niebezpieczeństwo taka postawa niesie. - Gdzież ona teraz?
- W chacie, pod mieczem ją trzymam by złego nic nie uczyniła. Bo to nie wszystko. - Freyvind spojrzał na Volunda uwazniej. - Nie wiem czy to jeszcze Elin, czy jako Chlo opetana.
Pogrobiec potaknął, ku wspomnianej chacie patrząc.
- Najgorsze to… prawda? - lakonicznie zapytał.
- Ból mi to sprawia. Wedle słów jej, Styggr, jak go zwie, przestrzegł ja, że pułapka w wołaniu o pomoc jakie w wizji usłyszała, że to Leiknar... a ja przecież widziałem, jak Agvindur dzięki mocy krwi ludzi ku sobie tak wzywał, cokolwiek zaś na polanie jej towarzyszyć zaczęło, przychylne nam być nie mogło. Może to Agvindur pomocy błaga, a coś co ją opanowało przekonać nas chciało, że to pułapka jej wroga, byśmy w pomoc nie ruszyli.
Pogrobiec przymknął oczy, na spokojnie trawiąc fakty. Mógł skald dostrzec, że zdanie ostatnie niemo ustami słowo po słowie powtarza, jakby nic uronić nie chciał.
- Najgorsze to… kłów ni kling tacy jak my nigdy by się nie ulękli. Lecz zdrady… jednego, ważnego kłamstwa… - mówił odlegle nim otworzył oczy.
- Rację masz, że to bardziej się jawi wezwaniem, niż wizją, niż czymś co sama by dostrzegła, albowiem ktoś musiałby wiedzieć, że dostrzeżon zostanie. Chyba, że widziała… słyszała? - zapytał Volund, lecz nie czekał na odpowiedź - Kogoś, kto wcale nie ją pomocy błaga. I wcale nie teraz. Leczli…
Berserker spojrzał Freyvindowi w oczy.
- Znasz Ty Agvindura. Czy Agvindur kiedykolwiek o pomoc by błagał? Ze wszystkich osób u Elin, niebezpieczeństwo na nią ściągając? I oczywiście… jeśli coś ją by opanowało, dlaczego rzekłoby w ogóle o widzeniu i później je w słowa o pułapce zmieniło, aniżeli całkiem milczeć?
- NIE WIEM!!! - warknął skald, a w oczach znów zabłysła mu furia. - Nie potrafię tak jak on, nie wiem jak to działa, może gdy do kogoś z kim więź się ma, nie krwi, a uczucia silnego, mocniej. Być może dlatego ku niej jego myśli w chwili zagrożenia uciekły. Być może Elin o wizji rzekła, a zaraz demon przejął nad nią władze by kłamstwem swym ją obrócić w niwecz. A być może to naprawdę zasadzka i coś przy niej co ja strzeże. Ryzykować wszak nie mogłem, sameś świadkiem był co jeden demon uczynił! - Freyvind ciężko dyszał walcząc z samym sobą by nie wybuchnąć.
- Tak… nie wiemy. - znów przytaknął całkowicie spokojny Volund. - To, co możem zdecydować zatem… to czy gotowyśmy dla jej dobra zaryzykować. Albowiem to Elin jest Wiedzącą, nie my. Z mej strony… mogę z bliska na nią baczyć, aż coś byśmy stwierdzili. - zobowiązał się, z nutką niepokoju w głosie. - Jeszcze jedno… - zaczął po przerwie - Jeśli to Agvindur pomocy wymaga, winniśmy ruszyć z nią i spróbować. Jeśli to… Leiknar… zapewne nie wie o nas. Może wówczas warto iść i stawić mu czoła. Ją od wroga oswobodzić. Coś wreszcie wiedzieć. - zakończył z naciskiem.
- I tyś demona w siebie widno wpuścił, skoro w myślach mi czytasz - zdenerwowany skald pozwolił sobie na nutę czarnego humoru. - Jak to Leiknar, to idąc ku niemu szukać go nie będzie trzeba i uganiać się za kurwim synem by siostrę w krwi naszą od niego wybawić.
Położył dłoń na ramieniu Berserkera.
- Krzywdy bym jej nie uczynił, nawet gdyby złe w niej mieszkało. Jak z Chlo. Odejdę teraz jednak, bom świadom szału z jakim walczę, a za dużo tego jak dla mnie w jedną noc. Nie strzymuję. - Spojrzał Volundowi w oczy. - Przejdę się, zimny wiatr złe myśli mi z głowy może przewieje, a Ty… Tyś uczony w tym. Sprawdź czy z nią dobrze, czy problem mamy kolejny.
Pogrobiec skinął tylko głową, na poły uśmiechnięty drapieżnie z żartu, na poły z mądrości decyzji skalda.
- Oswobodź się od gniewu. Ja o nią zadbam i z Gudrunn pomówię, i wtedy po Cię przyjdziemy. Zajmę się wszystkim. - powiedział uspokajająco.
Freyvind kiwnął głowa i rękę na ramieniu Volunda zacisnął.
Schował miecz i odszedł powoli ku ścianie lasu, by poszukać w nim trochę spokoju i ukojenia.

Elin tymczasem w chatce nad wizją swoją się zastanawiała, nad tym jak Styggr zdołał w niej się znaleźć i jeszcze wyczuć niebezpieczeństwo. Tylko czy to na pewno była pułapka? “Mój jedyny skarbie” Słowa ciągle rozbrzmiewały w jej głowie. Objęła się opanowując zdradliwe pragnienie ciała. Któż mógłby tak do niej mówić? Jedynie ten którego w wizji widziała, ten który spoglądał na nią wzrokiem mówiącym, że zabierze jej wszystko… Ten, który przysłał jej rękę… A więc Leiknar. Czyli Styggr działał w dobrej wierze.
- Styggr? - Wyszeptała w ciemność chaty.
Zanim jednak zdołała cokolwiek usłyszeć, jakikolwiek znak od jej zachrypniętego towarzysza...drzwi się otworzyły i Volund wkroczył. Bjarki jedno oko ponownie przełupił by sprawdzić kogo tym razem niesie. Sprawdziwszy, że Chlo śpi twardo, zakokonił się w skórach i począł chrapać na nowo. Pogrobiec wkroczył ospale, nie burząc atmosfery chaty, a na twarzy jego wymieszane były zmęczenie, znużenie, smutek, troska, nieufność, nienawiść, uniesienie i kilka jeszcze mniej dostrzegalnych emocji. Wszystkie szybko pokryła jednak beznamiętna maska kamiennego oblicza, teraz wybrakowanego o cały policzek. Stanął jak posąg z jasnego kamienia, któremu odłupiono fragmenty ciała i odszukał w chacie wzrokiem Elin. Wyciągnął ku niej zapraszająco dłoń.
Volva uniosła się z ławy od razu, gdy tylko ujrzała wchodzącego Pogrobca. Krok ku niemu postąpiła i rzec coś chciała ale dostrzeżone emocje powstrzymały jej słowa. Patrzyła jeno w milczeniu jak podchodzi i rękę ku niej wyciąga. Niepewna czego się spodziewać ujęła ją jednak uważnie studiując ciało berserkera, dostrzegając każdy nowy ubytek na skórze. W błękitnym oku obok smutku zmartwienie głębokie zagościło.
Pomagając kobiecie wstać, emocje wszelkie - dobre i złe - odegnał jak gdyby wbrew sobie. Jak gdyby kogo innego dotyczyły. Zostawiał je na potem, na inną okazję, może by związać je z kim innym. Została tylko pustka.
- Pamiętasz, co nad Engelsholm Ci rzekłem?
Spojrzała zdziwiona na niego i oko na chwilę przymknęła próbując słowa dokładnie sobie przypomnieć. Dar sag opowiadania miała, może niezbyt wielki ale pomagał w zapamiętywaniu słów, szczególnie tych, które za ważne uznawała. Po chwili rzekła więc ponownie patrząc na Volunda:
- Jesteś oczyma i uszyma, odwagą i miłością. Pomożesz mu bardziej niż jakikolwiek nawet jeśli nigdy się nie dowie…
Powoli usta Volunda rozciągnęły się w uśmiechu… ciężko było stwierdzić, czy bardziej smutnym, gorzkim czy cynicznym.
- Istotnie… choć mówiłem też o strachu. Nienawiści. I o rzeczach, które nadejdą. Lecz to, co pamiętasz i samo to, że pamiętasz świadczy oczywiście, żeś władna sobą. - przymknął oczy leniwie - Freyvind odszedł by w nowo nabytej mądrości szał trzymać na dystans od Jelling. - przekazał Widzącej.
Pokiwała powoli głową.
- Odnoszę wrażenie, że to co się z nami dzieje… to może kara za zniszczenie źródła… - Powiedziała cicho. - A słowa pozostałe również pamiętam, jeno te… Najgłębiej mi w pamięć zapadły… Choć na nie nie zasługuję… Wyjdziemy stąd? - Zapytała nieśmiało, nie będąc ciągle pewną czy jej pytanie nie wywoła kolejnej fali podejrzeń.
Volund otworzył szerzej oczy i zogniskował je na twarzy… na jednym oku Elin.
- Przy całej mej… dumie. - zaczął powoli - Przy potwornościach jakie czynię, przy wszystkich racjach i błędach… Nie rzucam na wiatr niezasłużonego osądu. - stwierdził starając się by ciepłe znaczenie słów ukryte było w chłodzie obiektywnego osądu. Dał się poprowadzić kobiecie.
Wyszli więc na zewnątrz, gdzie aftergangerka odetchnęła cicho i ku halli Gudrunn zaczęła ich prowadzić
- Co nasz brat powiedział? - Zapytała w końcu nie wiedząc od czego zacząć.
- O Styggrze. O Leiknarze. O wizji. O wezwaniu. - odparł Pogrobiec lakonicznie niźli mistyk jakowyś, cały czas za dłoń prowadzony.
Droga do langhusu daleka nie była nim więc volva zdążyła odpowiedzieć stali już przed budynkiem.
- Siądziemy? - Zaproponowała sama sadowiąc się na ławie stojącej wzdłuż ściany halli. - Słyszę głos, to prawda… Od czasu polany. Ale jak do tej pory mi pomagał. - Zaczęła tłumaczyć spokojnie. - Nie rozważałam go jako zagrożenie, bo zdaje się chcieć pomóc ze źródłem… Wizja, ktoś mnie wzywał. Znajomy głos, choć nie potrafię określić właściciela… Ale nie Agvindur. - Pokręciła powoli głową. - Prosił o pomoc, wzywał… Poszłabym ale Styggr mnie powstrzymał. Twierdził, że to pułapka. Jedyną więc osobą, która przychodzi mi wobec tego do głowy jest Leiknar… A Freyvind najwyraźniej uznał, że przeze mnie Styggr przemawia, więc w żadne me słowa nie wierzył. - Dokończyła wpatrując się w Pogrobca z troską. Chciałaby jakoś mu pomóc ale on nie życzył sobie jej pomocy.
Volund zaś jak gdyby dotrzeć wzrokiem chciał do samej jej duszy, słuchając nieporuszony. Groźny.
Z jakiejś przyczyny…
- Wieszli chociaż, dokąd zmierzać za tym wezwaniem?
Pokręciła delikatnie głową.
- Nie wiem… I nie obchodzi mnie to… - Ostatnie zdanie wypowiedziała tonem jakby sama siebie próbowała przekonać do tego co mówi. - Musimy do Ribe wracać… Jarla wesprzeć. To teraz najważniejsze.
Jej rozmówca przytaknął głowy skinieniem. Tak jak nie usiadł na jej zaproszenie, tak obszedł teraz stół, idąc prosto ku miejscu gdzie go położyli by krwią wołu napoić, ledwo noc wcześniej, szukając czegoś wyraźnie. Nie przeszkadzało mu to rozmawiać.
- Istotnie, gdy nie wiesz, na nic nam szukać odległego głosu. Śpieszno ruszyć by Agvindurowi pomóc, lecz jeszcze… - na chwilę odwrócił się ku niej. Podnosząc szmatkę, którą sama volva wcześniej plugawą juchę z bladego ciała wycierała, odnalazł ją wzrokiem.
- Jeśli Freyvinda uspokoić mam i jakkolwiek ku ufności przysposobić, powiedzieć mi o Styggrze musisz wszystko, co pomóc w tym może. Co wiesz i co przed Tobą ukryte, czego się domyślasz i czego się lękasz. - zakończył, choć sam nie wydawał się aż tak przejęty kolejną jaźnią w martwym ciele Widzącej.
- Nie mogę Wam obojgu w drodze to wszystko opowiedzieć? - Zapytała. - Sam przyznajesz, że śpieszno nam. Gudrunn się nie pokazała do tej pory, widać nie chce nas tu oglądać i czeka, aż opuścimy jej domenę.
- Śpieszno nam… lecz nie aż tak, by gniew Freya podsycać. - zauważył Pogrobiec - Opowiedzenie mnie zaś, nim jemu po drodze to kwestia chwil. Potem możemy zrazu nawet ruszać, nie sprzeciwię się. Ewidentnie rację masz odnośnie Gudrunn.
Westchnęła zrezygnowana.
- Pierwszy raz go usłyszałam… chyba przy chatce wieszcza zaraz po walce. Pytałam jak naprawić co zrobiliśmy, on wtedy jeno za mną powtarzał. Poczwarę dzięki niemu znalazłam, to on mi doradził co robić…Nie wiem kim jest jest. Z początku myślałam, że jeno wytwór mojej wyobraźni ale jak znalazłam tego wilkołaka, to zaczęłam podejrzewać, że jednak nie. Słyszę go tylko ja, nawet gdy mówi, kiedy jesteście obok mnie. Nie czuję się jednak wtedy inaczej… nikt czy nic na mnie nie naciska. Zresztą, gdyby mnie opętał… To przy tej wizji przejąłby kontrolę, by nie pozwolić mi na pójście za głosem. A wiesz co on zrobił? Po prostu zaczął wrzeszczeć tak, że nie sposób bym koncentrację utrzymała… Uszy mi mało nie pękły. Może jest jakimś duchem ale z pewnością nie próbuje przejąć kontroli nade mną. - Zakończyła długą dywagację.
Chwilę Pogrobiec milczał, chłonąc słowa.
- Chodźmy zatem Freyvinda sprowadzić. Chyba, że raczej przygotowania ostatnie poczynić byś chciała i znaleźć go jak już poza Jelling będziemy. - zerknął ku smętnym resztkom wyprawy z Ribe, które wciąż zalegały w longhusie - Zapewne Gudrunn jako rzeczesz postąpiła, lecz zda mi się, że bogowie lubują się w nieszczęścia sprowadzaniu na tych, co czcze ryzyko podejmują.
- Skrzynie trzeba by przenieść i na wóz załadować, byśmy za dnia mogli podróżować. Freyvinda lepiej zawołać, bo trzeba Bjarkiego i Chlo powiadomić. - Spojrzała na Gangrela przy jego ostatnich słowach. - Lepiej byśmy w drodze byli, niż tu kolejny dzień ostali. Psie syny raczej nie będą oczekiwać, że w słońcu podróżować będziem.
Volund propozycję miał rzec, samemu już do jednej skrzyni podchodząc, by ewidentnie samemu ją ująć i ku wozowi nieść. Na słowa volvy aż kroku zwolnił.
- Psie syny? - brew Gangrela uniosła się na to sformułowanie.
- Lupini. - Westchnęła i sama do skrzyń podeszła chcąc drugą podnieść.
- Ostrożnie, Elin. - szepnął miękko - Gdy raz otworzysz do serca wrota, nienawiść zaleje je i nie sposób je będzie zamknąć. A z czasem wypłucze wszystko inne… - chwilę jeszcze kobietę, zmęczoną i zrezygnowaną lustrował oczyma, które swój zwykły kolor odzyskały. Podniósł w końcu skrzynię, samopas, dzięki wielkiej swej sile jeszcze dni śmiertelnych, wspartej darem z krwi Jarla Bezdroży.
- Prędzej będzie, jeżeli Bjarkiego powiadomisz, on Ci ufa. A potem Freyvinda odnajdziesz. Jeśli z ust twych padnie że wyruszamy, zrazu duch jego uniesion będzie i lepiej jak stanie się to dzięki Tobie. Chyba, że Służce Bogów nie przystoi tak niska praca… - uśmiechnął się krzywo, by ruszyć do wyjścia i wozu i przygotować wszystko co potrzebne… w Jelling.
- Nie czuję już nienawiści… Sformułowanie raczej z przyzwyczajenia. - Elin zdziwiona spojrzała na Pogrobca:
- Bjarki mi ufa? - Podreptała za nim zadowolona jednak, że dźwigać skrzyni nie musi. Musiałaby krew cenną tracić, by to zrobić. - Dobrze zatem spróbuję ich zebrać przy stajni. - Skinęła głową i ruszyła pierw ku chatce.

Weszła ostrożnie do środka i podeszła do śpiących.

- Bjarki? - Zapytała łagodnie.
Godi otworzył jedyne oko spoglądając na volvę dość przytomnie.
- Tak?
- Ruszać nam trzeba jak najszybciej. Pan Twój z Gudrunn mocno się poróżnił. Volund przy stajni czekać będzie, ja po Freyvinda się udam.
Wielkolud westchnął i zaczął ze skór się wyplątywać.
- Nic im?
- Nie, ale obiecała kości mu porachować, gdy wróci i go jeszcze ujrzy. - Uśmiechnęła się przepraszająco. - Będziesz za dnia powozić musiał. Do Ribe chcemy jak najszybciej wrócić.
- Skrzynie gotowe dla wszystkich? Chlo miejsca na wozie potrzebuje też.
- Volund je znosi, możesz się spytać czy pomóc. - Przygryzła wargi. - Jakoś będziemy musieli się wszyscy zmieścić. Ja po Freyvinda ruszam.
 
__________________
Nikt nie traktuje mnie poważnie!
-2- jest offline