Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-09-2016, 17:36   #6
Caleb
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Obecność zbliżającego się emisariusza Pustki jest dla Tarocistki emocjonalną bombą. Wyczuwa natarczywą obecność burzy w głębi swej świadomości. Rzecz zaś stale nie daje o sobie zapomnieć; podsuwa coraz gorsze scenariusze. Każda nawałnica posiada tak silną aurę, że działała na magicznie wrażliwe osoby nawet dzień przed nadejściem. Teraz, gdy jest kilka mil obok, niewidzialne wyładowania niemal targają ciałem kobiety.
Rozstanie z Dzikusem to dla niej tytaniczna batalia z własnymi nerwami. Przeżyła z tym zwierzęciem tak wiele, że nie sposób go traktować inaczej niż przyjaciela. Dzikus oponuje, lecz i on wyczuwa powagę zagrożenia. Wreszcie wierzchowiec odwraca się i galopuje w dół doliny.
Scenę obserwuje Strzelec. Jak zwykle ciężko wyłowić z jego twarzy prawdziwe myśli. Kpiący uśmiech miesza się z inteligentnym spojrzeniem. Czasem można pomyśleć iż ten człowiek wszystko ma za nic. Kiedy indziej można to wziąć za wysublimowaną pozę. On również puszcza Dianę wolno. Tylko moment kiedy przygryza cygaro mocniej zdaje się uwidaczniać silne uczucia, które nim targają.
Nim wchodzą do chatki, dziwne przeczucie każe obrócić się przez ramię raz jeszcze. Na przeciwległych zboczach szaleje już kurzawa o kolorze ciemnej rdzy. Wzbity w górę piach tworzy miniaturowe tornada. Zamieć coraz bardziej ogranicza widoczność. Przez moment zdaje się jakoby wewnątrz niej kroczyły enigmatyczne kształty.


Sklep Jeffa wyłożony jest głównie starymi rupieciami, które kiedyś tu sprzedawał. Leżą na ziemi, czyniąc niewysłowiony bałagan. Obok dwójka widzi również kilka drewnianych belek oraz długich gwoździ. Tutaj nie mają szans na przetrwanie. Naprędce lokalizują wejście do piwnicy. Wiele lat temu Tarocistka miała zejść do podobnej i znaleźć w niej schronienie. Nie usłuchała wtedy - teraz jednak zostaje pozbawiona jakiegokolwiek wyboru. Od razu wyjmuje jedną ze swoich kart. Kompan wie co się za chwilę stanie. Mimo to, trudno mu przyzwyczaić się do któregokolwiek z zaklęć. Zawsze czuje się cokolwiek nieswojo, gdy w ruch idzie tarot właśnie. Nawet jeśli efekt dotyczy “tylko” utworzenia gorejącego ognika.
Sztuczne światło tworzy łunę w środku piwnicy. Znajduje się tu osobliwy, trój-segmentowy sprzęt wspinaczkowy oraz sam właściciel miejsca. A właściwie jego szczątki z czarnym otworem w czaszce. Już za chwilę obydwoje lądują obok niego, między czterema zimnymi ścianami.
Rozdzielają między sobą zadania. Strzelec postanawia zabić okna na górze, kobieta przygotowuje kolejne zaklęcie. Użycie kart, jedna po drugiej w tak krótkim czasie nie stanowi dla niej wyzwania. Niemniej nawet pomniejsza manifestacja mocy uszczupla jej siły. Do każdej z nich należy się odpowiednio przygotować. Bynajmniej tylko przez wzgląd na energię witalną, ale szacunek wobec żywiołu którego jest przekaźnikiem.
Gdy Strzelec kończy, zamyka za sobą klapę i wskakuje do piwnicy. Płaszcz rzuca na Jeffa, którego osobiście mianuje Haroldem i przylega do kobiety. Ta dzierży już kartę Kapłanki. Zawsze dodawała jej otuchy, choćby nawet przez dotknięcie.
Czują drżenie. Ściany dosłownie trzęsą się, odpada z nich tynk. Z góry słychać ogłuszające wycie. Tarocistka wyciąga kartę przed siebie. Zarówno ona jak i Strzelec zostają dotknięci przyjemnym ciepłem. To Kapłanka obejmuje ich matczynym ramieniem. Jest jedyną kojącą rzeczą w środku burzy, która naciera teraz nad ich głowami. Odgłos wycia jest nie do zniesienia. Przypomina zawodzenia tysiąca szakali zmieszane z czymś, czego nie potrafią zdefiniować. Zdaje się na wskroś nieludzkie i dziwne. Dźwięki burzy łączą się z innymi, dochodzącymi poziom wyżej.
Klapa od piwnicy zaczyna dygotać. Skobel wygina się mocno. Dwójkę dochodzi żałosne skrzypienie. Piach sypie się już przez deski podłogi całymi kaskadami. Wreszcie zapadnia nie wytrzymuje. Drewno pęka donośnie, wpuszczając do środka ogromny tuman. Otacza on wszystko wokół, wchodzi w każdą możliwą szczelinę. Nie tyka jedynie dwójki. Wirujące z zawrotną prędkością ziarenka odbijają się od niewidzialnej powłoki na kilka cali od ich ciał. Burza jednak nie ustępuje. Zdaje się wzmacniać tym bardziej, im większy opór stawia jej zaklęcie Tarocistki.
I wtem wszystko pogrąża zachłanna ciemność.


- Młoda panno! - matka ostentacyjnie zacisnęła zęby - Proszę mi tu nie wybrzydzać i natychmiast to zjeść!
Dziewczynka spojrzała na odrapany talerz i papkę z fungusa. Jedzenie było obrzydliwe. Posiadało mdły smak i ledwo przechodziło przez usta. Prędko dało się nim najeść, ale dzieci nie myślały tylko w ramach głodu czy sytości. O ile chętniej zjadłaby cukrowe kostki, które rodzicielka trzymała na najwyższej półce. Gospodyni wiedziała jednak, że są inne sposoby aby zmotywować małą.
- Kochanie - jej twarz rozluźniła się - Przecież jesteś mądrą dziewczynką. Wiesz jak cenny jest każdy kęs, na który możemy sobie pozwolić - pogłaskała Córkę po głowie - Dokończ, a opowiem ci o oceanie.
Zabłysnęły jej oczy. Lubiła opowieści dotyczące wielkiej wody. Było w tym miejscu coś nieuchwytnego. Sama chciała kiedyś doświadczyć choć części tego ogromu, który utrwalił się w jej wyobraźni.
Równocześnie miała wrażenie że coś było nie tak. Od kiedy do Sonnenberg zjechała się obca banda, czuć było w domu nerwową atmosferę. Córka rozróżniała ludzkie emocje, nawet jeśli były dobrze skrywane. Sama nie potrafiła tego dokładnie wytłumaczyć. To było trochę tak, jakby widziała kolory wokół ludzkich sylwetek. Kiedy ktoś był zaniepokojony, mogła porównać powietrze wokół jako nasycone czerwonym, skrzącym kolorem. Gdy znów stawał się rozluźniony, spokojny widziała taką osobę w błękitnych kolorach. Owe spektrum było bardzo szerokie i złożone. Trudno szło wytłumaczyć jak Córka potrafiła z taką dokładnością je rozróżniać.
Kobieta co raz spoglądała przez kuchenne okno. Nie tak jak zwykła to niegdyś czynić, gdy z jakiegoś powodu obserwowała kupiecki szlak. Nie musiała nic mówić. Mała wiedziała o co chodzi. Victor. Mężczyzna był wstrzemięźliwym człowiekiem. Na ogół stronił od upijania się i spędzania dłuższego czasu w tawernie. Tymczasem nie wracał już dłuższą chwilę.
Kobieta chrząknęła i siadła naprzeciwko swego dziecka. Spoglądając na pusty talerz, wymusiła uśmiech.
- Widzisz, choć Pustka obejmuje również ocean, on sam potrafi być niezwykle piękny. Wyobraź sobie szerokie plaże o które rozbijają się z łoskotem spienione fale…
Nastąpił strzał. Obydwie, matka i Córka odwróciły głowy w kierunku okna. Za chwilę usłyszały następny huk oraz przytłumiony krzyk. Narastała jakaś wrzawa. Aura w pomieszczeniu nabrała karminowego koloru.
- Zostań tutaj. Albo nie. Schowaj się piwnicy - opiekunka wstała nagle i ruszyła do drzwi wyjściowych.
Dziewczynka nie zdążyła zareagować, gdy już za chwilę została w domu sama. Jednakże polecenie zostało przez nią zignorowane. Podeszła do okna. odsłoniła firanę. To co zobaczyła miało na zawsze wyryć się w jej pamięci.


Życie potrafiło być cudowne. Oczywiście dla sieroty i wyrzutka zazwyczaj okazywało się podłe jak wściekły pies. Jednak od kiedy chłopiec został prawdziwym Synem El Gringo, mógł zasmakować w przyjemnościach jakich wcześniej nie znał. Tak jak dzisiaj. Kiedy weszli do saloonu, każdy wnet wiedział z kim mają do czynienia. Grupa w przeciągu kilku minut zagościła jak u siebie. Obsiedli kilka stołów, ktoś pochwycił córkę właściciela i głupio rechocząc usadowił ją sobie na kolanach. W ruch poszła gorzała i podłe piwo. Tylko El Gringo trzymał fason. Kołysał się spokojnie na krześle i lustrował lokal z szklanką w ręce. Jego Syn bacznie mu się przyglądał. Zdał wiele danych mu testów i pomimo młodego wieku zaszedł naprawdę daleko. Udowodnił że jest godzin nosić swoje miano, choćby przez to jak poradził sobie z tym żałosnym klechą. Wciąż jednak musiał się wiele nauczyć, a najlepszą ku temu okazją była obserwacja przybranego ojca.
Chłopakowi dano whisky. Miał niewyrobiony smak, nie wiedział dokładnie jak powinien je pić i na co zwracać uwagę. Jednakże alkohol robił swoje. Rozluźnił się. Udzieliła mu się atmosfera śmiechów, niewybrednych żartów i poczucie władzy. Te szczurki w kątach pomieszczenia nawet nie śmiały mruknąć. Jeden po drugim kończyli swoje trunki i udawali się do wyjścia. Gdy ktoś przechodził obok Syna, El Muerte podłożył mu nogę. Facet runął jak długi, zostawiając trzonowiec na deskach podłogi. Aktowi towarzyszyła salwa śmiechu. Ten jednak został ucięty nagle, gdy El Gringo dźwignął się i wymierzył palcem w mężczyznę naprzeciwko siebie.
- Parchu. Tak, do ciebie mówię. Spójrz na mnie.
Raczej łykowaty osobnik powoli odwrócił wzrok. Spoglądał spokojnie na szefa bandy.
- Pamiętam cię - wycedził przez zęby herszt - Towarzyszyłeś temu potworowi. Przez niego wyszedłem na durnia - huknął.
Wszystkie spojrzenia skierowały się teraz na wspomnianego. Wywołany do tablicy nie wykazywał żadnego zdenerwowania.
- Cóż - powiedział, kończąc swoją szklankę - Być może mój dawny kompan jedynie ukazał twoją naturę. Powinieneś być mu wdzięczny.
- Pożałujesz tych słów - w oczach El Gringo pojawiły się złowróżbne iskierki, które Syn tak dobrze znał - Zawiśniesz przed ratuszem jeszcze dziś.
Kilka dłoni skierowało się do kabur. Victor widząc co się świeci, skinął głową. Nie chciał aby z jego powodu rozlała się niewinna krew.
- Dobrze. Chodźmy - powiedział bez cienia przestrachu w głosie.
Lecz to była kropla, która dopełniła czarę goryczy. Mężczyzna musiał być niezwykle poważany w mieście, bowiem gdy El Gringo ruszył w jego kierunku, znikąd padł pierwszy strzał. Stary czort zręcznie dał nura między krzesła. Inny mieszkaniec znów otworzył ogień.
Rozpętało się piekło. Kule świszczały nad kontuarem, dziurawiąc ściany jak sito i dzwoniąc o żyrandol. Zarówno bandyci tudzież obywatele Sonnenberg upadali naprzemiennie, znacząc powietrze fontannami krwi. Kiedy Syn skoczył za przewrócony stół i przygotował rewolwery, wokół leżały już pierwsze trupy. Wychylił się.


El Gringo stał na środku pomieszczenia z dwoma rewolwerami w dłoni. Gdy tylko ktoś wychylił się zza osłony i spróbował do niego mierzyć, ten natychmiast odpowiadał kontrą, kładąc oponenta na ziemię. Między kolejnymi wystrzałami krzyczał do swoich ludzi:
- Zrównać to miasto z ziemią! I dorwać mi tego skurwysyna!
Syn spojrzał na kołyszące się drzwi saloonu. Dobrze wiedział co musi zrobić.
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 08-09-2016 o 18:09.
Caleb jest offline