Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-09-2016, 18:25   #16
Leoncoeur
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


Ribe

Podkop nie był może przesadnie ciasny, ale i tak musieli mocno się schylać, czy czasem wręcz przedzierać się przez ciemności w kuckach. Grim zapewne utknąłby tu marnie. Przedzierali się po omacku badając drogę dotykiem i posuwając się powoli wzdłuż dech tworzących chwiejną konstrukcję przeciw zapadnięciu się ziemi. W końcu przedarli się do wyjścia znajdującego się w niewielkiej chatce do garncarza chyba należącej. Chatka, nie była tu chyba nawet dobrym określeniem, prędzej przypominało to szałas-pracownię. Spadzisty dach stanowił jednocześnie ściany, a od tyłu i od wejścia wątłe ścianki z patyków utkanych w sposób podobny do wyplatania koszy dopełniał “dzieła”. Dla trójki aftergangerów najważniejsze było wszak jedynie to, że nawet tak liche schronienie osłaniało ich przed bardzo nieporządanym dla nich czyimkolwiek wzrokiem.
Porzucone w połowie tworzenia garnki, dzbany i kubeczki leżały na prowizorycznym stole i półkach naprędce skleconych. Klapa do chatki znajdowała się w rogu. Po wyjściu z przejścia wszyscy schować się mogli za ścianką z patyków i powoli uchylić deskę, co za drzwi stosowana była. Skryci w mroku obserwowali osadę.



Wieszczka znów wyczulonymi darem Canarla zmysłami swymi się posłużyła, by zorientować się, czy ktoś na ulicy w pobliżu się nie kręci i zauważyła ruch niezwyczajny dla Ribe o tej porze. Wokół palisady po drewnianych kładkach przechadzało się kilka osób, a kolejnych dwóch wojów przechodziło koło chaty. Najwyraźniej raport Jorika o wzmocnionych strażach nie oznaczał jedynie strażników przy bramie.
Palec do ust przyłożywszy aftergangerka przykazała swym towarzyszom by jak najciszej byli i nie dała im też z chatki wyjść dopóki głosy nie oddaliły się na tyle by mogła uznać wychylenie się za bezpieczne.
Frey nie poruszał się choć strzelał wzrokiem gotów czmychnąć w każdej chwili między zabudowania nie wychylając się jedynie nasłuchując, a brat w krwi jego po prostu czekał cierpliwie, koniuszek ostrza o podłoże opierając. Straż w końcu przeszła coś między sobą cicho rozmawiając i wyjść w końcu mogli. Chatynka skromna była i uwagi do siebie nie przyciągała:
Volva ręką machnęła i ruszyła między chatkami klucząc. Z początku zabudowania bardzo niepozorne były, najdalsze od centrum miasta to i najbiedniejsze. Im dalej jednak szli, tym domostwa większe się stawały i lepiej zbudowane. Ta część Ribe widać od pożaru ocalała, gdyż śladów po ogniu nie było. W końcu wiedząca zwolniła i czujniej rozglądać się zaczęła. Pierwsze oznaki ognia też się pojawiły, powoli zbliżali się do halli.

Elin zamyśliła się na moment i powiodła ich ku domostwu rodziców Sigrunn, jeśli komuś mogli tu ufać z pewnością im. Pogrobiec, który widział już podobną scenę, kroczył za nią bezwiednie, omiatając pogorzelisko wzrokiem…
Im dalej na wschodnią stronę Ribe wchodzili tym więcej zniszczeń zauważali. Co dziwne nie w północnej, kupieckiej części ni w porcie na południu. Z początku tu i ówdzie nadpalone strzechy chat, płoty, zastępowały poczernione szczątki domów. Smród też narastał i volva zdała sobie sprawę, że zapach zbyt znajomy był to.
Swąd palonych ciał.
Te pousuwane już zostały, jednak w powietrzu wciąż unosił się zapach jak cienka warstwa co nawet północne wiatry rozmyć jeszcze nie zdołały.
Widać było też ślady walki poważnej...

… a tam, gdzie dom Sigrun jeszcze nie tak dawno stał jeno oczernione kikuty zostały…

Ktokolwiek dokonał tego: wiedział.
Wschodnia strona to ta, przez którą wjazd do Ribe był najłatwiejszy. Pozostałe trzy kierunki: port na południu, zachodnia i północna brama, najmniej dostępne były przez terenu kształt. Gdy szli przez osadę psy rozszczekiwały się tu i tam. W niektórych drzwiach stały latanie z błon zwierzęcych zrobione. Widać było, że mieszkańcy nie uspokoili się jeszcze po napadzie.
Elin przystanęła rozglądając się ponuro.
Widziała Sigrun żywą na zgliszczach…
Czyżby przeżyła jeno po to by oglądać jak wszyscy jej bliscy giną?
- Tu rodzina Sigrun mieszkała - wyszeptała w końcu.
- Chodźcie za mną. - Skald wyglądał jakby los Sigrun niewiele go przejął, a niecierpliwość na jego twarzy była nadto widoczna. Przemykanie cichcem i bez celu (jak się okazało) przez Ribe, zdawało się go męczyć psychicznie.
- Dokąd następny krok? - zapytał Pogrobiec na skraju szeptu, ze skrytości lub ze słabości.
- Port - Freyvind odszepnął i odwrócił się w kierunku południa. Spojrzał raz jeszcze na oboje i ruszył ostrożnie, tym razem to on prowadził trójkę afterganger.
Volva podążyła za braćmi w krwi jakby przygnieciona nagle jakimś ciężarem.




Gdy doszli w okolice portu zauważyli sześciu zbrojnych. Dwóch stało na głównym trapie, pozostali dwójkami przechadzali się wzdłuż nabrzeża od głównego pomostu do palisady ograniczających je od wschodu i zachodu. Freyvind odwrócił się ku Elin i Volundowi.
- Nie wiemy gdzie Agvindur, lub ktoś, kto zasadzkę czyni - wyszeptał skald. - Języka nam trzeba, wypytać się o to co tu się dzieje. Jakby co sie stało, to ku rzece w toń, nie głównym trapem. Przebić się winniście i dnem ujść przed pościgiem.
- Bezpieczniejsze do domu jednego z hirdmanów zajść… Może nie spalony. - Szepnęła mu wieszczka.
- Gdzie Asgera domostwo? - zapytał pusto Volund, kontynuując tradycję sprzecznych propozycji.

Jak się okazało, nie była to ze strony Freya chyba propozycja, bo skald nie odpowiadając nie volvie ni berserkerowi podniósł się i po prostu… wszedł do najbliższego domostwa starając się uczynić to jak najciszej. Elin rozejrzała się szybko i za nim wkroczyła do chatki z zaskoczenia zapominając o pytaniu Gangrela, który za nimi spojrzał, a oczy jego zalały się wnet czerwienią.
Nie podążając za nimi ruszył dalej alejką…

Chatka ciemna była z latarniami tlącymi się tu bardzo słabo. Skald znalazł się w niewielkiej części langhusu gdzie zwierzęta trzymano. Konie zachrapały zaskoczone pojawieniem się nowej osoby, świnia zachrumkała ostrzegawczo… hałasy te psiaka małego postawiły w stan alarmu. Ujadać zaczął jazgotliwie i choć z drogi kroczącym aftergangerom zszedł, to szczekanie nie ucichło. Wąskie wejście do części mieszkalnej domostwa tonęło w ciemnościach, lecz wewnątrz szum zaalarmowanych ludzi zaczął się podnosić.
Na spotkanie skaldowi i volvie pojawiły się groty włóczni.
- Kto idzie? - dobiegło ciche pytanie osoby w mroku się kryjącej.
- Jam jest Freyvind, syn Eyjolfa, brat Agvindura przez krew - rzekł skald mocnym, śpiewnym i niczym zaklętym, ale nie za donośnym głosem. - Kto mu wierny niechaj powstanie i przy rozpalonym ogniu zasiądzie. Kto nie… - zawiesił lekko głos. - Niech lepiej nie wstaje - dokończył z kpiącym akcentem - i nic nie czyni.
Elin tymczasem zorientowała się, że Volund za nimi nie podążył i nerwowo poczęła się rozglądać, nie wiedząc co począć, ale gdy Freyvind skończył mówić stała wyprostowana i wpatrzona w ciemność pomieszczenia mieszkalnego spokojnie. Nie przedstawiała się jeszcze. Uznała, że zrobi to gdy będzie konieczne, a pobiec za drugim bratem i tak teraz już nie mogła.
W izbie szeptać poczęto i po chwili w wejściu stanął starszy mężczyzna, nieco chuderlawy z latarnią. W tle rozbłysły iskry gdy palenisko było rozdmuchiwane i gdy ogień rozpalano mocniejszy. Staruszek machnął dłonią zapraszająco, uważnie przyglądając się stojącej z tyłu volvie.
W skórach siedziało kilkanaścioro dzieci, trzy kobiety w różnym wieku zajmowały się paleniskiem. Prócz starca było jeszcze czterech mężczyzn, którzy włócznie na stojakach przy ścianie ustawiali.
Mimo wysłuchanego nakazu, ostrożni jednak byli.
- Witajcie. - Chudzielec ławy wskazał na niewielkim podeście bliżej ognia.
- Agvindur w mieście? - Skald zbliżył się, lecz nie podchodził za blisko paleniska.
Wieszczka ruszyła za nim spokojnym krokiem mierząc uważnie wszystkich spojrzeniem jedynego oka. Stanęła przy swym bracie w krwi.
- Pono tak. Nie widzielim go od paru nocy.
- Po tym jak wilki atak poczyniły działo się co? Obcy jakowyś przybyli?
- Tu ciągle ktoś przybywa -
wzruszył ramionami chudzielec - i obcy przychodzą. Ale po pierwszym razie co halla jarla spalona, kolejny atak był. Musieli przyjść z kupcami i przyjezdnymi. Wieczorem pożar powstał i wtedy też rzezać ludzi poczęli. Kilkoro żywcem spalonych w domach, razem ze zwierzyną - starzec zęby zacisnął z żalu i złości - a tych co uciekali z domów, dobijali z łuków szyjąc. Czołaśmy stawiali ale wielu zginęło. W końcu z jakiegoś powodu odeszli. Nagle.
- Wy czterej -
skald odezwał się do mężczyzn jacy włócznie odłożyli. Wybitnie nie był w nastroju do przydługich rozmów. - Bierzcie broń i z nami chodźcie.
Spojrzeli po sobie …i posłuchali. Starzec usta zacisnął. Kobiety zbiły się w gromadkę.
- Dokąd?
- Za mną. Do Agvindura -
nie znoszącym sprzeciwu głosem skald polecił i skierował się do wyjścia.
Wieszczka jakby nigdy nic za nim ruszyła, nic nie wiedziała, więc lepiej było milczeć, by tej niewiedzy nie zdradzić. Wychodząc zatrzymała się jednak i ostatnie pytanie starcu rzuciła:
- Dlaczego Asger na przywódcę pozuje?
- Eggnir nie żyje. Rune takoż. A Asger jednym z zaufanych jarla był. Teraz ponoć hirdmanem został.

Skinęła powoli głową starając się emocji na twarzy nie okazać jakie wywołały w niej te wieści i wyszła z domostwa.

Gdy wyszli w czerń nocy, skald na mężczyzn zbrojnych we włócznie spojrzał. Odziani jedynie w koszule niepewni tego co czynią patrzyli po sobie to znów na Freyvinda, rozglądali się wokół przy tym czujnie.
- Przodem idźcie, my za wami. Do przystani, tam zwołajcie straże. - Frey głosem swym w końcu z marazmu dodając im animuszu i celowości swych działań. Ruszyli by rozkaz wykonać, a w tym czasie volva berserkera blade ciało zoczyła, odcinające się nieco w ciemnościach.
- Bjorn, Horik! - Przyciszone głosy nawołujących strażników przygłuszyły dudnienie cichego stąpania na trapie.
Strażnicy portu ruszyli się niechętnie i z bronią w pogotowiu. Patrzyli na grupkę z ciekawością i nieufnością, jednak przeważyło to, że wszak dobrze znali tych co nawoływali ich do podejścia na nabrzeże. Takoż dwie dwójki zbrojnych idące brzegiem od wschodu i zachodu ostrożnie zbliżały się do centralnej części portu. Gdy wszystkich sześciu zgromadziło się przy nich Frey potoczył po nich wzrokiem.
- Który wie, gdzie Agvindur?
- Asger dać pozwolenie musi by wiedzą się dzielić -
mruknął jeden ze strażników. - Dla dobra jarla.
- Asger w rzyć pieprzony przez chore wieprze, może tyle na ile sam jarl mu zezwoli, a jam bratem Agvindura poprzez krew Eyjolfa. -
Frey zdawałoby się urósł i strzelił jakimś niecierpliwym błyskiem w oczach. - Mówcie tedy gdzie on. Sam nas zawezwał.
- Mi ktoś bronił dostępu do jarla będzie? -
Wiedząca jedynym okiem po wszystkich potoczyła wspierając skalda. - Prowadźcie.
- Dokładnie nie wiemy, bo Asger co noc inne miejsce wskazuje. -
Strażnicy ugięli się pod naporem słów aftergangerów. Ten wołany Bjornem niechętnie ale mówić począł: - Tegoż wieczoru w jednej z długich chat miał niejako być. Myśmy go jednak nie widzieli. - Ruchem dłoni wskazał drogę i ruszył się z miejsca prowadząc resztę ku jednego z pomniejszych langhusów.



Przed domostwem straże stały, dwóch zbrojnych w kolczugach, z tarczami opartymi o nogi i wspierających się na włóczniach. Obaj miecze przypięte do pasów mieli, a ten po prawej z drugiej strony zatknięty i toporek miał, którym mógł i wręcz walczyć i rzucić jakby potrzeba przyszła. Hełmy na głowach mieli co dopełniało uzbrojenia.
- Bjorn? A Ty co tu? Straż w porcie dzisiaj… - jeden z nich urwał widząc pozostałych wynurzających się zza rogu, na co włócznię pochylił i tarczę o nogi oparta uniósł. Wobec nadchodzących o wiele lepiej uzbrojeni byli, ale przecież jeno dwaj naprzeciw tuzinowi. Spod hełmów oczyma błyskali nie wiedząc czemu są przez zbrojnych ziomków nachodzeni.
Bjorn gest uspokAjający uczynił i strażnik w pół ruchu zamarł.
- Brata jarla naszego prowadzę. I wieszczkę. Do Agvindura.
- Asger nic nie wspominał o bracie i wieszczce. Jak się do osady dostali?
- Agvindur nie Asger tu rządy sprawia -
Frey wysunął się przed szereg. - Jarl tutaj?
Elin również wyszła i na strażników spojrzała sprawdzając czy zna kogoś lepiej.
- Nie musimy się opowiadać Asgerowi, by z Jarlem się widzieć. - Dodała spokojnie.
- Przepuść nas, Oddleif. - Bjorn postąpił kroków kilka do przodu robiąc groźną minę.
- Wchodźcie. - Strażnik uległ przybyłej dwunastce najwyraźniej nie chcąc zaczynać awantury z aftergangerami.

- Nie. - Skald pokręcił głową. - Cokolwiek mu jest, postaramy się uzdrowić go. Bjorn, weź trzech ludzi i jarla z langhusa tu wynieście, na świeżą noc i pod blask Maniego.
- Pójdę z nimi.
- Leiknar -
Frey rzekł tylko jedno słowo chwytając lekko volvę za ramię. Spojrzał przy tym wyczekująco na Bjorna.
- Powiedz Jarlowi, że wróciłam - volva przekazała strażnikowi wstrzymana przez skalda gestem i słowem.
Rozkaz został wykonany, pozostali strażnicy zostali na zewnątrz obok skalda i volvy. Atmosfera pomiędzy dwójką strażników a resztą poczynała się robić nieco napięta, gdy ze środka wyszedł sam Bjorn.
- Asger prosi volvę na słowo - to jeno rzekł i do środka się wycofywać począł.
- Niech do mnie sam wyjdzie - odparła wieszczka starając się z całych sił być w pełni opanowaną.
- Szykować pochodnie. - Frey odstąpił krok od Langhusa.
Wojowie unieśli płonące żagwie na polecenie skalda rozstępując się nieco i łamiąc półkolisty szereg. Czuć było jednak, że polecenie niezbyt im w smak było, po dwóch pożarach w osadzie, obawiali się kolejnego.
- Asger! - masz ćwierć świecy na wyjście z jarlem, bądź też sam. - Skald krzyknął donośnie do środka. - Czterech z was niech szykuje kubły z wodą i niech kto choć jeden rzeknie, że na oczy widział, że Agvindura tu przyniesiono - rzekł zaraz ciszej do zgromadzonych na zewnątrz.
- Skrzynie nieślim - rzekł Oddleif z rosnącym podejrzeniem w głosie.
- Nie denerwujcie się aż tak - rzekł nagle kolejny mąż co w cieniu chaty się objawił.

Elin rozpoznała w nim Asgera. Chociaż… lepiej ubranego i bardziej wyprostowanego.
- Jarl bezpieczny, odpoczywać musi. Ale z widoku Elin się ucieszy… - Asger uśmiechnął się zapraszającym gestem wskazując wejście.
- Brać go - polecił Frey zbrojnym. - Odpoczywać, to ty śmiertelniku musisz nie einherjar. Bjorn, każ dwu langhus przetrząsnąć.
Asger o dziwo nie stawiał oporu, gdy otoczon został. Z lekkim uśmiechem przyglądał się volvie, spojrzenia z niej nie spuszczając.
- Dlaczego od ludzi go odgradzasz? - zapytała wieszczka. - Mieszkańcy potrzebują widzieć swojego Jarla, wiesz o tym doskonale.
Nie odpowiedział.
Straż wpadła do chaty .
Elin w tym czasie wzroku z Asgera nie spuszczała, coś jej w nim się nie zgadzało, nagle zamrugała i za nos się złapała, z którego krew poleciała. Asger z leciutkim uśmiechem przyglądał się wieszczce choć gdy ta krwawić poczęła, wyraz twarzy się zmienił i coś na kształt czułości przebiegło.
- Obstawić Langhus wokół!
Skald nie musiał dwa razy powtarzać. Wojowie polecenia słuchali, a z przedsionka chaty dobiegł głos Bjorna:
- Jest tu! Panie! - Zaalarmowany strażnik niepewność w głosie miał.
Volva chciała rzucić się do środka, lecz Frey ją złapał.
- Puść, musimy zobaczyć co się stało.
- Wyciagnijcie go! -
skald krzyknął do środka. - A Ty mi rzeknij, czy Leiknar może opętać śmiertelnego - to ostatnie rzekł do Volvy trzymanej w objęciu.
- Nie wiem… - szepnęła Elin. - Ja nic nie pamiętam…
Asgar bez słowa przysłuchiwał się wymianie między skaldem a volvą, tymczasem ze środka szuranie dobiegać poczęło. Sapiąc nieco strażnik wyznaczony przez Bjorna wynurzać się z chaty począł. Przyświecano mu pochodniami gdy skrzynię wyciągał.
- Jest Jarl - szepnął Bjorn i Oddleif zaglądając do skrzyni, głośne westchnienie im towarzyszyło.
Frey wyciągnął miecz.
Asgar jakby ruch wykonał by również zajrzeć i poczuł ostrze na piersi. Aftergangerka wyrwać się z objęć skalda spróbowała, by przy skrzyni się znaleźć, ale i jej Freyvind jeszcze nie puszczał.
- Wyjmijcie go. Na ziemię.

Ostrożnie strażnicy sięgnęli do skrzyni, jeden u głowy, drugi u nóg jej.
Wysztywnione, pobladłe ciało jarla wyciągnęli.
W zasuszonej postaci ledwo można było poznać Agvindura.
A z jego piersi sterczał kołek.

Gdy jedynie ten kawałek drzewca zoczył, Frey pchnął przebijając Asgera na wylot.
Elin przerażona widokiem wyłaniającego się ciała jarla nie dostrzegła w porę pchnięcia skalda, gdy za późno dopiero było wzrok ku niemu przeniosła. Mężczyzna zatchnął się, wąski strumyczek krwi z kącika mu pociekł i wciąż wpatrzony w volvę zawisł na ostrzu Lenartssona.
- Coś Ty zrobił?! - wrzasnęła. - Wypytać się go trzeba było. - Drżała cała gdy do Agvindura się przerażona zbliżała.
- Jak Svena, który nic nie pamiętał. Jak ciebie… co nic nie pamiętasz. Nie, Elin. - Frey wyciągnął miecz z trupa.
W błękitnym oku łza czerwona się pojawiła, gdy volva klękła przy ciele.
- Pomóż mi… Musimy go wyciągnąć. - Ręce przy kołku trzymała ale wyraźnie bała się sama go ruszyć.
- Musimy go nakarmić. - Frey złapał buchającego krwią trupa, wyciągnął kołek i położył drgającego Asgera śmiertelną raną na twarzy Agvindura.
Rana zionęła w nagiej, jakby zaschniętej piersi potężnego zazwyczaj jarla. Krew z przebitej piersi Asgera spływała źródełkiem w usta uśpionego aftergangera, lecz z początku efektów widać nie było. Strażnicy otoczyli wszystkich kółkiem, bez słowa wpatrując się w swego pana, leżącego nieruchomo.
Ciałem Elin szloch wstrząsnął, gdy reakcji żadnej nie widziała.
- Niewolników jeszcze ściągnijcie… - zwróciła się do strażników. - Jarl więcej krwi potrzebować będzie. - Za rękę Agvindura chwyciła i zastygła tak trzymając go.
Frey wtenczas z dzikim wzrokiem uniósł miecz i zaczął go oblizywać smakując krew zdrajcy. Patrzył przy tym to na zgromadzonych ludzi, to na potomka swego stworzyciela, na truchło wyglądające jak trup co swoje już przeleżał.
Wielu było zdezorientowanych, volva zrozpaczona, Freyvind znów emocjami targany. Para karmazynowych oczu w dali zwęziła się i tym baczniej rozsądkiem od sceny oderwała. To wejście do chaty, to całe otoczenie pilnie lustrowała wiedząc, że teraz jest chwila największej słabości.
Gdyby Pogrobiec był ich wrogiem, uderzyłby teraz. Oczy jego wędrowały po dachach, po wejściu, pomiędzy domami… Jednak wokół prócz poruszenia związanego z panem na Ribe i jego stanem, panowała względna cisza.

Strażnicy przyprowadzili zgodnie z poleceniem volvy kilkoro niewolników. Każdy z nich żyły otworzył wlewając karmazynową ciecz w usta Agvindura. Ten jednak pozostawał nieruchomy mimo, że ciało i mięśnie na kościach poczęły się z wolna napinać, potworny wyszczerz na twarzy wygładził się, skołtunione włosy powoli odzyskiwały swą barwę.
W powietrzu rozniosła się słodka woń krwi.
- Thora? Czy Thora żywa? Ljubow? - Zapytała nagle wieszczka.
- Thora i Ljubow żywe. U staruszki w chatynce spustoszenie było, zielarnia spłonęła. Ale kobiety całe.
Elin wyraźnie z ulgą odetchnęła.
- Wołajcie je, musimy dla jarla bezpieczne miejsce przygotować. - Volva pogłaskała Agvindura po policzku, troski i czułości w tym geście nie skrywając. Nie obchodziło ją już co pomyślą inni.


 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline