Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-09-2016, 14:05   #9
Cooperator
 
Cooperator's Avatar
 
Reputacja: 1 Cooperator ma z czego być dumnyCooperator ma z czego być dumnyCooperator ma z czego być dumnyCooperator ma z czego być dumnyCooperator ma z czego być dumnyCooperator ma z czego być dumnyCooperator ma z czego być dumnyCooperator ma z czego być dumnyCooperator ma z czego być dumnyCooperator ma z czego być dumnyCooperator ma z czego być dumny
Wysiadła przy pl. Krasińskich i zagłębiła się w uliczki Nowego Miasta, gdzie pomiędzy dużo młodszymi budynkami znajdował się ostaniec przedwojennej Warszawy - gmach liceum im. Zygmunta Sierakowskiego. Wiele podobieństw łączyło go z liceum “Powstańców”. Jeszcze XIXwieczny, służący za czasów carskich jako szpital dla żołnierzy stacjonujących na Cytadeli. Sporo śmierci widział ten gmach, który przetrwał dwie wojny światowe. Może dlatego wyglądał tak ponuro? Wielkie okna zdawały się nie wpuszczać zbyt wiele światła do środka, na żadnym z parapetów nie stały kwiaty, jako, że okna wychodziły na północ, nikt nie kłopotał zawieszając firanki czy vertitale, a szkoda, bo może choć w ten sposób rozjaśniłyby ogólną surowość tego miejsca. Kraty na parterze zdecydowanie nie służyły temu celowi.

Przed wejściem stały dwie osoby paląc papierosy. Jedną z nich był “Jezus”, katecheta. Anka chyba po raz pierwszy zobaczyła go w garniturze, nawet na uroczystości szkolne przychodził w dżinsach. Długie włosy miał związane w kucyk, co też wyglądało dziwnie, a wytarta, skórzana kurtka narzucona na marynarkę dopełniała tego bardzo oryginalnego widoku.

Druga osoba stała w samym garniturze, pomimo ogólnego chłodu. Chłód jaki poczuła Anka, kiedy jej wzrok padł na tego mężczyznę, nie miał jednak niczego wspólnego z pogodą. To było bardzo subtelne uczucie. Mężczyzna ten, na oko trochę po czterdziestce, niedbale opierał się o ścianę paląc papierosa. Na myśl przyszedł Ance leniwy tygrys, który w jednej chwili spokojnie leży, by w przeciągu kilku sekund skoczyć i zabić nic nie spodziewającą się ofiarę. Mężczyznę otaczał mrok, którego nigdy wcześniej Anka nie odczuła z taką intensywnością. Na myśl o tym, że mogłaby sięgnąć do tego umysłu, przeszły ją ciarki. Jej wzrok napotkał oczy tego mężczyzny, głębokie, bardzo ciemne, niemal czarne. Błysnęło w nich rozpoznanie, mężczyzna uśmiechnął się lekko i chociaż był to bardzo ładny, sympatyczny uśmiech, poczuła, jakby miała w żołądku bryłę lodu.

-O, Aniu, jesteś - zawołał na widok Czernik “Jezus”.-Marcin się spóźnia, miałem nadzieję, że po prostu zabraliście się razem…

Anka otworzyła usta by odpowiedzieć “Jezusowi”, gdy palący obok mężczyzna wciął się w rozmowę:

-Pan się nie martwi, profesorze - odparł grzecznie drugi mężczyzna.-Bez pana Marcina Rudawskiego nie zaczniemy. Powiem nawet, że całe to dzisiejsze spotkanie byłoby absolutnie bez sensu, gdyby pan Rudawski nie mógł się na nim pojawić - powiedział to tonem, jakby opowiadał jakiś żart sytuacyjny, który tylko on potrafił zrozumieć. “Jezus” w każdym razie wyglądał na zaskoczonego. Czernik zaś zmarszczyła brwi nie spuszczając mężczyzny z oka:

-Jestem pewien, że to kwestia kilku minut i się pojawi. - dopalił papierosa, wypuścił z płuc wielki kłąb dymu. Spojrzał jeszcze na Anię, a w jego oczach błyskało złośliwe rozbawienie.

-Tymczasem muszę dopilnować paru rzeczy. Wszyscy tu jesteśmy w pracy. - skłonił głową w kierunku katechety i zniknął za drzwiami.

“Jezus” spojrzał na zegarek i westchnął.

- A ten pan to kto to, panie psorze? - dopytała Anka sama sięgając po papierosa. W ostatnim momencie wstrzymała ruch, łypiąc na “Jezusa” spod oka.

Zamiast fajek wciągneła komórkę.

Katecheta wyciągnął kolejnego papierosa.

-Ten pan to prezes fundacji “Dobra Nowina”, daje stypendia zdolnej młodzieży - zapalił. Ance przypomniało się, że o tej fundacji wspominał duch Damiana w rozmowie telefonicznej.-Nazywa się Zenon Boruta i był przez lata prezydentem Łęczycy.

Czernik jednak postanowiła olać udawanie przed katechetą dobrej dziewczynki:
- Aha… i ten.. - wsadziła papierosa między zęby i pomacała kieszenie w poszukiwaniu zapalniczki - czenszto biesze ucział w olimpiatach? - wymamrotała przez zaciśnięte kurczowo szczęki.

Katecheta użyczył jej ognia.

-Parę razy go widywałem. Głównie na konkursach biblijnych, czasami na różnych eventach robionych przez “Dzieło Nowego Tysiąclecia”. Jest ostatnią świecką osobą, którą Jan Paweł II odznaczył Orderem św. Grzegorza Wielkiego, sporo działa przy tych inicjatywach okołokościelnych - spojrzał jeszcze raz na zegarek i wychylił się w kierunku ulicy.-No, dawaj, Marcinie. Potrzebujesz tej kasy przecież…

- Może jednak nie potrzebuje tak bardzo… - Anka mamrocząc zaciągnęła się papierosem aż rozżarzył się do czerwoności. Skoncentrowała się na umykającym dymie.[/i]

Cytat:
Zenon Boruta uśmiechał się i uścisnął dłoń Marcinowi, który wyglądał, jakby w tym roku była kolejna Gwiazdka.

-Panie Rudawski, cieszę się, że mogę wyrównać pewne niesprawiedliwości społeczne - obaj byli w szkolnym korytarzu. Boruta patrzył z miażdżącą pogardą na przechodzących obok uczniów “Sieraka”.-Mają kasę swoich rodziców, panie Rudawski, więc będą mogli wywrzeć wpływ na swoje pokolenie. Pan, pomimo swoich zdolności, mógłby mieć z tym problem. A tak, to wolna wola. Jak powiada Pismo, czyń sobie ziemię poddaną. - zrobił przerwę, po czym dodał cicho.-Twój dziadek byłby z ciebie dumny - Czernik w dymie zobaczyła jeszcze zdziwioną twarz Marcina, zanim pojawiła się kolejna scena.

Marcin wszedł do bardzo zagraconego pokoju, wypełnionego książkami. To chyba stamtąd pochodziła książka, którą pożyczył Damianowi, bo wszystkie tomiszcza wydawały się traktować na podobne tematy. Mężczyzna w średnim wieku o zgorzkniałym wyglądzie mówił do niego:

-Jeśli nie weźmiesz wszystkich tych śmieci, to je wyrzucę zaraz po tym, jak przestąpisz próg tego domu.

Marcin uśmiechnął się.

-Spokojnie, znalazłem osobę, która odpowiednio zajmie się moim dziedzictwem.
Mężczyzna parsknął.

Całą wizję przesłoniła twarz Boruty. Pomimo tego, że tylko z dymu, robiła przerażające wrażenie.

-Co mogę ci powiedzieć, Marcinie? Ostrzegałem cię przecież lojalnie, że wyniesienie tamtych książek spowoduje przerażające konsekwencje. Pewnych drzwi nie wolno otwierać.

-Nie możesz ich przywrócić? - rozległ się stłumiony głos Marcina.

-Chłopie, ty wiesz o co prosisz? Dopiero co użyłem bardzo trafnego porównania z drzwiami. Ludzie umierają, pogódź się z tym. Czasami jest to nasza wina.

-Ale możesz?

-Jasne, że mogę. Ale ty nie chcesz tego tak naprawdę. Wiesz, jak straszne rzeczy musiałbym zrobić? Jest równowaga, którą trzeba zachować. Odpowiednia liczba dusz…

-Weź moją.

Boruta uśmiechnął się trochę szerzej.

-Nie, to byłoby wykorzystywanie twojej słabości, Marcinie. Trzeba mieć klasę. Zresztą, powiedz mi… Masz pewność, że jeszcze jej nie mam?
Anka ocknęła się czując się jakby to wizje ją wypluły a nie jakby to ona miała nad nimi kontrolę. Oddychając szybko wysłała smsa do Marcina:

Cytat:
Gdzie jesteś? Bardzo potrzebuję pogadać. Bardzo.
Chłopak zapewne potraktuje eskę jako żarcik szalonej kumpeli vel randki szkolnej ale liczyła przede wszystkim na odwrócenie uwagi od czegokolwiek co robi w tej chwili Marcin.
Zagryzając wargę na przemian z obłupywaniem zębami lakieru z paznokci rozglądała się za Borutą.

- Panie psorze, zaraz… zaraz wrócę. - nie czekając na odpowiedź katechety ruszyła powoli w ślad za Zenonem.

Idąc w ślad za Borutą, przestąpiła próg “Sieraka”. Wydało jej się, że na dworze jest cieplej niż w środku. I jaśniej. Odczuła na sobie od razu mnóstwo natarczywych spojrzeń czegoś, co kryło się gdzieś na granicy pola widzenia. Po lewej ręce miała sekretariat i dalej ciągnący się korytarz, na którym było sporo uczniów - chyba akurat trwała przerwa, chociaż dzwonka nie słyszała. Już miała przejść dalej, kiedy usłyszała:
-Hej, pozamykajcie wszystkie okna! Jest tu siostra Damiana, może i ona będzie skakać?

Przed sekretariatem rzeczywiście siedziała Paulina, siostra Damiana. Dwunastolatka wyglądała tu na bardzo zagubioną, a zagubienia dodawała leżąca na jej kolanach męska teczka, zapewne należąca do ojca, który pewnie coś załatwiał w sekretariacie. Anka z pewną dumą wpatrywała się w jaśniejącą poświatę, która świadczyła, że dziewczynka dalej jest chroniona przed cieniami. Niestety, nie była chroniona przed hołotą z “Sieraka” w ten sposób.

Grupka licealistów zebrała się wokół niej, a na uwagę jednego ze starszych chłopaków zareagowała głośnym śmiechem.

-Co, pewnie tęsknisz za braciszkiem, nie? - kontynuował chłopak, zbierając w nagrodę kolejny wybuch śmiechu.-My nie.

Anka stanęła w niezbyt wielkiej odległości i wpatrzyła się w prowodyra “zabawy” palącym spojrzeniem w kark.

Chłopak spojrzał na Ankę, uśmiechając się szyderczo.

-O, widzę, że cyrk dzisiaj przyjechał. Ty raczej nie na filozofię, co?
Czernik postanowiła kuć żelazo póki gorące i łamaną polszczyzną, mocnym ukraińskim akcentem odpowiedziała z nieśmiałym uśmiechem:

- Ne widala żadnego cyrka. Ja tu na konkurs - uśmiechnęła się szerzej jakby zupełnie nieświadoma była szydery. Kątem oka rzuciła spojrzeniem na Paulinę. Postąpiła dwa kroki w kierunku “szefunia” koncentrując się ponownie:

- Ty tu … no… szkolnyj prezident, da? - wyciagnęła dłoń w kierunku chłopaka - Czeszcz. Anka. Duże pryjemno. - Błysnęła czarnymi oczyskami spod grzywki - Szkoła wasza fajna. - nie odpuszczała spojrzenia z chłopaka - I dużo słyszała ja o prezidentcie szkoły u Sieriaka. To Ty? - dopytywała nadając słowom nieco zachwytu. - Pokażesz mnie gdzie tu konkurs? - kolejny krok postąpiła w jego stronę obserwując sytuację i zachowanie klakierów “prezidenta”.

Ekipa uczniów nie spodziewała się takich atrakcji na tej przerwie. Właściwie po każdym zdaniu wybuchali śmiechem, dorzucali coraz to bardziej głupie i podsycane erotyzmem komentarze. Gdy Anka stanęła obok prowodyra grupy, otworzyły się drzwi do sekretariatu i zrobiło się wyraźnie ciemniej. Z pokoju wyszedł Boruta.

-Przeważnie kiedy tytułuje się kogoś prezydentem, nadstawiam ucha - mruknął, patrząc na Ankę. Potem swój wzrok przeniósł na chłopaka.-A więc to mój kolega po fachu? - położył mu rękę na ramieniu.-No, chłopie, wielka przyszłość przed tobą. Może warto by się zachowywać tak, jak należy reprezentować godny urząd? - uśmiech na twarzy Boruty zniknął.-Na przykład wobec tej młodej damy. Wydaje mi się, przepraszam za wyrażenie, że przed chwilą zachowałej się wobec niej jak skończony gnój, a nie jak prezydent. Zgodzisz się ze mną, synu?

Chłopak wyraźnie zbladł. Dłoń prezesa dalej ciężko opierała się na jego ramieniu. Skamieniał. Z wyraźnym wysiłkiem zaczął dukać w kierunku Pauliny:

-Prze...pra...szam. To...było… podłe.

Boruta puścił chłopaka, który by upadł, gdyby go nie podtrzymali koledzy. Z udaną troską Boruta podał mu chusteczkę, bo strasznie zaczęła lecieć mu krew z nosa.

-Wydaje mi się, że starczy tej lekcji - rzucił “Sierakowcom”. Oddalili się spiesznie.

Zenon spojrzał na Ankę.
-Szlachetnie ze swojej strony, ale czasami przemoc jest po prostu szybsza. Wiesz, Ciemna Strona Mocy z Gwiezdnych Wojen i tak dalej… Podoba ci się przyszłość? Chcesz może o niej porozmawiać?

- …. - Anka przez chwilę stała z otwartymi ustami przyglądając się Borucie - To nie jest przyszłość. To tylko jej wariant. - stwierdziła cicho i nie do końca pewnie - A Ty chcesz, żeby tak wyglądała. - miała wrażenie, że pełza po omacku. Cisnęły jej się na usta kolejne słowa ale tylko zacisnęła usta. Gdy myśli zamieniają się w słowa, czasem nabierają zbyt wielkiej wagi i realizmu.

- Wariant przyszłości. Szach-mat, kalwini i ich predestynacja - Boruta uśmiechnął się.-Powiem ci, droga Aniu, choć zapewne mi nie uwierzysz, że jest mi to całkowicie obojętne. Powiem więcej - pozwolę ci zdecydować.

- Zdecydować? Skoro jest Ci to obojętne, to czemu mam decydować?

- Daj spokój. Pierwsi Rodzice zostali wygnani z Raju, żebyście mogli decydować! Poza tym, wtedy nie będzie na mnie. Będziesz mogła powiedzieć sobie, że dokonałaś kluczowego wyboru, dotyczącego - tu jestem śmiertelnie poważny - życia kilkorga ludzi. I naprawdę, kibicuję ci, abyś wybrała mądrze.

- Zatem nie jest Ci obojętne. Chcesz poczekać na …. - Ance zabrakło polskiego słówka. Zaklikała palcami - … dożynki i nie musieć się namęczyć. - spojrzała na rozmówcę. - Dlaczego miałbyś się męczyć, hm? - tym razem przez jej głos przebiła ciekawość. Mimo to wcale nie czuła się pewnie w obecności prezesa.

-Dożynki? Na Boga, mówimy o ludzkim życiu, Aniu! I być może - uśmiechnął się -i o życiu pozagrobowym. Myślisz, że jest to forma jakiejś gry? Zakładu? Źle mnie oceniasz. Cóż, jezuicka prasa. Jesteście w dużym niebezpieczeństwie i chociaż szerszy obraz się nie zmieni, to jestem waszym osobistym fanem. Ale to wy jesteście bohaterami, więc jako fan powinienem oddać wam zaszczytne miejsce. Uważam, że każdy powinien przeżyć historię na miarę swoich możliwości. Jest w tym i oczywiście trochę mojej natury - bezpośrednie interwencje to zdecydowanie nie moja działka.

Anka wyszczerzyła się w uśmiechu:

- Przed chwilą bezpośrednio zaingerowałeś. Czemu?

Westchnął.

-Bo to był śmieć, który nie szanuje kobiet. Mam dla takich specjalne miejsce. Ona ma dwanaście lat i myśli, że jej brat się zabił - spojrzał na Paulinę, która wydawała się zupełnie nieświadoma ich obecności.-Wiesz, że ona myśli, że to może i po części przez nią? Bo bywała dla niego niemiła? Jak można mówić dziecku takie rzeczy? - zadumał się przez chwilę.-Takie interwencje się nie liczą. - stwierdził stanowczo.

- Nie możesz się bawić w kota Shrodingera. Albo nie interweniujesz wcale albo interweniujesz. Nie ma tak, że ochronisz dwunastolatkę i będziesz twierdził, że to się nie stało. Na co Ci Kosecki? - zmieniła temat nie dając się wciągać na haczyku.

-E, skoro można dać człowiekowi wolną wolę, a potem jeśli jego wybory się nie spodobają, to wysłać go na wieczność do piekła, to można i trochę pointerweniować - Boruta usiadł na krześle obok Pauliny.-A Kosecki mi zupełnie po nic. Pewnie trafi do mnie - nie ja o tym decyduję, sama rozumiesz - a na razie dobrze się bawi. Zresztą, Koseckim się przejmujesz? Przejmuj się tymi, których życie jest w stawce. O, Pauliną się przejmuj. Mikołajem. Kryśką. Julią… I Magdą. W tej chwili najbardziej Magdą. - podrapał się po podbródku.-Marcina życie w stawce nie jest. Tylko jego przyszłość, która zależy od ciebie.

- Wolałabym, żebyś się obszedł bez jego duszy - Anka wzruszyła ramionami chcąc zapalić - A skoro jest Ci to obojętne, to tym lepiej. Mam nieodparte wrażenie, że to nie jest nasze ostatnie spotkanie, co?

-Jasne, że nie. Wiesz, ile kosztowało wysiłków, żeby wszystkich was tutaj ściągnąć? To niech się chociaż pocieszę w tych ciężkich czasach taką zacną młodzieżą. Jak to Zamoyski ujął, takie będą Rzeczpospolite… Dobrze, przekonałaś mnie. Duszy pana Rudawskiego nie wezmę, jeśli będzie chciał mi ją sprzedać, ani sam nie zaproponuję takiej transakcji. Pieniądze mogę mu dać?

Czernik zmrużyła oczy:

- A co za nie będziesz chciał? Duszę jego pierworodnego? - rzuciła z przekąsem. - Albo co to tam było… to co pierwsze zobaczy po powrocie do domu? - postukała papierosem o pudełko. Świeżbiło ją by zapalić. - Wybacz jeśli Cię to urazi ale w czyste intencje nie wierzę.
Serio musiałeś podpuszczać Damiana?
- spojrzała ze smutkiem na Zenona.

-Gdyby to ode mnie zależało, Damian by żył. Miał wszystkie atuty, by przeżyć, ale jeden z tych atutów postanowił udawać, że nas nie ma - Boruta miał poważne spojrzenie.-Dlatego pojawiam się tutaj, żeby już nikt z was nie musiał umierać. Damian był dobrym dzieciakiem, kupę miał życia przed sobą. Jego śmierć skomplikowała bardzo wiele spraw. Gdyby nie to, że dałem szlacheckie słowo, już bym się zemścił straszliwie na tym parszywym miejscu. - spojrzał z odrazą na otaczające ściany szkoły.

- Was? - Anka chwyciła się niewinnego zaimka.

-Cóż, kiedy interweniujemy, przeważnie mamy do tego powód. Rozumiesz, my, co złego pragnąc, dobro czynimy. Przede wszystkim, jeśli ktoś przeżywa taką interwencję, to przeważnie jest wyczulony, jak widzi kolejną… W tym przypadku jednak, cóż. Inni szatani byli tam czynni, a warta zaspała. I jest to spory problem - bo ta, która próbuje teraz się uwłaszczyć na waszych duszach, ma za nic honor szlachecki. Lepiej wam ze mną, zaufaj mi.

Anka uniosła brew.

- Urok przedwojennego dandysa to Twój trademark, hmm? - spojrzała na Borutę - Ale mrok to mrok mimo, że udający coś innego, Boruto.

-Mów mi Zenon. Cóż, mrok to mrok. PR mamy nienajlepszy, fakt. W każdym razie, na ile mogłem to ustawiłem scenę tak, abyście przeżyli. Będziesz musiała z tym żyć, albo kto wie, może wrócimy do rozmów o mroku? Twoje zdolności na przykład. Jakaś pewność, że wykorzystujesz je w jasny sposób? Może warto zastanowić się nad zadbaniem o reputację w miejscu, gdzie możesz trafić? - wstał. Spojrzał na Czernik z góry.-Ostatecznie, wieczność to strasznie długo. - spojrzał na zegarek.-Pan Rudawski zaraz dotrze. Musiał odwieźć brata do szkoły. Była to bardzo złośliwa intryga jego ojca, by tu nie dotarł na czas. Jest świetny we wzbudzaniu poczucia winy. W ogóle, kawał z niego sukinsyna. W każdym razie, mam prośbę. Jeszcze dzisiaj usłyszysz, że to już szczęśliwy koniec. Nie ufaj temu uczuciu. Słowo szlachcica, że to, co wam się uda odegnać dzisiaj, to tylko nieistotne szczury, które weszły mi w paradę tylko dlatego, że zaufałem za bardzo w możliwości jednej zasmarkanej harcereczki - mrok bardzo rozrósł się, kiedy na jego twarzy zagościło rozgoryczenie.

Anka poczuła się przytłoczona.

Nawet nie przez rosnący wokół prezesa mrok. Raczej przez ilość informacji i fakt, że na podstawie jego opisu poczuła się jak nieznaczący pionek.

- Nie przeliczasz się w moim wypadku? - dodała kąśliwie - Głupio by było zacząć potencjalną karierę piekielną z plamą w kartotece. - westchnęła - Znaczy się, namieszałeś, napaćkałeś i ja mam posprzątać - zakpiła lekko próbując usunąć narastającą presję i cmoknęła zębami. - Ojciec Marcina... Skąd ma taką bibliotekę?

-Nikt nie jest doskonały… A ja po prostu szczerze i niezłomnie wierzę w ludzkość. To największy projekt od czasu stworzenia pszczół. Myślę, że wszystko jest do naprawienia. A ojciec Marcina odziedziczył książki po swoim ojcu, Gedeonie. Jest ktoś, kto bardzo się ucieszy na wieść o tym, że ten księgozbiór przetrwał… A ty, Aniu, nabierz odwagi i nadziei. Bo skoro istnieje Piekło, to czy nie jest to znak, że istnieje również Niebo? - uśmiechnął się.-A to, co będzie przed wami postawione to nic jak walka z mrokiem o życie niewinnych. Myślę, że na górze zaplusujecie. A tymczasem, cóż, czas na uczciwą olimpiadę filozoficzną.

Anka ruszyła się lekko robiąc krok w stronę siedzącej nadal cicho Pauliny.

- Hej. Długo już czekasz? - uśmiechnęła się do dziewczyny wyciągając komórkę z kieszeni.

-Mhm. - dziewczynka spoglądała w ścianę przed siebie.-Mój tata wszedł jakieś dwadzieścia minut temu. Chciałam tu przyjść, żeby, no wiesz. Nie był sam - spojrzała na Ankę i uśmiechnęła się smutno.-Super mi wyszło, prawda? Teraz oboje jesteśmy sami…

- To posiedzę chwilkę z Tobą, chcesz? - Anka przysiadła obok młodej - Też czekam na kogoś. Poczekamy razem.

W korytarzu pojawił się Marcin. Nie miał na sobie kurtki, pewnie przyjechał samochodem. Zmierzwione włosy, dość dziki wzrok, krzywy krawat. Razem z nim szedł “Jezus”. Czernik usłyszała fragment, gdy Marcin klarował katechecie:

-...wszystko się dzisiaj sprzysiężyło przeciwko mnie. Jak jeszcze zobaczyłem tę stłuczkę na Konwiktorskiej, myślałem, że sobie w łeb strzelę...O, cześć - uśmiechnął się do Anki.-Przynajmniej jedno z nas dotarło tu bez przygód…

- Cześć. Słuchaj - Anka pociągnęła chłopaka nieco w głąb korytarza - Dostałeś mojego smsa? - palnęła się lekko w głowę - Pewnie nie miałeś jak odczytać. Chodzi o to… chodzi o to… czy Ty na pewno chcesz startować w tej olimpiadzie? Ja wiem, że kasa i w ogóle… ale … - Anka spojrzała na Marcina - … nie startuj, co? - poprosiła po prostu.

Spojrzał na nią jak na zupełną wariatkę. Gdy próbowała dotknąć jego myśli, natknęła się na mur. Nie spotkała się z tym wcześniej, ale źródło chyba nie ciężko było wyczuć. Aż miała chęć odwrócić się, czy zobaczyć, czy czai się tam Boruta.

-Ty wiesz, co ja mogę zrobić z tymi pieniędzmi? - odparł cicho. - Mogę się wyprowadzić. Mogę poszukać jakiejś pracy, która nie będzie roznoszeniem pizzy. Mogę pójść na dobre, interesujące mnie studia… Czemu miałbym nie startować?

Dobiegł ją wyraźny zapach tytoniu i czegoś jeszcze. Siarki?

Ja wiem, że kasa otwiera okna czy tam drzwi naróżne opcje. Ale nie ta. Damian też korzystał z dobrodziejstw tej fundacji i kasy a zobacz co się stało. Nie chcę, żeby Tobie przydarzyło się coś, Marcin. - spojrzała na chłopaka poważnie - Kasę zawsze można zdobyć. Jakoś. Tylko … najłatwiejsza kasa zawsze ma ukryty haczyk. Proszę. Jeśli musisz się wyprowadzić, to pomogę Ci poszukać czegoś. Są inne sposoby na niezależność…

-Co ma Damian do tego? Przez nadmiar pieniędzy skoczył z mostu? - Marcin zakpił.-Spokojnie, ja nie zamierzam skakać. Rany, Anka. - spojrzał na nią z wyrzutem.-Zajebista z ciebie cheerleaderka, nie ma co. Wiele mogłem sobie wyobrazić, ale nie to. Przynajmniej ty nie mówisz, żebym nie startował, bo się zbłaźnię - w jego głosie czuć było bardzo dużo goryczy.-Trochę więcej takiego dopingu, a nie musicie się martwić, że cokolwiek wygram…

Anka schwyciła dłoń Marcina i mocno uścisnęła:

- Oboje wiemy, że się nie zbłaźnisz. Oboje wiemy, że jesteś inteligentny i możesz dokonać co chcesz. Wystartuj w innym konkursie, innej olimpiadzie. Nie w tej. Proszę. Gdybym wiedziała to wszystko wczoraj, powiedziałabym o tym wcześniej. Nie czekała na ostatnią minutę i nie przygotowywała tego cholernego transparentu. Nie jestem Twoim wrogiem. Proszę nie oceniaj tego w ten sposób, nie przez pryzmat oj…. innych osób. O Damianie chciałam pomówić, bo to ...eh… dłuższa historia.

Marcin intensywnie myślał, wpatrzony gdzieś w dal. Nie mogła zajrzeć do jego myśli, ale to, co mówił o przygodach dzisiejszego dnia, musiało mu się złożyć w jakąś całość. Odwrócił się. Kilknaście kroków dalej stał “Jezus”, taktownie czytający mapę kolei w Królestwie Kongresowym w XIX wieku.

-Panie profesorze? - rzucił Marcin. Katecheta skrzywił się.

-Rudawski, ile razy mam ci powtarzać, byś tak do mnie nie mówił? Naprawdę wyglądam ci na profesora?

Marcin mimowolnie uśmiechnął się lekko.

-Tak się zastanawiam… Mówił pan kiedyś o rozeznaniu duchów…

-To jest ten moment, kiedy wszystko, co powiedziałem, zostanie wykorzystane przeciwko mnie?

-Poniekąd… Bo dzisiaj wszystko się tak sprzysięga przeciwko mnie, no, jakby mnie ostrzegało. To może być Prawo Murphy’ego, ale… sam nie wiem - spojrzał niezdecydowanie na Ankę.

-To musi być twoja decyzja - katecheta wzruszył ramionami.-Jedni mówią, że człowiek na łożu śmierci żałuje raczej tego, czego nie zrobił, niż tego, co zrobił, ale to zależy od tego, co się zrobiło - uśmiechnął się ciepło.

-Żądam wyjaśnień - rzucił Marcin do Anki, ale w jego głosie nie było nic żądającego, tylko pełna smutku rezygnacja.-Ale nie tutaj. Chodźmy stąd… Rezygnuję z udziału w olimpiadzie - powiedział “Jezusowi”. Czy na twarzy katechety pojawiła się ulga?

-Jasne. Oczywiście. Powiem organizatorom. Tylko nie ważcie się iść do szkoły - ostrzegł ich.-Mam wolne dzisiaj i nie zamierzam tego marnować.

Kiedy ruszyli do wyjścia dobiegł ich odgłos nadjeżdżającej karetki. Po chwili wparowali ratownicy.

-Gdzie jest ten chłopak? - rzucił do ciecia. Podeszła do nich zapłakana dziewczyna, jedna z tych, co naigrywała się z Pauliny.

-Tam, szybko… On się dusi, pluje krwią…

Szybko dwóch kolejnych ratowników weszło do szkoły z noszami. Oddalając się coraz bardziej, Czernik usłyszała coś o defibrylatorze.
 

Ostatnio edytowane przez Cooperator : 11-09-2016 o 22:39.
Cooperator jest offline