Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-09-2016, 21:49   #2
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Psuja budzi się pierwsza spośród stada. Nic dziwnego, bo Psuja ma cholernie czujny sen. Śpi z jednym okiem otwartym. Z uszami nadstawionymi jak policyjne radary. Przez las niesie się pierdylion dźwięków i zapachów i wszystkie je musi Psuja przepuścić przez sito swojej uwagi, podczas gdy śni niespokojne sny. Dlatego noce są męczące i teraz, gdy leży jeszcze zwinięta w kłębek, pysk jej się drze w przeciągłym ziewnięciu. Drapie się za uchem bo coś tam swędzi, wyhodowany brud albo współlokator. Jednego i drugiego pasowałoby się pozbyć, ale Psuja nie ma na to czasu ani głowy. Od wielu dni nie widziała łóżka ani prawdziwej łazienki. Od wielu dni nie oglądała w lustrze swojej gęby. Ale tak jest lepiej, na czterech łapach. Z nikim nie musi gadać, przed nikim się tłumaczyć. Że wychudzona, że ubrania wytłamszone, że aparycja, delikatnie mówiąc, niechlujna.
Wstaje słońce i Psuja sobie idzie. Kilka szczeniaków zrywa się za nią. Uwieszają się jej u gardła, próbują podgryzać uszy. Psuja musi na nich warczeć, kłapie zębami i udaje groźną, co tylko maluchy bardziej zachęca. W końcu jednak odpuszczają bo Psuja oddala się za daleko od stada. Żegnają ją wesołym merdaniem, poszczekiwaniem i wracają do matki.
Psuja lubi towarzystwo wilków. Co innego z miejscowymi loup garou. Tych z rozmysłem unika. Widziała kilku ale ominęła szerokim łukiem. Zignorowała też obowiązek powitania, taki z niej prymityw. Cały czas łudzi się, że załatwi sprawę chorującego lasu i ruszy dalej. Nie ma sensu się spoufalać skoro nie planuje długo zostawać, nie?
Większość dnia Psuja gania po lesie. Kroczy tropem odwiedzanych wcześniej miejsc, chorujących roślin i zwierząt. Szuka zapachów, niuansów, które mogła wcześniej przeoczyć. Zahacza też o obóz rozbity głęboko w dziczy. Wygląda dokładnie tak jak wtedy, gdy go zostawiła. Suwak namiotu jest zapięty, popiół z ogniska dawno rozdmuchał wiatr. Przez chwilę Psuja się zastanawia czy nie sprawdzić wnętrza, ale do tego potrzeba dłoni i zwinnych palców a wcale nie ma ochoty pozbywać się łap i pazurów. Ostatnio pała niechęcią do ludzkiej formy. Zresztą, gdyby ktoś tu był zostawiłby swój zapach a Psuja wyczuwała woń tylko dwóch osób, tych Indian. Kobiety i lekarza.
Las nie daje Psui odpowiedzi dlatego niechętnie podąża do miasta. Snuje się po jego obrzeżach, niucha i obserwuje. Szuka anomalii, symptomów obecności Żmija. Coś musi być powodem zachorowań i Psuja wścieka się, że te powody przeoczyła.
Słońce ugina się ku zachodowi, nadciąga zmierzch. Idealny czas aby pomylić cień wilka z cieniem bezpańskiego psa. Ale nawet gdy złapie Psuję blask przydrożnej latarni i widać już jak na dłoni, że to żaden kundel, nawet wtedy nikt się nie dziwi. W okolicy roi się od szakali, a Psuja przypomina jednego z nich. Ma długie, chude jak patyki nogi i przerośnięte uszy.
Właściciel chińskiej restauracji przyzwyczaił się nawet, że Psuja buszuje po zmroku na tyłach jego lokalu. Stołuje się w ciemnym zaułku wyżerając resztki kurczaka gong-bao i wołowiny pięciu smaków. Dziś jest tego tyle, że nawet szczeniak by się nie najadł. Kęsy wpadają do brzucha jak do przepaści bez dna. Na dodatek Psui chce się pić. Chłepce parę łyków z kałuży ale woda jest zatęchła i mętna.
Z ciągle pustym i obrażonym na nią żołądkiem wraca do obserwacji. Mija budynki i zakłady pracy, obwąchuje ciepłe jeszcze samochody, przydomowe śmietniki. Ślepi się z daleka w witryny nocnych barów i rozświetlone stacje benzynowe.
Jest zła, że nie wie czego właściwie szuka. Zła, że zmarnowała kolejny dzień na bezowocne śledztwo. Jest głodna, spragniona i zmęczona. Warczy w efekcie, nie wiadomo na kogo, i gania swój własny ogon. Kładzie się w gęstych krzakach i obserwuje ulice. W barze jest tłoczno. Pachnie stamtąd piwem i pieczonym żarciem i Psuja czuje jak ślina zalewa jej pysk.
To nie jest dobry pomysł ale wypełza z tej gęstwiny już jako dziewczyna. Ma w kieszeni pięć dolarów i dwadzieścia pięć centów, za mało na posiłek ale ją to nie zraża.
Wygładza dłonią bluzę z kapturem i dżinsy, brudne od mokrej ziemi i trawy. Kurtka wojskowa jest pięć rozmiarów za duża i Psuja topi się w niej jakby ukradła ją swojemu ojcu. Twarz ma zadziwiająco ładną, o łagodnych rysach i magnetycznych lustrach oczu. Nie wygląda na swoje dwadzieścia dwa lata, raczej na małolatę na gigancie, co już nieraz wpędziło ją w kłopoty. Włosy ma kolorowe jak u tych dziewczyn z punkowych kapel, twarz i dłonie umorusane.
Nie wygląda na wypłacalną, ani nawet na pełnoletnią niemniej zwala się na wysoki stołek przy barze.
- Piwo – jej własny głos brzmi obco. Trochę się od niego odzwyczaiła.
Pokazuje gestem na kawał mięsa, który pałaszuje siedzący obok, wielki jak grizzly kierowca ciężarówki.
- I zjem to co on.
Sięga po papierową serwetkę, pluje na kraniec i próbuje zmyć smugi kurzu z wierzchów dłoni. Pod wojskową kurtką czuje chłód wielkiego ostrza. Ukryty w nim duch niemal wierci się i porusza rozbawiony tą sytuacją. Jest ciekaw w jakie gówno Psuja wpakuje się tym razem.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 11-09-2016 o 21:56.
liliel jest offline