Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-09-2016, 11:11   #3
Asenat
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację

Siedział przy komputerze długo po tym, jak słońce zaszło nad Minnesotą i samym Duluth. W małym imperium Merlina McMahona pracowało się na cztery zmiany. Niebieskie światło ekranu kładło się upiornie na bladej, usianej gwiazdobiorami piegów cerze, właściwej ludziom rudym i tym, którzy rzadko wychodzą z cienia budynków. W ustach Merlina obracał się ołówek o obgryzionej końcówce, namiastka namiastki papierosów, które zwykł palić. Jedna szczupła, piegowata dłoń o wypielęgnowanych i przyciętych krótko paznokciach spoczywała na komputerowej myszy, druga tańczyła po klawiaturze. Na ekranie ciągnęły i zaplatały się linie, w sieci punktów krystalizowały przestrzenie i instalacje, warstwa za warstwą, piętro za piętrem, jak prześcieradła na łóżkach w drogich hotelach. Jak znaczenia w staroirlandzkich opowieściach, jedno przykrywa drugie, lecz wszystkie tam są, i są potrzebne, by tworzyć całość. Jak wszystkie części tradycyjnego stroju Czirokezki.

W kącikach ust Merlina pogłębiają się zmarszczki, te od gorzkiego uśmiechu. W splotach tych od koncentracji więzną kryształowo niebieskie oczy o coraz bardziej przekrwionych białkach. Ale to jedyna oznaka zmęczenia. Merlin pracuje niestrudzenie. Nic nie jest w stanie oderwać go od projektu, myśli ma klarowne i czyste. Jest jak maszyna, której zakodowano program działania, będzie łomotać, dopóki coś będzie jechało na taśmie.

Wstaje od biurka dopiero, gdy za oknem apartamentu, nad dachami budynków pojawia się blada sugestia świtu. Wychodzi boso na zielony dach, zagłębia palce stóp w równo przyciętej trawie i zapala słabego papierosa. Ciągle jest chłodno, i ten chłód go orzeźwia. Merlin zaciąga się głęboko dymem, ślizga się spojrzeniem po panoramie miasta. Jego miasta. Nie zmarnował tych pięciu lat. Wrósł tutaj głęboko, wgryzł się korzeniami wpływów do samego rdzenia. Każdy oddany i zatwierdzony projekt, każdy podpis złożony pod aktem własności kotwiczył go do Duluth. Tyle że Merlin już wiedział, że to wszystko - zbyt mało. To wszystko nic nie znaczy. Gdy Tańcząca w Foliach gwizdnie, on rzuci wszystko i przybiegnie jak pies, z wywieszonym ozorem. Takie były zasady rządzące stadem. A stado Merlina wraz z jego szefową zostało w Nowym Jorku. Nie dość daleko, by Merlina nie dochodził jego głos.

Upiorny, przeciągły wizg wwiercił mu się w uszy, gdy szedł pod prysznic. Dawno temu przypisał sobie krzyk banshee jako sygnał wiadomości przychodzącej od Tańczącej. Tak żeby od razu, odruchowo, ustawić się we właściwej pozycji obronnej. Truchlej, żryj piach i nie fikaj. A jeśli fikasz, rób to rozważnie.

Zawrócił na taras. Wypalił dwa papierosy, odpalając jednego od drugiego, uspokoił łomot serca. Dopiero wtedy zasiadł do komputera.

Cytat:
Co robisz, synku?
Merlin skubnął wypielęgnowaną, krótko przyciętą bródkę. Pieczołowicie konstruował odpowiedź, która nie skłoni do podejrzeń i bliższego kontaktu, nie daj Boże, osobistego.

Cytat:
Zdaję jutro projekt centrum handlowego. Całą noc haratałem, padam na pysk. Co u was?
Cytat:
Stare sprawy, stare śmieci. Pogadamy kiedy indziej.
Tego właśnie Merlin się obawiał. Że to kiedy indziej w końcu nadejdzie, a wraz z nim kres jego życia w Duluth. Po raz kolejny zawiódł, i niebawem będzie mu to oznajmione. A był tak blisko...

Wziął jednak prysznic, a potem sprawdził notowania na giełdzie. Zerknął do lodówki, ale jeść mu się odechciało. Spać też. Czas mu się kurczył, niemal słyszał tykanie nakręcanego zegarka, zamieszkałego przez ducha antycznego mechanizmu, który Ciaran McMahon sprezentował swej małżonce Vittorii w dniu ślubu, a który obecnie nosiła na nadgarstku matka. Gwizdnął na psa, zabrał laptopa i zszedł na schody.


Dobrą godzinę stał wpatrzony w Aerial Lift Bridge, palił papierosa za papierosem i w konstrukcji mostu szukał natchnienia do wyjścia z impasu. Drogi ucieczki, jak coraz częściej ze zrezygnowaniem przyznawał sam przed sobą. Było, było jedno wyjście... upodliłby tym siebie, Biankę i Granta, ale rozważał to poważnie jako jedną z opcji. Istniała też inna. Połączyć siły. A więc powiedzieć, powiedzieć, co wie, pokazać palcem zarysy na zdjęciach satelitarnych, wyciągnąć kopie starych map, przycisnąć je flaszką whisky i popielniczką. Powiedzieć, ale komu i jak...

Przykucnął, opierając się plecami o drzwi samochodu, trwał nieruchomo jak posąg, mijany przez fanów joggingu. Przy jego lewej stopie drzemał corgi, zmęczony uganianiem się przy brzegu, obok prawego buta rosła piramida niedopałków.
 

Ostatnio edytowane przez Asenat : 12-09-2016 o 11:35.
Asenat jest offline