Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-09-2016, 13:07   #107
Tyaestyra
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Jak to się mogło wydarzyć?!
Kto zawinił?!
Kogo należało wypatroszyć za to przeoczenie?!

Marjolaine, pomimo swej prześlicznej twarzyczki oraz ogólnej aparycji aniołka, kryła w sobie niemałe pokłady wściekłości, co nie było już żadną tajemnicą dla większości osób przebywających w jej towarzystwie. Sam Gilbert to dostrzegł, nazywając ją pewnego razu wulkanem, choć za jego słowami jak zawsze kryły się lubieżne dwuznaczności. Ale on zwyczajnie zdawał się przepadać za chwilami jej złości, za tą gwałtownie przepełniającą ją energią, która podnosiła jej głosik i czerwieniła policzki. Doprawdy był przedziwnym szlachcicem, na którego jakoś nie mogła jeszcze znaleźć sposobu..

Ale pachołek odpowiedzialny za tak późne wysłanie do niej zaproszenia, nie miał najmniejszego powodu do radości z gniewu hrabianeczki. Niech no tylko ona się dowie kto zawinił! Już dobrze zadba o to, aby nie tylko wyrzucono go z królewskiego dworu, ale by również nie mógł znaleźć sobie miejsca w żadnej innej francuskiej posiadłości! Nie mogła wszak przepuścić płazem takiej urazy względem siebie. Nie powinien był się narażać którejkolwiek z kobiet rodu d'Niort. Zresztą, wcale nie byłoby dla niej zaskoczeniem, gdyby i maman dołączyła się do całkowitego zniszczenia życia tej osobie.

Było bowiem niedopuszczalnym, wręcz pogwałceniem wszystkiego co słuszne na tym znanym przez nią świecie, aby ona, arystokratka z krwi i kości, miała przygotować Maura, maman i jeszcze na dodatek siebie samą na to jakże ważne wydarzenie! Tak się po prostu nie robiło! Istniała cała lista zasad obowiązujących na szlacheckich dworach, niektóre ważniejsze od innych, a pozwolenie kobiecie na kilka.. miesięcy (!) boskich przygotowań było jedną z najbardziej istotnych! Kilka byle dni w świetle królewskiego balu było.. było.. bluźnierstwem, ot co!

Mogła być oburzona. Mogła wręcz miotać się z wściekłości po komnacie i w duchu ( bo przecież dobrze wychowanej panienecze nie wypadało na głos ) wyklinając tego bezużytecznego pachołka. Mogła wymyślać plany straszliwej zemsty, ale hrabianka d'Niort nie miała zamiaru się poddać i pojawić przed całym dworem w byle szmatkach. Skromna ilość czasu na przygotowania nie była żadnym wytłumaczeniem na mało reprezentacyjną prezencję.
Gdy tylko odrobinę ochłonęła, chociaż gniew często bywał niezwykłym źródłem inspiracji, ptaszyna zamknęła się w sypialni należącej do niej w tym zamczysku. Pozornie mogło się zdawać, że oddała się prostej, kobiecej przyjemności polegającej na przerzuceniu i przeglądaniu zbiorów swych ubrań. Ona jednak, co z pewnością zabrzmiałoby dziwnie dla niejednego mężczyzny, ciężko pracowała poszukując w swej kolekcji takiej kreacji, którą na szybko mogłaby ubrać na bal. Nie było to najłatwiejsze, bowiem taka suknia musiała spełniać konkretne wymagania – nie tylko powinna przywodzić na myśl zwierzę, za jakie Marjolaine się przebierze, ale również nie mogła być wcześniej przez nią założona. Pojawić się w towarzystwie dwa razy w tej samej kreacji? Non, non, przez takie faux pas znalazłaby się na wielu sposób, i to wcale nie sączyłyby się z nich słowa zachwytu wobec jej gustu.
I ze względu na owe wymagania, jej poszukiwania zakończyły się porażką. Ale nie kapitulacją.

Jeśli nie miała gotowej sukni, to należało ją sobie.. wymyślić, a potem zaprząc krawców do intensywnej pracy.
Przy sekretarzyku, w który także wyposażona była komnata ptaszyny, siedziała jej ochmistrzyni – Beatrice. Cierpliwie i bez choćby jednego słowa narzekania zapisywała kolejne karteluszki pomysłami, kaprysami i wymaganiami swej podopiecznej. A jako, że wymagano od niej talentów w wielu dyscyplinach jeszcze kiedy była guwernantką, to czasem piórem szkicowała także skomplikowane projekty kreacji balowych tworzone w wyobraźni hrabianeczki. Na blacie również uzbierał się już niemały stosik z pogniecionych karteluszek, upadłych pomysłów Marjolaine. Oczywiście, że udanych, ale była ona twórczą panieneczką, więc w jej jasnowłosej główce pojawiały się coraz to nowe wizje sukni, jedna lepsza od kolejnej. Nie mogła przecież poprzestać na pierwszej lepszej, aby tylko jak najszybciej posłać projekt do krawców. Póki miała coraz to nowe pomysły, to Beatrice musiała je przenosić na papier, aż razem odnajdą tą najlepszą z kreacji. Jedyną i wyjątkową.

Zabawnym było, że kostiumowa inspiracja objawiała się w jasnowłosej główce nie wobec stroju dla siebie czy maman, osób wszak dobrze jej znanych, a dla.. Gilberta. Tego lubieżnika, łotra, potwora, który pojawił się w jej życiu dopiero niedawno! Może po prostu w jego przypadku, pomysł na przebranie okazywał się być nazbyt oczywisty..

Satyr


Oui, oui. Hrabianka d'Niort dobrze wiedziała, że to nie dzikie zwierzę ( choć każde spotkanie z narzeczonym świadczyło o tym inaczej ), a za tym nie pasowało do zamysłu królewskiego balu. Ale czyż to nie byłaby idealna rola dla Maura? Wystarczyłoby mu dołożyć rogi pośród tę niesforną czuprynę, nie musiałby się nawet specjalnie przebierać. Wręcz przeciwnie, powinien się.. rozebrać. Non! Nie było to jakieś odzwierciedlenie jej własnych, wyuzdanych pragnień, o które ten szlachcic ją wiecznie podejrzewał. Po prostu, ku jej oczywistemu niezadowoleniu, wszystkie te leśne demony w opowieściach radośnie biegały półnagie. Pół, bo przecież tylko górną część ciała miały ludzką, kiedy dolna pozostawała niczym u kozłów – owłosiona i kopytna. Może zatem wystarczyłoby tylko ubrać go w jakieś futrzane spodnie, a buty podbić stalą, aby postukiwały przy każdy kroku.
Ah, gdybyż tylko tematem balu była mitologia zamiast dzikich zwierząt! Jakże idealna byłaby to rola dla Gilberta! Na tle tych wszystkich pudrowanych starców pozujących na bogów o posągowych kształtach, on jako demon prezentowałby się najlepiej. A ona u jego boku byłaby.. nimfą. Zwiewną i piękną, zwinnie umykającą jego lubieżnym łapskom, choć pewnie zdołałby ją złapać z raz. Albo dwa..






To.. to były niewłaściwie myśli, które niepotrzebnie przyprawiły panieneczkę o dreszczyk ekscytacji. Szczególnie wspominając, jak i owe nimfy bywały skąpo przyodziane, co jej osobisty Satyr z pewnością wykorzystałby przeciwko niej. Również.. również ku jej niezadowoleniu!
Dobrze, że nie podzieliła się na głos tym pomysłem ze swoją ochmistrzynią. Nie miała żadnych wątpliwości, że ta zareagowałaby na niego zaciśnięciem warg w wąską linię oraz mocnym przymarszczeniem brwi. Ale nie to byłoby najgorsze, o nie. O wiele gorszy byłby sposób, w jaki Beatrice próbowałaby wyperswadować tę wizję swej podopiecznej. Ze spokojem, będąc dostojną jak zawsze, a przy tym nawet jednym słowem nie obrażając jej narzeczonego, choć na pewno ochmistrzyni miała w zanadrzu wiele niepochlebnych określeń tylko na niego. Stanowiła całkowite przeciwieństwo drogiej maman, która przecież przy pierwszym spotkaniu obrzuciła Maura mało wybrednymi inwektywami. Właśnie ta.. niezmącona cierpliwość czyniła ją tak straszną, także i teraz, kiedy Marjolaine już nie była małą dziewczynką.

Jednak nawet jeśli Satyr nie był odpowiednim przebraniem do tego konkretnego balu smakowego, to do jasnowłosej główki z łatwością nasuwała się dla niego inna rola.
Te jego oczy błyszczące, te włosy ciemne i uśmiech drapieżny czyniły go idealnym kandydatem na niezaspokojonego wilka.





Widziała go w masce zrobionej na kształt pyska tego drapieżnika, z której jednak spoglądałby na nią ( oczywiście, że tylko na nią! ) swym zaborczym wzrokiem. A i ubrany byłby bardziej niżby w postaci Satyra, choć również wyobrażała go sobie otulonego ciemnymi futrami, tak miękkimi dla niej do wtulania się.
Chciała, aby nawet w kostiumie zachował swoją dzikość oraz barbarzyństwo. W końcu to dzięki nim wyróżniał się na tle reszty wypudrowanych szlachciców, to dzięki nim.. był w oczkach Marjolaine tak interesujący, a przez to tak przerażający. Nie mogła go zamienić w jakiegoś grzecznego pudelka. Nie mogła go.. ujarzmić. Jakaż byłaby to strata, non?

Początkowo myślała o przebraniu samej siebie za delikatną ptaszynę. O masce z eleganckim dzióbkiem, o cudownej sukni przybranej w setki bielutkich piór, jak gdyby to sama panieneczka nagle się ślicznie opierzyła. Ale to było zbyt oczywiste. Na pewno każdy ( no przecież! ) mający pojawić się na królewskim balu, właśnie tego oczekiwał po dziedziczce majątku Niort. A skoro tak, to ona musiała zrobić wszystko, aby wszystkich zaskoczyć i na długo zapaść w ich pamięć! Zaraz, zaraz.. czy Maur raz nie mówił czegoś o tym, że nie powinna się prezentować „przesadnie ładnie”, bo mogłabym tym ściągnąć na siebie zbyt wiele uwagi? Miała jakieś niejasne wspomnienia takich jego słów, ale.. zdawały się one być tak niedorzeczne, że musiały być czystym wytworem jej wyobraźni. Musiała wyglądać jak najlepiej, a tego na pewno chciał i jej narzeczony, non?

Odrzuciła zatem ten pomysł, w zamian to drogą maman planując upodobnić do szlachetnej i wdzięcznej łabędzicy. Nie było to może zwierzę najbardziej podziwiane przez jej obecnego adoratora, ale wszak Antonina nie mogła wystąpić przed dworem jako.. jako.. jakiś niedźwiedź czy inny dzik! Obie musiały się godnie prezentować na tak ważnym wydarzeniu. Ale czy w ogóle w barbarzyńskim państwie ambasadora znano łabędzie? Czy tak przebrana maman jawiłaby mu się jako egzotyczny ptaki, czy może.. niby kwoka w bieli? I właściwie.. czy on także został zaproszony? Czy maman zabierze go ze sobą jako swego towarzysza?
Jeśli tak, to chyba nie spodziewali się oboje, że i dla tego wąsacza Marjolaine będzie wymyślać kostium?!

Sama mogła się zdecydować na uosobienie sobą zwierzęcia władczego i silnego, jak.. jak.. jak lwica na przykład. Ale jakkolwiek waleczne, to hrabianeczce nie było do twarzy w żółtawych barwach ich futra, a to przecież było najważniejsze. Na dodatek jej włosy bardziej przypominały lwią grzywę, a i Gilbert nie do końca pasował na dostojnego króla dżungli, co stanowiło problem, bo musieli do siebie pasować kostiumami. Panieneczka nie miała zamiaru pozwolić, aby jakaś harpia przebrana za wyuzdaną wilczycę zajęła jej miejsce u boku chevaliera. Nie to oczywiście, żeby jej się tam podobało! Ale zostanie zastąpioną przez byle latawicę machającą cyckami przed cudzym nosem, niezwykle ubodłoby jej reputację, o!

Nie była nigdy w żadnym z tych egzotycznych krajów, gdzie zarówno ziemia jak i twarze tubylców są spalone od słońca. Brzmiało przerażająco, a Marjolaine za bardzo przepadała za swoimi francuskimi wygodami, by odnaleźć przyjemność w podróżowaniu. Jednakże zdarzyło jej się słuchać mrożących krew w żyłach opowieści miłośników przygód ( tych hrabianeczka miała już nadto, i to bez opuszczania Francji! ) o spotkaniach z masywnymi słoniami, smukłymi żyrafami, dostojnymi lwami czy.. wulgarnymi małpami. Widywała też ich szkicowane podobizny w różnych książkach, a w co poniektórych pałacach wisiały na ścianach ich smętne, nieruchome głowy. Z pewnością w dziczy sprawiały niezwykłe wrażenie, lecz nie takie, o jakie jej chodziło. Nie potrafiła sobie siebie wyobrazić przebraną za którekolwiek z nich.

Zdecydowała się więc na bardziej rodzime zwierzę – sarnę lub łanię. Może i były dość pospolite w okolicznych lasach i dla polujących nie stanowiły większego wyzwania, ale jakże pięknie oraz delikatnie prezentowały się na wolności wśród lasów.
Te nóżki zgrabne, którymi zdawały się z ledwością muskać trawę pod kopytkami. Te oczy wielkie, czarne, przyozdobione wachlarzami długaśnych rzęs. Te ich śmieszne, śnieżnobiałe tyłeczki z krótkimi ogonkami. Te zwinne sylwetki umykające bezszelestnie w gęstwiny przed straszliwymi wilkami. A w tym przypadku to przecież Maur miał być takim drapieżnikiem, ne? Idealnie miał do niej pasować. On do niej, bo przecież nie na odwrót, mon Dieu.




Marjolaine Amelie Pelletier d'Niort nie była krwiożerczą kreaturą. Znaczy.. nie była, dopóki jakaś cycata latawica nie próbowała wchodzić jej w drogę. Poza tymi ( całkiem częstymi ) okazjami, była wręcz aniołkiem. Lubiła zwierzęta. Uwielbiała fryzy z rodowej hodowli, kochała Bertranda przypominającego bardziej bestię niż kanapowego pieseczka, i wcale by się nie obraziła, gdyby ktoś jej sprezentował barwnego ptaszka o melodyjnym głosiku. Polowania stanowiły dla niej tylko kolejny rodzaj towarzyskich spotkań, w czasie których mogła się pochwalić nowymi sukniami do jazdy konnej oraz swymi umiejętnościami jeździeckimi poucierać nosy pewnym siebie szlachcicom – choć według nich to zawsze było tylko „szczęście”, albo to oni „pozwolili jej wygrać”. Ah, kiedyś nadejdzie ten smutny dla niej dzień, kiedy mężczyźni przestaną ją lekceważyć. Do tego czasu mogła się cieszyć niespodziewanymi podarkami.
To nie ona pociągała za spusty zabijające dziką zwierzynę. Nie ona cieszyła się na widok ogarów wracających ze zdobyczą w pyskach. Jak dla hrabianeczki, to spokojnie po całej gonitwie można byłoby wypuszczać na wolność tego przerażonego liska, dzika czy, no właśnie, łanię. Jakże jednak drastycznie zmieniały się te jej urocze poglądy, kiedy świat tych niewinnych zwierząt krzyżował się z obecnie panującą modą oraz jej własną, egoistyczną potrzebą posiadania jak najlepszej kreacji. Niestety, wtedy ich mięciutkie futerka okazywały się być jej niezbędne. Gdyby tylko istniało inne rozwiązanie poza polowaniami, to Marjolaine z radością by się ku niemu skłoniła. Tymczasem mogła się ratować tylko myślami, że biedactwa zakończą jako ozdoby jej sukien lub dodatków, którym wszyscy będą się przyglądali, a inne szlachcianki zazdrościły. To.. chyba czyniło tę całą śmierć nieco bardziej znośniejszą, non?

Oh, hrabianeczka potrafiła zrobić wiele, aby błyszczeć w arystokratycznym tłumie. A to znaczyło tyle, że swymi kaprysami cofała się przed prawie niczym, i tak naprawdę to cudze ręce wprowadzały je w życie. Z okazji królewskiego balu ktoś będzie musiał dla niej upolować łanie o najpiękniejszych futrach, ktoś inny je obrobić, a jeszcze ktoś uszyć wszystko w strój spełniający trudne wymagania ptaszyny. Na dodatek nie było na to wiele czasu, za co biedni krawcy i łowcy mogli tylko dziękować patałachowi z pałacu.
 
Tyaestyra jest offline