Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-09-2016, 20:43   #19
Leoncoeur
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


Ledwo zdążył przebudzić się i zanim jeszcze kazał przywołać thrallów aby napełnić się ich krwią, Ribe wzięło skalda w obroty…
Bjorn z chmurną twarzą wszedł do głównego pomieszczenia langhusu kowala przerobionego na tymczasową siedzibę tymczasowego zastępcy jarla. Za nim podążało kilkunastu ludzi zupełnie odbiegających od siebie wyglądem. Różne odcienie skóry od ciemnych po blade, różne ubiory od jedwabiów po futra, różne nakrycia głów, obuwia, różne maniery.
I różne języki…
Dwóch mężczyzn mających robić za tłumaczy stało obok tej grupki, strwożonych słowami jakie przybyli z siebie wyrzucali, a których Freyvind na szczęście nie bardzo rozumiał..
- Kupcy to, co przybyli w dzień - odezwał się Bjorn - czas jak wojenny, nie wiadomo czy znów kto czego nie spali. Obcych zakazałeś Panie wpuszczać na taki wypadek to stoją oni statkami na rzece u wejścia do portu i się wściekają. Pewnie by odpłynęli, ale więcej im wtedy straty innego portu szukać niźli trochę poczekać. No to poczekali jako rzekłem do zmierzchu, aż w przytomności będziesz. I oto są...

Freyvind patrzył na mamroczących coś i złorzeczących kupców przyprowadzonych pod strażą i czuł narastający gniew przez narastający harmider głosów.
- Niech jeden mówi na Młot Thora, bo nie zdzierżę
Jeden z handlarzy, ubrany na nienordycką modę w szerokie szarawary, buty z czubkami lekko zawiniętymi ku górze, długą szatą ze złotymi zdobieniami i ciemną skórą wystąpił.
- Jarl Agvindur nie dopuszczał nigdy do traktowania takowego handlarzy co regularnie do portu tu zawijają. Opłaty zawsze uiszczone, z nawiązką, a darów nie szczędzono nigdy - Napęczniał z oburzenia a niewolnik tłumaczący jego słowa starał się nadążyć za słowotokiem. - Towary przedniej jakości zawsze - podkreślił to słowo - dostarczane. A teraz czekać nam na mrozie przychodzi, do portu zawinąć nie można, niewolników wypakować ni towarów. Czy znaczyć to ma, że Ribe handlować z nami nie zamierza? - Uniósł dumnie podbródek.
Stojący za nim pokiwali głowami w podobnym stylu i głosy zaczęli ponownie podnosić. Tłumacz unikał spojrzenia skalda.
- Nie widzicie co się dzieje? Część osady spalona, wróg się czai poza palisadą. Gdy podpalał i mordował to między kupcami się do miasta wśliznął.
Przetłumaczone słowa wywołały kolejną falę oburzenia:
- O napaść na Ribes nas oskarżasz?
- Co? -
Skald był bardziej zaskoczony niż wściekły. Zbaraniał. - Co robię?
Szybkie szuranie tłumacza i na powrót zrozumiałe słowa:
- Skoro twierdzisz, że pod naszymi banderami wróg się mógł przedostać, znaczy…
- Co?! -
tym razem Freyvind już warknął przerywając. - Mówię, że pomiędzy kupcami, a nie w ich orszakach. Którzy z Was tu domostwa i magazyny mają? - spytał zaraz.
Kilku podniosło ręce. Ten co przemawiał nos do góry uniósł.
- Jam tu pierwszy raz - tłumacz przekładał - sławy Ribes chciałem spróbować i legendy o osadzie i potędze jarla zobaczyć na własne oczy. Jeśli tak kupców jednakowoż traktować to miasto zwykło, to długiego żywota nie wróżę! - Dłonią gniewnie machnął w powietrzu. - Agvindur sławę ma co porządek utrzymać potrafi i kupcom przyjazny - kontynuował coś pod nosem czego niewolny nie tłumaczył.
Frey go zignorował, gestem pokazał tym którzy ręce podnieśli by na bok ustąpili, a gdy nie bardzo rozumiejąc o co chodzi zbili się w oddzielną gromadkę, skald spojrzał na nich.
- Domostwa tu pobudowaliście, nie ważne czy z chęci zysku, ale kto dom tu ma czy magazyn ten z Ribe związany mocno. Jak więzią. Do portu wpłynąć możecie, w mieście swobodnie handel czynić, z tym jeno, że proszę Was byście udowodnili, że Ribe w ciężkiej chwili będące wspomożecie. - Potoczył po nich wzrokiem. - Każden z Was do swego domostwa czy magazynu pod dach przygarnie jedną lub dwie rodziny pogorzelców jakim domy w napadzie spłonęły. Zależnie od wielkości langhusu. Ci zaś co pod dach ich weźmiecie, zobowiązani będą odpracować to. Bez zapłaty pomagając w przenoszeniu towarów i innych czynnościach, jak choćby strawy gotowanie przez kobiety, czy opał do palenisk przez dzieci zbierany. Zgadzacie się?
Kupcy poczęli szeptać między sobą.
- Opłaty za wpłynięcie obniżone będą o piętnaście od sta również?
- Niech będzie pietnaście od sta, ale dla tych co po dwie rodziny na utrzymanie wezmą nie jeno jedną.

Kolejna fala szemrań i ustaleń i w końcu zgodę przekazano skaldowi.
Kiwnął im głową dając znać, że są wolni i odwrócił się do pozostałych.
- Teraz niech wystąpią ci, co od dawna tu handlują, ludzi znają w Ribe co by za nimi świadczyli.
I znowu kilku kupców krok uczyniło, zbijając się w grupkę. Poza nimi pozostało trzech.
- Każden z Was, ma świece na przywiedzenie trzech mieszkańców, co Was znają. Wtedy wpłynąć i handlować będziecie mogli. Są między Wami tacy co thrallami handel chcą czynić?
Dwóch ręce podniosło ledwo w miejscu ustać mogąc. Niecierpliwili się by ruszyć po świadków.
- Upust w opłatach dostaniecie, jak thralli przeznaczycie na porządkowanie pogorzeliska i stawianie domostw w ich miejsce. Nie zechcecie? Nikt Was nie zmusi, jeżeli jednak wolicie oszczędzić, to miast siedzieć na rzyciach towar na to Wam zapracuje. Zgoda jest, czy nie?
- Utrzymanie niewolnych kosztuje, zniżki tego nie pokryją i nie będzie dla nas zysku w tem.
- Tak czy owak ich utrzymujecie -
Freyvind odrzekł marszcząc nieco brwi. - Co Wam za różnica, czy siedzieć będą podle placu targowego na dupach w nosie dłubiąc, czy robotać, gdzie przy pracy chętni na kupno obejrzeć ich sobie będą mogli nim grosz wysupłają. I nie wszyscy rzecz jasna, dziewki gładkie jeno by się zmarnowały w takiej pracy. Ot towar miast wystawiony na straganie dla kupujących wystawiony będzie przy pracy. My skorzystamy na sile roboczej, Wy na zniżce portowej. Wasza decyzja to, a nie warunek.
Kolejna chwila szeptań i w końcu zgodę wyrażono.
- Tych co do roboty się nadają, damy. Zniżka taka sama?
- Niechaj będzie zależna od tego ilu do pracy przeznaczycie -
Uśmiechnął się skald szelmowsko. - Powiedzmy jeden od sta za każdego, nie więcej niż piętnaście od sta, tak jak Ci co chałupy tu mają i za przygarnięcie rodzin dostali.
- Niech tak będzie -
zgodzili się handlarze.
Freyvind niejasno czując że jest robiony… albo wręcz sam się robi w wała nie znając się zbytnio na handlu i opłatach, nie przejmował się tym. Nabijanie kabzy Agvindurowemu skarbczykowi było teraz najmniej ważne. Liczył się spokój, ręce do pracy, zagwarantowanie pogorzelcom dachu nad głową, nie ze swoich wszak wydawał.
Spojrzał na pozostałych trzech w tym tego najbardziej zadufanego ciemnoskórego krzykacza, jednocześnie dał znak by tamci przez chwile jeszcze nie odchodzili.
- A z Wami co mam zrobić? - zastanowił się na głos. - Odprawić źle i dla miasta sromota. A bezpieczeństwo ważne, póki mordercy i podpalacze nie wyłapani. Czym handlujecie?
- Biżuterią, srebrem…
- Przyprawami i tkaninami…
- Miodem i solą.
- Wielu ludzi ze sobą przywiedliście do pomocy i statków przez morze poprowadzenie?

Każdy miał około dziesiątki ludzi na pokładzie. Miny kupców zaczynały powoli potwierdzać, że domyślają się dokąd zmierza rozmowa.
- Od wschodniej strony miasta obóz rozbijcie, tam Wasi ludzie ostaną na czas targów, lub póki nie wyłapiemy sukinsynów co nam tu miasto popalili. Wy w mieście z towarami handlować możecie do woli, jeśli pomocy potrzebujecie, dostaniecie ludzi.
Kupcy skinęli głowami lecz krzykacz się obudził:
- Poprzedni obniżki otrzymali, my co dostaniemy jako rekompensatę czekania cały dzień? To strata dla nas… - tłumaczył służący.
- Dziesięć od sta. Pod warunkiem, że załogi waszych statków co do miasta nie wpuszczone pod nim obóz rozbić mają, przy wyrębie drewna na odbudowę robić będą. Chłodno jeszcze, rozgrzeją się trochę i nudę tym odgonią - na twarzy skalda znów szelmowski uśmiech wykwitł.
- Zgoda - skinął głową krzykacz, kłaniając się z lekka Freyvindowi.
- Skądżeś przybył?
- Z odległego Kairu, wiozę towary jakich w Ribe jeszcze nie widziano -
dumnie zachrzęścił w swej mowie, a tłumacz spiesznie przełożył.
- Przyjdź tedy z próbkami swych towarów, chętnie obejrzę. A wy… - Frey zwrócił się do grupki jaka kojarzona w Ribe była i teraz niecierpliwili się by świadków szukać. - Nie boczcie się co powiem, obrazić nie chcę, ale tu krwi i łez sporo wylane było ostatnio. Jeżeli jaki złapany zostanie człek na czynieniu złego, to w ten czas jaki nas tu dotknął postanawiam w imieniu brata przez krew mego, że jego Pan gardłem zapłaci, a majątek przepadnie. Mieszkańcy Wam ufają i ja zaufam. Ale jeżeli wśród ludzi swych macie takich coście ich nienazbyt pewni, radze przemyśleć czy do miasta z nimi wchodzić.
- Bądź pewien, że los Ribe i nas obchodzi. A i jarla takoż -
burknął jeden z grupki. - Nic złego nikt nie planuje czynić. Sługi pilnować będziem.
- Tak tedy nie zatrzymuje. Czas to pieniądz, niechaj Njord da Wam interesy byście z uśmiechem to miasto wspominali.







Przywołał do siebie Bjarkiego siedzącego na ławie pod ścianą i zamyślonego nieco.
Gdy wielkolud podszedł skald spojrzał na niego uważnie.
- Karinę widziałeś?
- Krótko. Zajęta przy ludziach poranionych.
- Chcesz ją dla siebie jako niewolną, czy by mi towarzyszyła?

Grim westchnął głęboko.
- … - otworzył usta do odpowiedzi i ...nic nie powiedział. Spróbował znowu upewniając się, że ludzi wokół nich nie ma: - Ona w Białego wierzy, panie…
- Niechaj wierzy i w kozią dupę jak ma taka zachciankę, za jedno mi to. Pytanie Ci zadałem -
odpowiedział Freyvind, a widząc, że Bjarki nie do końca rozumie dodał: - Chlo też naszym bogom nie służy myślą ni czynem. Nie mam nic przeciw temu, że kto ukrzyżowanego wielbi, jeno przeciw tym co nawracają na niego, Asów i Vanów zwąc źle i każąc ich porzucać. Ona taka?
- Nie zdaje się taką -
odparł Grim z namysłem. - Nic nie wspomniała podczas rozmów o nawracaniu. Jenom się frasował o Twą odpowiedź. - Skrzywił się lekko.
- To się nie frasuj. Jak habitnicy będzie pluła i złorzeczyła Odynowi i innym, to ubiję. Jak będzie jeno modlić się do Jasnego, to nic mi do tego. Odpowiedz na me pytanie Grim.
- Dla siebie. Ty masz zdaje się mi już dość -
coś na kształt uśmiechu pojawiło się na twarzy Brzydoka.
- Bjarki… - Skald złapał się za głowę. - Wszak widzisz z czym ja tu muszę się znosić. I Ty mnie do szału nie doprowadzaj. Wiem przecie, że nie dla Jorika, czy dla mnie. Pytam czy chcesz ją jako niewolną, czy towarzyszkę w mej służbie.
Zdawać się mogło, że gdy chodzi o dziewkę, milkliwy godi jakoś tracił rezon.
- Jeśli się zgodzisz, jak towarzyszkę w służbie wolę…
- Przyprowadź ją zatem.

Grim kiwnął głowa i oddalił się.




Nie minęło wiele, a Frey miał zamiar udać się do składziku, jaki uprzątnięty został i na pomieszczenie dla służby tu robił. Czas było posmakować krw…
Bjoern przystąpił z obliczem z jakiego ciężko byłoby cokolwiek wyczytać. Robił co należało, wielce się przysłużył w czasie awantury z Asgerem, ale nie widać było po nim uległości, zaufania jakim by darzył skalda, czy wielkiej ochoty by polecenia spełniać. Co czynił robił to raczej dlatego, że tak było trzeba i dla dobra miasta tym działał.
Nic więcej.
Freyvind nie zamierzał robić czegokolwiek by to zmieniać.
- Dziesięciu mężów wciągnąłem do zbrojnych o straż i porządek dbać mających - zaczął Bjorn.
- Ilu mamy?
- Każden w pełni sił będący w Ribe stanie za woja, miecz topór czy włócznia nieobce…
- Pytam ilu mamy pod bronią do zadań straży jeno przeznaczonych. -
Frey przerwał mu. - Miasto ma żyć jak zawsze. Kowale czy garncarze swoje niechaj robią nie w hełmach i pod drzewcami włóczni paradują.
- Będzie pół setki.
- Dobrze…

Skald uczynił kilka kroków i rozmyślał.
- Pierwsze… wyślesz posłańców do okolicznych osad, wsi czy farm boendr przy szlakach stojących. Plotki tam pewnie już zawitały. Niech wszędy wiedzą, że w Ribe spokój i mir, wszystko opanowane. Niech wiedzą, że Agvindur żyw… że Agvindur nie odszedł - poprawił się. - Niedomaga, ale jarla nie braknie. Niech wiedzą, że go zastępuję póki nie wydobrzeje i chaosu w mieście nie ma. Niech wiedzą co zaszło, niech imię. Asgera-zdrajcy wiadome będzie. Niech wiedzą co go spotkało.
- Poślę ludzi -
potaknął. Nie wchodził w dysputy nawet jeżeli miał obiekcje, co Freya urzekło.
- Zawalicie czymś i zablokujecie wschodnią bramę od strony pogorzeliska by wjazdu nie było. Kto będzie od strony wschodu ku miastu się chciał dostać niechaj ku północnej bramie bieży. Dechy i bale z pogorzeliska sprzątane i niedopalone wykorzystać by wzdłuż palisady między wschodnia, a północną w najgorszych miejscach drogę tymczasową zrobić. Prowizorka jeno, ale by wóz przejechać mógł w razie czego.
Bjoern znów kiwnął głową.
- Te rodziny co w pożarze domy straciły podzielcie na dwie grupy. Najliczniejsze kupcom dać na chwilowe utrzymanie, na co przystali. Mniej licznym zapewnić dach nad głową u tych co w swoich domostwach pomieszczą. Mężczyźni do wyrębu drewna na budowę nowych domów z takich rodzin iść mają, kobiety w gospodarstwie gospodyniom pomagać.
Znów kiwnięcie, choć Bjoern zaczął lekko się niecierpliwić. Sporo poleceń, sporo do zapamiętania.
- Nie patrz tak, weź druhów do pomocy zmyślnych i ogarniętych. Niech każdy nad jednym zadaniem ma pieczę, a ty jeno będziesz ich z postępów prac rozliczać. Trzydziestu zbrojnych ma wypoczywać by w nocy straż pełnić mogli - kontynuował. - Dwie pozostałe dziesiątki tak oto podziel: czterech na bramę północną i dwóch na zachodnią. Czterech niechaj po palisadzie w okrąg krąży i ma baczenie. Sześciu w porcie i na nabrzeżu niechaj będzie, dwóch thralli na pogorzelisku ma mieć pod okiem, a dwóch ten langhus Agvindura.
- Teraz mam ich tak rozdzielić?
- Nie. W dzień. Teraz na resztę nocy z pozostałych trzech dziesiątek takie same zmiany ustaw i dziesięciu co po mieście chodzić mają. W dzień odeśpią.
- Wszystko to?
- Nie… -
w oczach skalda coś błysnęło. - Od rana… - zastanowił się - od rana puść ludzi poza miasto. Czy to dzieciaki pogorzelców by chrustu na paleniska szukały. Czy posłańców do wsi i farm. Czy to drwali wycinkę robiących pod odbudowanie domostw. Czy choćby baby starsze szukające grzybów w lesie w marcu. - Tym ostatnim otwarcie zakpił.
Zbliżył się nieco do woja.
- Chcę Bjoernie, aby Ribe wyszło poza miasto. Tłumnie, choć w zaplanowanych pracach by szkody jakie się stały ponaprawiać. Ale chcę, by nie było piędzi ziemi na dwie mile od miasta, gdzie by nie byli. By znaleźli ślady bytności tych skurwysynów, co tu poszaleli ostatnio. A nuż coś się znajdzie.
Bjorn kiwnął głową.
- Coś jeszcze jest.
- Hm?
- Sprawy zbyt małej wagi co by na rozsądzenie thingiem zwołanym miały czekać, albo które rychło trzeba rozwikłać. Jarl zawsze to…

Frey jęknął.




Chwilę, gdy Frey został opuszczony przez tych co czegoś od niego chcieli, Jorik wykorzystał, co nieco zaniedbany się czuł.
- Mhm? - Skald zdawał się już trochę zmęczony. - Trzeba ci czegoś? - spytał chłopaka.
- Jarlu… - zaczął chłopiec - … nic mi nie brakuje jeno spytać się chciałem. Kiedy szkolić mnie zaczniesz?
- Gdy potrzeba tego będzie. Na razie nie ma.
- Nie będzie tedy za późno? -
Chłopak się rozglądał po zapchanej halli. Starał się ogarniać sytuację. - Nie winienem być przygotowan na napaść albo co tam za wczasu? - Spojrzał znowu na Freya.
- Tężyzny fizycznej nabrać musisz, w tym ci nie pomogę. Jeno twój upór i chęć wylewania potu da efekty. Idź tedy wspomóż mieszkańców i kupców nosząc skrzynie i worki aby sił nabrać. Umiejętności w mieczu, toporze czy włóczni uczyć cię zacznę gdy podstawy mieć będziesz większe niż teraz. Poproś Bjarkiego, by pokazał ci co sam umie. On rzeknie żeś gotowy, ja wtedy pokażę ci więcej. W czym jeszcze chcesz się ode mnie uczyć. Sag głoszeniu?
Jorik żywo pokiwał głową.
- Wszystkiego, jarlu! - Uśmiechnął się jak Frey, szelmowsko, kącikiem jednym w górę.
Frey uśmiechnął się też.
Ale jakoś tak smutno.
- Nigdy mną nie będziesz Joriku. Zapamiętaj to i wbij sobie to do głowy. Może będziesz więcej szanowany nawet, może sławniejszy… ale nie będziesz mną, jako nie będziesz Volundem, Bjarkim, Agvindurem. Jeśli do tego dążysz, toś głupi i niechaj to będzie pierwsza lekcja. - Skald spojrzał na chłopca bez gniewu czy pogardy, ale ostro. - Każdy własną sagę tworzy. Wyszedłeś z Jelling, gdzie niewiele byś się nauczył, masz wokół tych co szkolić Cie mogą. Odnajdź w sobie to, w czym dobry jesteś i jakie masz talenty i w tym ja lub sługi moje szkolić Cię będziemy. Byś własną sagę stworzył, a nie czyjąś powtarzał własnym życiem i czynami.
Chłopiec usta zacisnął.
- To idę. Jakoś kazał.
Ruszył ku wyjściu.
- Wstrzymaj się.
Krok zatrzymał, na jarla spojrzał zdziwiony.
- Panie?
- Roztropnością i sprytem chciałeś mnie przekonać bym cię wziął ze sobą. Bo masz ku temu zadatki, prawda?
Powstrzymane lekkie wzruszenie ramion miało być odpowiedzią. Jorik nie wiedział co rzec, na to nie-pytanie.

Ostatecznie kiwnął głową.
- Pokaż to, ludzi wypytuj po mieście co zaszło przy ataku aż do najdrobniejszych szczegółów. Od pięciu różne wersje usłyszysz, weź tę jaka najbardziej ci się widzi, lub która więcej powtarzana. Ja powiem Ci jako to w słowa ubrać, jak pieśń stworzyć, jak kenningami przyozdobić. Idź szukać prawdy co tu zaszło, byś materiał miał na swą pierwszą sagę.
- Tak zrobię! -
Jorik uśmiechnął się raz jeszcze i ruszył z kopyta ku drzwiom.

Minął się w nich z Bjarkim, który wszedł do halli prowadząc Karinę za rękę. Dziewczyna z włosami splecionymi w gruby warkocz, szła za godim nieco onieśmielona. Stanęli oboje przed Jarlem Bezdroży.
- To skald znany w całej Danii, Freyvind Lennartsson, brat przez krew jarla i pan mój. A to dziewka, o którem mówił, Karina ją zwą, panie.
Dziewczyna dygnęła lekko, słowom Bjarkiego przysłuchując się uważnie.
- Witaj, panie - jej akcent daleki był od tego, do jakiego nawykł Frey. Miękki i śpiewny, wypaczał niektóre zgłoski.
- Skąd pochodzisz?
- Z Królestwa zwanego Navarra, panie.
- Długo branką Agvindura jesteś? -
Frey miał wiele na głowie i dlatego choć ciekawość go zżerała nie pytał gdzie to i jak w niewolę popadła.
- Trzeci rok na wiosnę będzie - niektóre słowa trudność jej sprawiały.
- Najtężsi wojowie, zawołani w bitwach, doświadczeni w rzeziach, gdy stają przeciw pomiotowi Lokiego gubią myśli, w przerażeniu są niby dzieci. - Dziewczyna skupiona była na słowach skalda, brwi marszcząc i próbując rozumieć co mówi - Bjarki i Franka przez mą krew silniejsi i oprzeć się temu zdolni. A ty? Stawałaś dzielnie, przerażenie cie nie chwyciło. Czemu?
Chwilę milczała, trawiąc przemowę, po części znaczenia się domyślając:
- O lupinów chodzi, panie? - upewniła się.
- Nie wiem jak wy je zwiecie. O wilcze bestie mi idzie co hallę jarla spaliły i ludzi tuzin natłukły kilka nocy temu tu w Ribe.
Karina skinęła głową a Bjarki na słowa skalda dumę na obliczu wypisaną miał. Przez chwilę.
- I w naszych stronach lupini byli. - odparła wolno. - Widziałam im podobnych wcześniej, panie. - Spojrzała jakby spłoszona na Grima. I znowu na Freyvinda.
Skald milczał dłuższą chwile, w końcu odezwał się:
- Niewolni nie mają wiele praw u nas, jako i ty. Na służbę cię chcę, rozmawiałem już o tym z jarlem i nie odmówił. Gdy dojdzie do siebie wątpię by się nie zgodził. Ale choć praw nie masz chcę byś i ty rzekła czy z woli swej podążysz. Jego za towarzysza w mej służbie mieć, jako i ją - wskazał Frankę.
Dziewczyna spojrzała na Brzydoka i skinęła głową.
- Podążę - szepnęła z lekkim rumieńcem.
- Rzeczy swe zabierz i za Bjarkim pójdź. Złóż je tam gdzie on, Chlotchild i Jorik nocleg mają. Ty zaś - zwrócił się do Bjarkiego - zwolnionyś na resztę nocy. Idź z nią i wprowadź ją w to co ją czeka, a i wywiedz się co umie i w czym przydatna będzie.
- Dzięki, panie. -
Grim nie należał do przesadnie emocje okazujących ale w jego oku błysk wdzięczności głębokim można było z łatwością dostrzec. Wyprowadził za sobą Karinę, odprowadzany szerokim uśmiechem Chlo. France jednak ukryć zazdrosnego spojrzenia się nie udało. Podeszła do skalda i łaszącym gestem pod ramię mu się wcisnęła. Twarzyczkę wtuliła w niego.
- Pierwsze szkolenie we władzy, panie, hmm? - duma w jej głosiku pobrzmiewała i uśmiech.
- Ciężko. Jak mi jeszcze jaki kupiec awanturę zrobi, to za siebie nie ręczę. Łatwiej bezdroża przemierzać niż w mieście siedzieć władając.
- Pewnie nie jeden -
mruknęła dziewczyna. - Kupcy to kupcy, myślą, że przez bogactwo swoje równi możnym. Ambitni są - uniosła buzię ku Freyovi - i będą patrzeć jak z równowagi wytrącić. Jeśli chcesz… - poczęła bawić się końcem pasa aftergangera - to pomóc mogę. Odsiewać tych co nie musisz widzieć, drobnicę przejąć…
- Taaak, specjalnie to robią, z równowagi wyprowadzić, by kto już machnął ręka dla świętego spokoju na piętnaście od sta, zamiast targować się o dziesie… -
urwał i spojrzał na dziewczynę. - Odsiewać? Przejąć? - spytał nie do końca rozumiejąc o co jej chodzić może.
- W porcie, w halli, myta. Mogę się zająć takowymi co wagi większej nie mają. Wywiadywać się przy tym co słychać w świecie. Tedy Ty odciążon będziesz, i zajmować się będziesz jeno tymi co najważniejsze sprawy mają… - uśmiech niewinności wcielonej pojawił się na twarzyczce Franki.
- Obca jesteś dla ludzi i nie jeno o Ribe mówię. - Skald pokręcił głową. - Bogom naszym cześci nie oddajesz.
- A gdzieśmy niby swoi? -
obruszyła się blondynka. - Kupcy ze stron dalekich też bogów tutejszych nie wielbią i co?
- I oni też obcy -
objął ją - i szacunku lubo poważania mają tyle jeno co srebrem kupią. Idzie mi o to, że jak Ci ostawię sprawunki przynależne jarlowi do rozwiązania albo jego zaufanym, to ludzie z Ribe będą sarkać i się buntować. Mnie uznają w zastępstwie Agvindura bom einherjar i jego brat przez krew. Spojrzą w porcie, że obca z kraju Franków, branka a więc jak thrall, ta co Odyna ma za nic: w imieniu jarla sprawunki czyni, jak nic będę miał tu kolejny motłoch z protestami.
- Hmm… -
Franka nie do końca przekonana była - ...a tę Karinę to pewnyś, że chcesz brać na służbę? - Temat zupełnym przypadkiem wypłynął.
- Bjarkiemu się udała, dla niego to jeno czynię. Godzi się wynagradzać za wierną służbę tym co sługom miłe i czego wielce upatrują.
- Aha -
uśmiechnęła się nieco rozluźniona - alem ja pierwsza dla Ciebie?
- Tak - uśmiechnął się - a i krwi w niej wiele i temperamentem gorącej. Może się przydać. Swej jednak dawać jej nie zamierzam.
Franka już całkiem ugładzona pokiwała główką:
- Jak coś trzeba Ci pomóc, to rzeknij. Może jak wszystkie sprawy załatwisz kąpieli zażyjesz i wina albo miodu napijesz? - Spojrzała próbując znaleźć sposób na umilenie skaldowi trudów.
- Zdałoby się. Oderwać. - Kiwnął głową. - A Ty? Skorom Bjarkiemu wygodził, Ty masz jakąś prośbę, coś czego wypatrujesz, a co spełnić w mocy jestem?
Chlo na paluszki się wspięła, pocałunek na policzku skalda zostawiła.
- Wszystko, czego mi trza, mam. Nie kłopotaj się. Przygotuję wszystko byś myśli kłopotliwych się pozbyć na chwil parę. - Uśmiechnęła się z radością.
- Dobrze, a teraz wypoczywaj - klepnął ją w pośladek zamierzając odgonić. - Sił nabieraj, jeszcześ ich nie w pełni. Wywiedz się też przy okazji… - zastanowił się nad czymś - czy są w Ribe tacy, co o wilkach wiedzę jakową mają. Z ludowej mądrości, podań i opowieści, jak babka Jorika, co o srebrze w Jelling mu opowiadała.
- Tak zrobię, panie. -
Ujęła krajce sukni w dłonie i dygnęła ze śmiechem. Ruszyła by spełnić nakaz skalda.




- Wprowadźcie go - rzekł Freyvind zmęczonym i nieco zrezygnowanym głosem. Zastanawiał się po kiego przywiało tu posłańca aż z Zelandii i czego u licha chciał on od jarla, że tak bardzo upierał się o przyjęcie.
Do halli wszedł wkrótce młody, ostrzyżony na krótko ciemnowłosy mężczyzna.
Rozejrzał się po zebranych, spojrzał przez ramię na straż.
- Jarl Agvindur gdzie? - Spojrzał na skalda zaskoczony.
- Bez przytomności leży, co możemy robimy by go światu przywrócić. Kimżeś i z czym przybyłeś?
- Nie może to być! -
wykrzyknął młodzik pobladłszy. - Jam Afi, posłaniec jarla Erika z Tisso. - Chłopak postąpił kilka kroków bliżej. - Zobaczyć chcę Agvindura. - Zacisnął usta.
- Po co? Przecież ani odpowie, ani usłyszy w tym stanie.
- Na własne oczy chcę sprawdzić -
rzekł z uporem raz jeszcze. - A Tyś kim, że w imieniu Agvindura występujesz - dopytywał z zsuniętymi brwiami.
- Freyvind me imię, jeśliś je słyszał to wiesz czemu w jego imieniu czynię co czynię.
- Lenartsson? Freyvind Lenartsson? -
upewniał się Afi.
- Jam jest - przytaknął skald. - A do jarla nikt, prócz kobiet zajmujących się nim, dopuszczany nie jest.
Młodzieniec spojrzał na skalda z nagłym uznaniem.
- Na polecenie Agvindura z posłaństwami jeżdżę. Z Tisso teraz wracam dla niego i Ciebie w zasadzie… - dodał. - Jarl Ribe posłał mnie do Erika, jarla na Jeziorze Tyra by go o pomoc prosić dla Aros sprawy. Erik zgodził się wspomóc Ciebie i berserkera.
- Dobrze mi to słyszeć. -
Frey pokiwał głowa, choć w oczach mniej entuzjazmu było niż w słowach. - Nie wiem jednak kiedy ruszymy do Aros. Napad pomiotu Lokiego, potem kolejny, że część miasta z dymem poszła. Wrogowie wciąż się czają i czyhają. Agvindura prawie zniszczyli. Póki tu nie zrobimy co zrobić trzeba nie myśleć nam o Aros Afi. Gdy miasto bezpieczne będzie i kogoś na zastępstwo znajdę, lub gdy Agvindur się przebudzi, wtedy ruszymy. Wcześniej nie.
- Co z Einarem zatem? -
spytał Afi kiwnąwszy głową.
- Nie wiem. Ribe zostawić nie można ryzykując utratę miasta. Może jutro wyruszyć tam będę mógł, może za tydzień wciąż uwiązan tu będę. Nie jestem w mocy rzec Ci inaczej.
- Erik ochoczo się zgodził i o przyjaźni zapewniał Agvindura. Cóż mnie zatem czynić? Rozkazy jakoweś masz dla mnie?
- Możesz wrócić do Tisso i rzec Erikowi jak tu się sprawy mają, lub zostać z nami i ruszyć z wieściami, że do Aros wyruszam wraz z Pogrobcem dopiero gdy będę mógł, a wtenczas ja pchnę gońca by o tym jarla Tisso uwiadomił, ze na razie tu zostaniesz.
- Jak wola Twoja… -
Afi chyba nie do końca dobrze się czuł mając podejmować decyzje tego rodzaju. - Jeśli się przydam zostanę. Jeśli wolisz bym ruszał, ruszę. Mam zostać w Aros przy Eriku wtedy?
- Erik już do Aros sie ruszył? -
Skald zdziwił się lekko.
- Obiecał ruszać jak tylko ludzi zbierze. Jezioro Tyra bogate, ludzi nie brak. A z Tisso jedynie dzień drogi morzem. Jeśli już nie płynie to na dniach będzie w Aros.
- Tak tedy wypocznij i wnet do Tisso ruszaj w te pędy. -
Freyvind wstał i mówiąc podszedł bliżej Afiego. - Einar wielu miał ludzi i u siebie był, a tylko jeden jego hirdman z miasta uszedł z życiem. Wsparcie jakiego Agvindur wyglądał wtedy ma cel i sens, jeżeli razem będziemy działać. - Afterganger położył dłoń na ramieniu mężczyzny obracając go i kierując w bok, w kierunku części pomieszczenia gdzie nad paleniskiem uwijały się thrallki gotując strawę. - Kimkolwiek są ci, co wyrżnęli hird Einara, a może i jego samego, mogą spróbować tego samego z Erikiem. Rzeknij mu by się wstrzymał, razem miasto nawiedzimy.
- Jak rzeczesz się stanie - Afi skinął głową posłusznie - Ruszę jeszcze przed świtaniem.
Frey kiwnął głową i oddalił się widząc, że Bjorn daje mu znaki.
Ktoś kolejny chciał się z nim widzieć, pewnie znów jakiś kupiec…




Przygotowała nie tylko balię z gorąca wodą, miód i sycone piwo, ale też i czwórkę thralli. Widziała, że skald zalatany przez większą część nocy kilkukrotnie chciał wślizgnąć się do pomieszczenia służby, ale zawsze był przez kogoś od tego odciągany. Sam zresztą na siebie to ściągnął.
Kupcy przychodzili z trzema mieszkańcami mającymi za nimi świadczyć, rzecz jasna nie hurmem by załatwić to od reki, a pojedynczo, raz jeden, raz drugi i tak do północy. Bjorn nie chciał tu decydować, skald musiał sam przyjmować poświadczenia od mieszkańców, w międzyczasie rozsadzając jakieś spory czy wydając pomniejsze polecenia. Agvindur miał od tego Eggnira i czasem Thyrę, teraz pierwszy nie żył, a druga warowała przy jarlu. Roboty też było kilka razy więcej niż w zwykłym dniu miasta.
Trzy służki i jeden niewolny stali wyczekująco z lekka obawa na twarzach . Wprawdzie wcześniej z pewnością podsuwali swe szyje i przeguby Agvindurowi, więc nie bali się tego, ale popędliwy skald był czymś nowym, nie znali go.

Chlo klasnęła w dłonie z uciechy i smyrgnęła do Freyvinda ciągnąc go ku balii z lekko parująca wodą.
- Ściągaj te łachy panie - roześmiała się uroczo i zaczęła siłować się z jego koszula.
Rozebrał się i wszedł do ciepłej wody wygodnie moszcząc się w balii. Z jego ust rozległ się pomruk zadowolenia.
Na znak Franki niewolnice przystąpiły i zaczęły obmywać jego ciało żartując między sobą dość sztywno, ale dla rozładowania atmosfery. Mężczyzna nalał piwa do pucharu i podał go skaldowi, a ten wypił kilka łyków dla smaku. Większość afterganger nie potrafiła przełknąć pożywienia i napoju. Niczego prócz krwi, przez co zamknięte dla nich były wrota błogosławieństwa smaku. napój i strawa nie miały żadnych wartości dla einherjar…
Ale właśnie smak…
Skald odchylił lekko głowę czując na języku mieszankę słodu i chmielu z wypitego pucharu.
Wyborna przystawka do dania głównego.
Przyciągnął do siebie jedną z dziewczyn i wpił się w jej szyję. Pozostałe wysztywniły się lekko, ale zaraz kontynuowanie obmywania znużonego i brudnego martwego ciała. Skald przymknął oczy pijąc ciepłą krew i wsłuchując się w coraz głośniejszy jęk rozkoszy dochodzący z ust służącej. Wypuściła lnianą mokra szmatkę i opadła na kolana, a zamglone oczy skierowały się na powałę gdy odchyliła głowę.
Puścił ją w końcu i opadła obok balii jak szmaciana lalka, tylko wolno unosząca się pierś wskazywała, że dziewczyna żyła i afterganger nią zabrał jej wszystkiego. Grymas rozleniwienia na jej twarzy pomieszany z absolutną euforią sprawił, że dwie pozostałe lekko się rozluźniły. Uspokojone przeżyciem towarzyszki zdobyły się nawet na chichot i trącały nawzajem szepcząc coś do siebie w szeleszczacej mowie ludzi ze wschodu.
Przyszedł czas i na nie. Freyvind potrzebował dużo krwi, wiele jej wykorzystał, a straszliwe rany zadane mu w caern goiły się wolno i potrzeba było na nie dużo płynu życia.

Chlo w tym czasie pracowała nad specjalnym przysmakiem. Usadowiwszy się na kolanach thralla położyła jego ręce na swych nagich piersiach i obsypywała pocałunkami jego szyję, a dłonią pieściła przyrodzenie. Rozpaliła go momentalnie, lecz miast dać mu to co w pierwszej chwili uznał za szokująco niespodziewaną wygraną na loterii, zeskoczyła zgrabnie ciągnąc go ku aftergangerowi. Na twarzy niewolnego odmalowały się kolejne uczucia.
Skald uśmiechnął się do zadowolonej z siebie dziewczyny. Krew zabarwiona podnieceniem, chucią, pasją, ze szczypta gniewu i zawodu.
smakowała zaiste wybornie.

Gdy kończył puszczając nieprzytomnego chłopaka padającego obok trzech ciał służebnych, Chlo rozebrała się do końca i z piskiem wskoczyła do balii.
- No dobrze… - Frey uśmiechnął się błogo. - Może jednak mógłbym odnaleźć się w sprawowaniu władzy - wymruczał.
Miał zamiar odgonić dziewczynę i poleżeć w letniej wodzie jeszcze trochę w spokoju i ciszy.Bynajmniej było mu w głowie to co czaiło się w łepku rozochoconej i podnieconej Frankijki. Uniesień cielesnych ani potrzebował ani wyglądał gdy napojony był już do syta.
Chlo przylgnęła do niego całując namiętnie.
Bjarki dostał czego chciał, Frey nie chciał jej odmawiać przyjemności, szczególnie po tym co przeszła.
Gdy w nią wchodził katem oka patrząc na jej przepełniona rozkoszą twarz, zdało mu się, że jej oczy stały się na chwilę całkowicie czarne.
Miał wielką nadzieje, że jeno mu się zdało.


 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline