Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-09-2016, 21:10   #23
-2-
 
Reputacja: 1 -2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie
Helleven i Volund, Volund i Freyvind
Znów drzwi zostały zabarykadowane i volva ostała sama z panem na Ribe. Przyjrzała się jego twarzy z czułością tak rzadko u niej widzianą i piersi dotknęła skupiając się na swym zadaniu. Po moc swą sięgnęła, płynącą w jej krwi z racji pochodzenia od samego Lokiego. Zadanie łatwym nie było, gdyż mąż jej dużo większą wprawę w swych zdolnościach posiadał, a to co on ugasił ona musiała teraz rozpalić. Wykorzystała swoją nienawiść do Leiknara, by podsyciła jej determinację i powoli coś zmieniać się poczęło.

Niewiele.
Ledwie drgnienie, ledwie cichy pomruk. Jak u śpiącego głęboko, w sny omamy uwikłanego.
- Tak go nie obudzisz, dziewczyno… - zachrypiał głos tuż obok.
- Obudzę… Czasu jeno więcej potrzeba. - Odparła z uporem w głosie.
- Myśl… jeśli on zbudzon nie chce być? Ile czasu będziesz tu przy nim siedzieć? Obiecała coś. Ty też obiecaj. Pomogę.
- Cóż takiego?
- Sojuszników znajdziesz, imię swe rozsławisz do tego i razem z nimi odwrócisz coście zrobili w Jelling.
Helleven uśmiechnęła się pod nosem.
- Obiecała to? Doprawdy? - Zaśmiała się krótko. - Jak i ja obiecam, obudzisz Agvindura? Zdolnyś do tego? - Zapytała podejrzliwie.
- Czemu miałaby nie skoro broń do tego zdatną ma a i sama potrafi motywację wzbudzać? Ty zaś możesz pomóc jej armią zarządzić… zdatnaś chyba do tego, hm?
- Bo głupia w cieniu się zawsze chowała i psuła to co mi się udało osiągnąć. - Zamyśliła się na moment. - Może i mogę… ale nie odpowiedziałeś na pytanie.
- Dwieście są… nie rozumiem, czemu z tej przewagi nie korzystacie… I przecież rzekłem to już trzy razy, pomóc go zbudzić mogę. Słuchać nie chcesz… - rzucił głos z wyrzutem.
Volva oko zmrużyła zadowolona.
- Przysięgam Ci Styggrze, że znajdę sojuszników i rozsławię nasze imię tak, by móc Caern przywrócić do dawnej świetności. - Odparła poważnym tonem.
- Niech tak będzie. W między czasie, Ty jej i ona Tobie ufność pokładać musicie. Wieści jej zostaw, tam gdzieś pewna, że znajdzie. Zrób coś by nie niszczyła tego co osiągasz. I nie niszcz tego co ona osiąga swemi metodami. Dziecięciem nie jesteś - ofukał ją chrapliwie. - A teraz idź stąd. - pogonił jednak jak dziecko.
Spojrzała na jarla i brwi zmarszczyła chcąc wyraźnie coś odpowiedzieć Styggrowi.
- Lepiej byś prawdę mówił… - Rzekła jeno i do drzwi podeszła waląc w nie głośno, by ktoś ją wypuścił.
Po chwili czasu usłyszała, jak po wymianie słów z wartownikami, Pogrobiec pnie ciężkie sam odstawia, coby drzwi oswobodzić. Po chwili zanikł ruch na zewnątrz, gdy uczynione zostało.
Otworzyła drzwi wtedy i wyszła zamykając je za sobą.
- Zagrodźcie raz jeszcze. - Rzekła. - I czekajmy.
Volund wielką swą siłę jeszcze dni człowieczych włożył, wespół z darem krwi skalda, by raz dwa przejście ponownie zastawić. Gestem zbył wojów Ribe wartujących, coby mu nie przeszkadzali, mimo polecenia volvy. Nie minęła minuta a było wykonane, pięknolicy blady wampir, znów pełen sił kierował swe puste spojrzenie o zmęczeniu duszy świadczące wprost w błękitne oko.
Wiedząca gestem mu pokazała by się oddalili trochę od wartowników.
- Styggr. - Rzuciła jedno słowo przyciszonym głosem.
- Pozwól. - gestem dłoni zaprosił ją, by przespacerowali się nocą przez…

…pogorzelisko spalonej części miasta. Z jakiejś przyczyny Pogrobcowi zależało, by Helleven to ujrzała. Mówił jednak mimochodem, ta część, wyludniona, martwa, popiołów pełna…
Jakoś w oczach widać, że aftergangerowi wróciło nieco spokoju ducha.
- Co zeń? - zapytał, patrząc przed siebie gdy kroczyli jeszcze przez zaludnioną część Ribe, gdzie jednak wartownicy nie byli potrzebni.
- Delikatna reakcja była ale… - Złość na twarzy wieszczki się pojawiła. - Leiknar zdolniejszy ode mnie i trochę czasu by zajęło doprowadzanie jarla do użytku… Może nasz duszek będzie szybszy.
- Jeśli twym Stwórcą, nie dziwne to, że krew jego… zdatniejsza. - zauważył neutralnie Pogrobiec.
Pokiwała ponuro głową i chwilę szła w milczeniu.
- Skąd pomysł na tą przechadzkę? - Zapytała w końcu.
- Kiedy ostatnio zdarzyło ci się spacerować dla przyjemności? - zapytał zarówno szczerze, jak i wymijająco.
Pojrzała na niego lekko zdziwiona i ramionami wzruszyła.
- Nie pamiętam, czy to ważne?
- Jeśli dla ciebie to nieważne, zapewne nie… - westchnął - Może czas zbyt cenny dla Ciebie by odetchnąć. Widzę, jak wiele mniej od Elin go masz, mimo że Tyś… prawdziwa.
Twarz wieszczki wydawała się maską wykutą w kamieniu.
- Niewiele. To prawda. - Skinęła głową. - Tym bardziej muszę go dobrze wykorzystywać. - Nie podjęła sugestii Pogrobca.
- W takim razie potraktuj to jako dobre miejsce by rozmawiać w zaciszu, a fakt naszej wędrówki, iż trudniej komu nas podsłuchać. - zauważył bardzo pragmatycznie berserker, jak nie berserker - Wróćmy do ważnych rzeczy i… - zatrzymał się nagle, ku niej zwracając.
Przechylił nieco głowę, podchodząc niekomfortowo blisko… albo właśnie komfortowo, jak pamiętała.
Tym razem nie było w nim jednak zalotności, coś innego. Chęć wywołania skupienia na chwilę, odmiennego niż w nonszalanckim jednak snuciu planów. Nachylając twarz blisko, chciał całą uwagę volvy skupić w swych ciemnobrązowych że prawie całkiem bez koloru-
-nie, karmazynowych oczach.
- Czy chciałabyś krwi jego, zdatniejszej od twej zakosztować… do ostatniej kropli?
Helleven z zaciekawieniem na niego patrzyła, gdy podchodził tak blisko, boleśnie świadoma jak niewiele ostatnio brakowało do wzmocnienia ich więzi, pytanie Pogrobca jednak zupełnie ją zaskoczyło i myśli znów ku ważniejszym sprawom przywróciło.
- Byłoby to… - Szukała właściwego słowa próbując ukryć emocje jakie wywołała w niej ta propozycja. - właściwe zakończenie jego egzystencji. - Uśmiechnęła się wyjątkowo paskudnie.
- Niezwykła jest krew. Moc jaką niesie. Więzy jakie narzuca. Krew śmiertelnych, krew zmieniających kształty. Krew umarłych. Od dawna chcę posiąść o niej wiedzę… jak o śmierci. - ciągnął Volund, gdy w szkarłatnych ślepiach odbijała się niewinna twarz dobrodusznej Elin z paskudnym uśmiechem Helleven, jak odmieniona karmazynowym filtrem dając drobnemu odbiciu na półkulistej powierzchni, nie płaskiej, wykrzywiony, potępieńczy wyraz. - Elin musiałem douczyć w tej kwestii, lecz Ty z pewnością wiesz, z czym się wiąże wypicie Stwórcy. Kres mego języka kresem mej wyobraźni... - podjął nagle - ...i słowem którego szukasz i nie możesz odnaleźć jest υπρβαση, gdy zrównałabyś się z równymi twemu Stwórcy.
- Jest tylko jeden problem, mój bracie… - Jej dłoń mimowolnie powędrowała do tak bliskiej piersi Volunda, by musnąć ją nieznacznie. - Krew mego Stwórcy niesie ze sobą nie tylko moc ale i czyste szaleństwo. Zaryzykowałbyś? - Przekrzywiła delikatnie głowę patrząc uważnie na niego.
- Część szaleństwa już na was, i dwie was są. Wszystko w tym świecie jest do oszukania, i natura, i krew, i szaleństwo samo… - rzucił - Pytaniem nie jest jak zaryzykować, lecz szaleństwo podzielić pomiędzy Was dwie, lub na kogo innego zrzucić z krwią. Lub może dość siły po postu mieć, by czoła mu stawić. Pytanie to, czy zaryzykować: jedynie Ty możesz stwierdzić.
Odszedł o krok od niej i od dłoni co przelotnie dotyk najlżejszy jak błyskawicy rażenie go rouszyła.
- Ty znasz jego szaleństwo. Ty jedna wiedzieć możesz, czy krew zdoła się oszukać. I wreszcie kusi… by szaleństwo szaleństwem zwalczyć… - zaproponował tajemniczo.
- Mam uwierzyć, że nie chciałbyś sam również zakosztować jego krwi? Bo nie o siebie się martwię. - Uśmiech ciągle błąkał się po jej twarzy.
- Nie chciałbym. Są tacy, których krew należy do mnie… i z czasem jej zakosztuję. - powiedział prawie obojętnie - I ja nie jestem gotów szaleństwu czoła stawiać, moje myśli zbyt ważne teraz dla Freyvinda, nawet jeśli go niecierpliwią. Lecz przede wszystkim nie te dary Canarla ni bogów mi znane. Widziałem jak Ogni z Toftlundu Widzi, widziałem proroctwa Elin, jedno i twoje. Widzę, jak Leiknar odnaleźć was zdołał. Nosi to zbyt wiele znamion przeznaczenia, by chcieć przeciw Nornom tę nić pruć.
Zaśmiała się cicho.
- Demon złego pana sobie wybrał.. doprawdy. - Spoważniała jednak po chwili. - Chcę by był świadom, że jego moc we mnie ucieka… - W błękitnym oku volvy czysta nienawiść się pojawiła. - Chcę by wiedział komu zgubę zawdzięcza. Zaryzykuję Volundzie.

Widziała wyraźnie odmienione, spokojniejsze, cichsze oblicze Pogrobca, bez entuzjazmu. Kogoś kto w tej chwili dostrzegając w niej nienawiść, zrozumiał ją doskonale. Jak tylko ktoś kto podobnie nienawidzi przez dziesięciolecia może.
- Mogę ci to zapewnić. - powiedział miękkim, prawie śpiewnym szeptem, jak gdyby głosem zupełnie innego człowieka. Pokrótce jednak oczy jego odzyskały rezon, choć czerwień z nich zdążyła odpłynąć, a on chwilę jeszcze zamyślon był.
- Jeno cenę zdradź mi za pomoc. - Zapytała przyglądając mu się uważnie.
- Nie ma żadnej, siostro. Poza tę, którą za całą pomoc i moją obecność się płaci.
Pokiwała powoli głową.
- Niechaj więc tak będzie.
- Rzeknij. Dwie was są. Alboś Ty była jedna, i Elin z którychś części twego życia zrodzona… albo może dusza jedna na dwie rozbita? - zastanawiał się na głos - Nie ma to teraz znaczenia. Znaczenie ma… czy trzeci głos potrafiłabyś wywołać…
- Trzecią? - Zapytała zdziwiona. - Toż to jeszcze większy bałagan byłby.
- Drobną część jednej lub obu z was… co szaleństwo Leiknara na się by przyjęła, i na zawsze uciszona, niedopuszczona do głosu została. - podniósł na nią dziwnie uczony wzrok, snując naprawdę niezwykły plan gdzieś spomiędzy jaźni a nieludzkiego dzieła - O której może i Elin nigdy by się nie dowiedziała… choć z krwi Stwórcy, jak i ty, by moc na wieczność czerpała.
- Nie wiem czy to możliwe, choć byłoby dobrym rozwiązaniem problemu… - Z namysłem mówiła. - Zapewne z krwią mego Stwórcy przyjdzie sposobność i tylko w porę trzeba by ją zamknąć.
- Nie mam prawie wcale wiedzy o tem. Zostawię to tobie jako propozycję… - skinął głową - Druga kwestia zaś to Sigrun. Elin chce jej pomóc, albowiem miłuje ją jak siostrę… lub córkę… Lecz ty powinnaś chcieć jej pomóc, albowiem więź z Leiknarem ma. Do niego może zaprowadzić, albowiem w niej jego krew. Być może jego może sprowadzić. Na pewno o czasie z nim spędzonym może opowiedzieć… - rozłożył ręce - ...lecz w tej chwili nie może. Czy poradzić na to możemy?
- Na to niewiele zdziałać możemy. - Wzruszyła ramionami. - Zamknęła się w swoim świecie, wyciągnięcie jej z niego na siłę, więcej jeno problemów przysporzyć może. I zapewniam Cie, nie chcesz słyszeć o tym co Leiknar z nią robił. - Głos niby opanowany miała ale drzemała w nim głęboko skrywana wściekłość.
- Chcę. Zawsze chcę… Wiedzieć.
Pokręciła powoli głową.
- Wiedz jeno, że pewnie związać krwią ją próbował, pytanie jak silnie zdążył. Jeśli więc się ocknie, może nabroić. Ostawmy ją taką. Wyjdzie, gdy będzie na to gotowa. - Odrzekła już spokojniejsza tonem, który sugerował, że wie co mówi.
- Taki był mój pomysł, byś ty ją krwią spętała. Karl Sighvart… nie był w stanie wrócić Elin wspomnień przez Leiknara zapieczętowanych, lecz zapewne mógłby najgorsze zdjąć z ramion Sigrun. Wreszcie, może i tu Styggr pomóc mógłby, skoro tak pełen mocy, i tak na pomocy Elin mu zależy.
- Karl też posiada tą umiejętność? - Pokiwała powoli głową. - Jeśli zatem byłby tu, to możnaby go o pomoc poprosić. Niech zapomni… To może być dla niej najlepszym lekarstwem. Lecz więzy krwi? - Pokręciła powoli głową. Widać i Helleven cieplejsze uczucia do Słoneczka miała. - To ostawmy.
- Dobrze więc. Pomówisz z karlem? Zapewne i Leiknar to co mogłoby nam pomóc oczyścił… lecz chociaż jej udręki ktoś odejmie.
- Jest tu? - Spytała zdziwiona lecz głową zaraz pokiwała. - Pomówię.
- Jest. Chlotchild zabierze cię do jego hausu. - rzucił. - Jedna rzecz jeszcze… plan mój z Leiknarem… niebezpieczny bardzo. - coś jeszcze powiedzieć chciał, ale jak gdyby świadom Styggra się wstrzymał - Nikomu nadto mówić nic nie będę, nawet Freyvindowi. Gotowaś na to?
- Oczywiście. Jeno co z najsłabszym ogniwem? Będziesz musiał jakoś mnie przywołać, bym dokończyła dzieła.
- Wiem jak. - odparł tylko pewnie, nie ukrywając lakoniczności odnośnie szczegółów.
Skinęła głową.
- Dobrze więc, sprawdźmy co z jarlem teraz.
- Pójdź zatem do niego. Ja z Freyvindem chcę się spotkać. Walkę mu zaproponować. - zerknął ku cichemu miastu - Władanie to nowa rzecz dlań i piętno na nim odciska. Trening i nam dobrze uczyni obu, i może mię on czegoś nauczy… a Jarlowi Bezdroży pozwoli wytchnienie znaleźć od wszystkiego. Korzystać trzeba, póki krwi dostatek.
- Znajdę Was potem. Mogę brata naszego wspomóc w rządzeniu. Wszak znam to miasto. - Uśmiechnęła się lekko i do langhusu podążyła.
Pogrobiec odprowadził volvę wzrokiem, bez uśmiechu. Stał i czekał chwilę jeszcze. Przechadzając się powiódł ręką po niedopalonym balu stanowiącym ścianę domostwa kilka nocy temu, twarz jego rozanieliła się, gdy palce popiołów dotknęły.

A potem odszedł ku temu, który tej nocy był władcą Ribe.

I napotkali się, również przy zgliszczach. Langhausu, w którym na thingu się zapoznali i pierwszy bój wspólnie toczyli. Blada sylwetka Pogrobca odcięła się na tle nocy, tak że Freyvind nie mógł go nie spostrzec.
- Szukałem cię.
- I znalazłeś - Freyvind skinął mu głową. - Z Helleven co ustaliliście? - spytał nawiązując do swego wcześniejszego wyjścia z halli w której się zmawiali co im dalej czynić.
- Helleven bardzo chce Leiknara końca i nie dziwię jej się, lecz obecnie udała się do karla prosić, by od wspomnień najgorszych Sigrun uwolnił.
- Jest w mocy to uczynić? - Freyvind wyglądał na nieco zaskoczonego.
- Tak się zdaje. Jeszcze Elin tako rzekła, gdy wspomniała i talent jego do daru Leiknara przyrównała. Widać mówili o tym kiedyś, lecz siostra nas tym nie chciała obciążać. - zakończył Pogrobiec neutralnie, by Freyvind sam się ustosunkował do sekretów volvy.
- Wielce przydatnym by to było, aby komuś komu zło uczyniono wspomnienia otwartą raną w głowie będące, wymazać. - odpowiedział skald z niejakim zamyśleniem, może nie o Sigrun myślał gdy to mówił.
- Myślisz o kimś jeszcze. - zauważył Pogrobiec - Może i słusznie. Pamiętaj jednak, że wielu siłę czerpie nie tylko ze zwycięstw, ale lekcji udzielonych przez los… lecz nie przyszedłem mitrężyć twego czasu rozterkami. - podszedł spokojnie ku bratu - Pomyślałem, że z dawna chciałem ćwiczyć się w mieczu z kimś równym lub przedniejszym… a teraz i krwi jest pod dostatkiem, tak że wstrzymywać się nie trza. - zauważył z uśmiechem i jedną brwią uniesioną, jako jedyne zapytanie.
- Chętnie miecze z Tobą skrzyżuję. - skald uśmiechnął się - I mi czasem cni się do rozprostowania kości w tańcu ostrzy. Lecz racji nie masz, krwi nie ma pod dostatkiem. Jeżeli mamy bój stoczyć to bez sięgania ku niej.
- Jeno by rany zaleczyć, po wszystkim. Jak w boju śmiertelnym… i za śmiertelnych dni. - zaproponował jego brat.
- Niech i tak będzie. Źle by patrzono gdybyśmy cenną krew dla rozrywki marnowali, ludzie widząc to ochotę do dawania swej mogliby stracić. - Spojrzał na Volunda szukając wzrokiem czy miecz ma przy sobie.
Brat nie zawiódł go, naga klinga przy udzie trzymana zlewała się w nikłym blasku księżyca z bladym ciałem. Pogrobiec już rozglądał się, miejsca szukając. Widok na Ribe ze wzgórza, na którym ongiś znajdowała się halla Agvindura był szczególny, pomimo pogorzelisk.
- Miejsce szczególne ci się jawi, czy tu być może?
- Dobre to miejsce, lepszego nam nie znaleźć.
Volund na to skinął głową, kroków kilka odchodząc by miejsce dać Freyvindowi. Nadgarstkiem z bronią półkrąg zatoczył jak gdyby rozruszać chciał, nawykiem jeszcze z dni śmiertelnych. Freyvind również miecz wyciągnął i gdy blask księżyca odbił się od klingi coś skaldowi przez myśl przeszło.
- Broń znaleźć musimy, tymi mieczami walczyć nie powinniśmy. - Spoglądał na zbrocze wypełnione srebrem, które odpadło by od klingi pewnie po kilku pierwszych uderzeń ostrze o ostrze.
- Racja to. Po prawdzie, można powierzyć te klingi lub nowe i srebra nieco kowali, dopóki tutajśmy. Inne miecze na śmiertelnych i afterganger brać. - odparł z dystansu, ostrzu pozwalając spocząć na ramieniu.
- Jeden miecz na ludzi i jeden na potwory... - zastanowił się skald na głos - ...to by dobre było. Ale, że przy boku dwóch nie da się nosić tedy na pleca… - urwał widząc poblask pochodni. Dwóch z dziesiątki strażników mających warty w mieście czynić wyszło właśnie spomiędzy budynków. Naga sylwetkę Pogrobca wnet rozpoznali widno, bo jedynie skinąwszy głowami wycofywać się poczęli. Gdzie dwóch tych aftergangerów zoczyli nie spodziewali się problemów.
- Wstrzymajcie się, mieczy nam trzeba.
- Mieczy? - zawahał się jeden ze zbrojnych. Wstrzymali się.
- Ja i Volund przed świtem ćwiczeniom oddać się chcemy, nie walczyć nam naszymi ostrzami, bośmy bracia w krwi, nieszczęście mogło by to przynieść. - Frey uśmiechnął się lekko.
Strażnicy spojrzeli po sobie i zaciekawieni nieco podeszli do aftergangerów miecze swe im oddając.
Pogrobiec przyjął ostrze od jednego z nich z tym samym namaszczeniem, które skald widział przed kowalem w Jelling.
- Krew moja z ostrza Jarla Bezdroży… moc w niej i rozkosz wasza. Jeśli się zdobyć na spicie jej z ostrza zdołacie. - Volund uśmiechnięty był złowrogo i gest, młynek powtórzył, odeszłszy nieco od wojów.

Skoczyli na siebie bez nienawiści, ale z zacięciem jaki ma każdy woj walkę mający we krwi i karmiący nią swa duszę. Nawet w ćwiczebnym boju najbardziej zawołanym wojownikom głowę wypełnia stan nie furii czy szału, ale pełne poświęcenie się tańcowi mieczy. Tym bardziej mogli sobie na to pozwolić nieśmiertelnymi będąc i najstraszliwsze rany mogąc w niedługi czas płynem życia zaleczyć. Nie sięgali po moc krwi by przebudzać swe moce lub by wzmocnić siłę swych mięśni lubo szybkość ciosów. Po prostu jak stali, tak rzucili się na siebie.
Obaj byli równie szybcy i żaden nie zdołał już na starcie walki przejąć inicjatywy, aby drugiego skłonić do obrony lub wrazić ostrze w ciało nim opadnie miecz przeciwnika. Uderzyli w tym samym momencie, ale nie tak samo…
Volund postawił wszystko na jeden mocny cios za nic mając obronę. Miecz jego z wielka mocą chlasnął cięciem mogącym rozrąbać Freyvinda na pół, jednak skald nie zaatakował tak pewnie i stało mu równowagi by szybkim skrętem tułowia uniknąć błyszczącego w świetle księżyca ostrza. Poczuł podmuch od volundowej broni, a sam w tym czasie pchnął sztychem swej broni.

Volund krok w tył zrobił, miecz z reki wypuścił i powoli na bok się zwalił ześlizgując się z miecza Freya który na wylot go przebił.
skald odrzucił zakrwawione ostrze i bez dumy, a ze zmartwieniem jeno na twarzy przypadł do bladego ciała Pogrobca by sprawdzić czy nie przedobrzyli obaj w tych “ćwiczeniach”. Kilkanaście sekund trwało, nim dreszcz przeszedł ciało Pogrobca. Zwijać się zaczął w miejscu, krew zaczęła zasklepiać ziejącą ranę… zadaną o siłą, jakiej nie mógł zadać żaden śmiertelnik, a i wilkołak musiałby być niezmiernej fizycznej potęgi i postury. Z kolejnymi sekundami, pomimo oczywistego bólu w międzyczasie, Pogrobiec do siebie coraz bardziej dochodził.
- Cenna… lekcja… - wyszczerzył się przez grymas cierpienia.
- Nie spodziewałem się, że ni osłonić ni uskoczyć będziesz chciał. Tyleś siły w cios włożył, że niech Freyi dzięki będą, że… - pokręcił głową wyciągając rękę aby pomoc berserkerowi wstać.
Pogrobiec przyjął ją z wdzięcznością.
- Rzadko tak czynię… przyjmowałem już razy z wilkołaków, co samś widział. - stęknął jeszcze boleśnie - Raczej cios przyjmę i więcej niż starcza mi sił, by skrzywdzić bardziej. Ale… taka siła. Taka potęga. - minęła może minuta odkąd Freyvind pokonał Volunda. Dzięki krwi niewątpliwie, ten już spokojny był. Blizna po ziejącej ranie zlewała się z nagim torsem.
- Widziałem twe wyczyny w sile, lecz… nigdym takiego ciosu nie doznał.
- Od wypicia wilkołaków czuję te moc. Gniew i szał krążący w żyłach ustąpił, siła z ich krwi widno jeszcze nie.
- Ja… również spostrzegłem… żem tęższy. Odkąd krwi twej spróbowałem. - stwierdził z wahaniem Volund, patrząc na skalda. Sugestia, jeśli berserker miał rację, była jednoznaczna.
- Z daru Eyjolfa… - zrozumiał Skald. Krew Jotunów.
- Więcej krwi nie gotowyśmy przećwiczyć? Ah. Lecz moja to wina. - skinął głową, z uśmiechem - Będę pamiętał, nie narażać się, nim mocy oponenta nie poznam. Czasem… - spojrzał nieco z góry na drobniejszego skalda - ...jest nieoczywista.
- Zaiste. - Frey też uśmiechnął się pod nosem i bez żadnego wysiłku złamał miecz jakby to wiązka chrustu była. Oddał rękojeść z ułomkiem ostrza strażnikowi. - Szczycić się możesz, że masz miecz, który samego Volunda Pogrobca przebił, jednego z najsłynniejszych einherjar-berserkerów Danii, pogromcę wilkołaków z Bitwy o Caern. Aleć nie mogę pozwolić by ostrze, które brata w krwi mego złożyło dalej w walce stawało. Przechowaj to dla swych potomków, a zgłoś się do halli, piękniejszy oręż ci oddam za to. A i innej rekompensaty nie pożałuję.
Pogrobiec milczał aż wojowie odejdą, zawsze lakoniczny i małomówmy wobec śmiertelnych.
- Rekompensatą im, że ujrzeli twą siłę. - wciąż uśmiechnięty był - Rzekłeś, że właściwa ona twej linii?
- Eyjolf potrafił drzewa łamać gdy w gniew wpadał. Agvindur też wielokroć siły ma niż na to wygląda. I ja mógłbym ten dar wytrenować, alem zawsze na szybkość stawiał niż na moc. By gradem ciosów zarzucić wroga niźli jednym a tak potężnym.
- Szybkość ma wielkie zalety. Pamiętam ci, żeś mnie bronił w caernie, gdyśmy ramię w ramię naprzeciw synom Lokiego stali. Lecz pamiętam również, gdy… raziłeś mnie, mszcząc urąg Agvindurowi sprawiony, w ziemiance. Po thingu. - powiedział, bez cienia złości czy złej woli, jedynie jak wojownik zbierający doświadczenia i mędrzec co z nich wnioski chce wyciągać - I wilkołaków żeś ranił. Pal niósł z truchłem. I siła i szybkość… jak rozwidlone gromy.
- Pamiętam. - uśmiech wykwitł na twarzy Freyvinda - W gniewie i ścisku biłem jak dziewka. - roześmiał się w głos. - Jako rózgą. Stad tedyś jak rozumiem się nie zastawił ni z ciosu teraz nie zszedł.
- Nie. - odparł rozbawion berserker - Chciałem byś może i raniwszy mnie, tyś się bronił. Lecz teraz może roztropniejszy będę i nie polegnę głupio przeciw innym Einherjar… oraz reszcie naszych wrogów. - westchnął.
- Gdy obok siebie stawać nam przyjdzie jako w Caernie, na tarczę mą liczyć zawżdy możesz, byś pełnią mocą swej siły gromił. Takoż przewaga nasza nad Frankami czy Germanami, lubo Rusami zza wschodniego morza. My dbamy o towarzyszy w szyku w ścianie tarcz, oni jak głupcy lecą by jeno przełamywać. I giną byśmy mogli zaopiekować się ich dziewkami, dobytkiem i trzodą. - Skald błysnął zębami.
- To nasza siła… - na poły stwierdzić, na poły zastanowił się Volund, zerkając na południe, gdzie wszyscy oni byli. Mniej rozbawiony, bardziej… odległy teraz się zdawał. - Lecz oni też swe siły mają. Frankowie co Zachłannego wyznają, z rzadka ale tak fanatyczni i zagorzali być potrafią… Germanowie śmiertelni… z tą równać się nie mogą, lecz tylu ich mężów prawie siłą samą dorównuje Einherjar. Rusowie rzadko ziemie swe opuszczają… i przegnać z nich się nie dadzą. Gdy nań, zajadli są i do końca ich bronić gotowi. A jeszcze… Chazarowie, Bułgary, Bizanty.
Freyvind zadumał się i ruszył niespiesznie ku langhusowi kowala, ale zwrócił ku Volundowi na znak, że rozmawiać w czasie drogi można.
- Wiesz czemu Svena darem nocy obdarowałem? Poza tym, że ciekaw byłem czemu sam śmierci szukał i poza tym, że chciałem go za nieposłuszeństwo ukarać? - odezwał się jakby zupełnie temat zmieniając.
Chwilę Pogrobiec szukał odpowiedzi w oczach skalda, jak zaczął obok niego iść, lecz czasem domyślny, odrzekł tylko:
- Liczę, że powiesz mi.
- Tak jak nasi w ścianie tarcz dbają o siebie… Wielce boli strata dobrego woja, dlatego tak czynimy. Ja w popędzie gniewie i głupocie ubiłem, ale żal zaraz potem mnie wziął. Svena saga tak głupio skończona, Asom i Vanom przydać mógł się jeszcze. Ba, ludziom zwykłym choćby. W bitwie Volundzie… my einherjar stajemy na pierwszej linii. Na siebie bierzemy najcięższą walkę. Gromimy, mniej naszych przez to ginie w boju, a i przeżywszy więcej doświadczeni. Podobni nam z kraju Franków czynią inaczej. chowają się po zamkach śląc wojów na śmierć bitwy. Tak tedy na wikingu coraz bardziej doświadczonym Dunom, z nowymi zaciągami frankijskich chłopów bitwa. bitwa w której my znów na przedzie rabiemy i znaczymy pole krwią. W tym największa siła nasza.
- Jest to prawda… - zaczął ostrożnie Volund - Zajdźmy po drodze do Asgera domostwa, tam srebra znajdziem dostatek. Może niesłusznie on zginął… lecz jeśli Ribe pomóc chciałby, tak może. Teraz i tak zbyt późno. - zerknął chwilę, czy skald zgadza się w ogóle z jego myśleniem. Widać było pewną niechęć do takiego działania, ale ewidentnie berserker kierował się czysto pragmatycznymi kwestiami.
- Sighvart błąd uczynił, że drzewca nie wyjęli. Myslałem, że Asger złożonego niemocą poważnych ciężkich do wyleczenia ran go zakołkował. - Freyvind nie wyglądał jakby się tłumaczył, jakby raczej wstęp do dalszej wypowiedzi czynił. Skinął głowa zmieniając kierunek na domostwo Asgera w marszu. - I wyrzucałbym to sobie, że znów popędliwość… ale on Thorę i Ljubow zamknął. Tedy knuł coś i śmierci mu zadanej nie żałuje.
- Nie chodzi mi o żal Twój. To nie był on… - zauważył Pogrobiec, bez oskarżenia, raczej jak przy walce rozmyślając - Być może. Nie dowiemy się. Teraz jedynie znaczenie ma, żeby pamięć jego jak zmarłego uczcić, nie wiedząc… i co z dobytkiem jego. Rzeczono mi, że rodziny nie miał.
- Tedy pamięć jego rabunkiem dóbr jego uczcimy. A później, ubijając Leiknara, jeśli przez niego jako zdrajca ciało jego ducha oddało.
Pogrobiec skinął głową, może nie w pełni zadowolony, ale na pewno dostatecznie. Decyzja i tak nie była jego.
- Wbrew temu co Helleven rzecze… karl zdaje mi się pełen honoru i przyjacielem Agvindura. Miał go na swej łasce, a w mieście ostawił. Błąd popełnił, lecz przyczyny jego rozumiem. Zostać też mógł, lecz sprawcę ścigał i drogą Jarlowi Sigrun sprowadził. Myślałem… że może jeśli chronić Ribe i Agvindura by się zgodził, dobrze by było by domostwo w Ribe otrzymał. I majątek zdrajcy…
- I mi się widzi, że zaufać mu można. Co zaś do tego co winien otrzymać za opiekę nad miastem… prędzej niechaj sam rzecze co by chciał, lub niech Agvindur po przebudzeniu rzeknie co chce ofiarować.
- Roztropne to i sprawiedliwe. Lecz i tak warto coś z majątkiem i domem jednego z najbogatszych w Ribe uczynić. Jak by kto nie chciał kradzieży się dopuścić z zakusy, to być może z rozpaczy dni ostatnich.
Frey skinął głową, namyślał się przez chwile.
- Przyda nam się srebro na to co w Aros nas czeka. Ale nie weźmiemy całości, zależnie od tego ile znajdziemy, nie więcej niż połowę, a gdy dużo tego to i dziesiąta część nam starczy. Ja ku bogactwu oczu nie obracam. Resztę, rozdać tym co w napadzie Leiknara poszkodowani. Im najwięcej się to przyda.
- Bardzo roztropnie… - przyznał Pogrobiec, na chwilę oczy w ścieżkę przed nimi wpijając. Powrócił do wcześniejszego tematu, gdy do domu Asgera się zbliżali.
- Jakoś opowiadał o tym, że szkoda końca sagi Svena… że silniśmy razem i każdego śmierć wszystkich odrobinę osłabi. - przypomniał - A Franków tak wielu, że tylu ginąć przychodzi, i kolejni są jeszcze… Po temu tak przeciwny byłem Jorikowi zabrania. - wytłumaczył się.
- Każden kiedyś zacząć musi. Lepiej mu z nami podróżować, niż na wiking iść, z którego wojowie z Jelling wszak nie wrócili. A jeżeli o wilki Ci idzie, że większe niebezpieczeństwo… - Skald spojrzał Pogrobcowi w oczy. - Większe szanse ma przy mnie i przy Tobie, niż w domu, gdzie przed zemstą bydlaków osady jeno Gudrunn chroni.
- Niebezpieczeństwo zawsze było. Zawsze będzie. Dziatki zawsze umierały i młodzieńcy zawsze śmierć spotykać będą. - pokręcił przecząco głową Volund - Nie… wiem, żeś zaczynał wcześnie, może wcześniej odeń, lecz gdyby miał jeszcze wiosnę lub dwie… czy szanse jego o wiele większe by nie były, męstwo osiągnąć i zostać wojem? Jesteś legendą na całą Skanię, lecz ilu co w twym wieku zaczynało, przez młodzieństwo nie dożyło zostania prawdziwym wojownikiem, który w szyku całą bitwę by tarczę utrzymał? - chwilę sam zastanowił się nad swoimi słowy - Być może wilcy Jelling wymordują… lecz nie sądzę. Zwłaszcza sprawić chcemy, by za nami podążyli. Chodzi mi tylko o to, i nie mam nic poza mą intuicją, ale sądzę, że zbyt to wcześnie. Nie kwestionuję, że przy Tobie bezpieczny będzie, i jarla drugiego takiego u nie znajdziem.
- Ostawmy to, będzie co będzie. Chłopak zmyślny jest opiekę ma. Może będzie tak, że dzięki tej wyprawie wystrzeli jak pęd dębu, a może będzie tak, że zginie, a Gudrunn już z pewnością mi łeb wtedy urwie, że chłopaka na zmarnowanie doprowadziłem. Jego i moja to decyzja i takoż za nią odpowiedzialność.
- Wiem. Należały ci się li me wyjaśnienia. Nie powtórzy się to, bracie.
Frey pokiwał głową i razem weszli do domostwa Asgera. Volund, któy był tu już wcześniej, chwilę się namyślał, nim podszedł po srebrne misy i puchary, które zoczył za pierwszym razem. Przypominając sobie grudkę oryginalną, rozglądać się zaczął, szukając skóry chyba, w którą można by jak w wór zastawę wziąć.

Dalszej rozmowy niewiele było. Pogrobiec pochwycił srebro i nagi miecz o ramię opierając wyszedł z domu Asgera z Freyvindem, by do kowala się udać.
- Mogę sam się o to zatroszczyć. Na twej głowie dość już wiele, a noc ma się ku końcowi… Kowala sprowadzę, by w dzień dokonał. - zaproponował.
 
__________________
Nikt nie traktuje mnie poważnie!

Ostatnio edytowane przez -2- : 12-09-2016 o 22:31.
-2- jest offline