Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-09-2016, 00:11   #7
Corrick
 
Corrick's Avatar
 
Reputacja: 1 Corrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwu
Gdy Karl obudził się kolejnej nocy, Emma siedziała na brzegu łóżka ubrana i gotowa do drogi. Wampir dostrzegł iż na krześle złożone są przygotowane dla niego ubrania, przy umywalce leżą ręcznik i jego przybory do golenia. Sama Emma sprawdzała swojego Lungera. Wyraz jej twarzy sprawiał iż Karl stawał się trochę zazdrosny, mógł brać ghoulice kiedy mu się rzewnie podobało i kazać jej co mu się rzewnie podobało, ale wiedział iż ona nie czerpie z tego przyjemności, no chyba, że wcześniej powie jej że ma ją czuć. Jednak ten pistolet, sposób w jaki go czyściła, wyraźnie sprawiał jej mnóstwo radości. Kiedy zauważyła, że mężczyzna się obudził wyprostowała się jeszcze bardziej.
- Dobry wieczór Herr Sonderführer, ufam iż spało się Panu dobrze, pozwoliłam sobie przygotować pańskie rzeczy. Rottenführer czeka przy samochodzie wraz z ludźmi.




Karl tylko westchnął, przeciągając się na łóżku.
- Och, moja droga Emmo… Jakże ty pięknie dziś wyglądasz. - powiedział, wstając z barłogu. - Czy mój Mauser jest również tutaj? - zapytał.
Emma była zadowolona iż rozmowa natychmiast przeszła na zawodowe sprawy:
- Oczywiście Herr Sonderführer, pozwoliłam sobie nawet oddać go do przeglądu gdy Pan spał, sprawny i gotowy jak nigdy.
- Dziękuję ci, moje dziecko. -
przypiął broń do pasa, naciągnął buty i wstał. Pocałował jeszcze Emmę w policzek, mijając ją. - Kochana, a masz ochotę na zabawę?! - niemal wykrzyknął, dobywając broni.
Emma westchnęła ciężko.
- Skoro Pan ma ochotę, oczywiście…
- To ubieraj się! Jedziesz ze mną! -
wykrzyknął, podskakując w miejscu i ciesząc się jak małe dziecko.
Emma poderwała się, stuknęła obcasami i zasalutowała regulaminowo
- Jawohl Herr Sonderführer! melduję, że jestem przygotowana i wyposażona!
- Nawet hojnie. -
mruknął Malkav, po czym ruszył do samochodu. Od tak dawna nie wychodził na powierzchnię… Prawie zapomniał jak tam wygląda.

Grudzień 1943, Karkonosze, Sd.Kfz. 7, 19:20
Karl siedział w szoferce Sd.Kfz. 7 na miejscu obok kierowcy. Z tyłu siedział zaś Frans, Emma i ośmiu żołnierzy zwiadu. Auto jechało w kierunku miejsca gdzie odnaleziono to co zostało z patrolu.
Karl, na początku milczący i skupiony, po niedługim czasie zaczął się nudzić.
- Frans, zagramy w coś? - zapytał. - Albo nie, zaśpiewajmy! - klasnął w dłonie i zaczął śpiewać jedną z piosenek zasłyszanych w kantynie: - To były piękne dni, jak my na Moskwę szli, nad głową wisiaaał nam dupny Hakenkreuz! I razem! - krzyknął.
Frans spojrzał na Emmę, Emma spojrzała na sufit a żołnierze spojrzeli na dowódcę a potem na siebie nawzajem. Tyle dobrze, że przynajmniej kierowca wciąż patrzył na drogę. Jednak ghule zobligowane więzami krwi, w zgodzie z własnym ja czy bez, podjęły entuzjastycznie pieśń. Trzeba było przyznać, że Frans posiadał ukryty talent! żołnierze z nuty na nutę przełamywali się i po chwili cała ciężarówka już śpiewała. Przecież nawet niemiecki żołnierz, czasami musi przestać być nadczłowiekiem i tak zwyczajnie, po ludzku sobie pośpiewać. Szczególnie w tych niespokojnych czasach, kiedy wieści z frontu wschodniego, zaczynały być zimniejsze niż grudniowe noce. Po koszarach zaczęto już nawet mówić, że jeśli nie wyślą cię na front wschodni przed nowym rokiem, w przyszłym front wschodni może już przyjść do ciebie.
- Ale ładnie śpiewacie! - krzyknął ponad głosami Malkav. Obrócił się i skupił wzrok na tym, co znajdowało się za szybą, podziwiając widoki. - Muszę częściej wychodzić… - mruknął sam do siebie, spoglądając na przykryte śniegiem drzewa. Obrócił się nagle do kierowcy. - Daleko jeszcze? - zapytał dziecięcym głosem.
Kierowca pokręcił głową po czym zgasił silnik i zaciągnął ręczny.
- Nie Herr Sonderführer, w zasadzie jesteśmy już na miejscu! - krzyczał by było go słychać gdyż ośmioro żołnierzy nieźle się już rozkręciło i powodowało spory hałas.
- Cichoooooo! - krzyknął wampir. - Pan kierowca mówi, że jesteśmy na miejscu! Gotuj broń, otoczyć miejsce po obwodzie! Frans, ustaw ich tam jakoś. A ty - zwrócił się do kierowcy. - Nie gaś silnika.


Frans zaczął wydawać komendy żołnierzom, kierowca sięgnął po kluczyki w stacyjce. Boczna szyba wybuchła tysiącem drobnych kawałków, Karl zobaczył jeszcze jak wrzeszczący kierowca opuszcza siedzenie razem z drzwiami pojazdu. Coś uderzyło o dach, żołnierze zaczęli wrzeszczeć i strzelać bez komendy.
- Scheisse! - zaklął Karl, wyjmując Mausera z kabury i wytężając zmysły. - Spokój tam! - warknął. - Frans, uspokój mi ich tam, ale już. Muszę się skoncentrować. - przymknął oczy, by lepiej usłyszeć, co dzieje się na zewnątrz.
Głos kierowcy ucichł bardzo szybko, w koło słychać było stąpanie po śniegu i trzask łamanych gałęzi, ewidentnie coś siedziało na dachu. Karl uniósł zaciśniętą pięść, znak, że ma nastać całkowita cisza. Cokolwiek tam było, przybyło zwabione przez światła. Jechali odkryci, jak imbecyle. Malkav miał ochotę rozszarpać wszystkich wokół, ale zawinił kierowca. A ten już chyba dostał swą karę.
- Ktoś ma latarkę? - zapytał szeptem żołnierzy. Karl usłyszał dziewięć męskich i jedno żeńskie “ja” - oczywiście szeptane. Wyciągnął rękę, odebrał latarkę, którą mu podano, zapalił ją i wyrzucił przez dziurę od strony kierowcy, chcąc “rzucić trochę światła na sytuację”. Zachichotał cicho pod nosem. Jakieś cienie poruszyły się gwałtownie, słychać też było oddalające się dźwięki stąpania po śniegu. Karl wypatrzył coś, co mogło być ciałem kierowcy - to znaczy nosiło mundur taki jak kierowca i leżało nieruchomo na wznak.
- Dawać mi latarki. Dwie. - zarządził. Zapalił obydwie, złapał je niczym miecze i otwarł drzwi, jedną oświetlając okolicę przed, a drugą za sobą. - Zapalcie światło wewnątrz. To coś go nie lubi. - warknął do podwładnych.
Kiedy wnętrze paki rozjaśniło się światłem latarek, w brezent ją osłaniający uderzyło na raz kilkanaście… rąk. Pięści przebijały się przez materiał i chwytały na oślep siedzących tam żołnierzy porywając ich do tyłu. Wampir tylko warknął i przeskoczył wzrokiem przez samochód, chcąc dojrzeć z czym ma do czynienia.
Oczy nie wiele mu mogły powiedzieć, za to wampirze zmysły już tak. Auto otaczały blade aury kainitów!
Emma, Frans i czerech ocalałych żołnierzy stanęło po środku, dobre pół metra od rozerwanego brezentu stanowiącego ściany transportera. Otworzyli ogień, wszystko co na wozie kontra wszytko poza wozem.
Karl wskoczył do wozu, przeskoczył miejsce pasażera i kierowcy, by wypaść z drugiej strony. Jedną ręką oświetlił brezent, chcąc dojrzeć napastników, drugą wymierzył Mausera w potencjalnych napastników.
Kiedy Karl znalazł się na zewnątrz, poświęcając sobie latarką zobaczył… niemieckiego żołnierza, przyssanego do szyi innego niemieckiego żołnierza. Ssący miał już nieco sfatygowany mundur, możliwe iż należał do zaginionych zwiadowców. Ssany był człowiekiem wyrwanym chwilę wcześniej z paki ciężarówki.
- Też chcę takiego… - żachnął się Karl półgłosem i wymierzył Mausera prosto w czoło młodszego wampira.
Czy to za sprawą stresu, czy braku odpowiedniego oświetlenia, Karl zamiast w głowę, strzelił nieumarłego w grdykę. Wampir odskoczył do tyłu i zabulgotał, po czym rzucił się na atakującego.
Sonderführer zrobił krok do tyłu i wypalił ponownie, nie chcąc wchodzić w zwarcie. Nie czuł się za dobrze w walce twarzą w twarz…
- Frans! Strzelajcie w tych Hurensohn!
Karl trzęsącą się ręką wypalił ponownie, dosłownie w momencie gdy wylot lufy dotykał już niemal ciała nacierającego nań wampira. Minusem było to, że Karl mógł oddać strzał tylko w to konkretne miejsce. Plusem było to, że była to twarz. Wystrzał dosłownie urwał dolną szczękę stworzenia. Wampir przyłożył dłonie do twarzy wyjąc jak dzikie zwierze. Karl zobaczył, jak dwa inne wampiry ubrane w mundury SS, starają się wyrwać kolejnego żołnierza. Przez ich ciała co raz przelatywały kule, z samochodu docierały wrzaski ocalałych (jeszcze) piskliwy kobiecy głos sugerował, że Emma jest wciąż członkinią tej grupy.
- Nożem w serce! - krzyknął Karl nad odgłosami bitwy. Sam wyrwał swój nóż i chciał wbić go w pozbawionego szczęki przeciwnika, który wił się w spazmach bólu. - Emmo, słońce ty moje, już po ciebie idę! - krzyknął, oddając strzał w kolejnego Spokrewnionego. W wolnym czasie musiał się zastanowić nad znaczeniem słów "słońce ty moje".
Wampir któremu pocisk Karla urwał szczękę uciekł. Dwa które gramoliły się na ciężarówkę były skutecznie stopowane przez grad pocisków, póki ten grad trwał. Kiedy jeden z żołnierzy przeładowywał automat, wampir dopadł go i wgryzł się w niego. Emma wiedziona rozkazem swojego pana rzuciła się z bagnetem na nieumarłego, jednak dźgając w plecy albo nie mogła znaleźć serca, albo w panice zapomniała gdzie ono jest. Drugi kainita zamachnął się, jedne uderzenie na odlew posłało kobietę na śnieg, wampir chciał zaatakować i Fransa, ale strzał w plecy posłany przez Karla, rozproszył jego działanie. Frans wykorzystując różnice wysokości zaszarżował na nieumarłego, niczym prawdziwy aryjski gladiator, z bojowym okrzykiem:
- “Gott mit uns!” - rzucił się z góry na kainitę. Powalił go na plecy i siedząc na nim okrakiem z impetem wbił bagnet prosto w jego serce. Wampir znieruchomiał, ale tylko na moment gdyż Frans wyszarpał bagnet - wampir ożył i zacisnął łapska na szyi Rottenführera - Frans dźgnął byłego żołnierza zwiadu w serce po raz kolejny - ten znów znieruchomiał.
- Herr Sonderführer!! udało.. - Frans nie zdążył złożyć raportu gdyż dźgnięty wcześniej bagnetem przez Emmę wampir zeskoczył na niego i wgryzł mu się w szyję. Z pleców nieumarłego wciąż wystawało ostrze pozostawione tam przez kobietę. Trzech już tylko ocalałych żołnierzy stojących wciąż na wozie, szyło już z automatów nie zważając na to czy ich Rottenführer oberwie czy nie.
- Wy chore Esel! Uważajcie na Fransa i tego drugiego! Jednego chcę tylko unieruchomionego! I walcie mu w łeb! - krzyknął Karl, wskazując im cel Mauserem. Następnie skupił swe moce, szukając Emmy. Gdy tylko ją namierzył, pobiegł w jej kierunku, nie bardzo wiedząc co dzieje się z kobietą.
Karl pobiegł przed siebie zostawiając ludzkich i wampirzych SS-manów za sobą. Odnalazł Emmę kilka metrów dalej z jej twarzy wyciekała masa smakowitej krwi, była nieprzytomna, ale żyła, jeszcze.
Reinhardt szybko podbiegł do kobiety i zlizał krew z jej twarzy, przyspieszając tym samym gojenie jej ran. Czujnym wzrokiem omiótł okolicę, szukając potencjalnych przeciwników.
Zmysły podpowiadały Karlowi, ze nieumarłych może być więcej. Sonderführer tylko warknął wściekle i podniósł Emmę ze śniegu.
- Żołnierzu! Siadajcie za kierownicą! - warknął w stronę samochodu. - Musimy ratować się przed kolejnym atakiem! - krzyknął swym podkomendnym.
Wampir który pożywiał się Fransem zdołał uciec. Frans leżał na zakołkowanym nieumarłym. Widząc stan jego pleców Karl nie miał wątpliwości iż jakikolwiek ratunek jest już poza możliwościami. Poza jedną oczywiście. Jeden z trójki żołnierzy ruszył w stronę szoferki i gdy usiadł za kierownicą odpalił silnik.
Karl warknął zwierzęco, wręcz zawył. Właśnie tracił swój pierwszy udany eksperyment! Nie, nie, nie! To nie miało tak być! Nie mógł go stracić, był zbyt cenny… No i Reinhardt miał do niego sentyment. Bo i kto chciałby tracić TAKIEGO żołnierza…? Podał Emmę siedzącym na pace żołnierzom i wrócił po Fransa.
- Ej, jeden, chodźcie żesz tu do mnie! Zabierzcie Rottenführera! Ja biorę tego tutaj! - zawołał na swych żołnierzy.
- Jawohl! - krzyknął żołnierz i wykonał polecenie. Kierowca w tym czasie krzyknął:
- Herr Sonderführer!! jesteśmy gotowi do odjazdu!
Karl wraz z żołnierzem wtargali Fransa i wampira na pakę, po czym Reinhardt dał znak kierowcy znak, że może odjeżdżać. Spojrzał na swoje ghoule, chcąc ocenić stan ich zdrowia.
Jedzenie się marnowało oj marnowało. Frans już nie oddychał jego plecy były okropnie poharatane kulami a z szyi wystawały kręgi. Zakrwawiona Emma, jeśli jeszcze nie wyzionęła ducha, zaraz to uczyni. Krew pokrywała całą podłogę transportera. Najbardziej kusząco pachniała jednak ta należąca do zakołkowanego ex SS-mana. Ciężarówka poruszała się tak szybko, jak było to możliwe z przebitymi oponami, całe szczęście były jeszcze gąsienice.
- Żołnierzu, siądźcie z przodu. - polecił jednemu z nich Karl. - A ty obserwuj tyły. Wykonać! - warknął. W jego głowie kiełkował pewien plan... Przypuszczał, że przemiana Fransa w takim stanie doprowadzi do conocnych problemów młodego wampira, ale Karl NIE CIERPIAŁ TRACIĆ SWOICH ZABAWEK! To wszystko szło nie po jego myśli… NIE, NIE, NIE! A Emma? Kolejna, która miała ochotę na podróż w jedną stronę! NIE, NIE, NIE! To powinna być Agatha… To ona miała zostać jego partnerką na długie lata wspólnego nie-życia… No ale nie mógł poświęcić ani jednego ze swych ghouli… Przynajmniej nie lekką ręką. Usiadł na podłodze samochodu, rozważając wszystkie opcje.
Z jednej strony, Emma była cholernie nudną osobą… Wykształconą, acz nudną. I dosłownie nie cierpiała Karla, co zresztą wyczuwał. Ale, ale… Hauptsturmführer urwie mu łeb przy samej dupie, jeśli zginie telegrafistka, zwłaszcza tak utalentowana. Bo i cóż ona robiła w terenie? Ta sprawa była przegrana. No ale była taka nuuuudnaaaa… Skierował wzrok na Fransa.
Jego Rottenführer. Jego pierwsze dziecko. Wierny sługa, najlepszy przywódca i żołnierz, jakiego mógł sobie wybrać. Niezbyt rozgarnięty, ale za to świetny strzelec. Meh… Westchnął. Chciałby go zachować na wieki, a przynajmniej na tak długo, jak tylko Frans byłby w stanie przeżyć… A teraz miałby wyglądać TAK?!
NIE! To musi być Agatha. To musi być ona. Ona była cudowna, rozumiała go i uwielbiał te przejażdżki z nią… Westchnął głośno i przeciągle. Rozejrzał się konspiracyjnie, czy żołnierze go nie obserwują. Żołnierzy przerażała obecność zakołkowanego wampira toteż co chwilę zerkali za siebie.
Teraz dochodziła jeszcze kwestia jego samego. Czy mógł się zdradzić przed żołnierzami? Czy też wystarczyłoby ich zabić? Ale czy warto marnować posłuszne sługi? No właśnie, czy warto marnować posłuszne, oddane ghule? Nie warto. Ale los był nieprzewidywalny. Westchnął przeciągle i rozdarł się jak dziecko, któremu zabrano dwie ulubione zabawki… Bo tak też się w istocie stało.
Cokolwiek robił Karl, na pewno nie podnosił morale. Żołnierze krzyczeli do kerowcy:
- Ile jeszcze?!
- Zaaaa! -
tyle usłyszeli nim huk wystrzału ich nie zagłuszył, kierowca padł bez życia osuwając się na bok obrócił kierownice, ciężarówka zjechała z drogi i uderzyła w drzewo. Wszyscy i wszystko poleciało do przodu. Karl wyleciał przez dziurę w brezencie i wylądował na gałęziach.
Sonderführer starał się sięgnąć swojego Mausera i rozeznać się w sytuacji najlepiej jak tylko się dało wisząc na drzewie.
Broń szczęśliwie wciąż znajdowała się w jego zasięgu, łamiąc kilka wystających z ciała konarów, Karl zdołał stanąć na śniegu. Z przewróconej ciężarówki dochodziły jakieś hałasy, ktoś się poruszał. Sonderführer dobył broni i spokojnym, acz już lekko poirytowanym krokiem podszedł do ciężarówki, sprawdzić czy to nie czasem ów wampir zupełnie przypadkowo nie wybudził się z nieco wymuszonego snu…
Bystry umysł nie zawiódł Karla, jego najczarniejsze myśli ziściły się, impakt uderzenia i wywrócenie się ciężarówki spowodował wypadnięcie bagnetu z ciała ex SS-mana zmasakrowany kainita wyssał już najbliższą ofiarę jaką był Frans, którego czaszka zdążyła w międzyczasie zdarzyć się za pieńkiem drewna tworząc teraz krwawą miazgę. Wampir siadał właśnie okrakiem na Emmie.
Zmysły Karl przebiegły ten krwawy obraz masakry jego oddziału. Ktoś przeżył. Ale był daleko, co dawało mu pole do wykorzystania jego umiejętności.
- TY! - warknął, wskazując na młodego wampira - TY ZABRAŁEŚ MI ZABAWKI! MOJE GHOULE PRZEZ CIEBIE NIE ŻYJĄ! - wymierzył pistolet w niego i uwolnił szaleństwo swojego umysłu, chcąc stłamsić szał kainity. Wymierzył prosto w krtań i pociągnął za spust, mając zamiar zadać przeciwnikowi jak najwięcej bólu…
Poraniony wampir był w na prawdę opłakanym stanie, kiedy Karl w niego strzelił, całkowicie ogarnęła go bestia i w obronie przed zagrożeniem rzucił się na mężczyznę. Karl strzelił jeszcze raz, ale całkowicie oddany szałowi kainita zupełnie zignorował tym razem postrzał, dopadł Sonderführera i przywarł do jego szyi. Karl poczuł jak przeciwnik wysysa jego krew, wysysa żeby zabić.
Choć nieco zamgliło mu się przed oczami, uderzył przeciwnika głową i sam przyssał się do niego.
Dwa wampiry złączyły się w bluźnierczym akcie. Przeciwnik Karla był silniejszy z racji szału który go ogarnął, ale Karl był zwyczajnie mniej ranny. Miał więcej kwi w sobie i miał mniej krwi do wypicia. Po długiej szamotaninie Karl wyczuł wreszcie, że jego nemezis nieruchomieje. W końcu ex ss-man, całkowicie pozbawiony vitae zamarł zupełnie. Karl mógł przestać ssać. Jeśli chciał.*
Czuł się spełniony! Wreszcie, to było cudowne! To spełnienie, ta chwila tryumfu… I ta przepyszna vitae… Uch, nigdy, ale to jeszcze nigdy w całym swoim nie-życiu nie czuł się TAK cudownie… I tylko ten cichy, irytujący głosik w jego głowie, przypominający o resztkach człowieczeństwa…
- “Herr Sonderführer, tam są żołnierze! Co jeśli zobaczą? Zginiesz! A to ścierwo zabiło ci zabawki…” - jedynie ostatni argument trafił do mózgu Reinhardta. Oderwał się od wampira, rzucił truchło na ziemię i wpakował w nie cały magazynek z Mausera.
- Ty cholerny Hurensohnie! Ty cuchnąca kupa zgniłego mięsa! ZABRAŁEŚ MI MOJE ZABAWKI! - krzyknął, wskakując na twarz kainity. Gdy już się wyżył (a twarz młodszego wampira przypominała bardziej stojak na buty Karla niż, cóż, twarz), wytarł obuwie w śnieg. Sprawdził kieszeniewyjął cygaro, odpalił je i smakował dym. Rzucił zapalniczkę na resztki pokonanego kainity, obserwując pokaz ognia.
- I przekaż swoim kolegom, że to jest MOJE terytorium i MOJE ZABAWKI! - warknął pod nosem, przeładowując broń. Rozejrzał się po okolicy, chcąc ustalić czy żołnierz cokolwiek widział. I pozbyć się go, jeśli zaszłaby taka konieczność… Najpierw smutne obowiązki…
Jakieś kilkanaście metrów od wraku, leżał jedyny, ocalały żołnierz SS. Jego noga wyglądała na złamaną, jęczał strasznie. Sonderführer podszedł spokojnym krokiem do żołnierza i przyklęknął przy nim. Ocenił fachowym okiem jego stan i poklepał go po policzku.
- Wyjdziecie z tego, żołnierzu. - spojrzał na pagony, którego wręcz krzyczały “Oberschütze Joseph Kloze”. - Więc, powiedz mi, drogi Josephu, jak bardzo cię boli? - zapytał spokojnym tonem, jakby to wszystko się nie wydarzyło.
- No… no… nogaaa!
- No nie jęcz już tak, przecież nie będziemy jej amputować… Przynajmniej teraz.
- wymacał miejsce złamania kości i zapytał: - Jesteście gotowi, Joseph?
- Naaaacoooo!?
- jęczał żołnierz
- Naaaa toooo! - wręcz zaśpiewał Karl, nastawiając kość na swoje miejsce. - Powiedzcie mi, żołnierzu, macie może rodzinę gdzieś tam? - zapytał, jak gdyby nigdy nic, pogwizdując radośnie. Joseph wrzasnął z całych sił w płucach po czym opadł nieprzytomnie, zemdlał.
Reinhardt westchnął, po czym podrapał się po brodzie.
- Ciekawe którędy do bazy…? - zastanowił się.
 
__________________
Port Balifor - przygoda osadzona w świecie Smoczej Lancy - zapraszam do śledzenia!
Przez czas bliżej nieokreślony bez dostępu do sieci. Znowu...

Ostatnio edytowane przez Corrick : 14-09-2016 o 00:15.
Corrick jest offline