Pakowanie się czarodzieja zawsze było podobne, założenie było jedno. Zabrać jak najmniej. Ekwipunek potrzebny przy obozowaniu, racje żywnościowe, broń w tym prosty miecz, i torba z komponentami do zaklęć, z których spora część kończyła przypięta do ubrania dla szybkości dostępu do nich. Nie za dużo by nie musieć wędrować obciążonym. Albert poprawił się, będzie jechać na tej piekielnej bestii.
- Za co zostali spaleni? - Faktycznie ciekawy czarodziej musiał zapytać Waldemara jaka była przewina spalonych, by móc ocenić czy kara była proporcjonalna do winy. Choć z drugiej strony samo przesłuchanie przez łowcę mogło być karą adekwatną do niemal każdej możliwej winy.
- Gdybym miał pewność, że idą tam gdzie przypuszczamy wybrałbym rzekę, bo jak uczy wojna nawet barbarzyńcy z północy wolą korzystać z mostów. Ale tej pewności nie mamy, nie wiemy czy ścierwa nie skręciły na zachód lub nie będą obozować w jakiś ruinach. Więc chcąc nie chcąc musimy jechać na tych sierściuchach. Choć bogowie wiedzą, że preferuje czuć drogę pod butem.
Mag zamyślił się próbując sobie coś przypomnieć.
- Dunstigfurt, tak, tak się to miasteczko nazywało. Jest pierwszym większym miejscem na naszej drodze ponoć zniszczone i zamieszkałe przez różne plugastwo. Proponowałbym je ominąć. Nie wiemy ilu tam wrogów a nawet jeżeli jesteśmy wstanie ich pokonać, to im bardziej nasza podróż jest tajna tym większe szansę by dopaść nasz cel z zaskoczenia, nie dając mu szansy na obronę.