Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-09-2016, 22:45   #10
Corrick
 
Corrick's Avatar
 
Reputacja: 1 Corrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwu
Karl rozejrzał się po okolicy, sprawdzając czy nic mu obecnie nie zagraża. Zastanowił się głęboko. Będzie musiał targać ze sobą Josepha, jeśli chce, by ten przeżył… Fransa już nie uratuje. NIE! No a Emma? Podszedł do samochodu, chcąc zobaczyć jak wygląda obecnie kobieta.
Oczy Emmy odpłynęły do góry, z jej nosa, ust i uszu, ciągnęły się stróżki krwi. Podobnie jak z dwóch ukłuć po kłach na jej szyi. Nie było pulsu, kobieta nie żyła. Słowem, wyglądała jak trup. I to bynajmniej nie taki, który mógłby zachęcić Karla do Spokrewnienia jej. Sonderführer pokręcił głową i z niesmakiem wyjął Mausera z kabury. Nie mógł pozwolić, by domyślano się chociaż istnienia jego gatunku. Jego badania były tajne, nikt w tej placówce nie miał wglądu w jego raporty. Od przynajmniej dwudziestu lat. Reinhardt nie bardzo chciał zmieniać ten stan rzeczy, przystawił więc pistolet do ran po zębach na szyi i pociągnął za spust.
- Och, Emmo, moja droga Emmo… Miałaś potencjał, naprawdę. Ale musiałaś zrozumieć jeszcze wiele rzeczy… - pokręcił głową, uroniwszy kilka łez. Przeniósł wzrok na Fransa. - A ty, mój drogi Rottenführerze, byłeś mym pierwszym dzieckiem. Pierworodnym, który miał nie przeżyć eksperymentu. Najwspanialszym dowódcą. Ciężko mi będzie odnaleźć kogoś na twoje miejsce… - wtem, jakby przypominając sobie o obecności Josepha, odwrócił się do nieprzytomnego żołnierza.


Podszedł do niego ostrożnie i uklęknął obok. - A cóż to za dar zesłał mi przewrotny los? - zapytał ciszy, która nie chciała mu odpowiedzieć. Przez chwilę głowił się, czy na pewno chce to uczynić, nie wiedząc nic o mężczyźnie, ale postanowił zaryzykować. Uderzył go kilka razy po twarzy, chcąc obudzić Josepha. Przeciął szponem swój nadgarstek i przystawił go do ust żołnierza SS. - Pij, mój synu, pij. Wstań i bądź silniejszy, by służyć swemu panu… - wyszeptał.
Mężczyzna obudził się i zaczął protestować ruchami głowy gdy Karl wepchnął mu w usta swoją rękę, jednak przymuszony siłą nie mógł zrobić nic poza przełykaniem zapełniającej mu usta cieczy. Po paru chwilach, mężczyzny nie trzeba było już przymuszać, sam objął dłoń dowódcy i zaczął ssać, po chwili poruszał już nawet złamaną nogę.
Karl odjął nadgarstek od ust i zaleczył ranę. - Jak się czujesz, mój synu? - zapytał szeptem, czując lekkie zawroty głowy.
Nieźle skołowany Joseph popatrzył z zakłopotaniem na wampira:
- Herr Sonderführer, mój ojciec nazywa się Ernest…
- Dobrze więc. Josephu Klose, czy posiadasz jakąś rodzinę? ŻYWĄ? I jak się czujesz? -
zapytał Karl zrezygnowanym głosem. Chyba zapomniał już jak to się robi…
Sytuacja bynajmniej nie rozjaśniała się dla mężczyzny.
- No ojca, matkę, siostrę, mam też dwie dziewczyny, jedną w Hirschbergu a drugą w domu, w Nadreni Westwalii.
- Pewnie, pewnie… Cóż, doświadczyłeś teraz pewnej łaski, co pewnie czujesz, prawda? -
zapytał go, lecz nie czekając na odpowiedź, rzekł dalej: - Doświadczyłeś czegoś, co ludzie mojego pokroju nazywają cudem. - skupił swe moce na umyśle Josepha, chcąc spotęgować jego odczucia w tej sytuacji. - To był cud czystej postaci. Nie będę cię zanudzał szczegółami, Josephu, ale podczas badań odkryłem, jak zbawienny wpływ ma krew na proces gojenia ran. Mógłbym ci pokazać to jutro, jeśli uda nam się dotrzeć do bazy. - uśmiechnął się do żołnierza, wyciągając dłoń w jego kierunku.
W Josephie zawrzały spotęgowane mocą krwi wampira emocje.
- Pierdolony potwór! Jesteś jedym z nich!!! - wrzasnął Joseph wyciągając z kabury swój pistolet i strzelając Karlowi prosto w twarz. Kula wleciała lewym okiem i wyszła lewą skronią urywając przy tym kawałek ucha. Broń zacięła się za pierwszym strzałem, żołnierz w panice zaczął starać się ją odblokować.
Miejsce po oku bardziej swędziało, niż bolało, co nie zmieniało faktu, że ktoś mógłby mu wpakować tam Schwanza bez najmniejszego problemu. Rozzłościł się niesamowicie. Ten pierdolony Hurensohn zafundował mu otwór na kutasa w głowie. Chciał uczynić go swym sługą, pozwolić mu dostąpić ŁASKI! I co?! Scheisse! Jedną ręką uderzył żołnierza w twarz, a drugą ściągnął dłoń z pistoletem na śnieg. Przytrzymał ją kolanem, dłonie wbił w korpus, żłobiąc głębokie bruzdy. Karl wpił się w szyję żołnierza, nie zważając na jego przedśmiertne krzyki. Pił krew niczym opętany, jakby przemieniono go chwilę temu. Chciał przerwać chwilę przed śmiercią Josepha, ale nie potrafił się powstrzymać i wyssał ostatnie krople z mężczyzny. Odskoczył od ciała niczym oparzony, porwał pistolet z kabury i wpakował kolejny magazynek w kolejne ciało. Kopnął kilka razy głowę, powodując rozległe pęknięcia czaszki i wypłynięcie mózgu.
- Ty pierdolony Hurensohnu! Skurwiałe skrzyżowanie ameby i gąbki morskiej, podlewane rosyjską wódką i paliwem lotniczym! CO TY MI KURWA ZROBIŁEŚ?! - zawył niczym bestia, którą stał się za sprawą Josepha. - Jebany Schwanz! GDZIE JEST MOJE OKO?! No nie, najpierw MOJE ZABAWKI, teraz OKO?! Powinni zmienić nazwę SS z Schutzstaffel na Sonntagswasser… - wymruczał już sam do siebie, straciwszy zainteresowanie ścierwem. Był głodny, żądał krwi. Podbiegł do ciężarówki i przyssał się do pozostałych ciał, licząc na odrobinę więcej vitae…
Karl orał jak mógł, trochę juchy tu trochę tam, jak się dobrze zakręcić, po ciałach to całkiem sporo się tego znalazło, prawdziwie bezużyteczny okazał się jedynie Frans, co było pewnym let down na przebiegu jego służby. Jednak odnalezione ciała drugiego żołnierza, kierowcy dawały radę, a i Emma miała w sobie jeszcze trochę miodu.
Reinhardt nie zawahał się ani chwili przy Emmie. Ta noc nie mogła być gorsza, tego był pewien… Nasycony, przysiadł na pniu niedaleko, wyjął cygaro i zapalił. Rozmyślał nad tym, jak tu zatuszować wszystkie ślady. Czuł, jak krew żywych zaczyna krążyć w jego ciele, naprawiając wyrządzone przez Josepha szkody. Oczywiście, na nowe oko będzie musiał trochę poczekać, ale zmajstrował sobie naprędce opaskę na ślepko i założył ją. Podszedł do truchła żołnierza, wziął karabin i wyładował całą serię w wysuszonych do cna ciałach. Kolbą porozbijał czaszki, nawet tę należącą do rudowłosej Emmy...
Przyciągnął truchło Josepha bliżej wraku, po czym odszedł od ciężarówki, zbrojny w dodatkowy karabin zdobyty od jednego z żołnierzy. Puścił serię przez bak, chcąc doprowadzić do eksplozji auta.
Udało się, ciężarówka poszła w dym razem ze wszystkim w środku, dodatkowo, ogień na nocnym niebie miał szansę zostać dostrzeżony w bazie, Karl miał powody by łudzić się, że pomoc nadejdzie lada chwila.




Sonderführer uwolnił wampirze zmysły, chcąc rozeznać się w otaczającym go lesie. Zrozumiał, że gdzieś w pobliżu znajdował się jeszcze jakiś Kainita. Rozejrzał się gwałtownie, odbezpieczając broń. Wytężył słuch, chcąc dosłyszeć nawet najcichsze skrzypnięcie śniegu.
- Pokaż się, Kainito! - ryknął. Ale nikt się nie pokazał.
Karl zaklął szpetnie i ruszył w stronę, gdzie powinien znajdować się ów wampir. Zachowywał cały czas najwyższą czujność. Tym sposobem Karl szedł coraz dalej w las, coraz dalej w krzaki i coraz dalej od drogi. A wampira wciąż nie było widać czy słychać.
Gdy stwierdził, iż zapuścił się za daleko, wrócił w stronę płomienia. Nie miał zamiaru ryzykować kolejnej walki, która znów mogła kosztować go jego cenne nie-życie. Albo co gorsza, kolejne oko…
Do uszu Karla dobiegł odgłos silnika dochodzący od strony bazy. Po jakiś pięciu minutach wampir widział już zbliżające się w jego stronę światła leflektorów, wtedy też od strony lasu rozległ się pojedynczy wystrzał, Karl poczuł jak kula przebija jego plecy.



Reinhardt padł na ziemię niczym rażony grom, odwrócił się brzuchem w górę i posłał kilka serii prosto w las. Powoli zaczął się odczołgiwać w stronę drogi.
- Halt! - usłyszał Karl na chwilę przed dźwiękiem przeładowania broni, kiedy ciężarówka zatrzymała się kilkanaście metrów przed nim.
- Na glebę! Snajper! - warknął Sonderführer, wciąż czołgając się w stronę odsieczy. - Zestrzelił kierowcę i powybijał nas jak kaczki. Miałem szczęście, że wypadłem z tamtej ciężarówki… - westchnął, wczołgując się za osłonę pojazdu.
Żołnierze potraktowali informacje o snajperze poważnie, szczególnie gdy z bliższej odległości rozpoznali osobę Sonderführera. Kiedy Karl znalazł się przy ciężarówce, nota bene identycznej jak ta którą pół godziny temu puścił z dymem, Dźwięk tłuczonego szkła oraz następujący po nim ciągły klakson, obwieszczał śmierć kolejnego kierowcy SS.
- Scheisse! - warknął Karl, chowając się za samochodem.


- Do mnie! - zarządził. - Głowy w dół, nie dajcie się wystrzelać! - przypomniała mu się poprzednia wojna. - Ogień zaporowy na las, ale już! - wykrzyczał, uwalniając swe moce by zlokalizować napastnika. Wyjął też latarkę i poświecił prosto w las, gdyż lekki błysk mógł zdradzić pozycję przeciwnika. A świecące prosto w oczy światło mogło go oślepić. Wypuścił krótką serię, w miejsce, gdzie mógł się znajdować strzelec.
Żołnierze zastosowali się do rozkazów, las wypełnił huk karabinów. Karlowi nie udało się tym razem zlokalizować nic szczególnego.
Warknął wściekle i otworzył drzwi od strony kierowcy, pozwalając by ten wypadł zza kierownicy. Zdrowym okiem wciąż obserwował okolicę, szukając błysku wystrzału, czegokolwiek, co zdradziłoby pozycję snajpera. Lecz niczego nie wypatrzył niczego, czy to dlatego że nic tam nie było, czy to za sprawą ograniczonego wzroku.
- Włazić za kierownicę! - warknął do jednego z otaczających go żołnierzy. - Odpalaj silnik i cała wstecz! - powiedział, kierując się w stronę paki.
- Jawohl Herr Sonderführer! - odpowiedział ss-man i wskoczył za kółko ciężarówki.
- Wracamy do bazy, ale już! - powiedział Sonderführer.
- Jawohl Herr Sonderführer!
 
Corrick jest offline