Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-09-2016, 14:31   #4
Hazard
 
Hazard's Avatar
 
Reputacja: 1 Hazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputację
Skąpane we krwi nadzieje


I znowu jesteśmy w dupie, pomyślał Roland, spoglądając na zrujnowane miasto, do którego z taką zażartością zmierzali od dwóch dni. Ciemny blondyn na poważnie myślał, że w końcu uda im się dostać do jakiegoś spokojnego miejsca. Niestety, jednak prawdą stały się jego obawy - w piekle takie miejsce nie istniało, a oni są skazani na wieczną tułaczkę po tym przeklętym świecie, aż w końcu coś ich wszystkich zabije.

“Chyba nie mogło być gorzej” - wmawiał to sobie, jednak wiedział, że to nie prawda. Odkąd odzyskał wspomnienia, a przynajmniej ich część, Roland wciąż snuł obawy przed konsekwencjami podpisanego paktu. “Oddanie duszy, w wybranym przez wezwanego czasie”, ostatnie słowa paktu krążyły mu w głowie. Nie miał pojęcia, jak ma interpretować te słowa. Nie wiedział, czy oddanie duszy miało polegać tylko na zrzuceniu go w to miejsce, czy być może już wkrótce miał się stać niewolnikiem jednego z żyjących tu demonów. Teraz jednak nie miał sposobu na rozstrzygnięcie tych wątpliwości. Musiał mieć nadzieje, że założony przez niego czarny scenariusz się nie ziści.

Przemierzając zrujnowane miasteczko, czujnym okiem rozglądał się wokoło, mając nadzieje, że dostrzeże sprawcę tej masakry wcześniej, niż tamten ich. O ile miało to w ogóle jakieś znaczenie. Roland wątpił, czy ktoś kto potrafi wybić całe miasto, miałby z nimi jakikolwiek problem. Musieli liczyć na to, że przeciwnik opuścił już miejsce zbrodni.

Tymczasem tuż pod ich nosem pojawił się nowy problem. Leżący w kraterze anioł. Dlaczego spadł z nieba? Rolanda jakoś specjalnie to nie interesowało. Jedyne co chodziło mu po głowie, to nadzieja, że upadek zabił skrzydlatego i oszczędzi im brudnej roboty. Niestety, chwilę później Johanna dwoma słowami obróciła jego nadzieję w pył. Jednak trzeba będzie się pobrudzić, pomyślał i w tym samym czasie pośliznął się na świeżej plamie krwi. A zaraz potem wylądował w całej kałuży.

W innej sytuacji Roland byłby zapewne zadowolony z faktu, że to nie jego krew spływa mu właśnie po twarzy, jednak wstręt jaki wywoływały w nim zalegające w około trupy, sprawił, że miał zgoła odmienne zdanie. Niespiesznie, starając się znowu nie wylądować w tej kupie pozostałości ludzkich, podniósł się z ziemi. Podsumował to tylko jednym słowem.
- Ohyda.
Wciąż starając się zwalczyć burzę w żołądku, bardzo powoli zaczął kluczyć między zbitkami ciał w stronę Johanny. Niepewnie spoglądał na ciało “boskiej istoty”. Biorąc pod uwagę broń jaką posiadał oraz wcześniejsze opowieści Shade'a, musiał to być ten sam anioł, który podążał za nimi od tak dawna.
Przeniósł wzrok na Johannę.
- Myślę, że jedyną pomocą, jaką powinniśmy mu teraz udzielić, jest umożliwienie mu szybszego przedostania się na tamten świat - powiedział, ale dopiero po chwili zrozumiał, że tak właściwie wszyscy oni znajdowali się już w “tamtym świecie”. - Wiecie o co mi chodzi. Nie można mu ufać. Lepiej pozbyć się go teraz, niż później mieć przez to problemy.
- Pomożemy mu nie obudzić się. - Shade zgodził się z przedmówcą. - Jemu już i tak nic nie pomożemy, za to on nam mógłby bardzo zaszkodzić.
- To - zabrał strzelbę - z pewnością nie będzie mu potrzebne - dodał. - Ciekawe, czy ma w kieszeniach coś przydatnego. Ciekawe też, kto go załatwił. Może jakiś źle dobrany sprzymierzeniec, któremu przydadzą się kolejne głowy do kolekcji.
Zachęcony słowami towarzysza, Roland przyklęknął nad istotą i zaczął dokładnie sprawdzać, co ten miał przy sobie w chwili upadku. W przeszłym świecie wiedźmiarz brzydziłby się takich czynów, jednak natura piekła nauczyła go, że by tu przeżyć, należało pozbyć się starych przyzwyczajeń i zasad.
- Ktokolwiek, lub cokolwiek to było - rzekł, wracając do słów Shade’a - biorąc pod uwagę wciąż ciepłe ciała, zapewne jest jeszcze w pobliżu, dlatego lepiej nie marnujmy tu zbyt wiele czasu.
- P-poczekajcie - sapnęła Bazylia zsuwając się po zboczu krateru wraz z całym swoim ekwipunkiem. - Może go znam… może.
Krew niewiele odróżniała się od koloru skóry kobiety. Teraz cieszyła się, że ostatecznie zmieniła szmaty na te czarne i nie będzie musiała za każdym razem widzieć brązowiejących plam. Stukając kopytami o ziemię nachyliła się nad leżącym aniołem zastanawiając się czy będzie umiała powiedzieć który to.
- Dobry anioł, to martwy anioł - odparł niechętnie Shade. - Czy ten, o którym mówisz, zrobił coś dobrego, czy też masz zamiar osobiście wyskubać mu wszystkie piórka? W tym drugim przypadku nie odbiorę ci przyjemności.
Roland zmierzył Bazylię wzrokiem. Zastanawiało go, co mogłoby łączyć diablice z jakimkolwiek aniołem, poza, oczywiście, zażartą nienawiścią.
Przenosząc spojrzenie po zebranych wokół anioła towarzyszy z zaskoczeniem uświadomił sobie, że nie wie nic o żadnym z nich. Nie uważał tego za coś dziwnego. W końcu jeszcze poprzedniego dnia nie wiedział nawet nic o samym sobie. Niepokoił go jednak fakt, że przecież żadne z nich nie trafiło do piekła bez powodu. Wszyscy musieli zrobić coś strasznego, by ostatecznie trafić w to miejsce. I zapewne żaden z nich nie ofiarował swojej duszy demonowi, tak jak on...
- Dobra, rób co uważasz - rzekł w końcu Roland, wyciągając z plecaka anioła mały pakunek. - Ale to biorę. Opatrunki i medykamenty.
Wiedźmiarz wstał i zaczął lustrować wzrokiem okolicę.
- Rozejrzę się za jakimś jedzeniem i może nieco mniej cuchnącymi ciuchami. Tego tu zostawiam wam. Idziesz ze mną? - Ostatnie słowa skierował do Johanny. Ta z przestrachem jedynie kiwnęła w pośpiechu głową i podniosła się na równe nogi.
- Ja też zobaczę, czy nie znajdzie się coś przydatnego - powiedział Shade. - W końcu z głodu to oni raczej nie pomarli. A im szybciej stąd znikniemy, tym lepiej. Aniołek nie wygląda na niebezpiecznego.
- Niczego nie zabieracie! - powiedziała ostro diablica nietypowo dla siebie. Złapała nawet za rękę Rolanda powstrzymując go. Na jej twarzy malowała się złość zmieszana z czymś innym.
- Nikt nie będzie zabierał od niego rzeczy. Ani teraz ani później!
Dopiero jak kobieta spojrzała ponownie na leżącego anioła na jej twarzy wyraźniej namalowała się troska.
-To jest Raziel. Mój opiekun. W każdym razie kiedyś… zanim mnie inni wyrzucili. - Bazylia wcale nie chciała o tym opowiadać. Była jednak przekonana, że bez wytłumaczeń reszta nawet nie spróbuje jej posłuchać. Nim padły jakiekolwiek pytania diabelstwo rozsunęło zgromadzonych i dźwignęła anioła na ręce napinając mięśnie.
- Trzeba go stąd wynieść i pomóc.
Bardziej zaskoczony niż przestraszony reakcją diablicy, Roland upuścił pakunek na ziemię. Nieprzyjemny grymas pojawił się na jego twarzy, kiedy wysłuchiwał się w słowa swojej towarzyszki. Wcale nie uśmiechało się mu pomaganie obcemu aniołowi, który równie dobrze, po przebudzeniu mógł ich wszystkich zabić. Z drugiej jednak strony, według Bazylii nie był on do końca taki obcy...
- Skoro tak bardzo chcesz mu pomóc - rzek surowo - to myślę, że te opatrunki mogą mi się jednak przydać, nie sądzisz? Może, że sama masz zamiar się nim zająć, bez mojej pomocy. - Roland pomyślał, że być może przesadził ze swoimi nieco zbyt ostrymi słowami, jednak wciąż nie był pewny, czy pomagania aniołowi było słusznym posunięciem.
Bazylia wyraźnie się zastanawiała mając nietęgą minę.
- Uch, dobra - mruknęła w końcu i ruszyła do krawędzi krateru. Trzeba było znaleźć jakiekolwiek miejsce z dala od tego krwistego syfu. Rognir nie miał zamiaru zostawiać jej sam na sam z tym pięknisiem. Niechętnie pomógł kobiecie nieść Raziela, którego waga nie była by taka duża, gdyby nie długie skrzydła. Zaraz za nimi ruszył Roland, podnosząc wcześniej zestaw opatrunkowy z ziemi. Jego mina wskazywała na to, że wcale nie podoba się mu to, co zamierzał za chwilę uczynić.
Shade również nie był zachwycony pomysłem diablicy.
Pomóc aniołowi tylko po to, by nas, w charakterze podziękowania, wykończył? Debilny pomysł, pomyślał.
- A według ciebie to co on nam zrobi w rewanżu? Pomoże nam? - spytał z wyraźnie odczuwalnym brakiem wiary w przyszłe dobre czyny anioła.
Nie czekając na odpowiedź ruszył w stronę jednego z domów. Im więcej ich przeszukają, nim zapadnie noc, tym lepiej.
- Wcześniej sprawił, że rzuciła się na nas wataha włochatych skurwieli, a teraz, gdy tylko się obudzi, zapewne spróbuje posłać kulkę w łeb jednemu z nas - odparł Rognir, rzuciwszy pięknisiem na ziemię przed sobą, tak jakby był dla niego workiem kartofli.
- Ale nie bójcie się. Dobrze się rozumiemy, ja z moim toporem, więc jeśli spróbuje jakiś niecnych sztuczek, to z rozkoszą odrąbię mu ten wymuskany łeb - powiedziawszy to, sięgnął po swój ciężki topór oburęczny.
- Uważaj! - syknęła Bazylia zaraz klękając przy Razielu.
- Nie wsadzi nam kulki w łeb, bo nie będzie miał broni przy sobie… i jeśli dacie mi z nim najpierw porozmawiać - diabelstwo nie dawało za wygraną. Nie zamierzało pozwolić innym zabić jedyną naprawdę znaną jej tutaj duszę z powodu uprzedzeń innych.

Roland nie odzywał się przez resztę drogi. Przedzierał się przez zwały ciał, chcąc jak najprędzej załatwić całą sprawę z aniołem. Miał nadzieję, że za swoją dobroduszność nie będzie musiał przypłacić życiem.
 
Hazard jest offline