Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-09-2016, 00:12   #8
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Wilki potrafią szybko biegać. Milczący Wędrowcy do tego chyba zostali stworzeni. Psuja rzadko chodziła, zwykła biegać. Ten pęd i euforia jaką za sobą pociągał działał na Psuję jak narkotyk. Gdy podbiegła pod znajomy domek po prawdzie zapominała już o celu, który jej przyświecał. Po wtóre tak się w tym biegu zagalopowała, że z rozpędu machnęła jeszcze trzy kółka wokoło ogrodzenia.
Wyciem komunikowała jednak, że tu jest i czeka. I że sprawa nie cierpi zwłoki.
Bo nie cierpi?
Czmychnęła przez płot, a dokładniej przez szczelinę z wyłamanym szczeblem.
Poczuła zapach psa. A w zasadzie dwóch. Woń była na tyle intensywna, że Psuja mogła wymalować w swojej głowie bliskie prawdy obrazy czworonogów. Wielka Fajtłapa i Skrzywdzony Puszek.
Wbiegła schodkami na ganek. Frontowe drzwi nadal były zamknięte. Czyżby felczer spał? Nie słyszał jej nawoływania?
Zaskomlała gniewnie, pazury zaszurały o drewno wejściowych drzwi.

Zmęczenie okazało się półśrodkiem. Namiastką. Oczy miał zamknięte. Kineks leżała obok. Spokojna już. Wiedział, że to co przed chwilą się z nią działo to nie był zwykły koszmar. Ale nie przejmował się. Od zawsze z nimi igrała. Czasem wychodziło jej to na dobre, czasem na gorsze. I nigdy nie zrobiły jej niczego czego nie dałoby się odkręcić. Nie przejmował się więc za bardzo. Po prostu tak jak ona. Też to cholera czuł. Dziewczyny. Dzieciaki. Zwierzęta i rośliny. A teraz jeszcze oni. Ci z granicy. Coś się psuło. Ropiało i gorzało pod zdrową, gładką skórką turystyki wypoczynkowej… W końcu zasnął.
Chrobotanie na ganku… Nie ciche. Domagające się. Zdjął z siebie ramię pogrążonej w błogim śnie Kineks. Wstał. Dźwięk znajomy wszystkim jemu podobnym. Gość więc. Na tyle niecierpliwy by nie czekać do rana i na tyle ufny, że wierzył, że gospodarz nie zaatakuje intruza z miejsca. Skojarzenia powędrowały w kierunku samotnego szałasu w lesie… London był już przy drzwiach. Nie narobił jazgotu wiedząc, że Jeremiah już nie śpi. Psy alarmują przed niebezpieczeństwem tylko tych, którzy alarmu wymagają. Jack ostrożnie wyglądał z kuchni. Indianin gestem pokazał obu psom spokój po czym wyjrzał na dwór przez zasłonkę po czym nie uzbrojony w bokserkach i t-shircie, odsunął zasuwy i otworzył drzwi.
Zmierzył wilczycę wzrokiem ani nie należącym do kogoś kto spał, ani kogoś komu miłe były odwiedziny. Odsunął się jednak na bok, by mogła wejść.

Wyminęła Indianina ze zwinnością wiewiórki, nie otarła się o jego nogi ani kawałeczkiem futra. Weszła do środka jak na swoje włości, przebiegła korytarz z nosem przy ziemi.
Na spotkanie wybiegli jej Fajtłapa i Puszek. Wyglądali wypisz wymaluj tak, jak pachnieli.
Zawarczała ostrzegawczo aby trzymali się z daleka. Jackowi przyszło to z łatwością. Londonowi z dużym trudem. Pobiegła w głąb zaciemnionego domu, zniknęła za zakrętem do kuchni. Gdy Indianin plus dwa trzymające się za nim psy tam dotarli waderę zastąpiła brudna rozczochrana dziewczyna. Siedziała na kuchennej wyspie i przebierała wartko patykowatymi nogami zwieńczonymi masywnymi wojskowymi buciorami.
- Jest problem – z kosza z owocami wywlekła pomarańczę, przywiodła pod nos i powąchała. - Coś dziś wywąchałam. Coś co mnie niepokoi.

- Spokój - powtórzył cicho, acz stanowczo na oba niepogodzone z zachowaniem gościa psy. Szczególnie London zdawał się nader osobiście odbierać nonszalancję dziewczyny pobłyskując biłaymi kłami.
Gdy usłuchały i odeszły, Indianin podszedł do dziewczyny, wyjął z jej ręki pomarańczę i odłożył na powrót do koszyka.
- Co takiego? - zapytał krótko.

Skrzywiła się niepocieszona, że odebrał jej owoc. Gdy on odkładał pomarańczę Psuja miała już w ręce jabłko, na dodatek zdążyła je naznaczyć wielkim ugryzieniem.
- W basze był kiejowca ciężarófki – mówiła z napchanymi do granic możliwości ustami, ciężko było ją zrozumieć.
Przeżuła i połknęła.
- Był dziwny. Cuchnął.
Kolejny gryz. Sok trysnął na brodę i zakurzoną kurtkę, pełne usta nie przestały kłapać.
- Potem wjóciłam do stata. Zjedli coś. Łosia. I tam, też cuchnęło. Fokoło. Jak ten dzifolong z baru.

- Oni wszyscy cuchną. - Indianin skrzywił się - I zostawiają swój zapach na wszystkim do czego się zbliżą. Kiedy siebie ostatnio wąchałaś?
Psuja obnażyła białe dziewczęce ząbki w wilczy gniewny sposób. Odciągnęła jednak poły kurtki i zanurzyła w jej wnętrzu pół twarzy.
- Pachnę naturą, ot co – skwitowała.
Jeremiah wyciągnął z kosza jeszcze jedno jabłko, postawił obok niej na stole, a resztę przestawił na kuchenny blat.
- To mógł być twój kierowca. A mogło być truchło z szosy. Potrącił je, zwalił na pobocze. Wilki nie wybrzydzają ostatnimi czasy.

- On cuchnął śmiercią. Tak samo las wokół truchła. A wilki trawią je teraz w brzuchach.
Psuja pożarła jabłko w całości. Przełknęła nawet pestki i korzonek. Drugie jabłko oglądała łapczywie ale ostatecznie schowała je w kieszeni kurtki.
- Tam były szczenięta. Pomyśl Winnetou, co jeśli zeżarły zakażone mięso? Nie wiemy jak ta zaraza się rozprzestrzenia.
Ciężkie podeszwy gruchnęły o podłogę gdy zeskoczyła z blatu.
- Przemień się, zabiorę cię tam.

Indianin pokręcił głową z niejakim znużeniem i powątpiewaniem. Nic jednak nie rzekł. Wyraźnie ważył jej propozycję. Ostatecznie podszedł do drzwi frontowych, otworzył je i pokazał na dwór.
- Wyjdź - powiedział tonem nieco podobnym do tego jakim zwracał się do psów - Wyjdź, muszę się ubrać.

Po chwili wyszedł z domu ubrany w jeansy i wzorzystą koszulę. Psuja tak jak się spodziewał była już w wilczej postaci. Zamknął drzwi i wyprostował rozciągając zastałe mocą nocy kości. Za rzadko to robił…
Las rozbłysnął miriadem zapachów. Swoich własnych, a także goszczących w nim istot. Psuja nie była tu wyjątkiem, a smrodu piwa i nikotyny pomylić się z niczym nie da. Łapy pognały po igliwiu.


Zaczynało świtać gdy wrócił do domu. Zmęczony i brudny, ale w pewien sposób zadowolony, że nie odprawił dziewczyny z kwitkiem. Psuja być może rzeczywiście znalazła coś przełomowego. Zamiast seryjnego gwałciciela, rytuał krzywdzący ziemię… To miało sens. Ktoś wiedział, że Indianie nie będą tego zgłaszać. A wczoraj wszystko się powtórzyło. Codziennie zatem? Dziś też? Gaja raczyła wiedzieć. Skurwiel tak to rozpracował, że póki co był bezkarny. Ale jeśli to rytuał, to…
Cios otrzymał w drzwiach. Nie policzek za karę. Normalne uderzenie płaską ręką. Aż mu głowę odwróciło. Mimowolnie zacisnął pięści.
- Pół nocy - powiedziała przez zaciśnięte zęby Kineks - Pół pieprzonej nocy…
Spojrzał jej w oczy dostrzegając gniew, wyzwanie by stawić mu czoło i kpinę na okoliczność odrzucenia tego wyzwania.
- Jestem na to zmęczony.
Kiwnęła głową.
- Ja wiem. Masz swoje sprawy Ho’Kee. Ale mógłbyś kurwa mnie chociaż obudzić i oznajmić, że będziesz się włóczył z siksami po lesie!
Minął ją i bez słowa ruszył prosto do sypialni. W pół do szóstej. Miał niecałe trzy godziny na sen. Zastąpiła mu drogę z niezmienionym wyrazem twarzy. Tylko miejsce kpiny wyparła rosnąca złość. Ponownie uderzyła. Tym razem obiema pięściami w tors. Jakby dobijała się do zamkniętych drzwi.
- Wiesz, że mnie to wkurwia.
I ponownie.
- Wiesz o tym!
- Dość już, Kineks...
- I mi to robisz!
I ponownie. O raz za dużo.
- Powiedziałem, dość!
Uderzył tyłem otwartej dłoni. Na odlew. Mocno. Zatoczyła się i przewróciła na łóżko zakrywając twarz.
Przez chwilę stał nad nią ciężko dysząc. Znał to uczucie. Było w tym coś z upojenia. Myśli szybkie i urywane. Niewyraźne. Zagłuszane cichym denerwującym szumem narastającej w głowie gorączki. Coś obrzydliwego i oczyszczającego jednocześnie. Doświadczenie nauczyło go jak potraktować to jako codzienność.
Rozebrał się i położył obok nadal dochodzącej do siebie Kineks. Po chwili uniosła się nad nim i spojrzała mu w oczy. Kilka suchych już śladów po łzach znaczyło ścieżkę ku pękniętej, napuchniętej wardze. Po złości nie było śladu. Została bezsilność. Powoli wyciągnęła rękę i palcem dotknęła jego ust. Następnie poprowadziła go do swoich znacząc go krwią i ponownie do jego. Po czym bez słowa położyła się na plecach. I przez dobre pół godziny oboje leżeli w milczeniu wpatrując się w jaśniejący od porannych promieni słońca, sufit. Pierwszy przerwał ciszę.
- Śniło ci się coś?
- Nie. Znaczy tak. Ale nie pamiętam co.
- Podniosłaś się nagle i powiedziałaś, że “zapłacą za zbrodnie”.
Milczała.
- Zachowywałaś się jakby cały czas cię nękały.
- Wiem. Boję się trochę. Muszę mu o tym powiedzieć.
Milczał.
- Powiedz o czymś jeszcze. Ta dzika znalazła miejsce w lesie. Zgwałcono tam dziewczynę. Czułem wyraźny zapach człowieka. Ale były tam też wilki. I nie zwracały na to żadnej uwagi. Podejrzewam, że to rytuał. I że to on drażni duchy.
Odezwała się dopiero po chwili.
- Powiem.


- Tak. Tak, to był jego dyżur. Nie. Nie odbiera telefonu. Dobra. Ale dajcie znać czy miał dziś jakieś zgłoszenia od Indian.
Rozłączył się i ziewnął. Jeśli Greenpeace znalazła dziewczynę i zrobiła co jej powiedział, to powinna wylądować u Jernigana. Jeremiah nie lubił tego podstarzałego doktora. Ale pewnym jak słońce było, że jeśli tak się stanie to do niego nie przyjdą Oijbwe prosząc by zataił sprawę. Tylko co z tego? To nie był kryminał. I to caern powinien wziąć się do działania…
Cholera jasna. Źle zrobił, że od razu jej nie zgarnął. Wiedziała jak drań wyglądał. Rozpoznałaby go…

Rozkojarzony podczas oględzin był tylko na początku. Potem objawy zaobserwowane u dzieciaków zaczęły się łączyć i odrywać jego myśli od gwałciciela. Reakcja skórna jak przy alergii na pierwszy rzut oka nie budziła obaw. Ale występowała u sporej grupy dzieciaków. I pod pewnymi względami przypominała objawy u leśnych zwierząt jakie odnotował Bill.
Zaczął od podziękowania za skontaktowanie się. Potem obejrzał kilkoro dzieci, porozmawiał z nimi i długo się zastanawiał. W końcu nic mądrego nie wymyślił. Objaw bez choroby można leczyć tylko objawowo. Zapisał prosty lek antyhistaminowy i wyciąg z gorzknika kanadyjskiego. A potem wsiadł do pickupa i pojechał nad Swamp Lake dokładnie zbadać i... przypomnieć sobie okolicę.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin

Ostatnio edytowane przez Marrrt : 21-09-2016 o 15:20.
Marrrt jest offline