Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-09-2016, 14:07   #11
Efcia
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację

Matthias Grant


MUZYKA


Zapach krwi prowadził prowadził ich wśród bujnego lasu porastającego okolicę. Cisza i spokój tego miejsca nie udzielała się jednak przedzierającej się przez gęstwinę dwójce. Zapach krwi, ludzkiej krwi, która coraz wyraźniej do nich docierała, działa pobudzająco. Krew szybciej krążyła w żyłach, gdy serce pobudzone adrenaliną przyspieszyło. Celem stało się źródła tego słodkawego, przyciągającego niczym miód osy zapachu.
Gdzieś tam z tyłu w głowie mózg odnotowywał feerię zapachów i kolorów lasu. Były to jednak nieistotne bodźce. Jak to pasące się na polanie stado mulaków.
Nie zwróciły on uwagi na dwójkę ludzi przekradających się lasem. Spokój zwierząt mógł być dobrym znakiem. Nikt nie czaił się w pobliżu.
Albo i złym. Ukryte gdzieś tam, w lesie, zagrożenie doskonale się maskowało.
Adrenalina jeszcze mocniej uderzyła.
Wiedzione zapachem krwi Garou oddalały się od jeziora. Przemierzając leśną gęstwinę pieszo mogły praktycznie w linii prostej kierować się do celu. Może dlatego też Grant nie od razu zorientował się, że zbliż się do miejsca, które niedawno odwiedził z McMahonem.
Dopiero gdy wyczuł zapach rudzielca, i jeszcze dwóch towarzyszących mu osób, jego umysł zaskoczył. Tak jak poprzednio zapach McMahona mieszał się z zapachem środka odstraszającego insekty.
Szepcząca Bryza również wyczuła drugą grupę. Podobnie jak leżące już niedaleko źródło zapachu, który ich tu ściągnął.






Merlin McMahon


MUZYKA


O dziwo Merlin nie miał problemów z nadążeniem za swoimi przewodnikami. Prawdopodobnie dlatego, że przedzierali się przez leśnią gestwinę. Można było oczywiście pójść leśnymi dróżkami. Nadłożyłoby się tym jednak drogi i czasu.
Majestatyczne piękno i dorodność otaczającego ich lasu a także bogactwo i różnorodność gatunków je zamieszkujących nie w głowie była teraz Merlinowi. Nie miał czasu, ani ochoty podziwiać ich. Zwłaszcza, że ta dorodność i bogactwo atakowały go ze wszystkich stron. Gałęzie, które trzeba były odgarniać by przejść dalej. Owady, które krążyły nad jego głową mimo zastosowanego środka mającego je odstraszać. I kilku niechcianych pasażerów, których trzeba było zrzucić z twarzy czy rękawa.

Po nie wiadomo jakim czasie takiej wędrówki Lorenzo zatrzymał się nagle. Wciągnął do płuc powietrze. Potem drugi raz i trzeci.
- Ktoś się zbliż. - Wskazał na lewo. Ponownie zaciągnął się powietrzem. - To… to Grant. Towarzyszy mu ktoś jeszcze. Garou. - Znowu zaczął węszyć. - Nikt z naszych
Obrócił głowę o jakieś trzydzieści stopni na prawo i wciągnął powietrze.
- Nasz cel jest tam. - Wskazał w tam gdzie się patrzył. -





Jeremiah Ellsworth


MUZYKA


Po uczcie wilków zostały tylko obgryzione kości. Gdy podchodził do nich kilka wron, głośno wyrażając swoje niezadowolenie z pojawienia się intruza, odleciało zostawiając łatwy łup.
Dokładniejsze oględziny truchła pozwoliły ustalić, że łoś wcale nie został upolowany. Nie było widać tych charakterystycznych śladów walki. Owszem, kilkanaście metrów dalej Jeremiah znalazł kolejną krwawą plamę. Było to coś małego, królik albo bawełniak. Łoś natomiast zdawała się leżeć i czekać aż wilki zechcą go łaskawie znaleźć i pożreć.
I ten drażniący smród tragedii. Słabnący, ale wciąż obecny. Podążając jego tropem Jerry szybko odnalazł miejsce tragedii.
Jak na ironię było ono niezwykle urocze i malowniczo położone nad samym jeziorem. Sam przychodził tu popływać. I nie tylko to. Okoliczne dzieciaki musiały je również znać.
Rozgrzebana ziemia nosiła ślady walki. Po nich Garou odnalazł właściwe miejsce. Kilka metrów dalej, w zaroślach. Przygnieciona trawa nosiła na sobie krew, zaschnięta już, ale dobrze jeszcze widoczną. I zapach mężczyzny, który to zrobił. Kryła też w sobie kilka kolorowych koralików. Na pierwszy rzut oka wyglądały jak te, z których robione były ozdoby dla turystów. Było wśród nich kilka wściekle jaskrawych koralików. Tutejsi rzemieślnicy nie pozwoliliby sobie na taką fuszerkę. Naszyjnik musiał zostać wykonany samodzielnie i miał być wyrazem indywidualnego gustu twórcy.
Po nich mógł dotrzeć do właściciela.






Psuja



MUZYKA


Znalezienie tropu nie było takie trudne. Chociaż nieopodal drogi mieszał się on z innym zapachem, takim typowo miejskim, a później ginął. Tak jakby osoba która je zostawiała przestała dotykać ziemi.
Lekarz zasugerował, że to Indianka zatem w indiańskiej osadzie Psuja postanowiła szukać szczęścia.
Już na jej obrzeżach ponownie natrafiła na ten zapach. Tym razem pomieszany był jeszcze z innym, tutejszym.
Nim jednak podjęła trop przed jeden z domów zajechał stary, pordzewiały ford mustang. Wysiadł z niego chudy, żylasty mężczyzna. Zamaszyście trzasnął drzwiczkami i ruszył do domu. Złość aż kipiała od niego, Psuja nawet nie musiała widzieć jego twarzy. Czuła to wyraźnie. Jak i zapach alkoholu.
- Daanis!! - Zaczął walić w drzwi domu. - Daanis!!
Brak odpowiedzi jeszcze bardziej go rozzłościł i mocniej zaczął dobijać się. Z okolicznych domów ludzie zaczęli nieśmiało wyglądać.
Po dłuższej chwili drzwi otworzyły się i stanęła w nich stara Indianka.
- Chcę rozmawiać z Daanis. - Powiedział mężczyzna. - Gdzie ona jest?
- Czego chcesz od mojej wnuczki? - Starsza kobieta nie wydawała się być przestraszona.
- Ona wie!! - Wykrzyczał. - Ona wie z kim spotykała się moja córka. Chcę dorwać tego sukinsyna!!
- Idź do domu Ziibi. - Powiedziała łagodnie staruszka.
- Nie słyszałaś?! On skrzywdził moje dziecko. - Wykrzyczał. Ale już słabiej i nie tak gniewnie. A raczej bezsilnie.
- Idź do domu Ziibi. Jesteś pijany.
- Skrzywdził ją. - Załkał.
Starsza kobieta objęła go i przytuliła chcąc ukoić jego ból. Coś mu szeptała do ucha. Psuja tego nie słyszała. Ale pomogło. Mężczyzna niechętnie powlókł się do auta i odjechał.
Ciekawskie oczy zniknęły gdy tylko kobieta potoczyła spojrzeniem po okolicy. Przez krótką chwilę staruszka wpatrywała się dokładnie w miejsce, w którym Psuja się ukryła. Tak jakby wiedziała, że tam jest. Po chwili jednak odwróciła się i zniknęła w domu.






 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline