Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-09-2016, 12:01   #6
Hazard
 
Hazard's Avatar
 
Reputacja: 1 Hazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputację
Tajemnice Zrujnowanego Miasta


Bywają sytuacje, kiedy człowiek musi wznieść się nad poziom swoich własnych obaw i zaufać innym. Roland w żadnym razie nie ufał aasimarowi, jednak po tych kilku dniach wspólnej podróży przez piekło, poznał Bazylię na tyle, by spełnić jej prośbę. Dlatego zdusił w sobie chęć “przypadkowego” zawalenia sprawy z opatrywaniem anioła i dał z siebie wszystko, by uratować mu życie. Jednak nie do końca zdusił w sobie swą ostrożność. Przy swoich staraniach zrobił tyle ile konieczne do utrzymania pacjenta przy życiu, nic ponadto. Dopiero kiedy tamten zdobędzie jego, chociażby płytkie zaufanie, Roland zgodzi się na wykorzystanie swojej magii. Do tego czasu, anioł pozostanie żywy, lecz niegroźny.

Kiedy skończył swoje dzieło, z niemałym zdumieniem odkrył, że Johanna i Rognir zniknęli. Mogli pójść na zwiad lub na poszukiwania czegoś, co mogło by pomóc im przetrwać, jednak Roland nie byłby sobą, gdyby do głowy nie przyszła jeszcze jedna możliwość… Zdziwiłby go fakt, gdyby okazało się, że tamci postanowili się wspólnie zabawić, jednak nie miałby im tego za złe. Jego uczucia do Johanny wynikały raczej z przymusowej samotności, na jaką skazało go piekło, niżeli szczerego zauroczenia. Być może by usprawiedliwić samego siebie, Roland doszedł do wniosku, że Johanna także nie darzy go zbyt głębokimi uczuciami. Jego zdaniem, sytuacja w której się znalazła mocno przerastała dziewczynę, dlatego ta zdecydowała się poszukać w kimś wsparcia. Nie było w tym nic złego. A przynajmniej on tak sądził.

Będąc już na zewnątrz, wiedźmiarz zaczął niespiesznie przeczesywać okolicę, uważnie stawiając kroki, obserwując i nasłuchując każdego ruchu. Nie zamierzał wydzierać się za Johanną, czy też Rognirem. Wolał, by ich obecność w tym miejscu pozostała niezauważona jak długo się dało. Nie chciał by jego ciało znalazło się wśród zalegających na ulicy trupów mieszkańców tej wioski.

Z zafascynowaniem przyglądał się zniszczonym budynkom. Roland rozumiał, że twórcy tego miasta chcieli stworzyć coś na wzór tego, co mieli za życia. Niestety, była to jedynie iluzja. Teraz wiedźmiarz rozumiał to już bardzo dobrze. W piekle nie można prowadzić normalnego życia. Jedynym sposobem, by wszystko wróciło do normalności, była ucieczka z tego świata. I to właśnie zamierzał osiągnąć. Przyglądając się zgliszczom miasta, obiecał sobie że choćby musiał przy tym wkroczyć w najgłębsze czeluście piekieł, uda mu się stąd wydostać i wrócić do dawnego życia.

Nagle zachwiał się. Oparł się ręką o niezniszczony kawałek budynku i chwycił za głowę, która niespodziewanie zaczęła pulsować intensywnym bólem. Nagle, przez kurtynę zasnutych wspomnień usłyszał kobiecy głos. “Obiecaj mi”, mówił. Wtedy przed jego oczami ujrzał pięknie wystrojony pokój. Wielkie łóżko z baldachimem znajdowało się przy ścianie naprzeciw niego. Tuż obok znajdowało się wyjście na niewielki balkon, na którym stała blond włosa dziewczyna. Miała na sobie piękną, długą, zieloną suknie, z okrągłym wycięciem na plecach. Nie mógł jednak dostrzec jej twarzy. Stała do niego plecami, spoglądając na rozciągające się za oknem miasto.

- Cokolwiek się jutro wydarzy, Rolandzie. - jej głos był delikatny i słaby, ale wydał się mu całkiem znajomy. - Obiecaj mi, że…

I wtedy ból głowy ustał, a wspomnieni urwało się niespodziewanie. Nie był w stanie nic więcej sobie przypomnieć. Nie miał pojęcia kim była owa kobieta i co jej miał obiecać. Jednak odczuwał nieodparte wrażenie, że zapomniał o czymś bardzo ważnym...

Kiedy otrząsnął się w końcu, z nagłego uderzenia wspomnień, ruszył dalej. Przechadzając się tak niespiesznie, Roland przyklęknął przy jednym z nich i z zaciekawieniem zaczął badać jego ciało w poszukiwaniu przyczyny śmierci. Zastanawiał się, czy odcięcie głowy było głównym powodem dla którego zginęli, czy zostali ich pozbawieni później. Wcale nie zdziwiłby się, gdyby w piekle znalazła się osoba, która dla własnej satysfakcji czy też chorej fantazji kolekcjonowałaby głowy swoich ofiar. Być może był to nawet jakiś powszechny zwyczaj jednej z tutejszych ras? Na ostatnie pytanie nie potrafił znaleźć odpowiedzi, gdyż każda zdawała być się w miarę prawdopodobna. A co jeśli przeprowadzony tutaj atak, nie był jednak dziełem Skrzydlatych? Za mało śladów, aby móc mieć pewność. Grzebanie w śmierdzących truchłach, nad którymi zaczęły zlatywać się tłuste muchy z odblaskowym, ciemnofioletowym tułowiem, nie należało do wymarzonych zajęć Rolanda. Mimo to ciekawość wzięła górę i postanowił on zaryzykować, aby wyciągnąć z tej przeklętej sytuacji jak najwięcej informacji i być może w przyszłości mieć podstawową wiedzę, aby uniknąć podobnego losu. Odnalezienie przyczyny śmierci, bez posiadania głowy ofiary, nie należało do najłatwiejszych zadań. Znalazł on jednak w kilku ciałach otwory wywiercone przez naboje do broni palnych, jednak z całą pewnością mógł przyznać, że nie to było przyczyną śmierci. Kula w kolanie, barku, na wysokości łopatki… Nie były to miejsca, które po postrzale sprowadziłyby śmierć. Roland był pewien, że zaszło tutaj okrucieństwo, którego mógł się po Piekle spodziewać… Ktoś, albo nawet sporo Ktosiów, bez wątpienia zabawiał się w polowania na Uśpionych i tylko nieliczni mieli to szczęście, aby umrzeć od kuli za pierwszym lub drugim strzałem. Zdecydowana większość długo się wykrwawiała mając świadomość tego, co wokół niej się dzieje.

Wiedźmiarz wstał, raczej odruchowo otrzepując się z krwi, gdyż i tak był już całkowicie w niej umazany. Jego odkrycie nie zaskoczyło go aż tak bardzo, jednak również nie uspokoiło. Musieli czym prędzej ruszać dalej. Każda kolejna sekunda w tym miejscu mogła przynieść im śmierć. Może w całe piekło było najeżone niebezpieczeństwami, ale tu w szczególności wystawiali się na wielkie ryzyko. A Roland nie przepadał za podejmowaniem ryzyka.

Mając teraz na uwadze prawdziwą naturę stworzenia lub stworzeń, które urządziły w ten sposób Uśpionych, wiedźmiarz z jeszcze większą ostrożnością ruszył dalej, rozglądając się za Rognirem lub Johanną. Miał nadzieje, że nie przyjdzie mu długo ich szukać…

Roland krążył, starając się omijać skupiska martwych ciał. Spacerował niespiesznie z daleka od chatek, rozglądając się uważnie i spoglądając wgłąb tropikalnego lasu, jednak nie przekraczając jego linii. Odchodził daleko od miejsca, w którym zostawił Bazylię, jednak był zbyt zainteresowany tym miejscem, mimo tego, że nie wyglądało na bezpieczne. Chowając się w cieniu palm i krzewów, próbował okrążyć teren miasteczka, przy linii drzew, a potem wzgórz. Wielkie wodospady spływające jakby ze szczytów, były imponującym zjawiskiem, z którym za życia mężczyzna nigdy się nie spotkał. Przechodząc przy ścianach wody, nastąpił na ruchomą część podłoża, który zaczął się zapadać pod jego ciężarem. Roland odskoczył zaskoczony, mając w pierwszej myśli, że nastąpił na pułapkę, jednak wokół nic się nie stało. Za wodospadem dostrzegł niewielkie, skalne pomieszczenie.


Jego oczom ukazała się metalowa brama, za którą przejście prowadziło gdzieś w mrok. Po obu jej stronach stały dwa kamienne posągi przedstawiające mroczne postacie. Każdy z nich posiadał po jednym anielskim skrzydle, czaszce zamiast głowy i długiej szacie. W ich oczach Roland dostrzegł jakiś niepokojący blask, dlatego wolał utrzymać dystans. Wypowiedział kilka magicznych sylab, a zaraz potem wyczuł magiczną aurę wokół nich.

Przyjrzawszy się jeszcze z daleka leżącej przed bramą zapadce, która wyglądała na uszkodzoną, postanowił ruszyć dalej. Wolał samemu nie zgłębiać tajemnic tego przejścia. Najpierw chciał odnaleźć Johannę, Rognira i Shadea, a później przedstawić im swoje odkrycie. To miejsce skrywało więcej tajemnic, niż z początku się mu wydawało…

 

Ostatnio edytowane przez Hazard : 23-09-2016 o 22:20.
Hazard jest offline