Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-09-2016, 19:09   #7
Pan Elf
 
Pan Elf's Avatar
 
Reputacja: 1 Pan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputację
Nim Dorian zdążył cokolwiek powiedzieć, świat wokół niego znowu szaleńczo zawirował. Tylko tym razem było inaczej. Sam nie wiedział do końca co takiego, ale wydawało mu się, że uczucie było bardziej intensywne, niż wcześniej. Do tego stopnia, że w końcu zamroczyło go przed oczami i stracił przytomność, całkowicie dając się wciągnąć w wir czasu.
Kiedy odzyskał przytomność, pierwszym co zwróciło jego uwagę był zapach. Nawet nie otworzył jeszcze oczu, a do jego nozdrzy dotarł drapiący, nieprzyjemny zapach świeżej trawy zmieszany z krowim łajnem.
Potem do jego uszu dotarło głośne, przeciągłe muczenie, co utwierdziło go w tym poprzednim.
Mruknął coś pod nosem i otworzył powoli oczy. Zauważył, że było ciemno, a więc musiał być nieprzytomny co najmniej kilka godzin.
Faktycznie leżał na miękkiej trawie, więc był niemalże pewien, że nadal znajdował się w Starym Polesiu, a mucząca krowa to była ta należąca do babci. Podniósł się więc na równe nogi i mało brakowało, by z wrażenia ponownie wrócił do pozycji horyzontalnej.
- To na pewno nie jest Stare Polesie… - powiedział sam do siebie, chwytając się za głowę i rozglądając dookoła.
Panował półmrok, a jedynym światłem był blask wielkiego, okrągłego księżyca wiszącego wysoko na granatowym niebie usianym milionem gwiazd. Jedyne co widział do pobliska okolica i ciemne kształty daleko rozpościerających się lasów.
Co zwróciło jego największą uwagę było wcześniej muczące zwierzę. Nie była to krowa. Nie było to też nic, co kiedykolwiek widział w swoim życiu na żywo czy w jakiejkolwiek książce. Przypominało to żubra wielkości średniego słonia o długich, zakrzywionych rogach jak u kozła, tylko znacznie grubszych pasujących do gabarytów zwierza. Do tego muczało jak krowa i pasło się spokojnie trawą.
- Z-Zosiu? - wybąknął, kiedy w końcu zdał sobie sprawę, że brakuje jego kuzynki. - Zośka?!
Panicznie rozglądał się dookoła, lecz nigdzie nie mogł znaleźć Zosi. Gdzie ona mogła być? Czyżby zostawiła go nieprzytomnego i poszła szukać pomocy? Nie, raczej by tak nie zrobiła. Może ktoś ją porwał? Albo ten dziwny zwierz już ją pożarł?
Wpadł w panikę, bo Zośka była jego jedynym oparciem w tej dziwnej sytuacji, w której się znaleźli. I to ona miała ten cholerny zegarek, który był przyczyną tego wszystkiego. Gdzie była ta przeklęta dziewczyna?!
- Oho! Widzę, że mamy tutaj jakiegoś zagubionego podróżnika - odezwał się jakiś ciepły, kobiecy głos gdzieś zza pleców Doriana. - Halo! Chłopcze! Przestań się tak kręcić jak oszalały i wejdź do środka, dam ci ciepłej zupy!
Dorian spojrzał w kierunku, z którego dochodził tajemniczy głos. Nie wiedział jakim cudem wcześniej przeoczył ten fakt, ale niedaleko stała kamienna chatka, ogrodzona drewnianym płotem, przy którym stała starsza pulchna kobieta. Jej miła twarz o serdecznym uśmiechu oświetlona była światłem dochodzącym z otwartych okiennic.
Dorian spojrzał na nią pytająco, nie do końca wiedząc, co ma ze sobą zrobić. Przyglądał jej się dłuższą chwilę, bo wyglądała jak wyciągnięta nie z tego świata. Choć była zwykłą kobietą, to było w niej coś niecodziennego.
- Chodź, chłopcze, poczęstuję cię zupą. Widzę, żeś się zgubił, a to tutaj całkiem częste. Widzę, żeś nietutejszy, boś jakoś dziwnie ubrany. Z Południowych Krain żeś jest? - spytała, jakby to było całkiem oczywistym pytaniem, po czym gestem zaprosiła go do chaty, do której sama ruszyła.
Dorian rozejrzał się jeszcze raz dookoła, jakby licząc, że nagle dostrzeże Zosię. Kuzynki jednak nie było, więc powoli ruszył do chatki. Nie miał lepszego wyboru, bo nie chciał błądzić po nieznanym mu miejscu. Zaczynał już także coraz bardziej wierzyć w dziwną teorię przenoszenia się w czasie i być może przestrzeni za pomocą dziadkowego zegarka. Tylko co z tym wszystkim miał wspólnego ich dziadek? Skąd miał taki zegarek? I dlaczego akurat on i Zosia?
Z tymi pytaniami przekroczył próg chaty i od razu uderzyło go przyjemne ciepło i zapach gotującej się zupy, pewnie grzybowej, choć nie mógł mieć pewności.
- O rany! Naprawdę, dziwne te szaty macie na południu! Tutaj, jak cię w takich zobaczą, to od razu ograbią i w najlepszym wypadku do rynsztoka wrzucą! - zawołała nagle obca kobieta, przyglądając się z zatroskaniem Dorianowi. - Mam tutaj trochę starych szmat po synu, lepiej żebyś się przebrał. Nie martw się, spakujesz swoje w plecak i może nic ci się nie stanie.
- Eee… Dziękuję, ale naprawdę, nie trzeba… Zresztą, nie mam nic, żeby się odwdzięczyć - wybełkotał w odpowiedzi, wsadzając ręce w puste kieszenie.
W końcu wybierał się na mszę pogrzebową dziadka, nie na zakupy. Nie miał ani grosza przy sobie. Zresztą podejrzewał, że jakimś cudem polskie złotówki nie miały tutaj żadnej wartości.
- Ach, nie martw się. Rankiem, jak wypoczniesz, odpracujesz swoje i pokieruję cię do miasta. Bo pewnie tam się wybierasz, hę?
Jej przyjazna twarz poorana była kilkoma zmarszczkami. Miała też przyjaźnie wyglądające dołeczki w policzkach i przenikliwe, niebieskie oczy. Gęste, brązowe włosy ujarzmione miała opaską z materiału.
Wytarła ręce w biały fartuch i podeszła do Doriana.
- Benrime Salim - przedstawiła się, wyciągając do niego rękę i uśmiechając się serdecznie.
- Dorian… - odparł niepewnie, po czym również uśmiechnął się do kobiety i uścisnął jej dłoń.
Benrime nalała mu ciepłej zupy do miski, przyniosła ubrania syna i szmaciany plecak, po czym wskazała na wygodnie wyglądającą kanapę w kącie izby. To tam miał spędzić noc. Poinformowała go także, że rankiem pomoże jej w porządkowaniu stodoły i tym odpracuje nocleg i posiłek - odzienie natomiast miało być życzliwym prezentem.
Dorian po napełnieniu żołądka ciepłą zupą podziękował Benrime i wciąż lekko skonfundowany całą tą sytuacją, usiadł na miękkiej kanapie. Wpatrzył się w ogień, wesoło tańczący w kominku i poczuł, jak robi się senny.
Przestał więc myśleć o Zosi, o Starym Polesiu i tym, gdzie tak właściwie się znajdował, pochylił się, nakrył przyjemnym w dotyku grubym kocem i szybko zasnął.

Obudziły go promienie słońca wpadające przez otwarte okiennice i zapach świeżo wypiekanego pieczywa. Otworzył leniwie oczy i po chwili zerwał się prawie na równe nogi. Przez ułamek sekundy liczył, że wszystko to było tylko głupim snem, że nigdy się nie wydarzyło, a on miał wrócić do swojego normalnego życia pełnego nauki i presji ze strony ojca.
Jednak jego nadzieje szybko się rozwiały, bo oto okazało się, że stał w przytulnej izbie, w której kącie znajdował się kamienny kominek, gdzie jeszcze trochę tlił się żar. Gdzieś z innego pomieszczenia chaty dochodziły go odgłosy krzątaniny. Była to zapewne ta miła gospodyni, którą spotkał poprzedniej nocy i która ugościła go u siebie w domu.
Rozejrzał się pośpiesznie po izbie. Na środku stał duży stół, wokół którego rozstawiono osiem drewnianych krzeseł. W kącie znajdował się wcześniej wspomniany kominek, a ściany ozdobione były ręcznie malowanymi obrazami. Większość z nich przedstawiała dziwne krajobrazy, w których królowały ciągnące się po horyzont góry w fantazyjnych kształtach, gęste lasy i przecinające je rzeki tworzące fikuśne zawijasy.
- O, dzień dobry! Pora na śniadanie, a potem do roboty! - przywitała go uprzejmym tonem Benrime, którą poznał poprzedniego wieczora.
Dorian skinął do niej głową w odpowiedzi, bo nie był w stanie nic powiedzieć. Jednak zapach świeżego pieczywa szybko przypomniał mu, jak bardzo był głodny. Zaburczało mu głośno w brzuchu, więc w pośpiechu złożył koc, pod którym spał i ruszył w kierunku drzwi, zza których przywitała go Benrime.
Wszedł do niewielkiej kuchni pełnej suszonych ziół, świeżych warzyw i owoców, suszonego mięsa, aromatycznych przypraw, garnków, zastawy i wszelakich innych, kuchennych dupereli, które Dorian widywał jedynie na filmach fantasy lub utrzymanych w klimatach średniowiecza.
- Bierz talerz i jedz. - Benrime wskazała na półmisek wypełniony po brzegi pysznie pachnącą zupą oraz pajdę chrupkiego pieczywa.
Po sytym śniadaniu Dorian pomógł kobiecie posprzątać po posiłku, potem poszedł wyczyścić dziwne stworzenia pasące się na podwórku (nie bez obawy, lecz szybko przekonał się, że były potulne jak baranki) i gdy pozamiatał izbę, w której spędził noc, Benrime w końcu uznała, że odpracował swoje.
Wręczyła mu lnianą koszulę i spodnie oraz skórzaną kamizelkę (nie dopytywał z jakiego zwierza była ta skóra) i buty z wysokimi cholewami. Do tego, kiedy zobaczyła, jak wszystko na nim wisi, wręczyła mu jeszcze pasek, żeby jakoś dopasował nowe odzienie do swojej sylwetki.
- No, teraz wyglądasz jak przystojniak. Jeszcze jakbyś pozbył się tej dziwnej dekoracji z nosa, to byłoby świetnie - powiedziała z uśmiechem, a potem kontynuowała. - Do miasta dojdziesz ścieżką prowadzącą przez las. Kiedy dojdziesz do drewnianej kładki nad wrzosowiskiem, przejdź ostrożnie przez nią i potem skręć w prawo. Potem już tylko prosto i powinieneś dotrzeć na skraj lasu. Stamtąd już zobaczysz miasto.
- Dziękuję - odparł Dorian, który faktycznie był bardzo wdzięczny obcej kobiecie.
Dopiero wtedy przypomniał sobie, że przecież zgubił gdzieś swoją kuzynkę. Opowiedział po krótce Benrime o Zosi, nie wdając się w żadne szczegóły. Poprosił, by w razie spotkania pokierowała ją w tym samym kierunku.
Życząc powodzenia Benrime pożegnała Doriana, a ten ruszył ścieżką przez las, mając ogromną nadzieję, że szybko wydostaną się z tego dziwnego miejsca. Najpierw tylko musiał znaleźć Zośkę.

 
Pan Elf jest offline