Lustereczko powiedz przecie, któż jest najpiękniejszą arystokratką na świecie?
Oczywiście
Marjolaine Pelletier d’Niort. Co prawda nie miała ładnych dużych piersi (a jeśli wierzyć złośliwym zazdrośnicom, nie miała w ogóle piersi), ale przecież wyglądała jak aniołek. Ta figura, ten uśmiech, te jasne loki. Czyż nie był piękna, urzekająca, czyż
Marjolaine nie była zachwycająca?
Odbicie w lustrze mówiło, że tak. Gdy spoglądała na siebie rozczesującą włosy przed snem i rozmyślającą o zbliżającym się przyjęciu z satysfakcją oceniała swe odbicie, nagle zmarszczyła swoje brwi. Bowiem coś w jej wyglądzie… coś było nie tak. Jej cera nie była tak ślicznie alabastrowa jak zazwyczaj. Tylko zarumieniona. I spojrzenie, takie jakieś rozmarzone… jak u tych wszystkich panienek z których żartowały wraz z
Lorette d’Chesnier. Tych wszystkich zadurzonych panienek wodzących rozmarzonym wzrokiem za swymi ukochanymi.
Marjolaine oczywiście nie wodziła z wzrokiem za
Maurem. To znaczy wodziła, ale nie rozmarzonymi oczkami! I tylko dlatego, że tego łotra jej nie wolno było ani na chwilę spuścić z oka. Bo
on zawsze coś knuł i planował. I biedna hrabianka musiała się zawsze mieć na baczności w jego obecności. I co gorsza, rzadko to pomagało… zawsze jego dłonie wślizgiwały się tam gdzie nie powinny.
Będzie musiała się dobrze pilnować na balu królewskim. I jego też.Kto wie jaki pomysł wpadnie jej osobistemu lubieżnikowi do głowy!
Skrzypienie. W lustrze dostrzegła otwierające się drzwi do szafy. Jej osobisty łotr właśnie przyszedł by ją znów porwać. Na obliczu szlachcianki pojawił się mimowolny subtelny uśmieszek. Co też planował wobec niej skradając się ku hrabiance niczym kocur. Na pewno coś niecnego.
Kolejna pełna emocji noc w zamku narzeczonego.
Marjolaine zaczynała przyzwyczajać się do tego nowego miejsca. Siedziba rodu D’Eon, była taka jak jej właściciel. Z pozoru ciężka i olbrzymia kamienna bryła pozbawiona uroku. Prawdziwie męska cytadela w niczym przypominająca uroczego zameczku hrabianki. Ale okazywało się, że pod tą szorstką powierzchownością zamczysko kryło wiele tajemnic i sekretów. Niektóre szokujące, ale wszystkie ciekawe. Zamek Gilberta miał swój urok. Non, teraz to był ich zamek, wszak hrabianka czuła się jak u siebie w domu.
I nie tylko ona tak sądziła, skoro kolejny list niesiony przez posłańca dotarł właśnie do tempo zamku.
List od jej kochanej przyjaciółki,
Lorette d’Chesnier. O czym mogła pisać
Lorette wiecznie ścigająca kandydatów do ołtarza? Nieodłączna towarzyszka imprez towarzyskich, znająca każdego kandydata i każdą konkurentkę. O zgrozo… wiecznie ścigająca kandydatów do ołtarza przyjaciółka wiecznie samotnej
Marjolaine, która odkryła iż nie dość że owa niedostępna dotąd męskiemu rodzajowi hrabianka znalazła sobie narzeczonego przed nią, to jeszcze uczyniła to tuż pod czujnym nosem
Lorette! Jak mogła nie zauważyć umizgów jej wielbiciela? Bo przecież jakieś być musiały z ich udziałem i tuż pod noskiem
d’Chesnier. Jakieś schadzki, spotkania, liściki… Jak to mogło umknąć czujnemu oku panny
Lorette ? I jeszcze te plotki o wspólnie spędzanych nocach. Przecież
Marjolaine była żelazną dziewicą nie dopuszczającą żadnego mężczyzny w pobliże swego łoża (bo przecież te plotki owym jednym razie musiały być wyssane z palca). Zaskoczenie i zazdrość musiały więc buzować w główce
Lorette podsycane ogniem ciekawości. A jedynym opatrunek na zranionym tą zdradą serduszku
d’Chesnier musiał być fakt iż
Gilbert D’Eon był
enfant terrible francuskiej socjety. Mężczyzną z którym nie powinno się być widywanym, kimś poniżej zarówno
Marjolaine jak i
Lorette. Co z jednej strony łagodziło ból serduszka, z drugiej z pewnością budziło ciekawość.
Hrabianka sięgnęła po nożyk do listów. Też była ciekawa co
Lorette do niej napisała. Kiedy ostatnio się widziały? Zamarła przypominając sobie.Ostatnio widziały się na pogrzebie
Etienna. To było tak dawno temu. I tyle się potem wydarzyło. Wyścig, który zakończył się jej porwaniem i zamieszkaniem u Gilberta, napaść na powóz… w której wyniku zabiła człowieka. Przyjęcie na cześć polskich posłów w wyniku którego
Gilbert został ranion.
Lorette z pewnością wiedziała już, że pomieszkuje u narzeczonego, co było skandalicznym dowodem bliskiej zażyłości z narzeczonym. Nie tak bliskiej jak sądziła, a może jednak? Wszak każdej niemal nocy tuliła się łóżku do
Gilberta. Każdej musiała walczyć ze swym narzeczonym i z pokusami własnego ciałka. I jeszcze ten krąg węża. Gdzież podziały te czasy niewinności, gdy dobór nowej kreacji na bal był jedynym jej utrapieniem?
No cóż… może list je nieco przypomni.
Tekst napisany był przez
Lorette, jej stylem i jej manierą. I z typową dla niej przesadę. Niewiele pisała o sobie. Tyle że tęskniła za swoją drogą przyjaciółką i proponowała spotkanie o określonej ściśle godzinie następnego dnia. U siebie w dworku. Oznaczało to tylko jedno. Droga mateczka
Lorette musiała w tym czasie wyjechać do rodziny na wsi. W innym przypadku
Marjolaine nie miała prawa przekraczać bramy posiadłości
d’Chesnier. Wszak świętoszkowata
Gabrielle d’Chesnier nie przepadała za samą
Antoniną i tę niechęć przenosiła na jej córkę. List na końcu wspominał o ważnej sprawie o której koniecznie powinny porozmawiać. O sprawie życia i śmierci! W przypadku innych kobiet takie słowa w liście mogłyby
Marjolaine zaniepokoić, ale
Lorette miała naturalne skłonności do egzaltacji. Niemniej, jakaż to ważna i pilna sprawa była do omówienia?
.